Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐒𝐖𝐄𝐄𝐓 𝐋𝐈𝐄𝐒

— Okłamywałeś mnie.

Słowa, które usłyszał od razu po przekroczeniu progu wspólnej sypialni. Pełne bólu, pogardy i złości. Stał jak słup soli nie wiedząc co odpowiedzieć na tak nagły zarzut. Jedynie mógł patrzeć na skuloną postać leżącą na ich łóżku. Odwrócony do niego plecami dając jasny sygnał, że nie chce go widzieć. Przypominał dziecko, które próbuje się ukryć przed złem tego świata.
Szatyn przeczesał nerwowo włosy ręką i niepewnie zrobił krok do przodu. Już otwierał usta by coś powiedzieć, ale przerwało mu głośne pociągnięcie nosem.

— Powiedz mi, warto było? — spytał białowłosy dalej nie odwracając się w stronę starszego — Warto było zdradzać mnie z Mią całe pół roku i kłamać przez cały ten czas?

Powiedział to. Bolesny cierń oplatający jego serce od tak dawna. Smutna prawda, która była przykryta kupką słodkich kłamstewek, w które tak bardzo chciał wierzyć Albert. I wierzył w nie już zdecydowanie za długo.

Pierwsze kłamstwa pojawiły się niedługo po tym jak obydwaj poznali Mię. Uroczą dziewczynę, która kręciła się przypadkowo koło warsztatu i równie przypadkowo zawsze jej auto naprawiał Vasquez. Białowłosy zbyt zajęty klientami do obsłużenia nie zwrócił uwagi na uśmiechy jakie tamta dwójka sobie posyłała. Zaczęli się wtedy też od siebie oddalać. Kroczek po kroczku. Powoli bez pośpiechu, ledwo zauważalnie dla nich samych. Albert pomagał ekipie w poszukiwaniu rzeczy na napad, a Vasquez wywijał się mówiąc coś o trasie ucieczki. Nie widzieli się większość dnia i dopiero w wspólnym mieszkaniu wymęczeni dniem przytulali się do siebie.

Wtedy też Albert poczuł kwieciste perfumy, podobne do tych, które uwielbiała jego kuzynka. Spytał się wtedy też skąd ten zapach. Pierwszym kłamstwem było: "W trakcie jazdy spotkałem Mię jak wracała z zakupów  i podwiozłem ją do domu."

Tyle, że zapach nie znikał, a wręcz nasilał. Albert czuł już wyłącznie na szatynie ten gryzący w gardło sztuczny zapach, który zneutralizował perfumy Vasquez'a. Denerwowało go to - w końcu uważał, że perfumy jego chłopaka pachną naprawdę cudownie, a przyjemność delektowania się nimi została mu odebrana. Jednak nie odczuwał tego aż tak bardzo. Praca i aktywność przestępcza odsuwały ich od siebie. Zniknęły czułe słówka, słodkie pocałunki rano czy wspólne trackery w ciągu dnia. Młodszy uważał, że to tylko gorszy okres i za jakiś czas wszystko przejdzie. W ten sposób powstało kolejne kłamstwo, które powtarzał codziennie: "Wszystko będzie po staremu."

Przez kolejne tygodnie Vasquez nie wracał do mieszkania. Najpierw na jedną noc, potem na dwie, aż nie było go cały tydzień. Wtedy też Albert wybuchł i rozpętała się awantura, podczas której wygarnęli sobie kilka mniej jak i bardziej bolesnych słów, poleciało parę talerzy jak i wiele kłamstw ze strony szatyna. O tym, że Mia to tylko bliska znajoma, do której ostatnio ktoś się włamał i bała się spać sama, więc on jej towarzyszył. Albert w to uwierzył. Znał Vasquez'a jako osobę z zewnątrz wyglądającą na oschłą, ale w środku bardzo pomocną i współczującą ludziom mu bliskim. Poprosił wtedy też by Sidnacco wcześniej mówił mu o takich rzeczach i szczerze wyznał, że jest o kobietę zazdrosny. Okłamywał siebie powtarzając jak mantrę, że starszy go nie zdradza. A szatyn obiecał, że będzie go o wszystkim informować wiedząc doskonale, że jeszcze tego samego dnia złamie dane mu słowo.

Po tym nastały ciche dni w trakcie, których Vasquez starał się na wszelkie sposoby by zadowolić swojego chłopaka. Spędzał z nim czas na warsztacie, jeździł tam gdzie on. Nawet dwa dni pod rząd zrobił mu śniadanie do łóżka i wysprzątał cały dom. Wszyscy wokół zauważyli, że zachowanie ich przyjaciela jest zbyt podejrzane. Jednak Albert wierzył, że intencje są szczere. Okłamywał sam siebie byleby jeszcze dłużej czuć się kochanym.

Nie miał łatwego dzieciństwa. Rodzice nim się nie interesowali. Robił co chciał i wychowywał się sam. Pieniądze zawsze dostawał najpierw w kopercie, a następnie na kartę. Jednak pomimo tej wolności, której mu wszyscy znajomi zazdrościli on czuł się źle. W końcu był dzieckiem, które potrzebowało uwagi, a czasem i rady gdzie iść dalej. Jednak jako nastolatek zdał sobie sprawę, że nie interesuje nikogo. Nawet wtedy gdy miał wypadek i wylądował w szpitalu, a rodzice pojawili się dwa dni później, bo nie mogli opuścić spotkania firmy na drugim końcu kraju. Podjął prostą decyzję. Chciał uciec, bo i tak nikt go nie będzie szukać. Odszedł bez słowa okradając ich wcześniej z kosztowności, przecież pieniędzy i tak mieli jak lodu.
Po wielu tygodniach tułaczki wylądował na obrzeżach Los Angeles, a tam po jakimś czasie spotkał pierwszy raz Vasquez'a. Wpadli na siebie przypadkiem i to w dość niezręcznej sytuacji. Na tamten moment czarnowłosy próbował wytrychować auto należące do szatyna, który go nakrył. Albert miał już wsiadać do środka kiedy zatrzymał go silny uścisk na ramieniu. Żegnał już się z życiem, ale został zaproszony na kawę. I tak od słowa do słowa została mu zaproponowana przeprowadzka do Los Santos z czego początkowo nie skorzystał uważając, że dalej będzie sobie radził sam. Jednak po kilku latach znowu przyszło im się spotkać - tym razem na lotnisku, gdzie szatyn ciągnął małą walizkę białowłosego, który miał złamaną rękę.
Zamieszkali ze sobą w mieszkaniu Vasquez'a. Albert zawdzięczał starszemu naprawdę dużo. Najpierw praca w Burger Shotcie, by po kilku tygodniach zmienić ją na tą w warsztacie. Dzięki znajomością był w stanie organizować wyścigi, którymi fascynował się odkąd tylko uciekł z domu. Poznał wielu bliskich znajomych no i zyskał przede wszystkim przyjaciela. Gdzie też po czasie okazało się, że tą dwójkę nie łączy tylko przyjaźń.

— Kurwa Vasquez, naprawdę nie mogłeś tego zakończyć wtedy podczas pierwszej kłótni? — syknął podnosząc się do siadu — Bawiło cię to? Czerpałeś przyjemność z mojej naiwności i z tego, że na wszystko ci pozwalałem, bo cię kurwa kocham? Bo na tym całym pieprzonym świecie miałem tylko ciebie!

Spojrzał na szatyna pociągając po raz kolejny nosem. Nie miał już siły płakać. Co noc od ostatniego tygodnia wylewał z siebie hektolitry łez. Bo to dziwne zachowanie i w nim zaczęło w końcu wzbudzać podejrzenia. Niby miał szatyna na wyciągnięcie ręki, ale ten gdzieś zawsze magicznie znikał pisząc tylko, że Erwin go wezwał do siebie. Ciągle też siedział na telefonie z kimś pisząc i dopiero za którąś prośbą białowłosego odkładał go. Albert jednak sprawdził, że wystarczyło wyjść do kuchni by jego chłopak wrócił do gorliwego odpisywania.
Jednak kłamstwa wyszły na jaw też kiedy szatyn niby pomagał Siwemu w szukaniu jakiegoś pendrive'a czy innego cholerstwa. Problem polegał na tym, że Erwin stał obok Alberta i przypatrywał się zaskoczony w załamanego chłopaka nie wiedząc, że w związku jego przyjaciół wylało się morze kłamstw.

— Nie wiedziałem jak mam ci o tym powiedzieć — odparł w końcu Vasquez wzdychając ciężko — Ja... nigdy nie chciałem cię zranić — dodał niepewnie.

— Nie pieprz Vasquez, bo jakbyś chciał to dawno byś to zakończył! — wrzasnął i w akcie desperacji rzucił w wyższego poduszką, która miękko obiła się od jego torsu, nawet nie próbował jej uniknąć — Chwaliła się tym codziennie! Przy wszystkich mówiła jak to o nią nowy chłopak nie dba, gdzie to jej nie zabiera! Tylko chyba zapomniała gdzieś wspomnieć, że był zajęty — zaczął słabo, a w oczach jednak pojawiły się kolejne łzy.

Mia nie była zbyt kumata albo chciała dopiec białowłosemu. Głośno chwaliła się swoim życiem towarzyskim nie zdradzając imienia wybranka. Im dalej w las tym więcej szczegółów zdradzała, a większość pracowników ZS'a połączyło kropki, w tym i Albert. Jednak nadal starał się sobie wmówić, że to nieprawda. W końcu ostatnio w mieście pojawił się ktoś podobny do Vasquez'a i mógł się mylić.
Karmił się kłamstwami, które stworzył w swojej głowie i powoli zaczynał się w nich topić. W czarnej otchłani beznadziejności, bez szans na ratunek leciał w dół nie wiedząc kiedy sięgnie boleśnie dna.

Czy może gdyby to wiele tygodni wstecz odszedł od szatyna nie cierpiałby tak bardzo? Pogodził się z tym, że znowu jest zdany sam na siebie i uczył się na nowo budowania granic. Bo po raz kolejny zawiódł się na osobie, którą dopuścił blisko siebie. Nie chciał ponownie wpadać w stany apatii i niechęci, które go dopadały już za dzieciaka.

Albert w końcu wstał i wytarł rękawem bluzy mokre policzki. Ona też niosła za sobą wiele bolesnych, a kiedyś szczęśliwych wspomnień. Spojrzał po raz kolejny na skamieniałego szatyna, który stał tak od kilku minut. Młodszy nie potrafił nie prychnąć kpiąco na jego zachowanie. Nawet się nie wyparł, nie wytłumaczył. Powinien już dawno wyjść z mieszkania i trzasnąć drzwiami. Ale czekał cierpliwie. Na jakieś wytłumaczenie, pożal się Boże przeprosiny, odwrócenie kota ogonem i zrzucenie całej winy na niego. Czekał na jakąkolwiek reakcje ze strony szatyna. Jednak spotkała go jedynie głucha cisza i smutne błękitne spojrzenie, w które kochał wpatrywać się godzinami.

— Pewnie nawet nie zauważyłeś, że walizki stoją w przedpokoju — prychnął kręcąc głową i ruszył w stronę wyjścia mijając wyższego. Powstrzymał się przed gówniarskim zachowaniem i nie przywalił mu z bara.

— Przecież nie masz gdzie mieszkać — wtrącił Vasquez odprowadzając młodszego wzrokiem — Poza tym jest już druga w nocy! Co ty ze sobą zrobisz?

— Teraz zacząłeś się martwić? — zaśmiał się cynicznie — I jedyne co masz do powiedzenia? Że nie dam sobie teraz rady bez ciebie? No jakbyś nie wiedział Vasquez jestem dużym chłopcem i świetnie radziłem sobie sam zanim ciebie poznałem! — krzyknął odwracając się napięcie w jego stronę.

— Ta, świetnie radziłeś — warknął i zrobił krok w jego stronę — Kradnąc i żyjąc w najgorszej dzielnicy podpadając silniejszym od siebie. Nic nie znaczyłeś i nic sam nie osiągnąłeś.

Patrzyli na siebie w milczeniu - Albert powstrzymując się od wybuchnięcia gorzkim płaczem, a Sidnacco zaskoczony brutalnością swoich słów. Nie chciałby tak to wybrzmiało. Nie to chciał powiedzieć. Sam się gdzieś w tym wszystkim pogubił. Jakby do końca wiedział, w którą stronę chce iść. Podobała mu się adrenalina na akcjach, dreszczyk emocji. Ale przy Mii poczuł spokój i wyciszenie. Coś co przy ciągłym bieganiu Alberta po mieście nie był w stanie osiągnąć. Ciągłe wracanie o trzeciej w nocy, gdzie zbyt zmęczeni dniem nie mieli chwili dla siebie zaczęło go dobijać. Ale też nie miał serca by zwrócić uwagę swojemu chłopakowi. Widział jego radość kiedy miał tyle rzeczy do robienia i okazji by udowadniać wszystkim, że coś znaczy w grupie. 
Mia okazała się miłą odskocznią, u której odpoczywał. Dostawał to czego brakowało mu na co dzień. Nie przewidział, że kobieta uczepi się go i nie będzie chciała odpuścić relacji, która miała pozostać przelotnym, kilku tygodniowym romansem. Tyle, że z tygodni zrobiły się miesiące, a Mia naciskała na to by w końcu zerwał z białowłosym.
A w końcu to Albert był dla niego najważniejszy. Chciał za wszelką cenę chronić Speedo i gdzieś w sieci kłamstw, które rozrzucał wokół siebie w końcu w nie się sam zaplątał. Okłamywał wszystkich - Speedo, Mię, swoich przyjaciół, a przede wszystkim samego siebie. Nie miał już kontroli nad niczym, nad żadnym elementem w swoim życiu. A teraz na dodatek musiał tak koncertowo spieprzyć relację z osobą, za którą oddałby swoje życie. 

— Czyli to o mnie tak naprawdę myślisz — stwierdził młodszy i zanim szatyn mógł się wtrącić kontynuował — Zajebistą szopkę odjebałeś, nie powiem. Gratulacje! Uwierzyłem, że też coś do mnie czujesz, a okazało się, że musisz zwyczajnie znaleźć sobie ofiarę losu, żeby poczuć, że masz nad nią władzę. Niezłym skurwysynem jesteś — przez cały czas klaskał ironicznie, a grymas bólu i rozczarowania nie opuszczał jego twarzy ani na moment. 

— Albert, kurwa nie to miałem na myśli! — jęknął wplatając palce we włosy i boleśnie ciągnąć za końcówki — Ja pierdole, proszę pogadajmy o tym jutro. Jesteśmy zmęczeni i w emocjach — dodał patrząc błagalnie na mężczyznę przed sobą.

 — Miałeś czas na rozmowę, spokojną. Ale straciłeś swoją szansę — syknął w odpowiedzi i odwrócił się napięcie.

Szatyn bezradny patrzył jak młodszy bierze walizkę i wychodzi. Drygnął słysząc głośny huk drzwi chociaż nie powinien, spodziewał się, że w taki o to sposób jego już były chłopak opuści mieszkanie. Oparł się plecami o ścianę i zsunął po niej uderzając tyłem głowy o powierzchnie za sobą. Stracił go, prawdopodobnie bezpowrotnie. Co gorsza dla dobra grupy będą musieli udawać, że wszystko jest w porządku. A do takiego stanu im daleko brakowało.
Bezwładnie sięgną do kieszeni kurtki, którą wciąż miał na sobie i ścisnął małe czarne pudełeczko, w którym znajdowała się czarna obrączka. 

Albert nawet nie zorientował się, że dzień, który wybrał na ostateczną konfrontację, a zarazem zakończenie związku z szatynem, był ich pierwszą rocznicą. A prezentem miał być pierścionek na jego serdecznym palcu.
Jednak słodkie kłamstewka pozostawiają po sobie zbyt cierpki smak by móc zawracać sobie głowę rzeczami takimi jak daty czy ważne okazje w naszym życiu. Bo nie da się nabrać oddechu, gdy toniemy w otchłani rozpaczy. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro