Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Chyba dostałem udaru słonecznego☀

Trzy dni minęły zaskakująco szybko. I do tego nawet przyjemnie. Mimo to, strasznie ciągnęło mnie do opuszczenia infirmerii. Miałem ochotę pomóc innym herosom w różnego rodzaju pracach w obozie. Aczkolwiek towarzyszenie Will'owi Solace'owi nie było najgorsze. Chociaż zdecydowanie swobodniej czułbym się, pomagając Piper albo Annabeth remontować obóz, niż przeliczać fiolki z ambrozją pod okiem blondwłosego syna Apolla. Niedawno uparł się, że potrzebuje w infirmerii jakiejś "przyjaznej twarzy" i to właśnie ja nią miałem zostać. Solace był strasznie niezdecydowany. Raz nazywał mnie "przyjazną twarzą" a innym razem wyjątkowo tępym.


W sumie większość czasu, poświęconego na pomoc Will'owi, spędziłem na słuchaniu jego relacji z porodu Melii, wielu zalecen lekarza oraz tego, że herosi powinni być bardziej ostrożni podczas walki. Nie planowałem poznać tak wielu szczegółów z przychodzenia na świat małego Chuck'a. Cóż przynajmniej teraz mogłem dołączyć do fanclubu małego satyrzątka, utworzonego przez dziewczyny od Afrodyty.


Kiedy wreszcie uwolniłem się od słuchania głosu Solace'a, skierowałem się w stronę pola truskawek. Zaledwie kilka dni temu, mieścił się tam prowizoryczny, budowany na szybko obóz Rzymian. Opuścili nas a wraz z nimi odjechała moja siostra Hazel. Zdałem sobie sprawę, że koniecznie muszę zmienić wystrój Trzynastki, ponieważ spanie samotnie wśród tych dekoracji rodem z Halloween nie będzie zbyt przyjemne.


Siedząc tak i rozkoszując się zapachem truskawek, zauważyłem Jackson'a przechodzącego obok boiska do siatkówki. Przypomniało mi się jak wyznałem mu byłą miłość i jaką wtedy miał minę. Założę się, że nadal dobrze nie przyswoił tej informacji. Powiedzenie mu, że nie jest w moim typie pewnie bardzo go uraziło. Zwróciłem wzrok na niebo, mrużąc oczy. Było dość gorąco, przynajmniej na tyle, że musiałem zrezygnować z ciemnej bluzy, narzuconej na ramiona. Czarny przyciąga słońce. Will tak niedawno powiedział. To mam pecha, ponieważ większość moich ubrań była w czarnym kolorze. Nie powinienem przypominać sobie słów Solace'a, skoro właśnie od niego odpoczywałem.


- Cześć Nico! - Jason Grace zrywał truskawki nieopodal mnie. Mimo że bardzo lubiłem Jason'a, wiele bym dał żeby posiedzieć tu teraz samotnie zanim dołączę do reszty. Pomachałem mu jednak, aby nie poczuł się urażony.

- Widzę, że lekarz Cię wypuścił. - rzekł blondyn, kiedy znalazł się bliżej mnie. Miał na sobie obozową koszulkę i jasne spodnie ubrudzone od ziemi. Ziemia wszystko psuła i nie mówię tu tylko o ubraniach.

- Taa. - odwróciłem wzrok od Grace'a, aby postarać się znowu skupić na rozmyślaniach. Jason najwyraźniej to zauważył. Nie powiedział nic więcej i po chwili odszedł w kierunku boiska. Może zamierzał pograć z Percy'im w siatkówkę? Zerknąłem w tamtą stronę i zdałem sobie sprawę, że idealnie zgadłem jego zamiary. Grace stał gotowy do zaserwowania. Zmrużyłem oczy, żeby lepiej widzieć. W pewnym momencie odbił piłkę a ta poszybowała w kierunku pola Jackson'a, który rzucił się w celu jej odbicia.


Obserwowanie ich gry było bardzo ciekawe. A zrobiło się jeszcze bardziej ciekawie, kiedy chłopacy zebrali sobie kilkuosobowe drużyny i drużyna Jacksona zaczęła przegrywać. Zdenerwowany syn Posejdona zaczął oszukiwać, poprzez rzucanie w twarz Jason'a strumieniami wody. Wodę pobierał z butelek, leżących niedaleko na ziemi. Chyba zostawili je tam herosi, którzy przyłączyli się do gry. Zszedłem nieco niżej, aby widzieć lepiej. Mokry Grace postanowił zdjąć swoją równie mokrą koszulkę. Dlatego teraz paradował bez niej widocznie zadowolony z siebie. Obserwowałem go uważnie z zainteresowaniem.

Nagle o mało nie pozbawiłem Will'a Solace'a głowy po raz drugi. Tak się składa, że miałem przy sobie miecz a ten idiota postanowił mnie przestraszyć słowami:

- Kogo podglądasz?

Kiedy wycelowałem w niego ostrze, cofnął się i uniósł ręce w geście poddania.

- Ejejeje, chyba nie chcesz zamordować niewinnego lekarza..?

Uniosłem brwi.

- No nie wiem, czy takiego niewinnego. - opuściłem broń. Will uśmiechnął się do mnie promiennie. Ja, Nico di Angelo, ubrany całkiem na ciemno z równie "mroczną duszą", na widok uśmiechniętego dziecka Apolla miałem ochotę się roześmiać. Z czystej radości, ot tak. Ale uznałem, że wyglądałoby to dziwacznie.

- To ty kogoś szpiegujesz, nie ja! - oskarżył mnie i skrzyżował ręce. Poczułem, że moje policzki robią się odrobinę ciepłe. "Bo wiesz Will, patrzyłem na umięśnionych herosów, grających w siatkówkę....."

- Wcale nie szpieguję. Nie masz przypadkiem jakiegoś porodu do odebrania, czy coś? - zasugerowałem grzecznie, na co Solace zmarszczył brwi.

- Nie. Nikt z tu zgromadzonych nie zamierza rodzić. Stwierdziłem, że wyjdę na dwór i zrobię sobie przerwę od ciągłego leczenia ludzi. - odparł. Potem, nie czekając na jakąkolwiek reakcję z mojej strony, zaczął poprawiać sobie wyjątkowo brudnego japonka.

- I musiałeś mnie stalkować? - zapytałem, przekrzywiając głowę. Naprawdę się za mną aż tak stęsknił? Jeżeli tak, to czy wciśnie mi kit, że jestem chory i muszę znowu mu pomagać w infirmerii? Szczerze mówiąc, wolałbym nie wracać do tego mini-szpitala ale spędzenie z Solace'em trochę czasu....cóż nie byłoby najgorszym zajęciem.

- Nie stalkuję Cię, jedynie przechodziłem i Cię zauważyłem. - wytłumaczył się blondwłosy chłopak, skończywszy poprawianie klapka.

- Na pewno mnie nie śledzisz z zamiarem prawienia mi zalecen lekarza?

- Nie będę Cię niańczyć...na razie. Pewnie Cię to serdecznie irytuje, co? - zapytał unosząc brwi. Utkwiłem wzrok w jego piegach. Ciekawe jak to jest mieć takie piegi. Chociaż nie chciałbym ich mieć. Nie pasowałyby mi. Mój wizerunek to przecież "ten mroczny dzieciak-wampir z Trzynastki". Piegi kojarzyły się z kimś wiecznie roześmianym. Z Will'em.

- Troszeczkę. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Jeżeli istnieje połączenie irytacji i szczęścia, to właśnie to czułem, widząc teraz Solace'a. Zwrócił spojrzenie na zaciętą walkę, która toczyła się na boisku od siatkówki. Rozebrany Jason był coraz bardziej mokry, więc niewiele dawał mu teraz brak koszulki.

- Dzisiaj będzie ognisko......- zaczął Will, ponownie na mnie spoglądając. W jego minie było coś nie do końca zrozumiałego. Czy syn Apolla coś sugerował...? Jeżeli chciał mnie zaciągnąć na ognisko, to istniała jakaś mini szansa, że się zgodzę. Ale tylko jak ładnie poprosi.

- Owszem. - nie zamierzałem ułatwiać mu, tego cokolwiek zamierzał powiedzieć. Właściwie taki dziwacznie niepewny Will był słodki. Chwila moment. Ledwo co pozbyłem się Jackson'a, prawda? Ale przecież Will Solace mi się wcale, wcale nie podoba. Nie?

- I ten, zastanawiałem się....może też idziesz..znaczy też idziesz chciałbyś też iść? - po powiedzeniu tego spuścił wzrok na swoje japonki. Chyba zdał sobie sprawę, jak dziwnie ułożył słowa, bo wyglądał jakby miał zamiar strzelić sobie z dłoni w twarz. Ale chwileczkę. Czemu Solace chciał żebym poszedł na głupie śpiewanki przy ognisku? Aż tak uwziął się na pilnowanie mnie? A może nawet chciał iść razem ze mną? Raczej........nie.

- Ja? No nie wiem Solace. Trochę....jakby to ładnie ująć, nie chce mi się. - nie zamierzałem kłamać. Ogniska, rodzinny klimacik, takie tam. Chociaż teraz będzie pewnie Annabeth, Jackson, Jason i Piper...Trener Hedge może nawet wpadnie pokazać małemu Chuck'owi ognisko....o bogowie. Oby przypadkiem go tam nie wrzucił.... Szkoda, że Reyna pojechała. I Hazel z Frankiem. No i, w końcu....Will chyba serio chce, żebym szedł, ponieważ kiedy delikatnie odmówiłem, zrobił zawiedzioną minę.

- Nico! No weź.....- jęknął z żalem i rozpaczą.

Przewróciłem oczami. Pożałuję tego? A może nie? Trudno.

- Dobra, dobra spokojnie. Pójdę.

Na piegowatą twarz Will'a wstąpił szeroki uśmiech. Daję słowo, że pewnie powstrzymywał się od podskoczenia. Albo co gorsza od uściskania mnie. Wyglądał jak Percy, kiedy widzi niebieskie jedzenie. Uniosłem lekko kąciki ust.

Will był pełen pozytywnej energii. Był ogromnym przeciwieństwem mnie. Nie mówię, że ja nigdy się nie cieszyłem. Aczkolwiek zdarzało się to rzadko. Nie twierdziłem, że pokazywanie wielu emocji, było bardzo dobre.


A Will przypominał mi siebie z czasu zanim....zanim wszystko co złe się stało. Przebywanie z nim samo w sobie było lekarstwem. Lekarstwem na samotność i złe samopoczucie. Był idealnym lekarzem, chociaż oczywiście nie przyznam mu tego. Nie stoczę się na tyle, aby zacząć prawić mu wielkie komplementy.


Jak się później okazało, nie żałowałem pójścia na ognisko. Było miło. Aż za miło, bo Will ciągle się na mnie patrzył. To było nieco niezręczne ale dość zabawne. Zwłaszcza kiedy Solace podpalił sobie piankę a potem wsadził do ust. Jego zdegustowana mina była bezcenna. Wiem tyle, że całe to posłuchanie się syna Apolla w kwestii pójścia na ognisko, było dobrą decyzją. Której nigdy nie żałowałem.

Wyciąganie mnie gdziekolwiek zaczęło iść Solace'owi coraz łatwiej. Ale spokojnie, nie biegałem z nim gdzie popadnie i nie ulegałem wszystkim jego propozycjom. Swoje zasady trzeba mieć. Chociaż przez tego słonecznego idiotę wszystko było takie...radośniejsze. Ciekawe czy Bianca widziała mnie teraz. Co by pomyślała? "Mój brat zwariował, kompletnie."

Sam nie wiem.

Ale chyba przez Will'a Solace'a totalnie potem zwariowałem.


Pierwszy one shot
☀💀☀💀☀💀☀💀

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro