01 - Panna Shirley idzie do szkoły
JO MARCH właśnie wbiegła w bramę Zielonego Wzgórza, które mieściło się jakąś milę od posesji ciotki March.
Dziewczyna chciała iść z Anią i pokazać jej szkołę. Z tego powodu specjalnie wcześniej wstała, wyszykowała się i pobiegła do domu Cuthbertów. Z sióstr March tylko Jo chodziła do szkoły. Amy i Beth miały nauczanie w domu, zaś Meg przygotowywała się do wyjazdu do szkoły w Paryżu, który zafundowała jej ciotka March.
— Bonjur Jerry! — krzyknęła do grabiącego w stodole siano parobka.
— Bonjur Jo! — odpowiedział, machając przy tym swoją czapką, kiedy dziewczyna zbliżała się do drzwi.
Josephine March zapukała w wejściowe drzwi, zaledwie chwilę potem usłyszała kroki, więc poprawiła kapelusz na głowie i wygładziła swoją sukienkę w kolorze błękitu pruskiego, a przed jej oczami pojawiła się z ciepłym wyrazem twarzy pani Zielonego Wzgórza.
— Dzień Dobry Marylo! — rzuciła pełna energii. Pani Cuthbert szybko zaprzyjaźniła się z Marchównami mimo przesądów Małgorzaty, a Jo była częstym gościem na farmie.
— Och witaj Jo. Co Cię sprowadza na Zielone Wzgórze? Nie powinnas iść do szkoły?
— Specjalnie wstałam i wyszłam szybciej by iść razem z Anią. — powiedziała dumna z tego, że wcześniej zwlokła się z lóżka — Jest może jeszcze w domu? Nie ma Maryla nic przeciwko? Och chciałabym jej pokazać szkołę, aby się nie zgubiła. I zapoznam ją z Gilbertem jak już wróci! Oczywiście też dam jej wskazówki co do zachowania w klasie. O i jak będzie mieć na początku problemy to mamusia powiedziała, że może jej pomóc nauczyciel Amy i Beth.
— O to bardzo szlachetne i miłe z twojej strony. — stwierdziła, wzruszona pani Cuthbert — Teraz nie będziemy się obawiać, że zagubi się po drodze. — stwierdziła, a kamień spadł jej z serca — Ania jest na górze i wiąże warkocze, jak chcesz to wejdź — zaprosiła dziewczynę gestem ręki do środka i szybko dodała — Za chwilkę powinna zejść.
— Dziękuję bardzo — powiedziała panienka Jo wchodząc do budynku. Przy stole siedział Mateusz, który jadł śniadanie, i z którym to powitała się ciepłym dzień dobry, zaś Maryla wróciła do picia porannej herbaty. Na chwilę nastała niezręczna cisza, którą przerwało radośne zbieganie po schodach. Rozpromieniowana Ania biegła po drewnianych stopniach, starając się nie wywrócić i po drodze wymyślając jak zrobić dobre wrażenie.
— Och Jo witaj! Masz przepiekną sukienkę! — przywitała się szybko zauważając koleżankę i komplementując jej kreację, na której był nieszczęsny biały fartuch. — Wyglądasz w niej jeszczę bardziej jak Aster! Och Jo czy mogę mówić ci mój Astrze? — zapytała rozmarzona, stając obok Marchówny i szybko dodała — Co robisz tak wcześnie na Zielonym Wzgórzu?
— Gdy mówisz Mój Astrze czuję się niezwykle wyjątkowo! Oczywiście możesz mi tak mówić! — stwierdziła — I chciałam iść z tobą do szkoły i oczywiście pokazać ci ją o ile nie masz nic przeciwko. Pójdziemy 'Aleją' i Tajemniczym lasem. Och czy nie uważasz, że Tajemniczy Las jest tak intrygująco tajemniczy?
— Oczywiscie, że pójdę z tobą do szkoły! Jestem niezwykle rada, że zadałaś sobie trud by tu po mnie przyjść. I tak musimy iść Aleją Zakochanych Serc! A Tajemniczy Las brzmi intrygująco.
— Żaden trud. Bardzo chciałam abyś dobrze spędziła pierwszy dzień w szole — powiedziała podczas gdy Ania brała koszyczek i żegnała się z Marylą i Mateuszem.
Chwilę potem szły w stronę pięknej, okwieconej Alei Zakochanych Serc, która z końcem lata wyglądała przepięknie. Na drodze leżały płatki, które odpadły ze starych jabłoni biegnących wzdłuż ścieżki, zwiastowało to bliskie zjawienie się jesieni.
W głowie Ani powstawała już opowieść, jaka mogłaby tu mieć miejsce. Może spotkanie królowej Zimy z siostrami, księżną Wiosną i damą Jesienią? Bądź historia o księżniczce, która chciała zerwać wszystkie kwiaty i zmienić je w suknie na bal, ale kiedy wybrana do tego służba wykonywała zadanie to płatki spadały na smutną ziemię, tracąc przy tym na wartości. W głowie Jo zaś roznosił się echem cytat o niebie na ziemi.
— Czemu nazwałaś 'Aleję' Aleją Zakochanych Serc? Uważam, że to bardzo poetyckie, ale jednak strasznie nurtuje mnie ta kwestia.
— Bo 'Aleja' brzmi zbyt mało romantycznie i nie opisuje tego miejsca tak cudownie jak Aleja Zakochanych Serc. — odpowiedziała na jednym wdechu.
— Teraz wszystko jasne — zachihotała panna March kiedy droga zmieniła się z okwieconej 'Alei' w las, jako iż zbliżała się jesień, to na ziemi można było dostrzec pojedyńcze liście. Ania zatrzymała sie kiedy dostrzegła kwiatki rosnące w małym skupisku i zapytała:
— Och czy myslisz, że jak wepne kwiatki w mój kapelusz to zrobie dobre pierwsze wrażenie? Bardzo mi zalezy na pierwszym wrażeniu bo mówią, że jest najważnejsze. — nad wyraz przejęta dziewczyna, przykucnęła i zaczęła zrywać kolorowe dzieci ziemi, piękne stokrotki, fiołki, rumianki i bratki. Zrywała i wpinała je z wielką delikatnością i ostrożnością, zupełnie tak jak przystało na ogrodnika posiadającego własny ogród kwiatów.
— Myślę, że to bardzo oryginalne, więc czemu nie — stwierdziła Jo, która też zarwała kilka kwiatów, ale zamiast tak jak panna Shirley wpiąc je w kapelusik, włożyła je do koszyczka z jedzeniem.
Ania z kwiecistym kapeluszem i Jo z ukwieconym koszukiem znajdowały się właśnie przed drzwiami szkoły, rudowłosa zaczęła trochę ciężej oddychać, więc szatynka przytuliła ją na dodanie odwagi. Ich akompaniamentem były ganiające się, wokół szkoły i krzyczące przy tym dzieci. Gdy Ania posłała jej uśmiech na znak gotowości, Jo odwzajemniła go i nacisnęła klamkę by wejść do budynku. Gdy tylko drzwi się otworzyły wzrok wszystkich skierował się na dwie dusze rządne przygód, a uśmiechnięta Diana Barry podbiegła w ich stronę.
Diana Barry była niezpapominajką aniowej duszy. Zawsze ubrana w niebieską sukienkę, twarz piękna niczym płatki kwiatów oraz obietnica o zostaniu przyjaciółką Ani Shirley na zawsze i nie zapomnieniu o sobie.
Brunetka była jedyną dziewczynką z którą Jo była 'zaprzyjaźniona'. Czasem wracały razem do domów i spotykały się na przyjęciach, wspólnie jedząc ciastka, ale nie łączyła ich jakaś głębsza relacja, ponieważ Diana zazwyczaj spędzała czas z dziewczynkami z klasy Janką, Ruby, Tillie i nieszczęsną Józią, Marchówna zaś najczęściej spędzała czas z siostrami lub swoim przyjacielem Gilbertem.
— Aniu dotarłaś! — krzyknęła ucieszona brunetka, a za nią było słychać kpiący śmiech skierowany w stronę piegowatej. Panienka Barry posłała jak zawszę w stronę Jo powitalny uśmiech, a dziewczyna odpowiedziała jej tym samym.
Dziewczęta podeszły w stronę chichoczących damulek, a Diana zaczęła je szybko przedstawiać swojej bratniej duszy — Aniu to Ruby Gillis — pokazała na najniższą dziewczynkę, którą aniowa dusza od razu zasadziła ze wszelką starannością w swoim ogrodzie jako Różę. Ruby Gillis została Różyczką między innymi przez swoją piękną różową sukienkę, kokarde w tym samym kolorze i niezwykle piękną oraz dziewczęcą urodę dziewczyny. Ruby została aniową różyczką też dlatego, że była niezwykle delikatna i jej wrażliwą duszę chroniły tylko żałosne cztery kolce. — Janka Andrews — ona została pięknym jaskierkiem. Była dość wysoką i niezwykle uroczą dziewczyną w pięknych jak czekolada brązowych włosach, z wpiętą w nie kokardą w kolorze żółciutkim i sukience w tym samym kolorze. Sprawiało to, że wyglądała jak piękny jaskier. — Tillie Boulter — ją zdecydowanie aniowa dusza mogłaby nazwać drzewkiem szczęścia. Bezsprzecznie jej delikatny zielony ubiór, brązowe loki i dość postawna sylwetka o i oczywiście uśmiech, który gościł na jej delikatnych jak liść tego drzewka usteczkach, tworzyły w okół Tillie Boulter przyjazną, pełną szczęścia aurę. — I Józia Pye — Ostatnia dziewczynka została purpurowym dzwonkiem. Jej loki były jasne jak siano, zaś jej głos, którego im dłużej się słuchało, tym bardziej irytował był niczym dzwon. Do tego wystarczyło dodać jej jasno fioletowy, wpadający w purpurę ubiór i tak oto Józia Pye została purpurowym dzwonikem.
— Sieroty zawsze noszą takie dzwiactwa na głowach, czy wywróciłaś się po drodze i wpadłaś w rów pełen kwiatów? — zapytała kpiąco Pye, jej koleżanki spojrzały na nią zdziwione jej brakiem kultury, oczy Ani zaczęły mimowolnie robić się szklane jak kulki i chociaż w głowie układała odpowiedź to uprzedziła ją Jo.
— Och Józiu, twoja rodzina słynie z przestrzegania zasad dobrego wychowania, ale kiedy mama ci je tłumaczyła to chyba przesypiałaś te wykłady, bo jak widać brak ci kultury. — odważna jak zawsze odpowiedź Jo spowodowała lekki uśmiech na twarzy Diany i uznanie u Ruby, Tillie i Janki, które jednak niezbyt umiały postawić się Józi.
— Ja uważam, że te kwiaty w kapeluszu Ani dodają jej uroku i pokazują, że ma niezwykłą wyobraźnie — wypaplała Diana.
— Hau Hau — zaszczekał Billy Andrews — Brat Janki, przechodząc zza pleców Ani w stronę swoich kolegów.
— Jesteś żałosny! — krzyknęła oburzona rudowłosa i zaraz zawtórowała jej Janka.
— Nie przejmuj się moim bratem, jest żałosny! — wyrzuciła, posyłając w stronę dziewczyny ciepły uśmiech, Ania go odwzajemniła, a reszta dziewczyn lekko zachichotała.
Diana i Jo zaczęły pokazywać Ani szkołę: miejsce w strumyku gdzie najlepiej zostawić mleko, klasę młodszych dzieci i składzik gdzie dziewczynki nakryły pana Phillipsa romansującego z Prissy.
Gdy dziewczynki nakryły pana Phillipsa i Prissy zaczęły lekko chichotać a Ania, lekko doświadczona przez 'opowieści' byłej opiekunki, zaczęła opowiadać dziewczynkom o tym co robią i jak siostra Janki zapewnie głaszcze myszkę w spodniach nauczyciela.
Josephine siedziała zazwyczaj, a przynajmnej jeszcze w tamtym roku w trzeciej ławce od końca razem z Meg, ale ona już nie uczęszczała do tej szkoły więc natolatka była skazana na towarzystwo Ruby Gills, która zamiast słuchać, zazwyczaj gapiła się na Blythe'a. Usiadły, więc w ławce przed Tillie i Janką, ale za Anią i Dianą.
Gdy zaczęła zbliżać się przerwa i już nikt nie wysilał sie by słuchać nauczyciela wokół dziewczyn zaczęła rozniosić się plotka o panu Phillipsie i Prissy w składziku. Miano o tym porozmawiać podczas przerwy obiadowej.
╚»✿«╝
Ania otworzyła drzwi by wejść do kuchni i odstawić już pusty koszyczek. Lunch zjadła tylko z Jo przez to, że dziewczynki obrzydzone jej wspomnieniami i opowieściami odeszły, a Diana powiedziała, że spróbuje to załagodzić. Shirley bardzo lubiła towarzystwo Marchówny, ale było jej przykro, że nie zyskała, więcej przyjaciółek. Można stwierdzić, że pierwszy dzień w szkole nie był zbyt dobry, nie zrobiła dobrego wrażenia i jeszcze obrzydziła koleżanki.
Maryla też nie miała łatwego dnia. Zaczął się naprawdę miło od wzięcia udziału w herbatce z postępowymi matkami, gdzie dyskutowały o tym jak ważna jest edukacja kobiet, potem jednak gdy spotkała panią Pye w sklepie dowiedziała się, że postępowe matki nie chcą by ich córki zaraziły się 'aniową skazą'. Maryla po rozmowie o tym z Mateuszem, postanowiła udać się pod drzwi pani Andrews i wytłumaczyć jej, że to nie wina sierotki, a tego jak okropny los ją spotkał, ale mimo wszystko przykro jej z powodu tego, że Prissy ma nieprzyjemnści z tego powodu.
Serce Marli Cuthbert pękło gdy po wejściu do domu usłyszała płacz małej sierotki, dobiegający z jej pokoju, pękło ono jeszcze bardziej gdy uświadomiła sobie, że nie umie jej pocieszyć i podnieść na duchu. Uszykowała się, więc do spania ówcześnie modląc się do Pana, by następny dzień był łaskawy dla małej aniowej duszy.
Och Avonlea miałeś być miastem gdzie Ania Shirley wreszcie będzie mogła spać spokojnie. Mimo, że jesteś niebem na ziemi tej duszy to będzie musiała jeszcze poczekać na długi, spokojny sen.
_____________
Nowy rozdział! Wyszedł chyba trochę gorzej od poprzedniego :/ ale mam nadzieję, że jednak chociaż trochę podoba wam się jak na razie ten crossover. I to chyba tyle, więc miłego dnia! I przesyłam wam buziaki♥️
W następnym będzie scena Anka×Gilbert×smokidozładzenia, więc szczerze nie mogę się doczekać
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro