Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Nie masz jeszcze osiemnastu lat, skarbie.


Minęły dokładnie trzy dni od nieprzyjemnych sytuacji u mnie w domu, ostatniego mojego spotkania z szatynem i Maxi'm. W szkole zjawiłam się na egzaminie, napisałam go jak myślę całkiem dobrze, a do dziś siedziałam w domu, kurując się. Widziałam znaczną poprawę. Być może nie idealną, lecz jakąś w małym stopniu na pewno. Jedyna rzecz, która mnie martwiła, dręczyła oraz męczyła to sprawa z Maxi'm...

Od ostatniej naszej małej sprzeczki było między nami dobrze, pogodziliśmy się, wyjaśniliśmy wszystko, lecz dalej uważam, iż odrobinę przesadził oraz powinien zmienić swoje podejście do Pasquarelli'ego. Nie jest on uczuciową osobą, godną zaufania, materiałem na chłopaka, to fakt, lecz jest on człowiekiem, jak każdy z nas i zasługuje na szacunek, uznanie, mimo, że sam go nie okazuje w stosunku do innych. Przecież każdy ma prawo do kolejnej szansy, prawda?

Nie próbowałam nawet ingerować w ich sprawy prywatne, ich kłótnie, sądzę, że powinni rozwiązywać je samodzielnie między sobą. Maxi był moim chłopakiem, uwielbiałam z nim spędzać czas, tak samo jak jego samego, natomiast z Ruggero rozmawiało mi się naprawdę w porządku pomimo jego ciągłych sarkastycznych tekstów. Tak czy inaczej nie miałam do niego na chwilę obecną żadnych zastrzeżeń. Nie miałam zamiaru tracić kontaktu z osobą, która cokolwiek wnosi do mojego życia z powodu drugiej i jej kaprysów.

Usłyszałam głośne wibracje telefonu, gdy odpisywałam lekcje. Zawsze miałam go wyciszonego, tylko zostawione wibracje, choć nie ukrywam czasem się zdarzały wyjątki.

- Halo? - spytałam, przykładając telefon do ucha i podtrzymując go ramieniem, dalej rozwiązując zadania.

- Jak się czujesz? - usłyszałam po drugiej stronie głos Mai. W tle było słychać także jeżdżące auta, krzyki i ogólny harmider. Zgaduję, że właśnie jest w mieście.

- W porządku, całkiem lepiej - rzuciłam krótko, a w odpowiedzi Reficco pisnęła, przez co skrzywiłam się lekko.

- Czyli skusisz się na zakupy ze mną? - tak myślałam. Bo przecież po co Maia by do mnie dzwoniła? Westchnęłam ociężale.

- To konieczne? - odchyliłam się na krześle, delikatnie przymykając powieki i oczekując odpowiedzi, jednocześnie powtarzając po cichu, by tylko powiedziała „nie".

- Tak - no i wszystko chuj strzelił. - Spotkajmy się przy Skywater Center za pół godziny. Mam nadzieję, że się wyrobisz.

- Taaa, postaram się - mruknęłam cicho. - Do zobaczenia - nie dodając nic więcej rozłączyłam się, przewracając oczami.

Naprawdę nie miałam nawet najmniejszej ochoty ruszać się z domu tylko po to, bo jej zachciało się iść na pieprzone zakupy, na których i tak zapewne nic nie kupię. Mimowolnie warknęłam na swój brak asertywności i odepchnęłam się rękoma od biurka, wstając z krzesła, a następnie podchodząc do mej dużej szafy. Wyciągnęłam z niej zwykłe, czarne rurki przedarte gdzieniegdzie, białą bluzkę na krótki rękaw i moją ulubioną bordową bluzę rozpinaną, bez której nigdzie się nie ruszałam. Do kreacji dorzuciłam czarne trampki oraz rozplotłam z kucyka moje włosy, pozostawiając rozpuszczone i delikatnie przeczesałam je palcami. Ja naprawdę nie miałam ochoty wychodzić, tym bardziej, że miałam mnóstwo lekcji do przepisywania. W szczególności z matematyki, której za cholerę nie rozumiałam.

Nic dziwnego, że miałam zagrożenie w tamtej szkole, z którego wyszłam w dość nietypowy sposób.

Zgarnęłam z biurka komórkę, przy okazji także biorąc kilka banknotów i zeszłam na dół. Moich rodziców po raz kolejny nie było, w sumie nic dziwnego, gdyż pracują od rana do późnego wieczora, lecz czasem zdarzało im się wziąć jeden dzień wolnego, choć było to bardzo rzadko. Natomiast Julio przyszedł już niedawno ze szkoły i zamiast uczyć się, odrabiać lekcje lub przygotować obiad dla naszej dwójki, to grał na konsoli z kolegami.

- Juli - krzyknęłam z korytarza, ostatni raz przeglądając się w dużym lustrze.

- Co jest, Karls? - spytał i odchylił się, przez co zauważyłam jedynie jego głowę z salonu.

- Wychodzę, powiedz rodzicom w razie potrzeby, że jestem u Mai! - pokiwał twierdząco głową, posyłając mi uśmiech i mrugnął, na co pokręciłam głową.

Moja relacja z Julio była naprawdę wyjątkowa pomimo wszystko. Mimo ciągłych naszych „kłótni", sprzeczek oraz obelg rzucanych w swoją stronę, to stanęlibyśmy za sobą murem i nigdy nie wkopali nawzajem. Kochaliśmy się, byliśmy naprawdę świetnym rodzeństwem.

Wyszłam z domu i mimowolnie przeszły po mym ciele dreszcze, gdyż na dworze było może z dwanaście stopni, był marzec, wczesna wiosna. Do końca roku szkolnego pozostały trzy miesiące, a ja czułam się jakby conajmniej został cały rok, mimo, że rozpoczęłam tu naukę w połowie lutego. Minął prawie miesiąc od przeprowadzki, a mówiąc szczerze, zaklimatyzowałam się całkiem dobrze. No cóż.

Chciałam wyciągnąć paczkę papierosów, lecz całkowicie zapomniałam, że to nie ta bluza. Warknęłam cicho pod nosem zła i przewróciłam oczami na swoje nieogarnięcie. Zawsze, gdy bywałam zła, rozdrażniona lub bezradna sięgałam po fajki, bo uważałam, że mi pomagają uporać się z obecnym samopoczuciem.

Gówno prawda, papierosy to gówno.

- Cholera - mruknęłam cicho. Naprawdę mój poziom zdenerwowania podniósł się do potęgi dziesiątej, a ja mimowolnie zacisnęłam dłonie w pięści, idąc przed siebie i myśląc nad sensownym rozwiązaniem.

Muszę zapalić, muszę zapalić, myśl.

- Wiem! - krzyknęłam sama do siebie, przez co kilka przechodniów spojrzało się na mnie pytająco, lecz zignorowałam to i wywróciłam oczami. Nie mam czasu na nich, muszę się porządnie zaciągnąć.

Przypomniało mi się, że niedaleko naszego domu, na bocznej uliczce koło dużego parku, w którym przebywało mnóstwo takich ludzi jak ja, Maia albo inni „niegrzeczni" chłopcy, znajduje się mały kiosk. Jestem pewna, że tam mi sprzedadzą paczkę fajek, przecież w Arroyito bezproblemowo to robili.

Dostrzegając niewielki sklepik, wciągnęłam powietrze i skierowałam do niego swe kroki. Stanęłam przy ladzie, podczas gdy niewysoka kobieta o blond włosach, na około trzydzieści pięć lat uśmiechnęła się do mnie promiennie. Odwzajemniłam jej gest.

- Paczkę fajek poproszę. Obojętnie jakich, byle najtańsze - mruknęłam cicho, wyciągając banknoty. Kobieta kiwnęła głową i po sekundzie postawiła na ladzie papierosy.

- Dowodzik poproszę - rzekła. Że co proszę?

- Poważnie? - uniosłam brew zszokowana. Nigdy przedtem nikt mnie nie prosił o dowód, było to jasne, że w poprzednim moim mieście sprzedawali bez problemu. Każdy każdego znał i nigdy nikogo by nie wkopał.

- Tak, inaczej nie jestem upoważniona pani do sprzedania tytoniu ani napojów procentowych - wzruszyła ramionami.

Matko boska, co robić, co robić... Myśl, Sevilla.

- Umm... Zapomniałam z domu - uśmiechnęłam się słabo. Czy to kupi? Mam nadzieję.

- Proszę przyjść z dowodem - schowała opakowanie z powrotem na półkę. Cholera jasna, zaraz coś komuś zrobię.

- Przyniosę za moment pani ten cholerny dowód tylko...

- Co dla pana? - zaraz, co? Odwróciłam głowę w prawo i dojrzałam kogoś, kogo najmniej się spodziewałam. Jeszcze tego tu brakowało...

- Jedną paczkę papierosów. Najlepiej najtańszych - spojrzał tym razem na mnie i uśmiechnął się złośliwie, puszczając mi oczko.

- Dowodzik - odpowiedziała mu kobieta. Chłopak bez namysłu wyciągnął dowód, ukazując go sklepikarce, a po sekundzie odebrał od niej paczkę papierosów.

Warknęłam głośno odchodząc szybko od kiosku i skierowałam swe kroki w stronę Skywater Center, nie zważając na krzyki szatyna. Mam go dość, nawet w takim momencie potrafił wyprowadzić mnie z równowagi, skąd on się wziął tutaj? Z choinki się zerwał?

- Karol, zaczekaj - jęknął, kiedy dotarł do mnie i chwycił za ramię, przez co odwróciłam się w jego stronę. - Dlaczego uciekasz? - zapytał kpiąco. Naprawdę jeszcze pytasz? Zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem i zarzuciłam ręce na klatce piersiowej, na co parsknął śmiechem.

- Po prostu mnie wkurwiasz - rzuciłam bez namysłu i jakiegokolwiek owijania w bawełnę.

- Jesteś zła, bo ci nie sprzedała fajek - zaśmiał się szczerze, kręcąc głową. Czy rzeczywiście tak było? Nie tylko dlatego. Byłam zła, ponieważ on zawsze zjawiał się w najmniej spodziewanym momencie i jedyne co potrafił robić, to mnie wkurwiać. - Nie masz jeszcze osiemnastu lat, skarbie.

- Spieszę się, więc daj mi łaskawie spokój - chciałam odejść i już prawie mi się to udało, gdyby nie jego mocny ucisk na ramieniu, na wskutek czego znów zwróciłam się w jego stronę. Byłam niebezpiecznie blisko niego, zbyt bardzo blisko, przez co mogłam wyczuć jego gorący, miętowy oddech. Przełknęłam automatycznie ślinę, spoglądając w jego czarne tęczówki.

- Nie zapalisz ze mną? - uniósł brew, a jego wargi wykrzywiły się w uroczym uśmiechu. Pomachał mi paczką przed nosem, więc stwierdziłam, że to najlepszy moment.

- Ja tak, tobie nie wolno - powiedziałam i szybko wyszarpnęłam z jego dłoni papierosy, odchodząc szybkim krokiem. Nie odwracałam się za siebie, po prostu w jak najszybszym tempie oddalałam się od chłopaka, słysząc jak za mną kroczy.

W pewnym momencie poczułam jego duże dłonie na swoich biodrach i w jednej chwili zostałam odwrócona w jego stronę, a po sekundzie uniesiona w górę. Pisnęłam głośno, śmiejąc jednocześnie pod nosem, a on przerzucił mnie przez bark, idąc w jakimś kierunku. Nie widziałam nic poza jego wyrzeźbionymi plecami oraz naprawdę cudownym, zaokrąglonym tyłkiem. Niejedna by taki chciała.

- Chyba sobie za dużo pozwalasz - stwierdził, przez co prychnęłam pod nosem rozbawiona, a sekundę później poczułam, że złożył delikatnego klapsa na moich pośladkach.

- Hej! - krzyknęłam oburzona, delikatnie unosząc głowę. - Co robisz, a przede wszystkim gdzie idziesz?

- O tutaj - powiedział. Chłopak odstawił mnie na ziemię i stanął obok, dokladnie mnie mierząc wzrokiem. Posłałam mu piorunujące spojrzenie i rozejrzałam się wokół, dostrzegając, że byliśmy na początku tego wielkiego parku, który znajdował się zaraz obok kiosku.

- Czemu tu? - spytałam, spoglądając na niego błagalnym wzrokiem. Zauważyłam, że usiadł na ławce, a jego jedna ręka znajdowała się na oparciu, natomiast swoje spojrzenie miał wbite w moją osobę.

- Bo nie ma tu dużo ludzi, nikt nas nie przyłapie na wspólnych pieszczotkach no i ewentualnie możemy zapalić - rzekł spokojnie, jak gdyby nigdy nic i rzeczywiście — nie było tu ludzi.

- Zgadzam się tylko na ostatnią opcję - przewróciłam oczami i usiadłam obok. - Ale jednego - wbiłam w niego palec, robiąc duże oczy. - Ty i tak za dużo palisz.

- Yhm - mruknął cicho, wywracając oczami.

- Ruggero - zmierzyłam go wzrokiem i przesunęłam się bliżej niego. Spojrzał się na mnie obojętnie, kiwając głową, przez co głośno westchnęłam i położyłam dłoń na jego udzie, niedaleko kolana.

- Co, skarbie? - przechylił delikatnie głowę w bok, robiąc jednocześnie tą swoją cholernie słodką minkę, przez którą moje serce się rozpływało.

- Trujesz się - pouczyłam go. Nie mówię, że palenie kilku fajek na tydzień, być może miesiąc jest złe, ponieważ nie oszukujmy się, każdy z nas kiedyś tego gówna spróbował i robi to dalej, żyjąc w świadomości, że to coś pomaga. W tych ludzi zaliczam się także ja, lecz sądzę, że nałogowe palenie wyniszcza nasz organizm.

- O jeju, daj już spokój, Karol - rzadko kiedy używa mojego imienia. - Nikomu na mnie nie zależy, nikt się nie martwi o moje zdrowie, więc wyluzuj już. Po prostu odpuść, będę palił i już - przewrócił oczami zrezygnowany, głośno wzdychając.

- A ja? - uniosłam brew, pytając. - Mnie też w to zaliczasz? - odsunęłam się od niego minimalnie oburzona. Poważnie myśli, że mnie to ani trochę nie obchodzi?

- Oj, przestań - wywrócił oczami i westchnął. - Spaliśmy tylko ze sobą, nie znasz mnie, ja nie znam ciebie. Nawet nie próbujemy tego zmienić, więc co może obchodzić cię życie obcego kolesia? Przecież mnie nienawidzisz i jedyne co robię, to cię wkurwiam - wzruszył ramionami.

Zdziwiłam się po jego słowach oraz coś mnie zabolało. To prawda, miał rację - nie znamy się długo, nasza znajomość trwała dobry miesiąc, jednak i tak nie zmienia faktu to, że się przespaliśmy i postrzegam go w inny sposób niż na samym początku. Po prostu go polubiłam takim jakim jest, mimo tego, iż potrafi wyprowadzić mnie z równowagi w ułamku sekundy. Nie myślcie, że coś między nami jest lub darzę go innym uczuciem ni jeżeli zwykłego kolegę. Po prostu nie.

- Jeśli tak myślisz w takim razie nie mamy o czym rozmawiać - rzuciłam dosadnie i wstałam z ławki z zamiarem odejścia.

- O Boże, zaczekaj - chwycił mnie w biodrach, pociągając w swoją stronę przez co upadłam na jego kolana. - Nie to miałem na myśli - dodał.

Odwróciłam się w jego kierunku, siadając bokiem i zarzuciłam ręce na klatce piersiowej, czekając na jego jakże sensowne wyjaśnienie. Niestety tak jest. Gdyby mi na tym cholernym kretynie nie zależało, mam na myśli o związki koleżeńskie, dawno bym stąd poszła i nie spędzała z nim każdej wolnej chwili, gdy mnie nachodzi w najmniej oczekiwanych momentach.

- Po prostu - zaczął, obejmując mnie w talii. - Nikt się nigdy mną nie interesował - wzruszył obojętnie ramionami, uciekając wzrokiem. - Dlatego to dla mnie dziwne, że tak mówisz - okej, nie takiej odpowiedzi się spodziewałam.

- Rozumiem - odpowiedziałam. - Nie będę o nic więcej pytać, bo widzę, że nie masz ochoty rozmawiać na ten temat - uśmiechnął się delikatnie, kiwając twierdząco głową.

- To jak? - uniósł brwi. - Zapalisz ze mną? - nie wierzę w tego człowieka...

- Jednego - wbiłam w niego swój palec wskazujący i obydwoje zaśmialiśmy się.

Chłopak wyciągnął z kieszeni swojej czarnej bluzy paczkę fajek, którą wcześniej mu wręczyłam i otworzył ją, wyciągając w moją stronę. Chwyciłam między palce jednego papierosa, wkładając go sobie do ust, a z kieszeni bluzy wyciągnęłam zapalniczkę, podpalając tytoń. Szatyn zrobił dokładnie to samo i w jednym tym samym momencie mocno zaciągnęliśmy się, wydmuchując dym przed siebie. I tak, siedzieliśmy obydwoje w ciszy, napawając się tym cholernym szkodliwym papierosem, podczas gdy ja byłam na jego kolanach, on jedną rękę położoną miał na oparciu, a w drugiej trzymał fajkę. Nawet nie starałam się przerywać tej przyjemnej ciszy, w której jak myślę obydwoje przemyśleliśmy parę naszych spraw.

- Czemu jesteś z Maxi'm? - wypalił nagle, przez co posłałam mu pytające spojrzenie i rzuciłam odpałek papierosa na ziemię.

- Czemu jesteś z Mai'ą? - poprawiłam się i rozsiadłam wygodniej na jego kolanach, spoglądając na niego z malującym się uśmiechem na twarzy. Również wyrzucił odpałek na chodnik, a jego ręce momentalnie powędrowały na moją talię.

- Jest śliczna - wzruszył ramionami. - A ślicznym panienkom to grzech odmawiać - posłał mi zaczepny uśmiech.

- Przecież nie czujesz nic do niej - rzuciłam oburzona.

- Nie czujesz nic do Maxi'ego, a mimo to i tak z nim jesteś - kurwa. On ma rację. Zacisnęłam usta w wąską linię i odwróciłam głowę w inną stronę.

- Skąd możesz wiedzieć - prychnęłam, krzyżując ręce na klatce piersiowej. Kogo ja oszukuję?

- A gdyby tak było, przespałabyś się ze mną? - otworzyłam usta by coś powiedzieć, jednak natychmiast mi przerwał. - Całowałabyś się ze mną? - ponownie otworzyłam usta. - Siedziałabyś mi teraz na kolanach? - zrobił błagalną minę. Znów wygrał. A co najgorsze, on miał rację.

- Po prostu... - westchnęłam i splotłam swoje dłonie ze sobą. - Chciałam z nim spróbować. Wydaje się być naprawdę w porządku chłopakiem... Ale tak czy siak nie potrafię nic do niego poczuć - spuściłam głowę.

Co dziwne brązowooki nic nie odpowiedział, a jedynie pokiwał twierdząco głową. Zdziwiło mnie to, nie powiem, ale nie było to teraz istotne. Ważne było to, że pomimo wszystko nadal nie potrafiłam poczuć czegoś do Maxi'ego, choćbym nie wiadomo jak się starała. Uwielbiałam spędzać z nim czas, czułam się wtedy wspaniale, potrafił mnie rozbawić, a na moich ustach ciągle gościł uśmiech. Jednak tu właśnie pojawił się problem, gdzie moje uczucia nie są równe z uczuciami jego.

- O czym tak myślisz? - zapytał po chwili. Spojrzałam zdziwiona na chłopaka, który miał delikatnie przechyloną głowę i swoje spojrzenie wbite we mnie, jakby zastanawiał się, co mnie tak pochłonęło.

- O tym co mówisz - odpowiedziałam, a on zmarszczył brwi. - Nie chcę ranić Maxi'ego.

- Och, skarbie - poprawił się na ławce i jedną dłoń ułożył na moim udzie, które powoli zaczął gładzić, a drugą na mej talii. - Takie jest życie. Nie zawsze jest tak, jak my chcemy - wzruszył ramionami. - Za dużo się przejmujesz innymi, zamiast się po prostu bawić.

- Może masz rację - przyznałam niechętnie. - Tak czy inaczej muszę już iść. Maia na mnie czeka - głośno westchnęłam i wstałam z jego kolan, stając naprzeciw.

Chłopak wyciągnął w moją stronę dłoń, spoglądając na mnie wyczekująco, przez co parsknęłam śmiechem, jednak chwyciłam ją i pociągnęłam go, aby mógł wstać. Gdy tylko tego dokonał i stanął naprzeciwko mnie, zbliżył się do mnie maksymalnie, jak tylko było to możliwe, a swoje dłonie ułożył na moich biodrach, pochylając nade mną. Przełknęłam automatycznie ślinę, widząc jego niemalże czarne tęczówki, które do niedawna nie wyrażały aż takiego błysku.

- To co? Do zobaczenia? - uśmiechnął się zaczepnie, na co pokiwałam niepewnie głową, a w jednej chwili poczułam jego miękkie, zimne oraz spierzchnięte wargi na swoich. Nie spodziewałam się tego, tym bardziej, że przed chwilą rozmawialiśmy o naszych drugich połówkach.

Nie był to gwałtowny, namiętny pocałunek, tylko zwykły, dłuższy buziak, w którego nie włączyliśmy nawet naszych języków. Po prostu mnie pocałował i już. Zwyczajnie.

Jesteś kretynką.

Oj jestem...

Nastolatek oderwał się ode mnie i puścił do mnie oczko, a następnie ruszył w swoją stronę, co również i ja poczyniłam. Co ja robię ze swym życiem? Głupia, głupia, głupia...

***

- Nadal nie wierzę, że się zgodziłam na te zakupy.

Byłyśmy razem z Mai'ą od dobrych dwóch godzin w Skywater Center, gdzie ona wchodziła do każdego pojedynczego sklepu i kupowała mnóstwo ubrań, podczas gdy ja wiernie kroczyłam u jej boku i co po chwilę wydobywałam z siebie jęki niezadowolenia.

- A ty jak zwykle marudzisz, cokolwiek by się nie zrobiło - przewróciła oczami. Tak, tu akurat się z nią zgodzę. Lubiłam zakupy, ale wtedy gdy miałam na nie ochotę, a dziś? Zero chęci.

- Jestem głodna, pójdziemy na jakiś obiad? - po raz kolejny jęknęłam, gdy wychodziłyśmy ze sklepu odzieżowego z dwoma torbami.

- Och, niech będzie - wywróciła oczami, wzdychając ciężko. Wiem, Maia, jestem upierdliwa. - Chodźmy do tej restauracji niedaleko. Podają pyszne jedzenie - pisnęłam szczęśliwa, przez co obie się zaśmiałyśmy.

Skierowałyśmy swe kroki do jednej z najlepszych restauracji w całym mieście, znajdującej się w centrum handlowym właśnie Skywater Center. Umierałam z głodu i byłam wręcz pewna, że będę w stanie zjeść konia z kopytami. Gdy tylko znalazłyśmy się przed knajpą, weszłyśmy do środka i usiadłyśmy przy wolnym stoliku, a kelner pokrótce do nas podszedł z kartami dań.

- Co zamawiasz? - spytała Maia, podnosząc wzrok znad swojej karty i wbijając go we mnie, co również i ja poczyniłam.

- Nie wiem, jeszcze zobaczę - wzruszyłam ramionami. - A ty?

- Myślałam nad szarlotką z sosem czekoladowym, a do tego cappuccino - odpowiedziała. - Karol... - zaczęła tajemniczym głosem. O nie...

- Co jest, Maia? - mój wyraz twarzy wyrażał teraz zupełną obojętność. Byłam gotowa na wszystko z jej strony. Widziałam, że na jej wargach pojawia się duży uśmiech.

- Tak sobie pomyślałam... - słuchałam jej uważnie. - Skoro ty jesteś z Maxi'm, ja z Ruggero, my się przyjaźnimy, oni się przyjaźnią - jesteś tego taka pewna, iż są przyjaciółmi? - To może wybierzemy się na podwójną randkę? - pisnęła szczęśliwie, robiąc jednocześnie słodkie oczka, podczas gdy moje przybrały kształt pięciozłotówek.

- Co?! - krzyknęłam. - Zwariowałaś, Maia? Zgodzę się na wszystko, tylko nie na to... - jęknęłam.

- Oj, Karol, daj spokój! Zgódź się! Jestem pewna, że oni także będą tym pomysłem zachwyceni - yhm.. tak, na pewno.

- Nie ma mowy - momentalnie zaoponowałam. - Nie mamy nawet o czym rozmawiać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro