...| I |...
Jimin poprawił kołnierzyk swojej koszuli. Może nie do końca była jego, gdyż tak naprawdę należała do jego zmarłego przed laty ojca. Rodzina była tak biedna, że nie było stać ich na nowe ubrania. Czasem przywozili im zużyte, przynajmniej w mniemaniu ich poprzednich, bogatych właścicieli ubrania.
Przejrzał się w lustrze, czy jego włosy leżą poprawnie. Choć było stare i popękane nadal mu służyło. Podszedł do swojej mamy czując że już nigdy więcej jej nie spotka. Pocałował ją w czoło, następnie wtulając się w nią. Nie myślał o konsekwencjach, bo przecież mógł się zarazić.
- Kocham cię - szepnęła i założyła mu kosmyk włosów za ucho.
- Ja ciebie też - odpowiedział. Cicho płacząc ostatni raz pożegnał się z matką.Wyszedł z domu, a raczej czegoś podobnego do szałasu z aluminiowych blach i starych desek. Minął starszego pana, który zawsze siedział na ławce przed swoim domkiem. Uśmiechnął się, lecz mężczyzna jak zawsze wpatrzony przed siebie nawet nie zwrócił na niego uwagi. Przeszedł przez ogromną kałużę pomiędzy starym drzewem i studnią. Zatrzymał się w pół kroku by przepuścić biegnące dzieci. Troje malutkich dzieci skakało na obdrapanych, poranionych nogach. Śmiali się radośnie, nie zwracając uwagi na chłód. Sam pamiętał te czasy kiedy miał te cztery latka. Bawił się nie wiedząc jakie niebezpieczeństwo go otacza...
Otworzył zardzewiałą bramkę i odwrócił się w stronę swojej wioski. Nienawidził tego miejsca z całego serca.
Z innych domków wychodziło coraz więcej młodzieży. Chłopcy i dziewczynki w jego wieku, młodsi, starsi. Wszyscy szli w to samo miejsce. Zbierali się na placu. Niedługo zostaną poddani losowaniu na smierć lub życie, zwycięstwo i wieczną chwałę.
Jimin ostatni raz zerknął na sektor dwunasty. Odwrócił się i zaczął isć uważając by nie zniszczyć obuwia na jego stopach. Buty te pamiętały jeszcze czasy jego dziadka. Były mu za małe, ale to jedyne jakie posiadał, więc dbał o nie jak o miliony diamentów.
Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że już nigdy tu nie wróci. Że już nigdy nie zatrzyma się przed biegnącymi dziećmi. Nigdy nie poprosi sąsiada o naprawę garnka czy starej miotły. Już nigdy nie porozmawia ze swoim o dwa lata starszym chłopakiem. Że już nigdy nie porozmawia ani nie pomoże swojej matce...
...
Ogromny pisk.
Jimin zatkał uszy, gdyż z głośników wydostał się okropny dzwięk drażniący jego uszy. Cały sektor dwunasty, wszyscy zdrowi mieszkańcy slamsów, w określonym wieku od dwunastego do osiemnastego roku życia, stali na placu czekając na słynne losowanie. Kobieta w mocnym, różowym makijażu, pstrokatej sukience i z przesadną fryzurą stała na scenie. Uśmiechała sie widocznie szczęśliwa.
- Witam wszystkich mieszkańców sektoru dwunastego! - krzyknęła do mikrofonu. Wszyscy lekko się spięli. - Dziś dowiemy się kto zostanie szczęśliwcem godnym reprezetowania was na igrzyskach! Jeden chłopak i jedna dziewczyna zostaną wylosowani, by móc wziąść udział w tym jakże wspaniałym wydarzeniu!
Jimin zestresowany spojrzał na swoje buty. Kobieta na scenie opowaidała o tym jakie to wspaniałe i luksusowe będzie życie zwycięzcy. Brunet coraz bardziej się stresował. Nie czuł się gotowy, a dziwne uczucie przekonywało go, że tym razem to on zostanie tym "szczęśliwcem".
- Zacznijmy więc! - różowa dama wręcz w podskokach znalazła się koło wielkiej misy z kartkami. Włożyła odzianą w pudrowo różową rękawiczkę dłoń do szklanego naczynia. Wyciągnęła jeden mały kawałek kartki i uśmiechnęła się sztucznie. Na olbrzymim placu bylo wręcz nienaturalnie cicho. Nikt nic nie mówił. Ludzie bali się odezwać, gdyż wiedzieli jaka rzeź odbędzie się na tych całych igrzyskach.
Kobieta powoli wróciła do miejca w którym wcześniej stała. Otworzyła kartkę i przeczytała głośno imię, które się na niej znajdowało.
- Pierwszą uczestniczką tegorocznych, sześćdziesiątych drugich igrzysk śmierci będzie... -tu zrobiła przerwę jakby całe to wydarzenie nie było już wystarczająco stresujące - Elizabeth Fleers! - Wykrzyknęła uradowana i zaczęła klaskać. Nikt jednak nie podzielał jej zachwytu. Dalej panowała tam głucha cisza. Wszyscy spojrzeli na dziewczynkę. Miała może z piętnaście lat. Była przerażona. Powolnym krokiem udała się na scenę. Gdzieś w oddali, prawdopodobnie jej matka, krzyczała i błagała, by powtórzyć losowanie. Niestety Strażnicy Pokoju tylko wyprowadzili ją z placu ciągnąc za ręce i kawałek ubrania. - Teraz wybierzemy młodzieńca -zaśmiała się i podeszła do drugiej misy. Powtórzyła czynność i wyciągnęła kartkę.
Jimin poczuł się słabo. Zrobiło mu się gorąco. Nie mógł też złapać oddechu. Przeczuwał, że to on zostanie wybrany. Bardzo tego nie chciał. Chciał pomóc matce, aby mogła wyzdrowieć, chodź wiedział, że to niemożliwe.
- Młodzieńcem reprezentującym was na Igrzystach Śmierci zostaje... -znowu przerwała. Dla Jimina była to najdłuższa chwila w życiu. Dla niego czas dosłownie stanął w miejscu - Park Jimin! -zawołała, a jego serce jakby zatrzymało się. Nie mógł zaczerpnąć oddechu, prawie mdlejąc. Wszystkie spojrzenia spoczęły na jego ciele. Wiedział, że musi stanąć tam na scenie obok dziewczyny, ale nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Poczuł, że zaraz sie przewróci, nie mogąc utrzymać ciężaru swojego ciała na rozdygotanych kończynach. Był przerażony. Wlepił wzrok w naczynie z losami i prawie zwymiotował. Tego się obawiał. Obawiał się, że nie pomoże matce, że zginie sama w ich domu i nawet nikt nie pochowa jej marnego ciała.
Powoli poruszył nogami. Zaczął przedzierać się przez tłum chłopców. Prawie przewrócił się na schodkach prowadzących na scenę. Gdyby nie jakiś muskularny strażnik leżałby teraz na ziemi z krwawiącym nosem.
Stanął po lewej stronie pani w różowym. Mógł oglądać teraz całą zebraną ludność sektoru dwunastego. Kobieta zaczęła coś mówić, ale Jimin miał wrażenie, że nikt jej nie słuchał.
Po chwili jedna osoba podniosła dwa palce prawej ręki do góry i zaczęła śpiewać pieśń. Po chwili każdy, nawet on sam, nucił znaną melodię. Strażnicy Pokoju szybko znaleźli osobę, która zaczęła śpiewać i publicznie zabili ją. Zrobili to, by trochę uspokoić wszystkich buntowników.
Kazali im pójść za scenę. Zamknęli ich w jakimś pokoju. On nadal słyszał potężny głos wszystkich zebranych tam ludzi z dwunastki. Pieśń tą zawsze śpiewano, gdy dwoje graczy zostało już wybranych. Był to rodzaj podziękowania im za śmierć, którą prawdopodobnie poniosą. Szlachta nienawidziła jej, ale w żaden sposób nie mogli jej wytępić. Nawet morderstwem osób, które ją śpiewały.Jimin rozejrzał się po pokoju, gdy z zewnątrz nie słyszał już nic poza odgłosami strzałów.
W rogu leżała skulona, zapłakana dziewczynka. Chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak. Sam przecież ledwo się trzymał. Wiedział, że to już koniec.
Na stoliku leżało pełno jedzenia. Jakieś słodkości, mięso, owoce, których nigdy w życiu nie widział. Był przeraźliwie głodny. Chciał coś zjeść, ale żołądek odmówił mu posłuszeństwa i po prostu zwymiotował na środek pokoju. Nie chciał okazywać słabości, ale nie mógł inaczej, nie dla rady tego powstrzymać.
- To wasz wielki dzień... - powiedziała kobieta w różu, wchodząc do pomieszczenia, ale widząc dwójkę plączących już nastolatków, umilkła, po czym zaczęła kontynuować. –Oh, nie płaczcie. To wasz wielki dzień. Będziecie gwiazdami!
Jimin spojrzał na nią z bólem i dezorientacją w oczach. Jedynym co chciał teraz, to wrócić do swojego domu i wypłakać się mamie w ramie. Wiedział jednak, że to nie będzie możliwe.
- Przyprowadziłam wam opiekuna - kontynuowała kobieta - Będzie się wami opiekował przez najbliższe tygodnie. Powie wam o wszystkim i wprowadzi was w tą grę. A teraz zostawiam was samych. Możecie się częstować jedzeniem, osobiście polecam sorbet z mango i awokado z sosem. -wyszła poprawiając lekko włosy. Jimin nie wiedział co to sorbet, awokado i mango, ale na myśl o jedzeniu znowu zwrócił treść żołądkową. Dziewczynka przestała płakać. Teraz patrzyła się pustym wzrokiem na chłopaka, który pojawił się w pokoiku. Miał jaskrawo niebieskie włosy i wyrazisty turkusowy makijaż. Ubrany był w bogato zdobione ubrania w kolorze nieba, ze złotymi dodatkami. Jimin stwierdził, że wygląda dziwacznie, tak jak zresztą reszta arystokracji, ale nic nie powiedział.
- Witajcie - chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i wyciągnął rękę ku Jiminowi, tak by pomóc mu wstać sprzed plamy wydzielin. - Jestem Kim Taehyung, oprowadzę was po tym świecie i pomogę wygrać grę - gdy Jimin już stał, ich... doradca?... Jimin nie widział jak na niego mówić, znalazł się obok dziewczyny i również podał jej rękę. Ona jakby otrząsnęła się już z szoku i wstała z jego pomocą - Wasze ubrania to tragedia. Przebierzcie się, tu macie nowe odzienie - wskazał na poskładane w idealną kostkę jedwabne ubrania. Jimin nigdy w życiu nie miał na sobie czegoś bogatszego, niż buty dziadka za trzy krowy. Takich ubrań nie kupił by nawet za tysiąc krów! Taehyung wyszedł zostawiając ich samych, a Jimin wziął tylko jeden z żółtych kompletów ubrań i wszedł do małej łazienki, która wejście miała w rogu pomieszczenia, w którym się znajdowali. Zobaczył w lustro i stwierdził, że jest piękne. Nigdy nie widział piękniejszego mebla. Nie było popękane, ani wyszczerbione. Miało idealną ramkę zdobioną zlotem. Lecz chłopak, którego zobaczył w odbiciu, nie był już tak piękny. Miał przydługie, nierówno przystrzyżone włosy, które opadały mu na oczy. Nigdy w życiu nie widziały nożyczek, a skracane były starym nożykiem sąsiada, służącym mu kiedyś do strzyżenia owiec na wełnę. Twarz miał bladą i zmęczoną, przez całodobowe czuwanie nad matką, by tej nic nie zabrakło. Miał przerażone rozbiegane oczy i suche spierzchnięte usta. Wyglądał jak jedno wielkie nieszczęście.
Odwrócił wzrok od pięknego mebla i zaczął się rozbierać. Obuwie po dziadku było całe w wymiocinach i najlepiej było by je po prostu wyrzucić, ale chłopak nie miał serca aby to zrobić, w końcu trzy krowy to prawdziwy majątek. Założył na siebie ubrania, które dostał i stwierdził, że wygląda w nich jak błazen, który kiedyś, jakimś dziwnym trafem, pojawił się w ich wiosce, gdy ten był jeszcze małym brzdącem. Z trudem zapiął pozłacany pasek, kończąc tym stylizację i wyszedł z łaźni. Zobaczył, że dziewczynka też już się przebrała. Sukienka w dekolcie była na nią zdecydowanie za duża, ale Jimin nie chciał wyjść na zboczeńca, patrząc gdzie nie powinien, wiec zwyczajnie odwrócił wzrok.
Koszula była mu za duża, przez co odsłaniała mu lekko obojczyki, ale nie przejął się tym zbytnio. Po chwili przyszedł do nich ich opiekun i zaprowadził ich na stację, gdzie czekał na nich pociąg. Bardzo szybki i luksusowy pociąg.
Po drodze rodzice Elizabeth starali się zabrać ja do domu, lecz ojciec został potraktowany paralizatorem, którego Jimin również widział pierwszy raz, a jej matka nastraszona, że zabija jej córkę, wiec z trudem przestała nacierać na obronę i wróciła do płaczu.
Gdy zasiedli już na luksusowych pufach i został im podany jakiś trunek, Jimin stwierdził, że jest obrzydliwy i nawet chciał go wypluć, ale pewnie był obrzydliwie drogi, wiec tego nie zrobił, ruszyli. Mijali pola i lasy, a Jimin zrozumiał co właściwie się tu dzieje. Jedzie ładnie opakowaną paczką z najdroższym prezentem na świecie, mianowicie życiem dwójki nastolatków z sektora numer dwanaście.
...| Game of murders |...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro