𝐁𝐀𝐈𝐒𝐄𝐑𝐒 𝐃𝐎𝐔𝐗
Trzeci, a zarazem ostatni bardzo luźny i soft oneshot, czas by odpocząć, napić się herbaty i zakopać pod kocem...
PS. Miał być wcześniej, ale no... Choroba :)
Szczęśliwego Nowego Roku, oby ten 2k23 był lepszy/jeszcze lepszy od poprzedniego!
Gregory nie był rodzinną osobą. Wolał skupić się na karierze, a ciągła chęć doświadczania adrenaliny utrudniały mu kontakt z dziećmi i spokojne ustatkowanie. Poza tym jakoś nie bardzo widziało mu się siedzenie w domu, ciągła opieka nad swoimi dorastającymi latoroślami i spełnianie zachcianek żony. Dużo lepiej czuł się gdy dzieci były już dorosłe i bez problemu mógł je zabrać na te bardziej ekstremalne atrakcje niż karuzela w parku rozrywki. Mimo wszystko Alex i Nicole byli jego dziećmi, więc nie mógł im odmówić kiedy zaprosili go na wspólną Wigilię. Wiedział, że będzie tam jego była partnerka, ale zacisnął zęby i zmusił się na spędzenie w towarzystwie kobiety tych kilku godzin. Na szczęście grzane wino i towarzystwo jego ojca skutecznie poprawiały mu nastrój. Tak samo jak uśmiechy jego pociech kiedy odpakowały swoje prezenty. Te święta był tak przesłodkie i rodzinne, że pod koniec mężczyźnie zaczęło kręcić się w głowie - wcale winna temu nie była wódka, która polała się po dwudziestej trzeciej w parku koło kościoła.
Następny dzień spędził wraz z kilkoma kumplami z pracy w mieszkaniu Over'a opijając przeżyte spotkania rodzinne. Śmiali się i mimo iż nazwali to "wigilią z pracy" to wyglądało bardziej jak popijawa w trakcie, której w tle leciał stary mecz baseball'a. Alkoholu było dość sporo jednak zachowywali kulturę wypowiedzi. Jedynie Pisiciela wyzywał wszystkich dookoła kiedy przegrał w Fifę, ale i on po chwili został udobruchany porcją pierogów. Spędzili tak kilka godzin i rozeszli się do swoich domów kiedy zegary wskazywały już drugą w nocy.
Dlatego też Gregory chciał na ten drugi dzień świąt zaszyć się w swoim małym mieszkaniu, spać do południa, a resztę dnia przeleżeć przed telewizorem. Miał dość kontaktów międzyludzkich i mimo iż z natury był ekstrawertykiem to i jego dopadały momenty, gdy towarzystwo innych było męczące. Z takim też nastawieniem wstał o jedenastej.
Leniwie przewracał się z boku na bok delektując spokojem i świadomością, że dzisiaj nigdzie się nie spieszy. Nawet bardzo odpowiadał mu piękny zapach dobiegający z kuchni. Świeżo zaparzona kawa i jajecznica z bekonem kusiły by wstać z ciepłego łóżka. Wtedy też się otrząsnął i gwałtownie podniósł do siadu. Przecież w mieszkaniu powinien być tylko on i nie było możliwości by z kuchni unosił się zapach śniadania. Wybudzając się usłyszał cicho lecące wiadomości z radia i krzątaninę w pokoju obok. Zaniepokojony wstał z łóżka i jak najciszej udał się w tamtą stronę, na wszelki wypadek zabierając ze sobą broń, którą trzymał w szafce nocnej.
Z wyciągniętą przed siebie bronią i w samych spodniach dresowych wpadł do kuchni, jednak widząc srebrną czuprynę, która nawet nie odwróciła się w jego stronę jęknął przeciągle opuszczając broń.
— Kurwa Erwin! Myślałem, że ktoś mi się włamał! — krzyknął sfrustrowany policjant zwracając na siebie uwagę młodszego.
— Dzień dobry Grzesiu, też się cieszę, że cię widzę — odparł ironicznie gestykulując żywo — Och Erwinie, czy przygotowałeś mi świąteczne śniadanie? — spytał odwracając się o 180 stopni i próbując udawać ton wypowiedzi Montanhy, by po chwili wrócić do poprzedniej pozycji i kontynuować swoje żale — Ależ oczywiście! W końcu obiecałeś mi, że spędzimy ten dzień we dwójkę skoro są to nasze pierwsze święta jako para!
Szatyn jedynie westchnął ciężko i przyciągnął niższego do pocałunku. Oczywiście tamten najpierw zapierał się, ale po chwili uległ czując dłonie na swojej talii. Erwin miał słabość do Gregory'ego z czego starszy często korzystał.
Ich zaledwie czteromiesięczny związek był tajemnicą. Sprawą, której obydwaj strzegli i nie pozwalali by świat się o nich dowiedział. Działali tak z czystego rozsądku - ich profesje tak różne ciężko było pogodzić. W końcu nikt nie zaufa policjantowi, który chodzi z największym przestępcą w mieście, a i grupa Erwina straciłaby do niego szacunek. Poza tym kiedy widzieli się we dwójkę odcinali się od tego co było na zewnątrz. Był Gregory i Erwin - często wtuleni w siebie dzielili się tym co się wydarzyło w ciągu ostatnich dni i zwyczajnie odpoczywali. W końcu codziennie adrenalina krążyła po ich ciałach, a intensywny tryb życia odbijał się na ich zdrowiu.
— Wybacz malutki, ale wiesz jak mnie święta wymęczają — mruknął odsuwając się od niższego — Proponuje udanie się w tym momencie do łóżka i przeleżenie tam całego dnia — dodał chowając nos w szyje kochanka.
— Miałem zaproponować jakieś wyjście czy coś podobnego, ale widzę, że dzieciaki wymęczyły staruszka — zaśmiał się Erwin gładząc go po plecach.
Starszy jedynie zamruczał z przyjemności i mocniej objął Knucklesa. Nigdy nie czuł takiego spokoju ducha jak przy nim, co było nieprawdopodobne ze względu na ich wiecznie ścierające się charaktery. Jednak taka była prawda. To przy nim Gregory się wyciszał, uspokajał i pozwalał sobie na wyjście tej bardziej uczuciowej wersji siebie. Tej, która kochała wielogodzinne przytulanie się do siebie i mniej poważne rozmowy, leniwe poranki ze śniadaniami do łóżka czy zwykłych czułości. Ewidentnie się zestarzał albo trafił w końcu na odpowiednią osobę.
Pomógł dokończyć młodszemu nieudaną niespodziankę, ale to może i lepiej? Znając mściwy charakter Erwina domyślał się, że do kawy dosypałby mu środek przeczyszczający niż cukier. Teraz miał przynajmniej pewność co wylądowało na jego talerzu. Po chwili zasiedli do małego okrągłego stolika i dopiero wtedy Montanha zdał sobie sprawę jak bardzo był głodny.
— Zacząłem się uczyć francuskiego parę miesięcy temu — rzucił nagle siwowłosy kiedy szatyn pochłaniał już trzecią grzankę — Pomyślałem, że musi to być zabawne i jest — dodał po chwili uśmiechając się tajemniczo.
— Teraz na napadach będziesz mnie po francusku wyzywać? Nie powiem, w chuj romantycznie — parsknął w odpowiedzi kręcąc rozbawiony głową.
— Tu es très important pour moi* — mruknął powoli pijąc kawę — No dajesz co powiedziałem?
— Pewnie, że jestem największym debilem — stwierdził z delikatnym uśmiechem i dziwnym błyskiem w oku, którego młodszy nie zauważył.
Erwin pokręcił głową niedowierzając, że jego kochanek jest AŻ takim debilem. Nie po to powiedział to powolnie i dokładnie. Chyba łatwo szło się domyślić, że nie to miał na myśl. Ale dzięki temu odkrył sposób na sprawianie mu komplementów wśród innych ludzi - dopóki ktoś sam nie będzie znał owego języka. Lubił drażnić starszego i pewnie gdyby składał gdzieś papiery do legalnej pracy, to w CV wpisałby na pierwszym miejscu "Kocham nękać Gregory'ego Montanhę na różne sposoby". Pracodawca niech się domyśla co autor miał na myśli.
Dokończyli w spokoju śniadanie dzieląc się wrażeniami z ostatnich spotkań. Gregory ponarzekał na swoją byłą żonę, a Erwin na rodziców, którzy po sześciu latach braku kontaktu nagle sobie o nim przypomnieli. Starszy śmiał się słysząc jak to siwowłosy musiał przez pół dnia ukrywać po mieście te mniej legalne przedmioty, które znajdowały się w jego mieszkaniu.
— Szmato, ja prawie na zawał zszedłem kiedy matka otworzyła szufladę, w której kodeinę trzymam! — oburzył się wyrzucając ręce w powietrze — Les seuls problèmes avec eux** — westchnął ciężko zakładając ręce na torsie.
— Czy ty chcesz mnie przekonać do nauki francuskiego? — prychnął szatyn unosząc lewą brew w górę.
— A czemu nie? Wiesz, wtedy na napadach możemy jawnie gadać o pozycjach, w których będziemy się ruchać, a i tak nikt nie zrozumie — odparł z uśmiechem widząc jak Gregory zachłysnął się kawą.
Policjant się trochę uspokoił i spiorunował wzrokiem uśmiechającego się niewinnie złotookiego. Niemożliwy był ten chłop i z każdym kolejnym spotkaniem starszy to odkrywał, a jego zdziwienie nigdy nie było mniejsze. Erwin zawsze potrafił trącić mu argumenty z ręki i nie raz sprawić, że jego szczęka miała nieprzyjemność spotkać się z ziemią - czasem też dosłownie.
Z racji tego, że to głównie młodszy przygotował im posiłek - Gregory pogratulował mu nie spalenia kuchni, co było chyba cudem świątecznym - postanowił wszystko sprzątnąć. Zajmowało to zdecydowanie mniej czasu, bo wystarczyło wszystko wrzucić do zmywarki i po robocie. Wskazówki zegara leniwie przeskakiwały ku godzinie trzynastej, ale nie przeszkadzało to mężczyznom by rzucić się na łóżko starszego. Oczywiście najpierw Erwin dorwał się do szafy swojego chłopaka i wykopał z niej losową bluzę i swoje stare dresy, które tu zostawił po którymś spotkaniu.
Godziny miały, a oni leżeli przytuleni do siebie odzywając się raz na jakiś czas, nauczyli się, że cisza w swoim towarzystwie może być czymś naturalnym. Na pewno było to coś innego niż ciągła rutyna, w której jeden próbował przekrzyczeć drugiego w trakcie napadu. Jakimś cudem jeszcze wszyscy wokół mieli słuch. Oni sami byli w szoku, że w swoim towarzystwie mają zdecydowanie mniej spięć - byli dla siebie wyrozumialsi i łatwiej ustępowali drugiej stronie w szczególności Gregory. Odnajdowali w sobie to czego brakowało im na co dzień, a uczucie jakie sobą darzyli było tak silne, że zdążyło przeżyć kilka porwań, kilkanaście kłótni, rozstrzelanie i czterdzieści kul oraz kilku tygodniowe urywanie kontaktu. Tak, to na pewno nie był przelotny romans tylko relacja, w którą obydwaj mężczyźni mocno wierzyli, że będzie trwać wiecznie.
— Je t'aime*** — mruknął starszy bawiąc się siwymi kosmykami, które mimo ciągłego układania na żel były naprawdę przyjemne w dotyku. Knuckles podniósł głowę patrząc zaskoczony na kochanka, który jedynie uśmiechał się powstrzymując chichot.
— Jednak szmato rozumiałeś wszystko — warknął mrużąc oczy i już szykował się na konkretną wiązankę wymyślnych wyzwisk, ale uciszyły go po raz kolejny tego dnia usta Grzesia, które dalej smakowały poranną kawą.
I całowali się powoli, niepospiesznie, jakby mieli dla siebie całą wieczność. Czuli się bezpiecznie w swoich ramionach z świadomością, że nie wymieniliby takiego życia na żadne inne.
A tutaj szybkie tłumaczenie:
* Jesteś dla mnie bardzo ważny
** Same z nimi problemy
*** Kocham Cię
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro