21. Pierwszy dzień maja.
Ciemnowłosy zaparkował autem na leśnym parkingu, gdy ja zirytowana oraz z brakiem chęci na jakiekolwiek schadzki, westchnęłam, przewracając oczami. Pomimo tego, że wiedziałam, iż się stara, by tylko urozmaicić mój czas, a raczej swój i po prostu mnie wykorzystać kolejny raz seksualnie, to miałam go serdecznie dość. Chciałam choć jeden dzień odpocząć od tego męczącego człowieka.
- Gdzie tym razem? - spytałam, ociężale wzdychając, gdy on parsknął śmiechem pod nosem na moje zachowanie.
- Wysiądź to się sama przekonasz - stwierdził obojętnie, a pokrótce wysiadł, zamykając za sobą drzwiczki. Warknęłam głośno i wywracając oczami, zrobiłam to, o co prosił.
- Możesz choć raz ze mną porozmawiać i uświadomić w tym, co zamierzasz? - zapytałam, podążając za nim, gdy znalazł się przy bagażniku. Otworzył go i wyciągnął piłkę do siatkówki. - Wiesz, nie lubię niespodzianek, a z tego co widzę ty je kochasz. Uwielbiasz, gdy się na ciebie wkurwiam, wyzywam, a na końcu i tak ulegam bo jesteś pieprzonym sukinsynem o nieskazitelnej urodzie, której nie mogę się oprzeć - kontynuowałam swoje wywody coraz to wyższym tonem, gdyż on najnormalniej w świecie mnie ignorował z widocznym, lekceważącym uśmiechem na ustach.
- To moja wina, że ci się podobam? - zamknął bagażnik i stanął naprzeciw mnie z piłką pod pachą, krzyżując nasze spojrzenia.
- Nie podobasz mi się! - uniosłam się, czym spowodowałam jego cichy śmiech. Pokręcił głową, a później mnie wyminął bez zbędnych ceregieli, zamykając auto pilotem. - Ruggero!
- Co? - podbiegłam do niego szybko.
- Mówię coś do ciebie - dorównałam mu kroku. - Nie podobasz mi się - dodałam stanowczo, jednak on wzruszył ramionami, dalej podążając w nieznanym mi kierunku.
- Powtarzasz się - powiedział beznamiętnie, czym wywoływał mą irytację, która na mnie napływała z każdą sekundą spędzaną obok niego coraz bardziej. Sama nie wiem, dlaczego byłam zdenerwowana. Tym, że tak po prostu mnie olewał, czy tym, że moje słowa nie robiły na nim żadnego wrażenia.
- Bo mnie nie słuchasz - burknęłam, zarzucając ręce na linii klatki piersiowej. Widziałam jak jego wargi ozdabia perfidny uśmieszek i za wszelką cenę próbuje nie wybuchnąć śmiechem, a jego palce zaciskają się na piłce trzymanej w dłoniach, którą co jakiś czas delikatnie podrzucał.
- Słucham.
- To mi odpowiedz.
- Cały czas to robię - wzruszył obojętnie ramionami.
- Ughhh! - warknęłam i w jednej chwili się zatrzymałam, pociągając za jego ramię, na wskutek czego odwrócił się w mą stronę. - Jesteś straszliwie wkurzający - mruknęłam pod nosem, kiedy on westchnął, podchodząc bliżej. Objął mnie jedną dłonią w talii, a po chwili się nade mną pochylił.
- I to właśnie we mnie kochasz - jego charakterystyczna woda kolońska uderzyła do mych nozdrzy, a gdy gorący oddech owiał mą twarz, po mej skórze przeszły widoczne dreszcze.
Czy kochałam? Mówiąc szczerze to chyba tak było. Zawsze się z nim kłóciłam, ani jedno nasze spotkanie się nie odbyło bez kłótni, gdyż za każdym razem wyzywałam go od najgorszych, a finalnie i tak padałam w jego ramiona, całując zachłannie oraz przelewając wszystkie nasze uczucia w pocałunku. Taka właśnie była nasza relacja od samego początku, a właściwie od pierwszego spotkania, kiedy na wstępie się pokłóciliśmy przed uczniami całej szkoły. Już wtedy wiedziałam, że ten chłopak tak łatwo sobie nie odpuści, będzie walczył do końca i co? Skończyliśmy właśnie w tym miejscu. Razem. We dwoje.
Więcej się do siebie nie odzywaliśmy, idąc w zwykłej ciszy. Przez cały ten czas miałam spuszczoną głowę, a nasze ramiona się stykały i choć to może się wydawać dziwne, to potrzebowałam nawet najmniejszego głupiego otarcia się o siebie. To było po prostu silniejsze, on był silniejszy i cholernie magnetyczny, przez co nieustannie do niego lgnęłam. Byłam w stanie zrobić dla niego naprawdę wiele, mimo, że on by nie zrobił dla mnie nic. A przynajmniej tak mi się wydawało.
- Jesteśmy - usłyszałam jego głęboki baryton, który wyrwał mnie z zamyśleń i uniosłam głowę, dostrzegając plażę wraz z niedużym jeziorem o rzeczywiście nad wyraz błękitnym kolorze oraz drewniany pomost. Zmarszczyłam brwi, przenosząc w jednej chwili swoje spojrzenie na niego.
- I to tu mnie właśnie zabrałeś? - zapytałam, będąc w szoku, ale jednocześnie ogarniała mnie niemała radość, iż w ogóle wziął pod uwagę jakąkolwiek wycieczkę ze mną, w dodatku w takie miejsce. Równie dobrze mógł wybrać coś mniej kreatywniejszego, a jednak przyjechał tu.
- Coś ci się nie podoba? - przeniósł na mnie swoje oburzone spojrzenie, lecz kiedy pokręciłam głową z cisnącym się na wargi uśmiechem, odetchnął.
- Fajnie - stwierdziłam, wzruszając ramionami i równocześnie chwytając go za dłoń, którą mocno ścisnął. I przez moment każdy z nas pusto wpatrywał się w nieodgadniony punkt, milczeliśmy pozwalając naszym myślom przebiec przez głowę niczym huragan, a finalnie nasze spojrzenia tak czy siak się skrzyżowały.
- Masz szczęście - fuknął pod nosem po dłuższej chwili. - W innym wypadku zostawiłbym cię w tym lesie - rzucił neutralnie i wyszarpnął dłoń z uścisku, idąc w stronę plaży. Coraz częściej nie rozumiałam jego zachowania oraz humorków, których miał równie wiele co ja, lecz gdyby na to spojrzeć, ja miałam ich znacznie więcej.
Podbiegłam do niego natychmiast, dorównując mu kroku i w ciszy skierowaliśmy się w stronę wyznaczonego miejsca, a gdy nasze stopy napotkały się z powierzchnią piasku, jęknęłam cicho pod nosem. Nienawidziłam chodzić po piaszczystych terenach, wtedy w moich butach była istna pustynia, a o skarpetkach już nie wspomnę. W dodatku nawet nie można było po nim biegać.
- Wiesz co - zwrócił się do mnie, kiedy tylko stanęliśmy na środku plaży. Kiwnęłam głową, przelotnie na niego spoglądając i utkwiłam wzrokiem w spokojnej wodzie, na której nie pojawiła się nawet najmniejsza fala. - Kochasz siatkówkę. Kochasz grać, kochasz ten sport, poświęcasz się mu - zmarszczyłam zmieszana brwi, jednocześnie odczuwając duże zaskoczenie po jego słowach. Nigdy go takie rzeczy nie interesowały, co więcej ja go nie interesowałam pod tym względem, więc dlaczego tak nagle go wzięło na zagłębianie się w moje pasje?
- I co związku z tym? - zapytałam i wbiłam w niego swoje niezrozumiałe spojrzenie, kiedy na jego wargi wkradł się dziwny uśmieszek, co dodatkowo zbiło mnie z tropu.
- Stwierdziłem, że fajnie będzie sobie pograć - wzruszył ramionami. - Jesteś gotowa na pojedynek z kapitanem drużyny męskiej? - co?
- Co? - moje oczy przybrały kształt monet, a usta delikatnie rozszerzyły. Przejęzyczył się?
- Dobrze słyszałaś - rzucił piłkę w mą stronę przez co odruchowo ją złapałam, dalej pozostając w szoku i z wytrzeszczonymi oczyma się w niego wpatrując. Chłopak stanął kawałek dalej ode mnie, a następnie wskazał głową na piłkę trzymaną w mych dłoniach, poganiając mnie. - No dalej.
- Jak to kapitanem drużyny męskiej w siatkówce? - spytałam, unikając jego wcześniejszych ponagleń, natomiast ciemnooki przewrócił oczami i westchnął ociężale, ręką przeczesując swą fryzurę. Dopiero teraz dostrzegłam, że ja przyciął, nie jest tak bujna jak wcześniej.
- Porozmawiać możemy zawsze. Daleeeej, nie masz za dużo czasu, jest już... - wyciągnął komórkę z tylnej kieszeni czarnych spodni. - Siedemnasta trzydzieści. Karol, pośpiesz się - jęknął błagalnie i schował urządzenie. Nigdy nie używa mojego imienia, a jeśli rzeczywiście to robi, to tylko w poważnych sprawach lub gdy jest zły.
- No dobrze, nie unoś się - burknęłam pod nosem. - A poza tym, chyba jeszcze musisz mi wiele rzeczy o sobie powiedzieć - posłałam mu zaczepny uśmieszek, na który szybko zareagował lekkim pokręceniem głową, a po chwili jego wargi rozciągnęły się w cwanym oraz niedowierzającym uśmiechu. Podrzuciłam piłkę i odbiłam ją palcami wprost do chłopaka.
- To zależy co chciałabyś wiedzieć - odparł zaczepnie, odbijając dołem. - Nie wszystkie sekrety powinny wychodzić na światło dzienne.
Mimowolnie przewróciłam oczami, cicho parskając pod nosem i nic więcej nie mówiąc. Skoro twierdził, że porozmawiać możemy zawsze, tak też będę stosować się do jego słów. Rozpoczęliśmy naprawdę dobry, zabawny oraz zawzięty pojedynek, lecz jak się później okazało był on całkiem dobry w tym sporcie, więc nic dziwnego, iż został kapitanem. Byłam kilka punktów do tyłu, zważywszy na to, że jest on silniejszy, zwinniejszy no i potrafił omamić przeciwnika, chociażby głupimi żartami, którymi nieustannie rzucał, przez co zwijałam się ze śmiechu.
Czas z nim płynął naprawdę szybko, nie liczyliśmy go, nieprzerwanie rozmawialiśmy na różne, błahe tematy podczas już drugiego pojedynku, który niestety wygrał. Przed tym założyliśmy się, że skoro ja wygram, przez tydzień będzie on robił co zechcę, a jeśli on wygra, to ja będę stosować się do jego poleceń. Tak czy inaczej oczywiście to mnie spotkała porażka, która niezbyt dobrze smakowała, a co z tym wszystkim się wiązało? To, iż będę musiała wykonywać wszystkie jego zachcianki. Niezbyt dobrze to brzmi...
- Oszukiwałeś! - krzyknęłam roześmiana i skrzyżowałam ramiona, robiąc naburmuszoną minę. - Jeszcze raz - burknęłam przez śmiech. Dziewiętnastolatek zaczął do mnie podchodzić, a gdy znalazł się naprzeciw w dość niewielkiej odległości, posłał mi dwuznaczny, satysfakcjonujący uśmieszek.
- Chyba wiesz, co to oznacza? - jego głos trafiał do mnie echem odbijającym się od mych bębenków, a kiedy zaczął przybliżać swą twarz, odchrząknęłam cicho, posyłając mu gniewne spojrzenie.
- Pieprz się, Pasquarelli - fuknęłam pod nosem. Brunet niespodziewanie pokonał nas dzielącą odległość, a po sekundzie pochylił się nade mną, muskając delikatnie moje wargi. Jasno uznałam to za znak, więc bez zbędnych zastanowień, nachyliłam się nad nim, aby tylko nasze wargi mogły złączyć się w pocałunku. Gdy przymykałam powieki, ten w ostatniej chwili się ode mnie odsunął, wybuchając głośnym oraz krótkim śmiechem, który totalnie mnie zdezorientował.
- Kto powiedział, że mam ochotę na buziaka? - zadrwił ze mnie perfidnie z cisnącym się uśmiechem na twarzy. Otworzyłam oczy, wbijając swe złowrogie spojrzenie w niego i odepchnęłam go do tyłu, ruszając bliżej wody.
- Jesteś nieznośny! - warknęłam i usiadłam na piasku niedaleko jeziora. Wzięłam do ręki pojedyncze kamyszki niedużej wielkości, którymi pomału zaczęłam rzucać w kierunku zbiornika.
- Po prostu szczery - usłyszałam za sobą jego rozbawiony głos. Przelotnie na niego spojrzałam przez ramię i dostrzegłam, iż idzie on w mą stronę. Po chwili usiadł obok mnie. - Nie dąsaj się, Karol - poklepał mnie po ramieniu. Znów mówi do mnie po imieniu, nie zachowuje się jak na niego przystało, a w dodatku unika jakiegokolwiek zbliżenia ze mną.
- Nigdy nie używasz mojego imienia - zwróciłam uwagę i odwróciłam głowę, spoglądając na niego. Nastolatek zacisnął wargi w wąską linię, jednak dalej przebiegał po nich cień małego uśmiechu i nie krzyżując ze mną spojrzenia, wzruszył ramionami.
- Tak wyszło - odparł niewzruszony. Okeeeej, coś mi tu nie gra, nigdy się tak nie zachowywał, a w szczególności do mnie. Gdzie się podziało, cholera jasna jego urocze „skarbie", którym za każdym razem mnie obdarzał, gdy tylko się spotykaliśmy?
- Nie chcę brzmieć dziwnie. Ani narzucająco. No i oczywiście wyjść na desperatkę - jąkałam się, gadałam od rzeczy, czym wywołałam jego cichy śmiech. Kątem oka na mnie spojrzał, opierając policzek na swym ramieniu i posłał mi uroczy uśmiech.
- Nooo... - ponaglił mnie. Wzięłam głęboki wdech, lecz zanim całkowicie wyrzuciłam z siebie wszystkie swoje sprzeczne myśli, to przemyślałam każde pojedyncze słowo, finalnie odpuszczając.
- W sumie to nic ważnego. Zapomnij - machnęłam ręką zrezygnowana, wysilając się na uśmiech i zerknęłam na niego, dostrzegając, iż cały czas swój wzrok ma wbity we mnie. Po chwili jednak odetchnął oraz wstał ze swojego miejsca, otrzepując spodnie z piasku.
- Jak chcesz - odparł, wzruszając ramionami. Dobra, to się robi coraz dziwniejsze, on się robi coraz dziwniejszy.
- Co teraz? - zapytałam, obserwując jego postawę. Stał naprzeciw wody z dłońmi w kieszeniach spodni i nieustannie wpatrywał się w nieodgadniony punkt przed sobą, jakby conajmniej uporczywie nad czymś rozmyślał. Po chwili jednak odwrócił się w mym kierunku obdarzając mnie pustym spojrzeniem.
- Zagrajmy - rzucił ostentacyjnie, podczas gdy ja zmarszczyłam zmieszana brwi. - Zadasz mi pytanie, na które muszę szczerze odpowiedzieć. Potem ja tobie - wzruszył ramionami.
- Okej - przytaknęłam i usadowiłam dłonie za sobą, opierając się na nich. - W porządku.
- To ja zacznę - stwierdził z błąkającym się uśmiechem na swych bladoróżowych wargach. Pokiwałam twierdząco głową, kiedy chłopak się zamyślił. - Cóż, w sumie to zawsze ciekawiło mnie, czy z Julio jesteście biologicznym rodzeństwem.
- Nie - pokręciłam przecząco. - Moja matka poznała ojca Julio na spotkaniu biznesowym. Okazało się, że pracują w jednej firmie, a nawet o tym nie mieli pojęcia - wzruszyłam ramionami. - A z moim ojcem to nie widziałam się od sześciu lat, odkąd tylko zdradził mą matkę. To dupek, nie zasługuje nawet na szacunek - mruknęłam ciszej pod nosem i spuściłam wzrok, unikając zawzięcie jego współczującego spojrzenia.
- Przykro mi - odpowiedział, a jego wargi zacisnęły się w wąską linię. Uniosłam na niego wzrok, kiwając delikatnie głową i posyłając niemrawy uśmiech. - Twoja kolej.
Przez moment grubo się nad tym zastanawiałam, gdyż mogłabym wyciągnąć z niego naprawdę wiele, zważywszy na fakt, iż prawie wcale nie rozmawiamy, a on sam jest strasznie zamknięty w sobie. Kilka pytań, zwyczajna głupia gra, ale mogłaby wiele pozmieniać w naszej relacji, jednocześnie pozwalając nam na zbliżenie się do siebie. Jestem pewna, że taka okazja zdarzy się tylko dziś i nigdy więcej, więc warto to wykorzystać.
- Od zawsze taki byłeś? - pierwsze pytanie padło z moich słów, które nieco zmieszało bruneta stojącego przede mną. Posłał mi zdziwione spojrzenie, jednocześnie wykrzywiając wargi w kpiącym uśmiechu.
- W sensie? - westchnęłam i poczęłam mówić.
- Taki... Pusty - przechylił głowę, unosząc jedną brew w górę. - To znaczy nie to miałam na myśli... Chodziło mi, że odkąd cię poznałam jesteś po prostu suchy, oziębły, opryskliwy, lekceważysz innych, nie liczysz się z uczuciami ludzi. No wiesz... Lubisz seks, wręcz kochasz i wykorzystujesz to na każdym możliwym kroku. Czy ty kiedykolwiek byłeś inny? - zapytałam finalnie, kończąc swą gadaninę.
- Cóż - zaczął rozbawiony, drapiąc się delikatnie po karku. - Ludzie się zmieniają. A skoro to robią, muszą mieć swój powód - ponownie schował dłonie do kieszeni i odwrócił tyłem do mnie, podziwiając nienaruszoną taflę jeziora.
- A ty miałeś? - rzuciłam, aby bardziej ugrzęznąć w tym temacie, jednak szybko spojrzał na mnie wymownie, kręcąc głową.
- Bez żadnego zagłębiania się. Tylko zwyczajne pytanie i zwyczajna odpowiedź - mimowolnie prychnęłam pod nosem na jego słowa, odbijając się od piasku, a następnie usiadłam po turecku, splątując dłonie.
- Twoja kolej - odpowiedziałam na wcześniejszy komentarz. Jeszcze się dowiem, dlaczego stał się takim zimnym, bezdusznym oraz nie liczącym się z uczuciami innych ludzi człowiekiem. Skoro nie chciał tego ciagnąć, coś musi być poważnego na rzeczy.
- Czego najbardziej się boisz? - usłyszałam kolejne pytanie. Chwilę pomyślałam, gdy nagle do moich myśli trafił obraz pewnych płazów.
- Żab - odparłam. Chłopak odwrócił się do mnie, parskając śmiechem. - Te małe skurwiele siedzą sobie niewinnie, a gdy przychodzi co do czego, to się na ciebie rzucają - dodałam. Taka była niestety smutna prawda odnośnie tego cholernego jeszcze do tej pory niewyginiętego gatunku. Nigdy nie wiesz kiedy to ruszy na ciebie.
- Zapamiętam - posłał mi uroczy uśmiech. - Chcesz coś o mnie jeszcze wiedzieć? Masz dziś jedyną szansę - poinformował radośnie i ukazał śnieżnobiały rząd zębów.
- Wiele bym chciała - odpowiedziałam, a mój kącik ust uniósł się ku górze. - Ale znając ciebie i twoje napompowane ego, to nic mi nie powiesz. Więc odpuszczę sobie - wzruszyłam bezradnie ramionami.
- Nie to nie.
Wstałam ze swojego miejsca, otrzepując spodnie i stanęłam obok niego, wbijając swe spojrzenie w wodę. Przez dłuższy czas staliśmy bezczynnie, każdy obejmował wzrokiem coś innego, a w tle mogliśmy usłyszeć słodki świergot ptaków zwiastujący początki tego pięknego lata, świadomości iż wreszcie nadchodzi beztroskie życie, z którego będziemy mogli się cieszyć i korzystać do woli.
- Idziesz jutro na festyn? - usłyszałam z lewej strony zachrypnięty głos szatyna, który po sekundzie odchrząknął. Zwrócił się w mą stronę, a gdy przełknęłam ślinę ostatni raz zerkając na wodę, zrobiłam dokładnie to samo co on.
- Ty też mnie będziesz namawiał? - przechyliłam delikatnie głowę w bok, unosząc jedną brew w górę. - Nie. Prawdopodobnie nie idę - dodałam, jednak kiedy tylko zauważyłam ten błąkający się uśmiech na wargach, przewróciłam oczami, wiedząc do czego to zmierza.
- Nasza umowa wciąż trwa, Karol - znów to samo... - Zdeklarowałaś się robić to, co zechcę. A chcę byś jutro przyszła - szepnął w moje wargi, kiedy tylko znaleźliśmy się blisko siebie.
Chciałam być na niego wściekła, pociągnąć za tą cholerną, seksowną fryzurę, wykrzyczeć jak bardzo jestem na niego zdenerwowana, jednak nie potrafiłam. Jedyne na czym skupiałam swą uwagę to jego wspaniałe, pełne usta za których smakiem już tęskniłam, chciałam by znów obdarzył mnie tym uroczym przezwiskiem, jakim było „skarbie", z jego warg brzmiało to tak perfekcyjnie, mogłabym słuchać tego jednego, słodkiego słowa całymi dniami mimo, iż wypierałam się z całych sił. Mogłam mówić co chcę, ale pragnęłam na nowo przyłożyć głowę do jego klatki piersiowej i wsłuchiwać się w moją ulubioną melodię, jaką był równomierny, wolny rytm serca. Co takiego mogło się stać w zaledwie pieprzony tydzień? A może to po prostu ja wyolbrzymiałam za wiele rzeczy?
- Wiesz, chyba musimy pogadać - skrzyżowałam na nowo ramiona i wbiłam swoje rozpaczliwe spojrzenie w jego osobę.
Chłopak odsunął się na niewielką odległość, a następnie prześwidrował mnie wyczekującym wzrokiem, jednocześnie wsadzając swoje dłonie do kieszeni spodni. Wzięłam głęboki wdech i przymknęłam na moment powieki, by przemyśleć dokładnie każde słowo, lecz ostatecznie odpuściłam. Chciałam w końcu z siebie to wydusić, tym bardziej, że dręczyło mnie to od początku naszego spotkania przez jego nieprzystające na niego zachowanie.
- Zachowujesz się dziwnie. Jak nie ty - rzuciłam bez zbędnych ceregieli, kiedy on zmieszany zmarszczył brwi. - Nie patrz tak, to prawda - burknęłam pod nosem poddenerwowana.
- Nie rozumiem - przyznał, wzruszając ramionami, jednak ja jedynie prychnęłam na jego słowa.
- Wiesz - odfuknęłam. - Zawsze, gdy używasz mojego imienia, to jesteś zły, nie mówisz już do mnie, jak wcześniej, jesteś wobec mnie obojętny, nie bije od ciebie ciepło, które emanowało do tej pory. Co się do cholery stało? Co zrobiłam? - wbiłam w niego swoje rozżalone spojrzenie, widząc w jego oczach przerażającą pustkę.
Zwyczajną pustkę, jakby w tym momencie zawzięcie próbował nie wykazywać żadnych uczuć, emocji, chociażby głupiego uśmiechu, którego cholernie mi brakowało. Nie mam bladego pojęcia dlaczego to wszystko na mnie tak wpływało, ta jego obojętność wobec mnie, suchość i oziębłość, to najzwyczajniej chore, ale brakuje mi z jego cudownych ust głupiego, zaczepnego żartu, którym tak mnie irytował, a zarazem powodował mój uśmiech.
- Więc? - zapytałam nieco ciszej ochrypłym głosem, podczas gdy moje ciało ogarniało coraz większe zawiedzenie. Nastolatek zamilkł, taksując mnie swymi lśniącymi, nad wyraz ciemnymi tęczówkami, które za każdym razem tyle wykazywały, natomiast dziś była to szarość. Zwyczajna, pusta szarość.
- Jestem sobą.
Wzruszenie ramionami otrzymałam w odpowiedzi, kiedy traciłam ostatki swych sił oraz skrajnego myślenia. Próbowałam za wszelką cenę wyczytać cokolwiek z jego oczu, lecz było to na nic. Poczułam ogarniający mnie calutką chłód, jakby ktoś conajmniej przyłożył do mego ciała lód. Ta jego cholerna obojętność bolała mnie najbardziej. Milczał, nie potrafił, bądź nie chciał mnie poinformować, w czym zawiniłam, gdzie popełniłam świadomy lub nieświadomy błąd. Próbowałam odtworzyć sobie ostatni tydzień, dzisiejszy dzień, lecz nic nie przychodziło mi do głowy. A on nadal milczał.
- Chyba masz rację - przyznałam w końcu mimo mych sprzecznych uczuć i spuściłam wzrok, wzdychając głęboko. - Odwieź mnie do domu, jest już późno.
Nic więcej nie mówiąc, odwróciłam się tyłem do niego z zamiarem odejścia. W jednej chwili jednak poczułam jak jego dłoń owija mój nadgarstek i natychmiast zostaję odwrócona w jego kierunku. Zmarszczyłam brwi zmieszana, w momencie gdy na jego pełnych, bladoróżowych wargach zawitał szeroki, dobrze znany mi uśmiech, który dodatkowo zbił mnie z tropu. Ułożył swe duże dłonie na mych okrągłościach, przyciągając do siebie, na co wytrzeszczyłam oczy.
- Miałem się tobą pobawić do jutra, ale nie mogę już wytrzymać - odparł roześmiany i pokręcił głową, podczas gdy do mnie te słowa dochodziły odbijającym się echem.
- Co? - zupełnie zdezorientowana wydobyłam z siebie ciche sapnięcie w dalszym ciągu nieprzerwanie tkwiąc w jego tęczówkach. Tym razem dostrzegłam w nich radość, rozbawienie oraz iskierki zadowolenia wywołujące w mym brzuchu dziwne skręty.
- Jednak ci na mnie zależy, skarbie - ton jego basu był nieco wyższy, usatysfakcjonowany, natomiast dalej ozdabiała go delikatna chrypka, powodując me falujące wewnątrz ciepło.
- O czym ty mówisz? - wydukałam i pomału uniosłam dłonie, kładąc je na jego umięśnionej klatce piersiowej odzianą w czarną koszulkę z białym napisem keep me away.
- Oj, Karol - pokręcił głową z widomą frenezją, a jego ręce w powolnym tempie zaczęły skradać się w górę, aż w końcu ułożył je na mej wąskiej talii. - Trzeba doceniać to, co się ma, a jak widać, ty tego nie zrobiłaś - kącik jego ust drgnął, a gdy spuściłam wzrok na jego tors, zawzięcie unikając tego cholernie przenikliwego spojrzenia, poczułam zalewające mnie uczucie ciepła. Moje wargi ozdobił dorodny uśmiech, którego już nie potrafiłam powstrzymywać i samoistnie objęłam go dłońmi w pasie, układając głowę przy piersi oraz wsłuchując w ten melodyjny rytm serca. W końcu wrócił dawny, zadufany, pewny siebie, narcystyczny, a zarazem uroczy kretyn, który wiedział jak roztopić me serce.
- Wcale nie - cicho mruknęłam, zagryzając dolną wargę. Czułam, jak jego dłonie momentalnie znajdują się na mych plecach, przez co dobitnie przyciąga mnie do swej klatki i układa twarz w mych ciemnobrązowych, pofalowanych włosach.
- A jednak - odparł szczęśliwie. - W dodatku nie sądziłem, że aż tak się ode mnie uzależniłaś - stwierdził, odsuwając się na moment i krzyżując ze mną spojrzenie.
- Za dużo sobie dodajesz - parsknęłam pod nosem, przewracając oczami, a po sekundzie stanęłam na palcach, aby tylko zasmakować ponownie jego znakomitych, idealnie położnych w linii prostej warg, których desperacko pragnęłam.
Pomału zarzuciłam zimne dłonie na jego kark i zbliżyłam się do niego, stykając nasze czoła razem, równocześnie powodując delikatne zetknięcie się naszych nosów. Czułam ponownie to cholerne emanującego od niego ciepło, którym niezmiernie się napawałam, pragnąc jego obecności, jednego spojrzenia czy też palącego dotyku na mej skórze. Jasne było to, iż już dawno przez te trzy miesiące naszej znajomosci się od niego uzależniłam, lecz nie do takiego stopnia, by cokolwiek do niego poczuć. Dalej patrzyłam na tego ciemnowłosego, pewnego siebie dziewiętnastolatka zwyczajnym zauroczeniem, które powstało jakiś czas temu. Sama się na tym złapałam, nie mogąc go wyplenić ze swej głowy. Do tamtej pory byłam pewna, że to wszystko tylko niezobowiązująca nas relacja, jednakże wyszło na to, iż tak po prostu się w nim zauroczyłam. Pieprzone stado szarżujących motylków, mimowolny uśmiech na wargach, a także znacznie lepsze samopoczucie, kiedy tylko znajdował się tuż obok mnie. To niepojęte, ale tak. Ruggero Pasquarelli rozczulał mnie i również mnóstwo innych nastolatek swoim cholernym seksownym wdziękiem.
W jednym ułamku sekundy nasze spierzchnięte wargi się ze sobą najzwyczajniej złączyły w namiętnym oraz spragnionym siebie nawzajem pocałunku, który z mijanymi chwilami stawał się gwałtowniejszy. Wrzucałam w niego swe wszystkie dotychczasowe kłębiące się uczucia we mnie, począwszy na złości, smutku, rozdrażnieniu, a kończywszy na zwyczajnym pragnieniu, które musiało być zaspokojone. Delikatnie przejechałam palcami po jego ostrzyżonej fryzurze z tyłu głowy, czym wywołałam jego ciche zadowalające mruknięcie i przez mój duży, widoczny uśmiech, nasz pocałunek wypadł totalnie z rytmu.
- Chyba powinniśmy się już zbierać - wymamrotałam niezrozumiale, będąc nadal przeokropnie blisko niego. Bezproblemowo mogłam wyczuć jego gorący oddech, który idealnie skomponował się z moim nieco płytszym i westchnęłam smętnie, mając świadomość tego, iż nasz czas dobiega końca.
- Niestety - mruknął pod nosem. Odsunęłam się od niego, lecz zanim całkowicie to zrobiłam, ostatni raz przelotnie go pocałowałam. Duży uśmiech zawitał na jego pełnych wargach, gdy swoje ślepia nieustannie miał wbite we mnie, czym powodował mą ekstazę. Odeszłam od niego, odwracając się na pięcie, a następnie ruszyłam do piłki leżącej niedaleko nas, biorąc ją do rąk.
- Idziemy? - nagabnęłam i nim zdołałam się okręcić, on najnormalniej w świecie objął mnie w talii, unosząc w górę, na wskutek czego głośno pisnęłam.
- Idziemy - odparł szczęśliwie, przemierzając wzdłuż plaży ze mną na rękach. Jęknęłam zniesmaczona mą zbyt niekomfortową pozycją.
- Puść mnie - mruknęłam pod nosem, cicho podśmiechując. - Niewygodnie mi.
- Jak zwykle - wywrócił oczami, jednak zgodnie z moją prośbą odstawił mnie na powierzchnie trawy. Już miałam zamiar odchodzić, lecz w ostatniej chwili mnie złapał za dłoń, pociągając w swą stronę. - Wskakuj - rzucił i odwrócił się tyłem do mnie, wskazując na swoje plecy.
Bez większych namysłów podeszłam do niego bliżej i położyłam dłonie na umięśnionych barkach, zaciskając na nich swoje palce. Chłopak wyciągnął do tyłu ręce, a kiedy podskoczyłam, znajdując się jednocześnie na jego plecach, chwycił mnie i podrzucił do góry. Objęłam go jednym ramieniem wokół szyi, w drugiej trzymając piłkę, a swą głowę przytuliłam do jego policzka z dużym, widocznym uśmiechem na twarzy.
- Jakie jest twoje pierwsze życzenie? - zapytałam po dłuższej chwili, gdy kierowaliśmy się do auta. Przez kilka sekund zapadła głucha cisza przerywana śpiewem ptaków, lecz niespodziewanie szatyn ją przerwał krótkim, cichym śmiechem.
- To się jeszcze okaże, skarbie - mimowolnie uśmiechnęłam się na to urocze przezwisko i przymknęłam powieki, wtulając w niego jeszcze bardziej.
***
Smętnie przewróciłam się na drugi bok, kiedy tylko usłyszałam krzątającą się po sypialni mą matkę. Jęknęłam przeciągle, rozciągając swoje obolałe mięśnie, a później wtuliłam w kołdrę, gdy jednym sprawnym ruchem odsłoniła ona zasłony, przez co do pokoju wpadły intensywne promienie słoneczne, oślepiając mnie.
- Mamooo - zawyłam rozpaczliwie. - Zasłoń to! - krzyknęłam poddenerwowana, gdyż co każdą sobotę było dokładnie to samo. Kobieta miała chory zwyczaj wtargnięcia do mego pokoju, jak również Julio i robienia w nim, co jej się żywnie podoba. Począwszy na otwarciu na oścież drzwi, odsłonięcia zasłon, również otworzeniu okna, a kończywszy na gadaninie, jakim jestem cholernym, śmierdzącym i nic nie robiącym leniem. Cóż, coś w tym jest.
- Karol, wstań - burknęła na mnie zirytowana ciągłym wałkowaniem tego tematu. Wiesz, mamo, też pokazuję ci moje cholerne niezadowolenie tym wszystkim. - Jest już dziewiąta, wstawaj! - krzyknęła, kiedy nie zmieniałam swojej pozycji o milimetr, a w jednej chwili pociągnęła ona za koniec kołdry, zsuwając ją ze mnie.
- Dziewiąta?! - odwarknęłam z wytrzeszczonymi oczyma, na co pokiwała głową. - Mamo, jest DOPIERO dziewiąta - jęknęłam i opadłam z powrotem na łóżko, lecz bez pierzyny. Bezpodstawnie mi ją wzięła, zwijając w kłębek, a następnie wsadzając pod pachę.
- Karol, proszę cię - mruknęła zrezygnowana, a z jej ust wydobyło się głośne westchnięcie. - Muszę zrobić pranie. Wstań, ogarnij się, oddaj mi pościel i pośpiesz się, bo Bea razem z Mai'ą na ciebie czekają - natychmiast podniosłam się do siadu.
- Co?
- To, co słyszałaś - odrzekła niewzruszona, kierując się do drzwi, a kiedy przy nich była ostatni raz na mnie spojrzała. - Pamiętaj o pościeli.
I zniknęła. Głośno warknęłam ponownie padając plecami na miękki materac, a po głębokich przemyśleniach w końcu wstałam, ubierając na stopy białe kapcie w króliczki. Przetarłam zmęczona twarz dłońmi pragnąc choć jednego dnia spokoju, beztroski oraz odpoczynku bym mogła zregenerować wszystkie siły. I nie mówię tu tylko o zdrowiu fizycznym, ale również psychicznym, które ulegało zmianom coraz częściej.
Z przyzwyczajenia zaczęłam szukać nerwowo komórki, jednakże gdy przypomniałam sobie, iż rodzice jeszcze mi jej nie oddali, prychnęłam pod nosem. Minął ponad tydzień, naprawdę mogliby w końcu się nade mną zlitować i oddać, gdyż w wielu sprawach jej potrzebowałam. Nawet nie mogłam wychodzić z domu, a kiedy to robiłam, to tylko po kryjomu. Wracałam przed rodzicami, a mój brat bardzo często mi pomagał i bez zbędnych ceregieli informował osoby przebywające w mym otoczeniu, że na mnie już pora. Był kochany, a ja miałam u niego duży dług.
Mój wzrok niespodziewanie padł na bujane krzesło wsunięte w biurko, na którym przewieszona była czarna, duża bluza z białymi, delikatnymi plamami na kapturze. Niekontrolowanie na moje wargi wkradł się uroczy uśmiech, gdy przypomniałam sobie wczorajszą sytuację nad jeziorem. Z powodu mojego bycia zmarzluchem zrobiło mi się przeokropnie zimno zważywszy na to, iż słońce pomału zachodziło, a temperatura spadała. Wtem brunet bez gadania oraz słuchania mojego sprzeciwu, wziął bluzę z tylnego siedzenia i mi ją wręczył, mówiąc, że oddam przy okazji.
- Dobra, dosyć - szepnęłam sama do siebie, potrząsając głową, aby wymazać ten obraz z pamięci. Wstałam pospiesznie z łóżka pokonując dzielącą mnie odległość od szafy i gdy stanęłam naprzeciw niej, głośno westchnęłam.
Pierwszy dzień maja. Święto Pracy. Coroczny festyn.
Pomimo mojego dużego sprzeciwu, jak widać każdy i tak pragnie na siłę wyciągnąć mnie z mej komnaty, jaką jest mój wspaniały pokój. Dlaczego ta cholerna fiesta nie mogła przypaść w ciągu tygodnia, wtedy nie miałabym obowiązku pójścia do szkoły, więc jestem pewna, iż spędziłabym miło ten czas na festynie z przyjaciółmi. Jak widać moje życie nie chce ze mną współgrać na jednym torze.
Wyciągnęłam swoje długie, jasne jeansy z dziurami i wysokim stanem, a do tego krótkiego czarnego topa z długim rękawem oraz z dość głębokim dekoltem. Szybko wcisnęłam na siebie ubrania, uprzednio zakładając białą bieliznę, a po chwili ruszyłam do materaca, biorąc z niego poduszkę i prześcieradło. Wyszłam z pokoju, trzymając w rękach pierzynę, a gdy tylko weszłam do łazienki, rzuciłam wszystko na ziemię. Przekroczyłam próg toalety raz jeszcze i tym razem powędrowałam na dół do kuchni, gdzie czekały na mnie dziewczyny.
- Mamo, zostawiłam ci wszystko w łazience! - krzyknęłam ostatni raz, schodząc po schodach.
- Okej! - odpowiedziała z góry. Znalazłam się na parterze i natychmiast z widocznym niezadowoleniem weszłam do pomieszczenia. Uśmiechnęłam się niemrawo na widok dwóch dziewczyn, które zawzięcie o czymś dyskutowały przy wyspie kuchennej.
- Hej - rzuciłam krótko od niechcenia. Dwie pary oczu powędrowały w moim kierunku, a ja kiwnęłam głową, podchodząc do lodówki i chwytając w dłoń mleko.
- No dzień dobry, panienko - odezwała się jako pierwsza Reficco, gdy nalewałam ciecz do miseczki i wsypałam do niej pokrótce płatki, wyciągając je uprzednio z szafki.
- Przynajmniej już się ubrałaś - skwitowała Bi jak zawsze będąca w dobrym humorze. Usiadłam przy wyspie naprzeciw, posyłając jej gniewne spojrzenie i poczęłam jeść.
- Mówiłam wam, że nie mam ochoty nigdzie wychodzić - mruknęłam. Obie nastolatki zaśmiały się cicho na moją posturę. - Po co przylazłyście?
- Jak zawsze miła - parsknęła brunetka. - My też cię bardzo kochamy, skarbie. Ale teraz nie czas na czułości, tylko się pośpiesz - wyciągnęła komórkę z kieszeni swoich czarnych jeansów. - Mamy pół godziny, ale na twoje szczęście festyn jest blisko, więc dojdziemy tam spokojnie w dziesięć minut - posłała uśmiech i wbiła we mnie palec wskazujący.
- Nie cierpię was - wybełkotałam przez jedzenie w mej buzi i przewróciłam oczami, wracając do spożywania posiłku. Siedemnastolatki roześmiały się, gdy nagle do pomieszczenia wszedł wyraźnie zadowolony Julio. Jeszcze jego tu brakowało.
- Dzień dobry - przywitał się, posyłając każdej z osobna uśmiech, a kiedy jego wzrok zatrzymał się na mnie, parsknął głośnym śmiechem. - Wyglądasz gorzej niż ciocia Stefanie po zatruciu pokarmowym w święta - skomentował. Nie miałam siły na przekomarzanki z nim, więc kończąc posiłek i odchodząc od stołu, przelotnie na niego zerknęłam, pokazując środkowy palec.
- Też się wybieracie na festyn? - nagabnęła Bi, zwracając uwagę wszystkich na sobie, a w szczególności mojego brata.
- Jasne - jego wargi uformowały się w szerokim uśmiechu. - Gdzie impreza, tam też my - wzruszył ramionami, podchodząc do wyspy i biorąc z miseczki jedno jabłko.
- Ta - mruknęłam pod nosem. - Gdzie wy, tam problemy - wsadziłam brudne naczynie do zmywarki, a po sekundzie odwróciłam się w ich stronę, zauważając, iż każdy z nich mierzy mnie rozbawionym spojrzeniem.
- Ktoś tu wstał lewą nogą - usłyszałam radosny głos Mai, a po chwili Bi do niej dołączyła, śmiejąc się. Ale oczywiście nie mogło w tym wszystkim zabraknąć mojego niezastąpionego braciszka.
- Codziennie taka wstaje - przegryzł jabłko. - Muszę z nią żyć pod jednym dachem, uwierzcie mi nie chciałybyście tego.
- Wyjdź - wskazałam palcem na drzwi, w których stał i jadł owoc, a na moje słowa najzwyczajniej parsknął śmiechem.
- Idę już idę - odparł z pełną buzią. - A wam współczuję się z nią użerać - skomentował ostatni raz, wychodząc finalnie z kuchni z kluczykami od auta, gdy tylko posłałam mu złowrogie spojrzenie.
Odetchnęłam głęboko, siadając na chwilę przy wyspie, lecz kiedy zauważyłam zdziwiony wzrok obu dziewczyn, zmarszczyłam zmieszana brwi, splątując dłonie ze sobą.
- Co?
- Idź, głuptasie się szykować - Vendramin wskazała głową na drzwi, a ja nic więcej nie mówiąc i przewracając oczami, ruszyłam do wyjścia.
Wspięłam się szybko na górę, a następnie wkroczyłam do łazienki, zamykając się na klucz. Pierw załatwiłam swe potrzeby fizjologiczne, potem umyłam zęby, twarz, wykonałam makijaż, a na końcu rozczesałam włosy, pozostawiając rozpuszczone. Były one strasznie grube, długie a przede wszystkich pofalowane, więc nie musiałam się martwić o lokowanie ich. Gorzej było z prostowaniem, bo to zajmowało mi dobrą godzinę. Ponownie weszłam do swego pokoju po złotoróżowe ray bany i zeszłam z powrotem na dół, napotykając się z mamą na schodach. Wkroczyłam do holu, wcisnęłam na stopy swoje białe Vansy, a ostatecznie ściągnęłam jeansową, czarną kurtkę z wieszaka, zakładając ją na siebie. Obie nastolatki były już gotowe do wyjścia, więc ostatni raz przeglądając się w lustrze, zwróciłam się do matki.
- Wychodzę! - krzyknęłam.
- Pamiętaj, aby wrócić z Julio! - usłyszałam z góry. - Bawcie się dobrze! - i wyszłyśmy, trzaskając drzwiami.
***
Zbliżając się do dużego festynu, gdzie przebywało naprawdę wielu ludzi, westchnęłam ociężale, lecz już z nieco lepszym nastrojem. Po drodze rozmawiałyśmy na przeróżne tematy, śmiałyśmy się i spędzałyśmy ten czas naprawdę świetnie, więc odpuściłam sobie swoje humorki oraz wszelkie niezadowolenia. Miałam spędzić ten czas z ludźmi, których kocham, lubię przebywać w ich towarzystwie, a także którzy pofatygowali się by po mnie przyjść i znosić moją opryskliwość. Przez te trzy miesiące naprawdę zżyłam się z każdym tutaj, choć nadal cholernie brakowało mi dawnej przyjaźni z Veronicą oraz Zachem, którzy byli praktycznie moim rodzeństwem. To z nimi spędziłam połowę swojego życia, to im zawdzięczam połowę rzeczy, a przede wszystkim to, kim jestem.
- Karol! - niemal podskoczyłam w miejscu, słysząc piskliwy głos Mai. - Musimy w to zagrać! - Bi stojąca obok nas zaśmiała się głośno, co również i ja poczyniłam, a po chwili poczułam jak Reficco pociąga mnie za dłoń, wręcz biegnąc w stronę stoiska.
Znalazłyśmy się przed wysokim mężczyzną w zaroście, był całkiem przystojny, wyglądał na około trzydzieści lat, a gdy posłał nam uroczy uśmiech, odwzajemniłyśmy go natychmiast. W tej grze chodziło o to, by w jak najszybszym czasie zbić piętnaście plastikowych kubeczków karabinem na kulki. Nagród było mnóstwo, jednak moją uwagę przykuły pluszaki. Te słodkie, przeurocze misie wręcz prosiły się o dużego przytulasa. Kochałam maskotki, wszyściutkie, nawet te najbrzydsze, lecz dla mnie były piękniusie. Uwielbiałam z nimi spać, w dzieciństwie z nimi rozmawiałam, gdy tylko było mi źle, przytulałam je najmocniej jak to możliwe, zapominając o problemach. Taka już byłam, dziecinna, ale oryginalna.
- Szykuj się na porażkę - wypowiedziała ostatni raz, spoglądając na mnie z prowokacyjnym uśmiechem na ustach, gdy brałyśmy karabiny do rąk. - Zmiażdżę cię, suko - mierzyłyśmy się groźnym, ale zarazem pełnym rozbawienia spojrzeniem, które w końcu przerwałyśmy, skupiając się na grze.
Z początku zbiłam dwa górne kubeczki, w które Maia nie mogła trafić. Wczułam się w to nieźle, lecz po chwili Reficco nie pozostała w tyle, nadrabiając pięcioma kolejnymi, przez co tym razem to ja spadłam. Mijały sekundy, atmosfera oraz wirujące napięcie w powietrzu robiło się gorętsze, gdy zostały mi dwa ostatnie kubeczki. I już miałam je zbijać, kierowałam karabinem na nie, gdy nagle głośny pisk dotarł do mych uszu spowodowany nagłym zwrotem akcji. Z początku zmarszczyłam brwi, nie wiedząc o co chodzi, jednak gdy przeniosłam wzrok na wieżę brunetki, a raczej to co z niej zostało, jęknęłam przeciągle, opuszczając ręce wzdłuż ciała.
- No nieee! - zawyłam desperacko i odłożyłam karabin na blat. Dziewczyna obok mnie zaczęła niezmiernie się cieszyć, podskakując oraz odbierając od mężczyzny dużego, białego misia.
- Następnym razem pójdzie ci lepiej - skomentowała radośnie, poklepując mnie po ramieniu. Przewróciłam oczami, gdy moje wargi uformowały się w uśmiechu i podziękowałyśmy ciemnowłosemu mężczyźnie, podając należną kwotę oraz odchodząc od niego.
- Oszukujesz - prychnęłam pod nosem.
- Po prostu nie umiesz grać - zaśmiałyśmy się obydwie, a po chwili wystawiłam w jej stronę język.
- O, zobaczcie - usłyszałyśmy głos Bea, która wskazała głową przed siebie. - Kogo tu przywiało - skomentowała rozbawiona.
W jednej sekundzie nasz wzrok z Mai'ą powędrował w kierunku dużej fontanny, przy której stała calutka dobrze znana nam zgraja. Mimowolnie przełknęłam ślinę, czując jak w mym brzuchu na nowo przelatuje stado motyli, żołądek zawija w supeł, a dłonie niespodziewanie pocą, gdy tylko napotkałam się z sylwetką wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta rozmawiającego o czymś z Julio. Jak zwykle ubrany w czarne rurki, czerwonoczarne Nike'i, jego tors odziany był w czarną koszulkę, którą przykrył ciemnoszarą rozpinaną bluzą, podwiniętą do łokci. Na nosie leżały jego czarne przeciwsłoneczne okulary, które po sekundzie ściągnął, natomiast przez szyję przewieszony miał srebrny łańcuszek. Jego włosy, te cholerne, seksowne loczki, za które pragnęłam pociągać podczas naszych nieziemskich pieszczot każdego naszego pojedynczego razu. Delikatnie ostrzyżone, ale dalej pozostawione w nienaruszonym stanie, jakby tę o to zwyczajną fryzurę układał dłużej niż niejedna kobieta.
W końcu powoli odwrócił głowę z dużym uśmiechem na twarzy, świdrując każdego przechodnia wzrokiem, jednak gdy padł on finalnie na naszą trójkę, zacisnęłam dłonie w pięści, czując przechodzące po mym rdzeniu dreszcze. Wbił swoje czarne ślepia wprost w moją osobę, mozolnie oraz dokładnie taksując mnie nimi, czym wywołał wzrastające napięcie. I pomimo dużej odległości między nami, utworzyła się znacznie gorętsza atmosfera, a ja poczułam falę ciepła roznoszącą się po całym mym ciele, która powodowała kolejną dawkę dreszczy. Bez problemu mogłam dostrzec w jego ciemnych tęczówkach ogniwo oraz widoczne prądy elektryczne, którymi wręcz mnie pożerał. Prosty, zadarty nos, pełne bladoróżowe oraz równe usta uformowane w frenezyjnym uśmiechu, dobrze zarysowane rysy twarzy, ledwo widoczne kości policzkowe i to cholerne emanujące ciepło pomieszane jednocześnie z obojętnością.
- Karol? - wypowiedzenie mojego imienia spowodowało me otrzeźwienie. Czułam się conajmniej tak, jakbym oberwała kubłem zimnej wody. - Idziesz? - szybko potrząsnęłam głową i skupiłam swe niewyraźne spojrzenie na nastolatkach stojących dwa metry przede mną.
- Tak, tak - szybko odpowiedziałam, marszcząc brwi i podchodząc do dwójki dziewczyn.
Więcej nie zagłębiając się w jakikolwiek temat, podeszłyśmy do grupy naszych znajomych. To dziwne, ale z każdym krokiem, z każdą mijaną sekundą oraz coraz mniejszą odległością pomiędzy nami, czułam to większy stres, moje dłonie zaczęły niespodziewanie się pocić, a ja z trudem przełykałam gulę w gardle, której nie mogłam jej się wyzbyć. Ze spuszczoną głową przemierzałam drogę, nieustannie czując na sobie tylko jedną parę oczu, tych ciemnych, tajemniczych oraz rzadko kiedy po prostu radosnych tęczówek, ten cholerny palący każdy milimetr mego ciała wzrok, którym perfidnie mnie mierzył od góry do dołu. Sapnęłam cicho, gdy w końcu znaleźliśmy się obok nich. To było zbyt ciężkie, on był ciężki, tym, że stoi.
Błagam, idź stąd, a jednocześnie zostań.
- Cześć, kochanie - usłyszałam rozradowany bas Mai, a kiedy uniosłam niepewnie głowę, dostrzegłam, iż rzuca się ona chłopakowi w ramiona. Ten nie pozostając jej dłużny, objął ją jedną dłonią w talii, składając mokrego buziaka na jej pomalowanych na jasny róż wargach.
- No, o wiele lepiej wyglądasz - zarzucił głupim dowcipem Julio w mym kierunku, lustrując mnie wzrokiem od góry do dołu. Mimowolnie posłałam mu gniewne spojrzenie, przewracając oczami, gdy każdy wybuchnął cichym śmiechem.
- Maxi też przyszedł? - zapytałam ochryple, przez co po chwili cicho odchrząknęłam, przejeżdżając po każdym wzrokiem, prócz jednej osoby. Prócz niego.
- Tak, poszedł zmierzyć się z Agusem w jakiejś popapranej gierce - stwierdził Mike, wzruszając ramionami.
Dziwne mogłoby się wydawać dla każdego, dlaczego każdy z naszej paczki dogaduje się z Maxi'm. Tak, nie wiem kiedy to się wydarzyło, a przede wszystkim w jaki sposób, ale Pasquarelli zawarł pokój, zbijając z nim ziomalską piątkę, jak gdyby nigdy nic. Z jednej strony bardzo cieszyła mnie ta informacja, ponieważ wreszcie będziemy mogli spotykać się wszyscy razem, lecz z drugiej strony, gdyby na to spojrzeć, było to bardzo niezręczne, zważywszy na to, iż śpię z Ruggero, a zarazem jestem w związku z niebieskookim. Dlatego tak zawzięcie unikałam cholernego spojrzenia jednej pary oczy, która doprowadzała mnie do szaleństwa.
- Mam nadzieję, że chociaż jemu się poszczęści - prychnęłam pod nosem, gdy Maia przytulona do boku szatyna cicho zachichotała. Natychmiast rzuciłam jej złowrogie spojrzenie, mówiące jedno. Zamilcz.
- A co? Czyżbyś w czymś przegrała? - i właśnie tego cholernego barytonu najbardziej ze wszystkich możliwych się obawiałam, gdyż doprowadzał on mnie do widocznej czerwoności, zarówno co miliona emocji odczuwalnych w jednej sekundzie.
- Niestety - odparła Reficco rozbawiona. - Obraziła się, bo nie wygrała misia - wskazała na pluszaka trzymanego w dłoni i cicho się zaśmiała, co również poczynił chłopak ją obejmującą.
- Nie przejmuj się, Karls - usłyszałam wtem głos Peñy, którego wargi ozdobił szeroki, kpiący uśmiech. - Ja ci wygram największego, najwspanialszego i twojego wymarzonego misiaczka - poruszył zabawnie brwiami, wywołując u każdego śmiech. Ja także się zaśmiałam. Mój brat może i był głupi, ale także potrafił rozbawić wielu ludzi.
Chwilę rozmawialiśmy na różne, błahe tematy, śmiejąc do upadłego z różnych dowcipów każdego z nas. Mikey stał przytulony z Valu, obok nich Julio z puszką Sprite'a w dłoni, z mojej prawej strony Bi, której poczucie humoru było także wysokie, natomiast lewą stronę zajmowała Maia wraz z ciemnowłosym, który nieprzerwanie wpatrywał się we mnie i wyłapywał mój wzrok. Zawzięcie próbowałam go unikać, nie przejmować się tymi bacznie skanującymi, elektrycznymi ślepiami. I choć słabo mi to wychodziło, to próbowałam. Ciężko, z trudem, nie poddając się.
- Ta gra to ścierwo! - usłyszeliśmy rozdrażniony głos Agustina, a gdy odwróciliśmy wszyscy głowy w kierunku dźwięku, zaśmialiśmy się. - Wygrałem, a co dostałem w nagrodę? Paczkę żelków - Espindola idący obok niego, parsknął głośno śmiechem. My także. Widok zdenerwowanego Bernasconiego był naprawdę warty wszystkiego.
- Widzisz? Było ze mną zostać i się pośmiać - ton basu Julio był nieco wyższy. Rozłożył on ręce, niemal wylewając ciecz z puszki i posłał mu wymowne spojrzenie.
- Cześć, słońce - dotarł do mych uszu głos Maxi'ego. Odwróciłam głowę w prawo, napotykając się z jego błękitnymi, radosnymi tęczówkami i uśmiechnęłam się.
- Hej - odparłam i złożyłam krótkiego całusa na jego wargach.
- Nadal będziecie grać w te wasze gierki? - tym razem odezwała się Valu. Każdy spojrzał na siebie ostentacyjnie z szerokim uśmiechem i zaśmiał krótko, wbijając wzrok w Agustina.
- W nic już nie gram - burknął pod nosem nadąsany, krzyżując ramiona. - Te gry to gówno - skwitował.
- W sumie ja bym coś zjadła - wtrąciłam i przelotnie na każdego spojrzałam, widząc ich poparcie poprzez kiwnięcie głową.
- Ja też - Bi wzruszyła ramionami.
- To chodźmy - zarządził Mike.
Przenieśliśmy bez zastanowienia swoje kroki do pobliskiej budki z jedzeniem, przy której na szczęście nie było dużo ludzi. Ja razem z Mai'ą i Agusem zamówiliśmy zapiekanki, Ruggero z Michaelem i Bi hot doga, Valu sałatkę z mięsem, a Julio, jak to Julio, zażyczył sobie kebaba. I to nie najmniejszego, zwyczajnego, którego zjadłby każdy normalny człowiek. Nie. On zamówił największego XXL, ponieważ jak stwierdził, takim jedzeniem nie da się najeść.
Przez cały czas podążaliśmy w nieznanym nam kierunku, zajadając się pysznymi fast foodami. Spędzaliśmy ten czas najlepiej jak to możliwe, nie wiedzieliśmy nawet która godzina dochodziła, ponieważ tak bardzo pochłonięci rozmowami, żartami oraz grami, nie byliśmy w stanie go liczyć. Pomimo, że pomiędzy nami było kilka lat różnicy, to i tak nikt nigdy nie wykazał niechęci do drugiej osoby spowodowanej wiekiem. Każdy każdego traktował po równo, chłopcy nas nie odrzucali, co było naprawdę kochane z ich strony, a ten czas razem wykorzystywaliśmy na maksa.
- Rugg! - krzyknął Julio, kończąc swojego dużego kebaba. Chłopak powędrował wzrokiem na mojego brata, który wskazywał palcem z pełną buzią na kolejny automat z grami. - Musimy w to zagrać - zarządał.
- Chcesz uderzyć w to gówno, by wykazało, które z nas ma więcej siły? - parsknął rozbawiony pod nosem i pokręcił w niedowierzaniu głową.
- Nie peniaj, stary - wziął ostatniego kęsa, zgniatając w dłoniach papierek. Podszedł do niego i poklepał go po ramieniu, gdy napiął on wszystkie swoje mięśnie, a następnie ruszył do maszyny, wrzucając monetę. - Ty pierwszy? - spytał, kiedy niewielki worek wysunął się z góry automatu.
- Tylko się ośmieszysz - skomentował, wzruszając ramionami i podciągnął bardziej rękawy swej szarej bluzy.
Brązowooki stanął niedaleko maszyny, dokładnie skanując ją wzrokiem i kiedy zacisnął prawą dłoń w pięść, uderzył z całej swej siły w worek, powodując głośny huk. Punkty na liczniku niespodziewanie zaczęły biec w górę, aż w końcu zatrzymały się na pewnej liczbie.
- Tysiąc dwieście?! - krzyknął przerażony z wytrzeszczonymi oczyma i rozszerzonymi wargami. - Kurwa, może rzeczywiście się wycofam - dodał, powodując wszystkich śmiech. Ostatni rekord do pobicia był tysiąc pięćdziesiąt, cóż, tym razem jest tysiąc dwieście.
- Nie peniaj, stary - rzucił zgryźliwie z widocznym kpiącym uśmiechem na wargach. Julio posłał mu gniewne spojrzenie, wykrzywiając twarz w grymasie i stanął naprzeciw maszyny.
- Tylko wiesz, nie połam sobie dłoni - skomentowałam zaczepnie, czym wywołałam głośny śmiech Agustina i Mike'a, a reszta parsknęła cicho pod nosem.
- Ale ty dowciapna - odwrócił się do mnie, wystawiając język. Skrzyżowałam ręce na klatce piersiowej i przyglądałam się zawzięcie tej paradzie, jaka miała za moment się odbyć.
Mój brat popatrzył na worek, który pomału zaczął wyjeżdżać z góry maszyny i zacisnął pięść. Każdy zaczął się śmiać, klaskając, a ten ostatecznie przyłożył z całej swej siły w materiałowy, twardy worek. Punkty zaczęły biec w górę, aż w końcu się zatrzymały.
- Dziewięćset - parsknął śmiechem Pasquarelli. - Powinieneś się przejść ze mną na siłownię - stwierdził niewzruszony i poklepał mojego brata po ramieniu.
Bardzo często zdarzało mi się zastanawiać, jak można być tak pewnym siebie. Jego nabuzowane ego wynosiło więcej, niż niejednego kretyna, ta jego cholerna obojętność wobec większości spraw. Nie daj Boże jakaś niewinna, zwykła dziewczyna pałałabym do niego uczuciem większym niż zwyczajne zauroczenie. Nic by z tym nie zrobił, chociaż nie, wróć. Przeleciałby ją, a na końcu powiedział, że nic nie z tego nie będzie, bo on się nie bawi w takie gówno.
Tak, smutna prawda.
- Ej, zobacz, Rugg - odezwał się Mikey stojący nieopodal i wskazał palcem na przywieszoną kartkę do maszyny. Po sekundzie zaczął czytać to, co na niej było. - Jeśli uda ci się podbić rekord, zgłoś się do naszego namiotu, aby odebrać nagrodę.
- Wspaniale - rozłożył ręce widocznie zadowolony, a po chwili odwrócił się w kierunku mojego brata. - Dzięki, młody. Przynajmniej coś mi się skapnie - zaśmiał się. Peña dalej był nadąsany, a po słowach bruneta zmarszczył nos, wykrzywiając wargi w grymasie i paplając coś pod nosem.
Bernasconi zadecydował przejść się z Ruggero po jego zasłużoną nagrodę. My za to usiedliśmy na pobliskiej ławce, lecz z racji tego, iż nie było na niej wystarczająco miejsca dla każdego, Julio razem z Mike'iem i Maxi'm zdecydowali się postać. Chwilowo zapadła cisza, gdyż każdy wpatrywał się w swój nieodgadniony punkt, jednak pokrótce Espindola dostał wiadomość na komórkę, czym wywołał nasze zainteresowanie. Chłopak zaczął czytać SMS'a.
- Wiecie co... - zaczął, wgapiając wzrok w telefon. - Będę musiał się już zbierać - dodał z widocznym niezadowoleniem i przeleciał wzrokiem po każdym z nas.
- Już? - zapytała Bi. Brunet przytaknął z grymasem na twarzy.
- Moi wujkowie zdecydowali się przyjechać do nas. Będą za pół godziny, a muszę pomóc rodzicom trochę ogarnąć w domu - pokiwaliśmy głową. Chłopak zaczął do mnie podchodzić, a ja wstałam na moment, by się z nim pożegnać. - Pa, słońce.
- Hej - złożyłam krótkiego całusa na jego wargach. Po chwili nastolatek od nas odszedł, żegnając się z każdym i znów zapadła chwilowa cisza.
- Wiesz, Karol - usłyszałam głos Mai, przez co zwróciłam się w jej kierunku. - Cieszę się, że w końcu z Ruggero złapaliście dobry kontakt. To ważne, by mój chłopak dogadywał się z moją przyjaciółką.
I przysięgam, że w tamtym momencie moje dłonie na nowo zaczęły się pocić. Przez brzuch przebiegło stado motyli, moje serce przyspieszyło swego bicia, przez co biło teraz w szaleńczym tempie, a moje gardło ogarnęła totalna suchość. Chciałam przełknąć gulę w gardle i je nawilżyć, lecz nie potrafiłam. Po prostu nie mogłam, wiedząc, a raczej mając świadomość z powagi tej calutkiej sytuacji.
W jakie ja się gówno wpakowałam.
- Tak - przytaknęłam, odchrząkując. - Też się cieszę.
Usłyszałam głośne parsknięcie Julio, który z wsadzonymi dłońmi w kieszenie, posłał mi rozbawione spojrzenie. Przysięgam, że miałam ochotę w tamtym momencie zabić tego barana.
- I to jeszcze jaki dobry - wydął dolną wargę z cisnącym się na wargi uśmiechem. - Przyjaciele od serca.
Stres nachodził na moje ciało coraz bardziej, gdy pomału traciłam czucie w nogach, przemieszczające się aż do dłoni. Nie byłam w stanie ich nawet zacisnąć w pięści. Spojrzałam pierw na mojego rozbawionego zaistniałą sytuacją brata, który niewzruszony stał, a później mój wzrok padł na Mai'ę. Miała zmarszczone brwi, jej wargi wykrzywione były w kpiącym uśmiechu, a finalnie przeniosła ona swe piwne tęczówki wprost na moją bladą twarz.
- Jesteś głupi - skwitowała, machając dłonią. Ciemnowłosy parsknął śmiechem, a następnie spojrzał na mnie.
- Masz rację, jestem głupi - wymamrotał ledwo słyszalnie pod nosem. Błagam, zamknij się już pierdolony kretynie, bo cię wykastruję.
- Patrzcie co mam - wtem do naszych uszu dotarł radosny głos Ruggero, gdy razem z Agustinem do nas podeszli. Chłopak trzymał w rękach dużego, znacznie większego białego misia niż miała Maia, a my wstaliśmy z ławki.
- Już drugi? - pisnęła szczęśliwie, jednak ten wbił swój wzrok we mnie, czym wywołał moje lekkie zawstydzenie. Natychmiast odwróciłam głowę, czując nieustannie czarne tęczówki na sobie.
- Wiesz... - zawiesił się w pewnym momencie. - Ty już masz jednego. Pomyślałem o Karol, tym bardziej, że tak bardzo go chciała.
Wypowiedzenie mojego imienia przez tego jednego, przeklętego człowieka spowodowało mnóstwo sprzecznych we mnie emocji. Szybko przeniosłam na niego wzrok, przełykając powstałą gulę w gardle i wytrzeszczyłam oczy, w wolnym tempie kręcąc głową. Głucha cisza nastała, a kiedy przelotnie spojrzałam na każdego, poczułam się bardzo niezręcznie. Finalnie mój wzrok padł na Mai'ę, która z uśmiechem na twarzy lecz także lekkim zawiedzeniem stała, wpatrując się we mnie.
- Nie mogę go przyjąć - odmówiłam natychmiast, wystawiając dłonie, gdy chciał mi go wręczyć. - To twoja nagroda, a jeśli chcesz ją komukolwiek oddawać, powinna go wziąć Maia - dodałam dobitnie uważnie skanując jego twarz, która dalej pozostawała w dobrym humorze, a jego wargi ozdabiał uśmiech.
- Nie daj się prosić, Karol - zaakcentował moje imię i przechylił głowę w bok, unosząc jedną brew w górę. Ponownie tego dnia w moim brzuchu odbyła się huczna impreza, która przy każdej możliwej okazji powodowała moje skręty. Skręty spowodowane tym wszystkim.
- Właśnie, kochanie - tym razem wtrąciła się Reficco, która posłała mi ciepły uśmiech, kiwając twierdząco głową. - Weź go. Ja już mam jednego - niepewnie na nią spojrzałam, próbując cokolwiek wyczytać z jej twarzy prócz zadowolenia. Lecz było to na nic. Chciałam uporczywie zobaczyć błąkającą się zazdrość, złość, rozdrażnienie czy też zwykłe zawiedzenie, jednak nic poza radością oraz przekonaniem nie dostrzegłam. Nie mogę uwierzyć, że podchodzi do takich spraw tak bardzo na luzie. Ostatni raz zerknęłam na nią, odwzajemniając jej uśmiech i po namowach odebrałam od bruneta maskotkę. Nasze dłonie się o siebie otarły, było to zwykłe sekundowe dotknięcie, ale wystarczyło by wywołać me przyjemne dreszcze biegnące wzdłuż kręgosłupa. Szybko odgarnęłam wszystkie moje myśli, posyłając mu uśmiech i odwróciłam wzrok.
- Dzięki - rzekłam. Moje policzki zaczynały mnie powoli piec, więc spuściłam głowę, unikając zawzięcie każdego pojedynczego spojrzenia moich znajomych.
- Luz - odparł, wzruszając ramionami. - Kiedyś mi się odwdzięczysz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro