Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

05 - Ciasto, Młotek i głowa Billy'ego Andrewsa

ANIA SHIRLEY spała tylko kilka godzin tej październikowej nocy, zresztą jak zwykle. Wieczorami gdy ludzie cichnęli, ona zostawała ze swoimi myślami i wyobraźnią, które wtedy były niezwykle głośne, a ich jedynym akustycznym przyjacielem był szelest liści kołysanych przez wiatr, śpiewający za chmurami księżyc oraz szum Jeziora Lśniących Wód, które jakimś cudem słyszała nawet w jej pokoiku.

— Ruby, co powiesz na to abyśmy upiekły ciasto? Maryla nam pomoże. A potem zaniesiemy je pracującym chłopcom, będziesz mogła spotkać przy okazji Blythe. Nie jestem jego fanką, ale może tobie to sprawi przyjemność. — rzuciła Ania, czesząc włosy kiedy jej tymczasowa współlokatorka przecierała oczy tego pięknego październikowego poranka.

— To dobry pomysł. — stwierdziła panienka Gillis wstając z aniowego łóżka.

╚»✿«╝

Jo March tego poranka wstała naprawdę wcześnie (pomimo, że kochała naprawdę długo spać!), prędko jak nigdy wyszykowała się i ubrana w odzież, która została im po ojcu (i z którą to Jo niezwykle się zaprzyjaźniła) czyli czarne spodnie z szelkami, białą koszulę, ciemnozieloną kamizelkę oraz czarną marynarkę zaczęła iść w stronę domu sąsiadów. W prawej dłoni trzymała skrzynkę z narzędziami, którą nakazała jej wziąc Marmee.

Co do ubioru dziewczyny, mieszkańcy Avonlea byli oburzeni, gdy pierwszy raz usłyszeli o córce Pani March w spodniach. Kto to widział by dziewczynka chodziła w męskich ubraniach! Chociaż Jo była ubrana w spodnie tylko podczas pracy w ogrodzie lub w domu, Małgorzata Linde, która kiedyś to zauważyła, oburzona szybko rozniosła wiadomość o tym nieodpowiednim stroju.

A co do Ciotki March to też niezbyt jej się to podobało, ale wolała tego nie komentować.

Gdy stanęła przed budynkiem, zapukała w wielkie, drewniane drzwi.

— Panienka do panicza Laurence'a? — zapytała ją czarnowłosa służąca, która otworzyła jej drzwi.

— Nie panienka tylko Jo. — stwierdziła z wielkim uśmiechem, mimo wszystko lekko zestresowana, co przekładało się na jeszcze mocniejsze ściskanie uchwytu drewnianej skrzynki — I tak przyszłam po Teddy'ego.

— Proszę poczekać, zaraz po niego pójdę, bo właśnie je śniadanie. — odpowiedziała z uśmiechem i niezwykłą życzliwością, kobieta była niesamowicie uszczęśliwiona faktem, że panienka, z którą jak widać zakolegował się Laurence była taka uprzejma i najwyraźniej nie traktowała innych z góry.

— Kto do nas zawitał Amelio? — zapytał Laurie, który własnie szedł z jadalni w strone drzwi — Och witaj Jo! — wykrzyknął niezwykle szczęśliwy obecnością dziewczyny i przytulił ją na powitanie — Też powinienem wziąć narzędzia?

— Mogę jakieś przynieść. — zaoferowała brunetka.

— Sądzę, że wystarczy dla nas oboje. — odpowiedziała Jo — Najwyżej pożyczymy coś od Gilberta. — Teddy lekko się spiął na imię Gilbert, czyżby Blythe, z którym bawił się pewnego razu jako dziecko był powiązany w jakiś romantyczny sposób z Jo?

— Laurie? — rzuciła jeszcze szybko ubrana w ciemną sukienkę i biały fartuch służąca.

— Tak, Amelio? — zwrócił się do niej chłopak, odwracając wzrok od panny March.

— Co powiedzieć twojemu dziadkowi? Jeśli zapyta gdzie zniknąłeś.

— Powiedz, że poszedłem pomagać, może wreszcie przestanie mi powtarzać, że jestem okropnie leniwy. — odpowiedział brunet, z uśmiechem

╚»✿«╝

Gdy Ania i Ruby wkładały pod czujnym okiem Maryli jabłecznik do piekarnika, do drzwi domu na Zielonym Wzgórzu zapukała Marchówna, której towarzyszył lekko spięty Teddy. Szatynka uparła się, że zanim pójdą pomagać przy odbudowie domu wpadną do Cuthbertów.

— Witaj Jo! — przywitała się Maryla, która była chyba jedną z niewielu mieszkanek Avonlea, której nie przeszkadzał często innych zdaniem 'niewypadający' ubiór dziewczynki (nastawienie Maryli niezwykle dziwiło, oburzoną Małgorzatę) — Och, czy moje oczy dobrze widzą, to panicz Laurence?

— Wystarczy Laurie pani Cuthbert. — odpowiedział lekko zmieszany.

— Maryla, jak mówisz pani Cuthbert czuje się jeszcze starzej. — rzuciła żartobliwie Maryla, przepuszczając ich w progu — Pewnie przyszliście do Ani. Och, nawet nie wiecie jak się wystraszyłam gdy wbiegła do tego stojącego w płomieniach budynku! — dodała szybko, gdy młodzi podążali za nią do kuchni.

— Dzień Dobry Jo! Och, co za wspaniały strój! Jak było na balu? — zaczęła rudowłosa niemal krzycząc, gdy do pomieszczenia weszła jej przyjaciółka wraz z Marylą i jakimś chłopcem.

Ruby Gillis na widok chłopaka stwierdziła, że jest niemal tak przystojny jak Gilbert Blythe!

— Było naprawdę świetnie! Miło, że pytasz. — odpowiedziała uśmiechnięta, spoglądając ukratkiem na Teddy'ego — Chociaż u was chyba było równie czadowo. Nawet nie wiesz jaka jestem dumna z ciebie to było takie odważne. Niech mnie kule biją wręcz rycerskie!

— Bardzo dziękuję, nie mogłam pozwolić by cały dom biednej Ruby strawił pożar! — powiedziała wskazując na spiętą, stojącą obok niej dziewczynkę — Och, ale nawet nie wiesz jakie to było inspirujące, gdy wróciliśmy do domu, miałam ochotę napisać wiersz, albo powieść o zamku trawionym przez pomarańczowy płomień!

— Musisz koniecznie się ze mną podzielić, jeśli coś takiego napiszesz! — krzyknęła niezwykle zaciekawiona Jo, zaś na twarzy Maryli i Ruby pojawiło się ogromne zdziwienie. Przecież to była tragedia, dlaczego te dwie tak ucieszyła możliwość żywego opisu tego zdarzenia!

— Na pewno to zrobię, jak skończę opowieść to napewno ci ją pokażę! — Ania miała nadzieję, że w nocy chwyci ją wena, mogłaby napisać wtedy taki piękny wiersz lub poemat, o albo opowiadanie. Pieśń słów o ogniu, zaśpiewałaby bez wydawania jakiegokolwiek dźwięku z ust.

W końcu wiersze i poematy to piosenki pisarzy, którzy niezbyt potrafią śpiewać, więc piszą wersy, zwrotki i refreny na kartkach, bez melodi, mając nadzieję, że gdy ktoś kiedyś czytając te kilka zdań w akompaniamencie natury, będzie się czuł jak gdyby słuchał najpiękniejszej piosenki, śpiewanej przez najlepszego wykonawcę.

— Na najświętszą Atenę! Prawie zapomniałam. — wykrzyczała, karcąc sie w myślach — Teddy to Ania Shirley moja przyjaciółka, piękny słonecznik z najpiękniejszym ogrodem kwiatów! — powiedziała wskazując na rudowłosą — Aniu to Laurie, mój przyjaciel, który naprawdę świetnie tańczy i może zasłuży na własny kawałek ziemi w twoim ogrodzie.

— Miło cię poznać, wyglądasz niczym średniowieczny książę! Och, albo jak rycerz! — Lauriego niezwykle uśmiechnął się na słowa rudowłosej — Wspaniałość, która wręcz z ciebie emanuje, mówi mi, że gdybyś był kwiatem to Lewkonią, której akurat brakuje w moim ogrodzie! Och, zdecydowanie zasadzę cię obok Jo, mego Asterka!

— A to Ruby, koleżanka z mojej klasy. — dodała szybko Marchówna, wskazując na dziewczynkę, która była niezwykle zawstydzona, ale przy tym wyglądała tak pięknie! Teddy tylko pokiwał głową w celu przywitania się.

— Marylo, co tak cudownie pachnie! — zapytała ubrana w spodnie dziewczyna, pociągając nosem by jeszcze bardziej poczuć niebiański zapach.

— Ruby i Ania z moją drobną pomocą upiekły ciasto, które potem zaniosą na budowe. — odpowiedziała niezwykle dumna ze swojej podopiecznej.

— Och to wspaniale! Mam nadzieję, że zdążymy skosztować jakiegoś kawałka bo pachnie wyśmienicie. Prawda Teddy? — mówiła Marchówna podczas gdy jej kompan był pod wrażeniem jak dziewczyna czerpie radość z każdej małej rzeczy i jak wręcz magicznie dogaduje się z tą rudą dziewczynką z Zielonego Wzgórza — Rety, prawie zapomniałam! Mama powiedziała, że zaprasza Marylę i Anię na podwieczorek z herbatą po niedzielnej mszy. — sierotka niezwykle się ucieszyła, miała iść na podwieczorek! Przecież to jest niezwykle romantyczne!

— Na nas już chyba pora. — stwierdził chłopak drapiąc się po karku — Niezwykle miło było mi was poznać. — dodał lekko chyląc czoła, Jo jedynie przytuliła swoją przyjaciółkę na pożegnanie i razem udali się w stronę domu, który w nocy stał w płomieniach.

╚»✿«╝

Gdy Ania i Ruby weszły w wyśmienitym humorze na posesje rodziny Gillis, wraz z dwoma koszykami pełnymi ciasta, które upiekły, zastały prawdziwy plac budowy.

Jerry pod czujnym okiem Mateusza ciął deski – z nimi dziewczynki oczywiście się miło przywitały.

Pan Phillips razem z Pastorem udawali, że coś robią, chociaż tak naprawdę to wydawali polecenia i podjadali przynesione przez mieszkanki Avonlea przekąski.

Ruby widząc swojego małżonka ze snów, który razem z Billy'm Andrewsem pracował na rusztowaniu przy oknie, stwierdziła, że zwróci jakoś jego uwagę. Skoro wygląda najpięknej kiedy płacze postanowiła, że wywróci się o wystający korzeń drzewa.

Szlochanie dziewczyny szybko dotarło do uszu Blythe, który był niezwykle uczulony na cierpienie ludzkie.

— Dziewczyny są takie nieużyteczne. — stwierdził ostro brat Prissy, patrząc w stronę leżącej Ruby nad którą pochylała się Ania.

Gilbert, że zejdzie i pomoże wstać dziewczynie.

— Co jest z tobą nie tak!? — wykrzyczała kipiąc ze złości rudowłosa, miała ochotę niczym szesnastowieczna sułtanka rozkazać wrzucić jego ciało w worze do Bosforu. Nikt, nawet Józia, ani Złoty Chłopiec miasta Gilbert Blythe nie irytował jej tak jak Billy Andrews!

Brunet ubrany w kraciastą kurtkę podszedł do Ruby, która otrzepywała kolana i podał jej kapelusik, który spadł z jej głowy podczas upadku.

Gilbert uważał jak każdy mieszkaniec miasteczka, że Ruby wygląda naprawdę pięknie kiedy płacze, ale mimo wszystko to nie było piękno jakiego potrzebował.

Jo March, która do tej pory pochłonięta pracą na dachu i rozmową z Laurence'm postanowiła się wtrącić, kiedy usłyszała jak ten wredny chłopak zachowuje się w stosunku do panienki Zielonego Wzgórza.

— Żebyś zaraz ty nie stał się nieużyteczny, gdy zrzucę swój młotek na twoją głowę Billy Andrewsie!

— Tylko żartowałem Josephie March. — odpowiedział kpiąco, niezwykle z siebie dumny.

— Teddy podasz mi młotek? — zapytała przesłodzonym głosem, wściekła szatynka.

— Jasne, że tak. — odparł chłopak podając dziewczynie młotek, podczas gdy Gilbert zaczął wchodzić po rusztowaniu.

— Dziękuję. — odpowiedziała cmokając lekko policzek nowego przyjaciela i zrzucając młotek tak aby wylądował kilka centymetrów od nogi brata Janki.

— Zwariowałaś! — krzyknął wściekły, podczas gdy Gilbert podnósł młotek by oddać go właścicielce.

— Lepiej przestań mówić bo następnyn razem naprawdę zrzucę go na twoją głowę, niezwracając uwagi na konsekwencje. — wysyczała z sztucznym uśmiechem, przyjęła młotek od przyjaciela i wróciła do pracy.

— Idź do diabła Jo March! — przeklął wściekły dziewczynę, a pastor, który to usłyszał nakazał mu udać się do domu, by przemyśleć swoje zachowanie oraz przygotować rachunek sumienia. Urażony nastolatek, zebrał swoje rzeczy i z dumą pawia poszedł w stronę domu.

Ania i Ruby zaczęły wracać w stronę Zielonego Wzgórza, panienka Gillis, trochę bardziej polubiła rudowłosą sierotkę, stwierdziła, że jest naprawdę miła, tylko używa za często trudnych słów.

Jo, Teddy i Gilbert wrócili do pracy, zaś Maryla na Zielonym Wzgórzu kończyła szyć drugą sukienkę dla swojej podopiecznej.

Ach Avonlea! Czemu nie pozwalasz się wyspać biednej Ani Shirley? Teraz będzie całą noc pisać poemat o księżniczce, którą z płomieni ratuje siostra z młotkiem w ręku.

Och czy to nie romantyczne?

__________________
Witam was bardzo serdecznie w nowym rozdziale!

Jestem zakochana w wizji, że słowa na papierze (i te wirtualne), których nikt nie śpiewa, mogą być piękne niczym pieśń, ok?

Miłego dnia i dziękuje, że czytacie♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro