IV. 𝐀𝐥𝐥 𝐭𝐡𝐞𝐬𝐞 𝐥𝐢𝐭𝐭𝐥𝐞 𝐠𝐚𝐦𝐞𝐬
"Robisz mi nieporządek w chaosie." ~ Marcin Świetlicki, Wiersze
— Erwin musisz tam iść! — zdenerwowany niski mężczyzna patrzył na siwowłosego, który krążył po pomieszczeniu.
Kui doskonale znał swojego wspólnika, pamiętał go w końcu jak był jeszcze małym rozbrykanym dzieckiem, za którym żaden dorosły nie nadążał. Przyjaźnił się z ojcem Erwina, z którym również prowadził interesy. Rodzina Chak i Knuckles nie łączyły tylko biznesy, ale i przyjacielskie stosunki. Chińczyk wiedział, że Erwin za szybko i w niekorzystnych warunkach uzyskał firmę, a sytuacji nie polepszał fakt, że dzięki niemu wszystko pięknie się rozwijało. Dlatego też Erwin stał się jeszcze bardziej niecierpliwy, nie znosił wykonywać obowiązków, które nie wpływały na rozwój i dbaniu o dobry wizerunek.
Wykłócali się od dobrej godziny o nadchodzący bankiet organizowany przez tutejszy uniwersytet. Rodzina Knuckles od dawna sponsorowała różne rzeczy w mieście, czy to właśnie uczelnia albo sprzęt szpitalny. Działalność charytatywna według Kui'a jak i świętej pamięci Mateo uważali, że wizerunek to połowa sukcesu w biznesie. Niestety Erwin przyzwyczajony, że cokolwiek prywatnie zrobi nie odbije się to na firmie.
— Kui, misiu kolorowy — zaczął Erwin łapiąc się za nasadę nosa i przymykając oczy — Co się stanie, jak ominę jeden bankiet? Chyba od razu nie stracę wszystkiego, bo moi klienci nie zobaczą mnie na nudnym jak cholera przyjęciu wśród sztucznie przymilnych profesorów i studentów — mruknął zmęczony już tą rozmową.
— Erwin, misiu kolorowy — odparł Kui zakładając nogę na nogę — Ominąłeś przyjęcie w szpitalu, bo byłeś na kacu po imprezie dnia wcześniejszego. Wcześniej zignorowałeś zaproszenie Spadino na otwarcie jego nowej restauracji. Wymieniać dalej?
— Ale po co iść do Spadino, skoro napluje mi do tego swojego tiramisu?!
Starszy mężczyzna westchnął ciężko kręcąc głową. Był zmęczony tego typu zachowaniem. Dziecinne, dosłownie brakowałoby Erwin zaczął tupać nóżką, że nie pójdzie. Jednak on obiecał sobie, że nieważne co, nawet jakby miał siwowłosego na szelkach prowadzić, to pojawi się z nim na tym przyjęciu. W szczególności, że obiecał to swojemu dobremu przyjacielowi, a zarazem jednemu z najlepszych profesorów, Sonny'emu Rightwill'owi.
Natomiast Erwin nie miał zamiaru się ugiąć. Nie interesowały go te wszystkie nudne i denne przyjęcia, gdzie będzie musiał uśmiechać się sztucznie i udawać, że wszystko mu się podoba. Wolał poświęcić ten czas na uzupełnianiu papierów, samotnym wieczorze w domu czy nawet wyjście do baru by spotkać Dantego.
Bo jak na złość nikt z jego znajomych nie znał kogoś takiego jak Dante Capela. Dowiedział się jedynie, że jest studentem na tutejszym wydziale kryminologii i tyle. Nie miał zbytnio znajomych, a osoby, którymi się otaczał nie były w kręgu znajomości Knuckelsa. Wtedy też do głowy wpadł mu genialny i o dziwo wykonalny pomysł.
— Dobra, pójdę tam — westchnął ciężko, a zaskoczony Kui podniósł głowę i patrzył na niego z małymi iskierkami — Ale ma mnie oprowadzać najlepszy student kryminalogii — dodał uśmiechając się chytrze.
— Myślałem, że wolisz ekonomię? Mógłbyś się rozejrzeć za godnymi uwagi praktykantami — stwierdził Chińczyk marszcząc brwii.
— Ile można gadać o cyferkach tabelkach i wykresach — machnął ręką zajmując miejsce w swoim fotelu — Poza tym z tego co wiem, ostatnio moje pieniądze poszły na dofinasowanie zajęć z kryminalistyki — mruknął wzruszając ramionami.
Starszy jedynie westchnął po raz kolejny tego dnia, ale cicho zgodził się na prośbę szarowłosego mówiąc, że zobaczy co da się zrobić. Erwin zadowolony z siebie podziękował mu i bez zwracania na niego uwagi wrócił do swoich obowiązków. Kui jedynie zastanawiał się co znowu zrodziło się pod tą szarą czupryną, ale wolał nie pytać. Osiągnął swój cel i to się liczyło.
■
Nie miał zamiaru dzisiaj wybierać się nigdzie indziej niż do swojego domu. Jednak po tym jak zorientował się, że ostatnio skończyło mu się jego ulubione wino oraz whisky, wręcz musiał udać się do swojego ulubionego sklepu z alkoholami. Oczywiście znajdował się on niedaleko baru Wangry. Wszystkiego jego drogi od ostatnich kilku dni prowadziły do tego miejsca co coraz mniej mu się podobało. Potrzebował chwili oddechu od tych myśli związanych z barmanem. Za bardzo się zaangażował w tą całą przepychankę z nim jak jakiś gówniarz, za co karcił siebie wielokrotnie w myślach. Miał w końcu firmę na głowie, a ostatnio wszystko kręciło się wokół czarnowłosego mężczyznę o błękitnych tęczówkach.
Przechadzał się między półkami szukając wśród wysokich półek odpowiedniej butelki, kiedy usłyszał głośną rozmowę nowych klientów. A dokładniej rzecz mówiąc jednego mężczyzny. Przewrócił jedynie oczami narzekając w myślach na to jak ludzie są głośni. Jednak dzięki temu odnalazł odpowiednią butelkę winnego napoju. Jego radość szybko zmieniła się w zirytowanie, kiedy uświadomił sobie, że jego wymarzone wino znajdowało się na jednej z wyższych półek, do których oczywiście nie dosięgał. Wychylił się z alejki chcąc poprosić obsługę o pomoc, ale zderzył się z czyimś torsem. Na jego szczęście nie wywalił się jak w tych wszystkich komediach romantycznych, a jedynie zrobił dwa chwiejne kroki do tyłu. Wściekły na cały świat podniósł wzrok chcąc nakrzyczeć na nieznajomego jak łazi, ale od razu rozpoznał te niebieskie tęczówki, które wpatrywały się w niego z podobnym szokiem. Naprawdę? Nawet w sklepie musiał go spotkać?! Odkaszlnął niezręcznie zdając sobie sprawę, że patrzył na Capelę z uchylonymi ustami i wyprostował się poprawiając czerwoną marynarkę. Zlustrował go od góry do dołu nieprzyzwyczajony do widoku barmana bez swojego stałego uniformu. Prezentował się dość przeciętnie. Zwykła i widocznie znoszona bluza wisiała na ramionach mężczyzny, a do tego zwykłe jeansy i bordowe conversy. Wszystko tak pospolite, aż Erwin w pamięci zaczął szukać w pamięci momentu, kiedy sam był tak ubrany.
— Widzę, że postanowiłeś mnie śledzić — rzucił od niechcenia, bo szczerze nie wiedział za bardzo co miałby powiedzieć w tej sytuacji.
— A mówiłem temu idiocie by iść do innego sklepu — westchnął cicho czarnowłosy kręcąc głową — Czego szukasz? — spytał ignorując zupełnie poprzednią wypowiedź.
— No zaskoczę cię, ale w sklepie z alkoholem szukam... alkoholu — odparł cynicznie, a Capela przewrócił na tą odpowiedź oczami.
Wyższy minął siwowłosego rozglądając się chwile po półkach, co go zaintrygowało. Po chwili Capela sięgnął do dolnej półki, z której wziął butelkę wina w ciemnym kolorze i złotym papierku ozdabiającym jej szyjkę. Uniósł w niemym zapytaniu brew w górę, kiedy czarnowłosy wyciągnął przed nim rękę, w której nadal trzymał wino.
— To ci zaserwowałem jak pierwszy raz przyszedłeś do baru — wytłumaczył lekko się uśmiechając — Próbowałeś zobaczyć jakie to. Myślałem, że uda mi się wymusić na tobie byś sam się spytał i tak zacząć rozmowę — dodał szczerze.
— Wybacz, ale trafiłeś na sztywniaka w specjalnie skrojonym garniaku — prychnął złotooki, ale odebrał butelkę przyglądając się jej — Dziwne masz metody na wyrywanie klientów. Szef nie jest zły?
— Jakie podrywanie klientów? — zaśmiał się cicho — Zwykłe poznawanie ludzi. Raczej Wangry jest mało znanym miejscem i przychodzą tam same ciekawe osoby do rozmów o życiu — odparł wzruszając ramionami.
— I dlatego uczepiłeś się mnie? — spytał zakładając ręce na torsie.
— Dlaczego przyszedłeś na drugi dzień i mnie szukałeś wzrokiem za barem? — odbił piłeczkę uśmiechając się tajemniczo.
Pytanie, które sprawiło, że krew w jego żyłach zagotowała się. Bo chłopak trafił w punkt. Dlaczego? Przecież mógł uznać tamten piątkowy wieczór za przedziwną przygodę, których pewnie doświadczy jeszcze wiele. Zwykłe wyjście, ciekawski barman i tyle. Jednak on zaczął roztrząsać niepotrzebnie sprawę, bo coś wewnętrznie go intrygowało w barmanie. Nie przyzna mu tego głośno oczywiście. Nie powie mu, że zagrywka, która miała na celu go zaciekawić przyniosła efekt. Przecież wtedy okazałoby się, że daje się prowadzić jak małe dziecko w konkretną stronę. I to na dodatek jeszcze jakiemuś gówniarzowi, jego zdaniem. A on nie może sobie na coś takiego pozwolić.
Z zamyślenia wyrwał go ten charakterystyczny dźwięk flesza. Ten sam, który nawiedzał go po śmierci rodziców. Ten sam, który prześladował go na każdym ważnym wydarzeniu. Dźwięk, który nie raz wybudzał go ze snu jak był dzieckiem i z rodzicami mieszkał w domu na obrzeżach Los Santos. Dziennikarze czy paparazzi albo też upierdliwe żmije jak to miał w zwyczaju na nich mówić. Dawno nie miał z nimi do czynienia, bo po pierwsze nigdzie oficjalnie nie wychodził, a po drugie sprawiał pozory, że jego życie jest nudne. W końcu, ile można pisać, że jeździ w tę i z powrotem do swojego biura.
Spojrzał na drugi koniec alejki i widząc przestraszoną młodą kobietę bez słowa minął Capelę, który odwrócił się zaskoczony podążając za nim wzrokiem. Fotografkę ewidentnie sparaliżował strach i nawet nie próbowała uciekać, tylko stała jak słup soli czekając jak na śmierć. Mimo iż była wyższa od Erwina, dzięki butom na koturnie, głowę trzymała spuszczoną, a blond lokami starała się zasłonić swoją twarz. W drżących dłoniach trzymała dość spory aparat, którego obiektyw dalej był w niego wycelowany.
— Czy kulturalnie mogę prosić o usunięcie tego zdjęcia i nie śledzeniu mnie? — spytał sztucznie mile, a usta wykrzywiły się w dziwną karykaturę uśmiechu.
— T-tak, oczywiście. Przepraszam, nie chcia- — zająknęła się pospiesznie klikając w aparacie odpowiednie przyciski.
Prychnął jedynie i odwrócił się do Capeli, za którym teraz stał jakiś białowłosy chłopak, który patrzył pytająco to na wyższego, to właśnie na niego. Miał dość tego wszystkiego. W ciągu kliku sekund pojawiło się tutaj za dużo ludzi, co go wyprowadzało z równowagi. Wypuścił powietrze z płuc i ignorując wciąż przerażoną kobietę udał się do kasy w celu zapłacenia za wino. Chciał jak najszybciej opuścić sklep, w którym jego noga już raczej nie stanie. Miejsce było spalone, kiedy jeden z fotografów widzi cię w takim sklepie to musisz być pewny, że przez następne dwa tygodnie kręcić się tutaj będą kolejne hieny by zrobić ci zdjęcie. Dlatego zapłacił szybko kasjerowi i trzaskając drzwiami opuścił budynek.
Odetchnął głęboko próbując uspokoić szalejące myśli. Za dużo dzisiaj rzeczy go denerwowało. Wiedział, że był osoba porywczą, ale miał swoje granice, które dzisiaj zostały mocno nadszarpnięte. W takich momentach był nieprzewidywalny i sam był w szoku, że tak łagodnie potraktował tamtą fotografkę. Mimo iż był dopiero poniedziałek czuł fizyczne i psychiczne zmęczenie jak po całym tygodniu ciężkiej pracy. Musi odpocząć i wyładować narastającą z każdą minutą frustrację. Znał doskonale jedną osobę, która mu w tym może pomóc. Wsiadł do swojego ferrari i w telefonie znalazł interesujący go kontakt. Przyłożył telefon do ucha modląc się cicho by kobieta odebrała. Po dwóch sygnałach, kiedy powoli tracił nadzieję połączenie zostało odebrane.
— Erwin? Wszystko w porządku? — spytała blondynka, a w jej głosie słyszalne było zmartwienie.
— Nie, wszystko git — odparł szybko, za szybko Erwin — Mam wolny wieczór, a pomyślałem czy nie chciałabyś się spotkać. Ostatnio studia cię wykańczały i nie mogliśmy się spotkać — zaproponował uśmiechając się kącikiem ust.
— Już myślałam, że nigdy mi tego nie zaproponujesz — mruknęła ze śmiechem — U ciebie czy u-
— Będę za dziesięć minut — przerwał jej odpalając silnik.
Bez pożegnania rozłączył się rzucając telefon na siedzenie pasażera. Wyjechał z parkingu na pustą drogę ignorując w głowie cichy głosik, że będzie potem tego żałować.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro