I. 𝐯𝐢𝐯𝐢𝐨𝐮𝐬 𝐩𝐚𝐬𝐭𝐢𝐦𝐞𝐬
Słowem wstępu, nic nie zgadza się z informacjami IC oprócz wyglądu i w miarę charakteru.
Takie coś bardziej luźnego, bo ciężko mi dla tej dwójki wymyśleć angsta z krwi i kości, chociaż do końca kolorowo i cukierkowo też nie jest.
Zapraszam :))
PS. Raczej nie będzie tylko jednego rozdziału, ale wszystko w swoim czasie
****
— Dante, co masz w piątym? — spytał szeptem niebieskowłosy dźgając długopisem przyjaciela w ramię.
Ten jedynie syknął wściekły patrząc na niego kątem oka. Byli w trakcie pisania sprawdzianu z algebry, na którą oczywiście Wayne nie raczył się przygotować i przez cały czas musiał podawać mu odpowiedzi. Naprawdę po trzecim pytaniu zadanym w jego stronę zaczął się zastanawiać czy nauczycielka jest głucha i ślepa czy po prostu pozwalała na to "małe oszustwo" byleby w jakiś sposób obydwaj zdali klasę i wynieśli się ze szkoły.
Bo trzeba zaznaczyć, że Xander Wayne miał magiczną właściwość na wszystkich nauczycieli, których spotkał przez te wszystkie lata swojej edukacji. A dokładniej mówiąc wprawiał ich w stan agonii, gdzie negowali całe swoje życie zawodowe i cel misji jako nauczyciel. Był tym beznadziejnym przypadkiem, który nie uważał na lekcji, ale zawsze wychodził z opresji dzięki luźnej gadce i uśmiechowi. No może lekko pomagał też fakt, że ojciec chłopaka był szanowanym lekarzem. Jednak to nie zmieniało faktu, że ten młody człowiek często sprawiał problemy, z których jeszcze częściej wyciągał najlepszy przyjaciel Dante Capela.
Ten był kompletnym przeciwieństwem tego pierwszego. Cichy i opanowany o nienagannym zachowaniu w towarzystwie. Dobrze się uczył i nie sprawiał większych problemów albo zwinnie zacierał ślady. Mimo tej otoczki grzecznego i ułożonego chłopaka, w nastolatku siedziała jakby druga osoba. Dużo bardziej głośna i o niebezpiecznych pomysłach jak skakanie po dachach o drugiej nad ranem.
Razem ta dwójka tworzyła za dnia zabawne duo, które doprowadzało do łez całą klasę, a w nocy rozrabiakami biorącymi to co chcą.
— Następnym razem usiądę koło Harrisa — warknął podsuwając mu w całości uzupełniony sprawdzian.
— Bo ten nie będzie chciał od ciebie odpowiedzi — prychnął cicho, ale od razu zabrał się do skrupulatnego spisywania upewniając się dwa razy czy zadania są takie same.
Dante jedynie przewrócił oczami wyzywając w myślach przyjaciela na milion sposobów. Jednak kochał tego kretyna po swojej prawej. Oczywiście był denerwujący, porywczy i wpakowywał ich w kłopoty, z których to on musiał ich wyciągać, ale nie wymieniłby go na nikogo innego.
Znali się od przedszkola, a ich poznanie było jakby wyjęte z komedii. Wszystko zaczęło się od piaskownicy i zielonej łopatki, o którą się pokłócili. Zaczęła się szarpanina, krzyki i rzucanie w siebie garściami piachu dopóki nie przyszła wściekła dyrektorka. Zakazała im obydwóm zabawy na zewnątrz przez dwa tygodnie i zmusiła do siedzenia przy jednym stoliku. Ze względu na to, że książki po jednym dniu milczenia się skończyły, a żaden nie miał umiejętności plastycznych, skazani zostali na rozmowę. Okazało się, że mają podobne poczucie humoru i ku zdziwieniu wszystkich naprawdę dobrze zaczęli się dogadywać. I tak zaczęła się już prawie piętnastoletnia przyjaźń.
W końcu zadzwonił dzwonek, a uczniowie w pośpiechu zaczęli zbierać się do wyjścia oddając nauczycielce mniej lub bardziej wypełnione kartki. Capela był pewny, że zda - w końcu kuł się na ten sprawdzian tydzień. Martwił się jednak bardziej o przyjaciela, który skocznym krokiem, pogwizdując opuszczał klasę i wesoło trajkotał o właśnie rozpoczynającym się weekendzie. Teraz było łatwo, siedzieli w jednej ławce i dało się ściągać. Na egzaminach końcowych będzie już inaczej. Gdzieś jednak w głębi serca Dantego tliło się światełko nadziei, że niebieskowłosy otrząśnie się w końcu i przysiądzie do nauki.
Wyszli z budynku szkoły wcześniej zahaczając o szatnię by wziąć kurtki. Była późna jesień, ale o dziwo pogoda dopisywała. Był chłodniej, jednak słońce świeciło jasno na niebie tworząc przyjemny dla oka obraz. Jesieniary były zachwycone i zawalały swoje Instagramy i Pinteresty kolejnymi aesthetic zdjęciami z inspirującymi cytatami z książek. Obydwóch chłopaków przyprawiało to o ból głowy i często naśmiewali się z tych dziewczyn w pomarańczowych sweterkach. Oni czekali już na zimę, a co za tym idzie bitwy na śnieżki czy też jeżdżenie na łyżwach.
— To co dzisiaj robimy partnerze zbrodni? — spytał luźno Wayne kopiąc kamyczek przed siebie — Jakieś skakanie pod dachach czy znowu bazgrzemy na garażach?
— Ja ci proponuje wzięcie się za biologię, z której obecnie nie zdajesz — westchnął ciężko kierując się w stronę samochodu towarzysza — Uwierz, ale baba udupi cię i zostaniesz tu jeszcze na rok — dodał wiedząc, że tamten przewrócił oczami i zaczął go parodiować.
— Zaniże jej statystki jak nie zdam, a one są dla niej najważniejsze — prychnął zajmując miejsce kierowcy — Poza tym, mamy dopiero październik! Korzystajmy z pogody póki jest — mówiąc to zrobił oczka kota ze Shreka.
Jedynie co dostał w odpowiedzi to kamienna mina czarnowłosego na co jęknął przeciągle. Taki wyraz przypominał ten jego matki, który jasno sugerował, że nie przyjmuje sprzeciwu i ma zrobić tak jak ona chce. Dlatego bez słowa odpalił silnik i ruszył w stronę swojego domu.
Jechali w komfortowej ciszy. Spędzając ze sobą praktycznie cały dzień i robiąc te same rzeczy nie ma się tematów do rozmów. Ale wystarczyło im swoje towarzystwo. Często zdarzało się, że Dante bez zapowiedzi przychodził do domu Xandera, zajmował jego łóżko i przeglądał Twittera kiedy to gospodarz męczył się z pracą domową. Towarzystwo drugiego było czymś naturalnym jak oddychanie. Byli razem pewniejsi i śmielej parli przez życie, bo wiedzieli, że mają oparcie w osobie obok siebie. A jak jeden gdzieś się potknął to drugi wyciągnął pomocną dłoń - chwilę po tym jak uspokoił się po nagłym wybuchu śmiechu.
Ciszę przerwał dzwoniący telefon należący do kierowcy. Sfrustrowany warknął ciche przekleństwo i wyciągnął urządzenie kierując jedną ręką.
— Czegoż to znowu kochana mamusiu, gwiazdo mego życia, która jest moim drogowskazem i inspiracją do dalszej egzystencji na tym świecie? — spytał zirytowany, a Dante jedynie parsknął zakrywając usta dłonią. Lubił komediodramaty, w szczególności te, które rozgrywały się między przyjacielem, a panią Wayne. Zawsze wtedy brał popcorn i razem z głową rodziny oglądali ten kabaret śmiejąc się do łez.
Chłopak jedynie przytakiwał na słowa po drugiej stronie. Jego mina z każdą chwilą ze znudzonej zmieniała się w zdziwioną by skończyć na dziwnej formie przerażenia.
— Nie ma chuja, że ja będę zajmować się tymi potworami! — krzyknął hamując gwałtownie na czerwonym sprawiając, że pasy boleśnie wbiły się boleśnie w ich ciała, aż Capeli na chwilę odebrało dech — Mamo, ja cię bardzo kocham, ale mojego kuzynostwa już nie. Nie wracam na weekend. Zobaczysz mnie dopiero w niedziele albo jak u Dantego skończy się żarcie. Kocham Cię! — rozłączył się szybko i odrzucił telefon na tylne siedzenia dając jasny znak światu, że jego kontakt z rodzicielką na najbliższe dwa dni zostanie przerwany.
— Czyli jedziemy do mnie — stwierdził czarnowłosy wybuchając wstrzymywanym od dłuższej chwili histerycznym śmiechem.
Resztę drogi spędził na dogryzaniu Xanderowi, który się odpalił i zaczął wyzywać całą swoją rodzinę i to cztery pokolenia wstecz. Okazało się, że akurat dzisiaj kuzynka od strony siostry babki postanowiła do nich przyjechać. Trzeba zaznaczyć, że miała trójkę dzieci w wieku wczesnoszkolnym i dwa psy. Wayne nie chciał weekendu spędzić jako niańka, której nawet nie zapłacą dlatego kulturalnie wolał wpierdzielić się do mieszkania Capeli.
Zatrzymali się dopiero przed ceglaną kamienicą, która lata świetlności miała za sobą. Cała okolica wydawała się ponura i bardziej szara niż reszta miasta. Ludzie szli jakby bez życia wpatrzeni w telefony lub we własne buty. Kosze były wypełnione śmieciami, które wylatywały na jezdnie i walały się pod nogami. Nie było tu żadnego pasa zieleni czy doniczki na oknie. Wszystko surowe, brudne i szare. Xander zamykając auto upewnił się dwa razy czy jest dobrze zamknięte pociągając za klamkę. O kradzież auta było tu łatwiej niż o miłą odpowiedź jak stąd dostać się do centrum.
Weszli na ciemną klatkę schodową mijając się z starszym panem, któremu daleko było do stanu pełnej świadomości. Zielona farba przykryta mnóstwem mniej lub bardziej cenzuralnych słów odchodziła powoli od ścian. Śmierdziało tu wilgocią i alkoholem. Cały budynek miał trzy piętra nie licząc parteru i był w naprawdę opłakanym stanie. Łatwiej byłoby go zburzyć i zbudować na nowo niż inwestować w naprawę. Jednak obydwaj przyzwyczaili się do tego widoku i przeskakując co drugi stopień dotarli na ostatnie piętro.
— Mam nadzieję, że tylko ojca nie ma — westchnął cicho Dante niepewnie otwierając drzwi.
Nie różnili się tylko charakterami, ale i środowiskiem w jakim przyszło im się żyć. Xander wychowywał się na strzeżonym osiedlu, gdzie zawsze było jasno. Wokół miał towarzystwo rówieśników, dostawał to czego potrzebował na dany moment. Miał dużo łatwiejszy start w przyszłość niż reszta dzieciaków. Dante żył na drugim biegunie. Biedna dzielnica pełna alkoholików i słabo zarabiających robotników. Nieprzyjazna okolica dla dzieci, które już na starcie były skreślane przez społeczeństwo. A w większości mieszkań też nie było kolorowo. Przemoc i awantury były codziennością.
Weszli do małego przedpokoju zdejmując ubranie wierzchnie. Xander przychodził tutaj rzadko - po pierwsze wiedział jaki ból psychiczny sprawia przyjacielowi siedzenie w tej "klatce bez perspektyw", a poza tym głowa rodziny. Dante nie krył się z tym, że nienawidzi swojego ojca i nim gardzi. Wayne był świadkiem paru takich awantur, podczas których czarnowłosy oberwał mocniej. Czarnowłosy nigdy nie prosił o pomoc zbywając przyjaciela, że sobie ze wszystkim poradzi. Ale ten widząc naprawdę rzadko tego ledwo przytomnego alkoholika miał ochotę przyjebać mu w zęby za niszczenie życia tej rodzinie, a w szczególności jego przyjacielowi. Jednak częściej mężczyzny w mieszkaniu nie było niż był, i wtedy nawet atmosfera stawała się bardziej domowa. Pani Capela z całych sił starała się wyżywić swoją rodzinę, a dzieciom zapewnić wszystko by nie czuły się gorsze od innych. Przypłacała to zdrowiem, ale wytrwale z uśmiechem szła dalej przez życie. Dante jak tylko skończył piętnaście lat dorabiał sobie na boku chcąc odciążyć rodzicielkę przynajmniej w wydatkach prywatnych. Nie chwalił się jednak w jaki sposób zarabia, jednak Xander podejrzewał, że te czarne torby nie były wypełnione cukierkami dla dzieci.
— Dante? To ty? — kobieta nie musiała krzyczeć, żeby ją usłyszeli z kuchni - mieszkanie było aż tak małe.
— Ta! Przyprowadziłem też pasożyta — odparł wchodząc do salonu z aneksem kuchennym.
Xander z uśmiechem pojawił się za przyjacielem. Monica Capela spojrzała jedynie na nich z politowaniem i parsknęła śmiechem mieszając łyżką w garnku pełnym zupy. Przy okrągłym stoliku siedziała młodsza o trzy lata siostra Dantego. Głowę miała opartą o dłoń i niechętnie skrobała w zeszycie jakieś notatki. Była na profilu biologicznym więc pewnie uczyła się o kolejnych własności chemicznych czy też schematów oddychania beztlenowego. Wyglądała przy tym jakby za chwile jej dusza miała opuścić ciało. Nawet nie zwróciła na nich uwagi tępo wpatrując się w kartki.
— Będziesz mi kuchnię sprzątać za posiłki u nas — zaśmiała się kobieta opierając dłoń na biodrze.
— Ja bardzo chętnie umyje wszystkie podłogi za całą blachę tego jabłecznika — odparł wypinając dumnie pierś do przodu.
Kobieta jedynie poważnie wyciągnęła rękę przed dziewiętnastolatka, który również ze śmiertelną powagą uścisnął ją na znak, że umowa została zawarta. Dante, a nawet Madeline patrzyli na to z rozbawieniem. Xander był już w tej rodzinie trzecim dzieckiem i prawdopodobnie ulubionym ich matki. Dało się go przekupić ciastem, za które wykonywał mniejsze prace domowe. Z jej rodzonymi był taki problem, że nauczyły się podkradać je z lodówki. No i miały je kiedy tylko chciały, a Xander musiał zapracować.
Po kilku minutach na stole leżały miski wypełnione ciepłym posiłkiem. Kiedy przychodził Wayne i w okolicy nie przebywał starszy Capela wszyscy domownicy stawali się bardziej radośni. Monica szczerze się śmiała z głupich żartów dziewiętnastolatka, który ponownie tego dnia cisnął po swojej rodzinie. Nawet Madeline dołączyła do narzekania, ale bardziej na nauczycielkę chemii, która ostatnio się na nią uwzięła i męczyła na lekcjach. Dante siedział cicho śmiejąc się pod nosem kiedy jego matka nalewała dokładkę dla najedzonego już przyjaciela. Było naprawdę rodzinnie i ciepło, co w tym domu nie zdarzało się za często.
Po skończonym posiłku chłopcy posprzątali stół oraz w kuchni, a Madeline wróciła do uciążliwej chemii. Matka rodzeństwa zniknęła w łazience mówiąc coś o wyjściu z koleżankami z pracy.
— Mama idzie na randkę tak naprawdę — rzuciła luźno brunetka zwracając na siebie uwagę nastolatków.
— Z kim? — spytał zaskoczony przerywając wycieranie naczyń.
— Z jakimś prokuratorem, który przychodzi do restauracji tylko w trakcie jej godzin zmiany — odparła posyłając im uśmiech typowej shiperki, której parring się spełniał.
Xander zagwizdał z uznaniem przez co oberwał ścierką w łeb od przyjaciela. Jednak dzieciaki nie miały za złe zachowania rodzicielki, a można by rzec, że cieszyły się z takiego obrotu spraw. Od dawna liczyły na rozwód rodziców i wyrwanie się od biologicznego ojca. Poza tym jak to dzieci chciały, żeby ich mama była szczęśliwa i uśmiechała się częściej.
— Nie żadna randka tylko spotkanie z naprawdę kulturalnym mężczyzną — stwierdziła kobieta wchodząc do salonu, oczywiście słyszała całą wymianę zdań między nimi.
— Przy okazji cholernie przystojnym prawdopodobnie — dodał Wayne uśmiechając się pod nosem z resztą jak pozostała dwójka.
Kobieta mimo już czterdziestki na karku zarumieniła się lekko i poprawiła włosy, które związała w koka. Prezentowała się naprawdę elegancko mimo prostoty i skromności. Czarna bluzka z długim rękawem pasowała do bordowej ołówkowej spódnicy podkreślając ładną figurę brązowookiej. Do tego miała ciemne buty na niskim obcasie. Całość uzupełniały imitujące złoto kolczyki w kształcie kółek.
— Córuś pożyczysz mi- — zaczęła niepewnie kobieta, ale przerwał jej lecący w jej stronę przedmiot, który okazał się być pomadką. Spojrzała zaskoczona na szesnastolatkę, która jedynie uśmiechała się niewinnie.
— Wyrwij tego kolesia — odparł Dante puszczając kobiecie oczko.
— Niech zemdleje na pani widok — dodał Xander dramatycznie zarzucając rękę na czoło i opadając na przyjaciela.
— Niemożliwi jesteście, cała trójka — westchnęła ciężko Monica, ale uśmiech nie schodził jej z twarzy.
Po kilku minutach kobieta wyszła z mieszkania mrucząc pod nosem, że już i tak jest spóźniona i praktycznie wybiegła życząc im udanego wieczoru. Chłopcy od razu zaszyli się w pokoju należącym do Dantego i po dość długotrwającej dyskusji na temat bezsensowności biologii rozłożyli się na podłodze z książkami. Przez cały ten czas Xander narzekał na każdą przeczytaną linijkę, ale nie mógł wydobyć z przyjaciela żadnej innej reakcji niż przewrócenie oczami. Nawet rzucanie papierowymi kulkami nie podziałało. Irytował go fakt, że jest ignorowany, ale wiedział, że przyjaciel robi to dla jego dobra, dlatego też niechętnie skupił się na tekście w podręczniku. Tak minęła im godzina wspólnej nauki i pewnie przesiedzieliby tak jeszcze z kolejną gdyby do środka nie weszła Madeline.
— Idę na noc do koleżanki tak więc macie wolną chatę — oświadczyła ubrana już w kurtkę i z torbą na ramieniu. Dante zrozumiał aluzję, że nie ma co nawet próbować jej zatrzymywać, bo ona podjęła już decyzję.
— Super, tylko w ciąże nie zajdź — mruknął niebieskowłosy przewracając kolejną stronę podręcznika.
— Wiesz, że u niektórych gatunków ryb występuje zjawisko bezpłciowości, ale jak nadchodzi odpowiedni czas to urządzają sobie dick fight i ten co wygra jest chłopem w trakcie seksu? A w waszym przypadku jest to bardzo prawdopodobny scenariusz — odparła uśmiechając się kpiąco.
— Czy ty właśnie nas w inteligentny sposób nazwałaś pizdami? — oburzył się odrywając spojrzenie od tekstu.
— Dobra, stop! Miłego wieczoru i niech cię nic po drodze nie potrąci, bo nie będę miał czasu zbierać twojego truchła — jęknął Dante i wypchnął siostrę z pokoju — A ty nawet nie próbuj proponować mi jakiś dziwnych walk — zwrócił się do przyjaciela, który tylko zaśmiał się głośno.
— Dobra, dobra i tak obydwaj dobrze wiemy, że to ja bym wygrał — stwierdził posyłając mu szeroki uśmiech — Jebać biologię, czas na relaks — dodał rzucając niedbale książki do plecaka nawet nie zwracając uwagi do kogo należą.
Dante jedynie pokręcił głową, ale nie miał zamiaru kłócić się z przyjacielem. Poza tym do głowy wpadł mu nieodpowiedzialny i pewnie katastrofalny w skutkach pomysł, który był możliwy do wykonania gdy dookoła nie było innych świadków. Jednak na niego miał jeszcze czas.
Najpierw musieli ustalić co będą robić do końca wieczoru. U Wayne'a zawsze mieli konsolę i cały katalog gier do wyboru. Tutaj jedną rozrywką były filmy i rozmowy, no opcjonalnie przy stanie gorszej świadomości gry przeglądarkowe. Więc znowu zaczęli się sprzeczać co będą oglądać, bo przecież nawet w tej materii nie mogli być zgodni. Capela chciał obejrzeć coś w klimacie super bohaterów, a Wayne zdecydowanie miał humorek na Szybkich i Wściekłych. Więc ostatecznie stanęło na horrorze, a raczej na klasyku jaką była Piła. Mieli ambitny plan obejrzeć pierwsze cztery części, nawet sami nie wiedzieli, który raz. Uwielbiali tą serię już za dzieci i po kryjomu przed rodzicami oglądali najnowsze części po kątach.
Xander zaczął szukać po szafkach w pokoju jakiś przekąsek, które mogły się uchować z wcześniejszych spotkań i o dziwo znalazł - dwa opakowania popcornu, paczkę paprykowych chipsów i butelkę coli. Dumny z siebie dziarsko ruszył do kuchni nawet nie informując drugiego o swoich zdobyczach. Może i dobrze, bo czarnowłosy nie zwróciłby na niego uwagi zbyt pochłonięty poszukiwaniem strony, gdzie mogliby obejrzeć pierwszą część. Tak więc po dziesięciu minutach leżeli rozwaleni na ciasnym łóżku z laptopem na specjalnym stoliku, który Dante dostał na święta od matki.
Filmy już po tylu latach ich nie straszyły, ale były przyjemną rozrywką. W trakcie dyskutowali o tym jak uwolnić się lub jak urozmaicić wyzwania. Przez cały czas zajadali się popcornem śmiejąc z idiotyzmu bohaterów.
— Oni w ogóle nie mądrzeją — prychnął niebieskowłosy wrzucając garść popcornu do buzi.
— Ale z ciebie kretyn — parsknął Dante sięgając do szuflady obok łóżka. Jednak przez to, że on zajmował miejsce od strony ściany to praktycznie musiał położyć się na przyjacielu.
— Kurwa, za chwile mi żołądek zmiażdżysz! — jęknął uderzając leżącego na nim chłopaka w plecy — Schudnij czy coś — dodał kiedy w końcu jego narządy wewnętrzne nie były miażdżone, a przyjaciel usiadł po turecku pauzując film.
Spojrzał zdziwiony na Capelę, który wyczekująco się w niego wpatrywał. O co mu znowu do cholery chodziło? Jednak wtedy zobaczył podłużone pudełeczko, które było przyczyną nagłe zamachu na jego organy. Podniósł lewą brew do góry dalej nie rozumiejąc o co mu chodzi. Wtedy też Dante otworzył je, a oczom Xandera ukazały się dwa skręty. Najzwyklejsze w świecie skręty zapakowane w foliowej torebce.
— Skąd ty to masz? — spytał zaskoczony patrząc dalej na zawartość pudełka.
— Zaległa przysługa u znajomego — odparł wzruszając ramionami — Pomyślałem, że skoro mam okazję w ten sposób za darmo zdobyć to czemu nie. Ostatnio u Grześka jak paliliśmy nie było źle — dodał.
— Pomijając etap, gdzie zeżarliśmy mu połowę zawartości lodówki — prychnął rozbawiony przypominając sobie przerażenie na twarzy Montanhy kiedy znalazł ich śpiących koło jego lodówki.
— To jak? — spytał oczekując na ostateczną odpowiedź przyjaciela.
— A jak brzmi nasza filozofia?
— Sprzedałbym cię za paczkę najtańszych fajek. Ty pewnie oddałbyś mnie za darmo. I właśnie dlatego robimy to co ja powiem — wypowiedział formułkę, która powstała jak mieli trzynaście lat. Było to też przypomnienie, że Wayne ufa mu bezgranicznie i to Dante podejmuje ostateczne decyzje.
Tak więc wrócili do oglądania filmu tym razem ciesząc się używką. Rzadko kiedykolwiek pili alkohol czy palili skręty. Było im szkoda kasy, a poza tym w swoim towarzystwie już zachowywali się jakby byli pijani i brali LSD trzy razy w tygodniu. Na imprezach oczywiście puszczały im hamulce, bo w większej grupie w trakcie rozmów traci się poczucie ile się wypiło czy też wypaliło. Było to niebezpieczne, ale bawili się w tak zaufanym gronie, że mogli sobie na to pozwolić.
Godziny mijały i na zegarach wybiła pierwsza. W połowie czwartej części stwierdzili, że robi się to już nudne i przerzucili się na poważne filmy dla prawie dorosłych mężczyzn takie jak Barbie. Stanęło na tym, że najlepszą częścią do obejrzenia w ich stanie będzie Barbie i Magia Tęczy. Jednak w trakcie oczywiście wszystko poszło nie tak.
— Kurwa! Ja bym lepiej odjebał ten taniec niż ta pizda — krzyknął Xander wskazując na główną bohaterkę — Przecież to nie jest trudne! Dante, jak skończymy szkołę to zostajemy wróżkami i robimy własną akademię tęczy — spojrzał na przyjaciela, który głowę miał położoną na jego brzuchu.
— Ta, pewnie. Jeszcze każesz mi farbować włosy co dwa tygodnie — prychnął słysząc kolejny "genialny" pomysł — Ale przyznam, że pasowałyby ci kolorowe skrzydełka i różowa brokatowa miniówa — dodał uśmiechając się kpiąco.
Obydwaj po chwili parsknęli niekontrolowanym śmiechem wyobrażając sobie tą przerażającą wizję. Jednak pomysł mógł zostać wykonany podczas kolejnego zakładu lub też gry w trakcie imprezy. Uspokoili się trochę posyłając sobie głupkowate uśmiechy. Było idealnie. Tylko oni, śmiejący się z głupot, zjarani i przede wszystkim szczęśliwi. Gdyby teraz w nich walnęła asteroida, która przy okazji zakończyłaby ich raczej krótkie życia niczego by nie żałowali. No może tylko tego, że nie wybyli ojcu Dantego paru zębów. Ale i ta myśl nie mogła zepsuć ich humoru.
W tle dalej leciała Barbie, ale akcja filmu przestała ich już w ogóle interesować. Xander przeczesywał palcami czarne włosy, a Dante przez cały czas mu się przypatrywał spod przymrużonych powiek. Między nimi zaczęło wisieć dziwnego rodzaju napięcie, które z każdą chwilą rosło, ale obydwaj je usilnie ignorowali. Nie był to pierwszy raz, ale dzisiaj było wręcz namacalne.
— Naprawdę sprzedałbyś mnie za tą paczkę fajek? — spytał nagle niebieskowłosy nie przestając bawić się długimi kosmykami. Dopiero teraz zwrócił uwagę na ich miękkość i relaksacyjność zabawy nimi.
— Idioto, oczywiście, że nie — odparł od razu. Złapał go za policzki i zmusił do spojrzenia sobie w oczy — Jesteś kurwa jedną z najważniejszych osób dla mnie. Oprócz ciebie, Madeline i mamy nie mam nikogo innego na tym świecie. Prędzej wjebałbym się do płonącego domu za tobą — dodał uśmiechając się delikatnie.
— A ja ciebie i tak oddałbym za darmo — stwierdził w odpowiedzi uśmiechając się złośliwie.
— No dzięki kurwo — prychnął podnosząc się do siadu — To ja odpierdalam przemowę życia, żeby ci miło było, a ty i tak swoje — mruknął z pretensją odwracając się do niego plecami.
— Mój biedny Dantuś się obraził? — spytał dźgając go w żebra — No Nunuuuuś! Wiesz, że to żarty. Kocham cię bardziej niż własną matkę — przytulił się do jego pleców oplatając ramionami jego talię.
Czarnowłosy dalej siedział obrażony. Oczywiście udawał, ale ciekawiło go jak Wayne postanowi go udobruchać. Ciężko mu było to przyznać przed sobą, że ciepło zrobiło mu się na sercu z powodu tego małego gestu.
Więc znowu siedzieli w ciszy przytuleni do siebie. Pierwszy raz było to tak intymne, wręcz romantyczne. Xander spędzał tak czas ze swoją byłą dziewczyną - przytuleni do siebie, co strasznie go męczyło. Wtedy tylko czekał aż będzie mógł znowu spotkać się z przyjacielem. Jednak teraz wydawało mu się to naturalne i chętnie przeleżałby tak kolejne godziny. Wszystko przy Capeli wydawało się naturalniejsze i bardziej pasujące. Uzupełniali się jak nikt inny. Naprawdę nie wyobrażał sobie życia bez niego.
— Kocham Cię — stwierdził nagle opierając brodę na ramieniu czarnowłosego. Nie przemyślał tego, tak zwyczajnie te dwa słowa opuściły jego słowa. Tak samo naturalnie jak ich cała relacja.
Dante zaskoczyło to wyznanie. Z początku pomyślał, że jest to gadania zjaranego nastolatka. Jednak ten wypowiedział to tak pewnie i szczerze, że jego serce zabiło szybciej. Organizm sam zareagował i to w sposób jakby od dawna na takie wyznanie czekało. A może czekał?
Nie raz wyobrażał sobie, że zostaną ze sobą do końca świata. Oni kontra cały świat. Zawsze był zazdrosny o nowe partnerki przyjaciela, bo odwracały jego uwagę i zabierały czas. W końcu Wayne musiał skupić się na nich, co strasznie irytowało Capelę.
Odwrócił się i spojrzał prosto w brązowe tęczówki szukając w nich jakiegoś zawahania czy kpiny, które jasno wskazywałaby na to, że niebieskowłosy się z niego jawnie nabijał. Jednak nic takiego nie znalazł. Wszystkie znaki na niebie i ziemi pokazywały, że nie były to słowa rzucone przez przypadek czy też w formie żartu. Co tylko jedynie sprawiło, że serce czarnowłosego zabiło jeszcze szybciej prawie wypadając z klatki piersiowej.
To był impuls. Obydwaj wyrazili niemo zgodę na to co właśnie miało się wydarzyć. A potem już poszło z górki. Ich usta początkowo niepewnie badały siebie chcąc jak najlepiej siebie poznać. Z każdą jednak chwilą pocałunek stawał się bardziej niechlujny, agresywny i namiętny. Żaden nie chciał ustąpić drugiemu. Xander chwycił mocno kark przyjaciela przyciągając bliżej siebie, aż w końcu ten skończył siedząc mu na kolanach. Zachowywali się jakby świat miał się zaraz skończyć, a oni razem z nim. Spragnieni siebie i powoli zatracający w pocałunku oraz dotyku. Przeciągali to jak najdłużej mimo iż od dłuższej chwili ich płuca potrzebowały świeżego powietrza. Odsunęli się dopiero kiedy w głowach zaczęło im się niebezpiecznie kręcić, a kontakt z rzeczywistością oddalał się jeszcze bardziej. Patrzyli na siebie nieprzytomnie łapiąc głębokie wdechy, by ponownie wrócić do swoich ust. Smakowały tak dobrze, czymś zakazanym i niemożliwym do osiągnięcia. Dante luźno zarzucił ręce na kark Xandera, gdy ten palcami zaczął badać skórę pod czarną koszulką przyjaciela. Ciche westchnienia uciekały z ust czarnowłosego, który zaczynał wariować od ilości odczuć.
— Mówiłem, że to ja dominuję Nunuś — mruknął w jego usta odsuwając się na niewielką odległość.
— Zamknij mordę kurwo — warknął łapiąc go za końcówki włosów i pociągając lekko do tyłu.
W ten sposób ułatwił sobie dostęp do szyi niebieskowłosego i po chwili przyssał się do niej zostawiając malinkę. Obcałowywał tak każdy kawałek skóry doprowadzając do szaleństwa tego drugiego. Całość trwałaby jeszcze dłużej, a może by doszło do czegoś więcej gdyby nie głośny huk w przedpokoju. Cała magiczna atmosfera prysnęła jak bańka mydlana, a Dante gwałtownie odsunął się od Wayne'a spinając przy tym. Xander jedynie oparł głowę o ścianę za sobą próbując uspokoić swoje serce, które biło szybciej niż jakby przebiegł maraton. Też wszystko to co rozegrało się w ciągu ostatnich kilku minut zaczęło docierać do otumanionego umysłu. Tak naprawdę obydwaj się zastanawiali co tu się odjebało.
— Powinniśmy chyba już iść spać — stwierdził Dante kiedy z salonu przestały dochodzić odgłosy obijania się o każdy możliwy mebel.
— Ta, zdecydowanie — przyznał Xander zgarniając pustą miskę.
Ogarnęli wszystko w bardzo szybkim tempie jak na nich, ale ogarnęło ich dziwnego rodzaju zmęczenie i marzyli tylko o tym by położyć się spać. Przebrali się w dresy - Xander miał swoją półkę na ubrania, ale i tak często podwędzał coś z części Dantego. Położyli się na łóżku plecami zwrócieni do siebie mając nadzieję na jak najszybsze zaśnięcie. Tak też się stało, ale nawet przez sen potrzebowali swojego kontaktu, więc skończyli przytuleni do siebie w plątaninie kończyn.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro