Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VII. 𝐚 𝐡𝐚𝐫𝐝 𝐧𝐞𝐰 𝐛𝐞𝐠𝐢𝐧𝐧𝐢𝐧𝐠

10.05.2018 Los Santos

Obudził go nieznośny dźwięk budzika. Ledwo co kontaktując zaczął szukać na szafce nocnej dzwoniący telefon i gdy go tylko złapał, wyłączył irytujący go dźwięk i rzucił nim w drugi koniec łóżka. Przewrócił się na prawy bok i ostrożnie otworzył oczy. Pierwsza noc w nowym mieszkaniu, a zarazem w nowym mieście zaliczona. Teraz przetrwać pierwszy, potem drugi, trzeci i kolejne nadchodzące dni. Naprawdę był w szoku, że w ciągu kilku dni udało mu się znaleźć idealne mieszkanie w mieście w bardzo dobrej cenie wynajmu. Spora kawalerka z aneksem kuchennym połączonym ze sporym salonem, łazienką i dużą sypialnią w centrum miasta była strzałem w dziesiątkę. Od razu cała umeblowana, dopiero co wyremontowana. No idealna. Dlatego też wziął ją tylko po zobaczeniu ogłoszenia w Internecie. Załatwił do końca zlecenia, które zostały mu w Irvine, spakował się i za radą Adama wyjechał z miasta prosząc jego zaufanych ludzi by pozbyli się jego sprzętu, na którym pracował. Zatarł za sobą wszystkie ślady i nawet nie rezerwował biletu, by nikt nie mógł go wyśledzić. Ciężko mu było pożegnać się z miastem, w którym mu się naprawdę dobrze żyło. Mimo iż często na nie narzekał. Życie jednak kochało się nad nim znęcać o czym zapomniał przez to kilka lat.

Zwlekł się z łóżka i podszedł do walizki, której nie zdążył wczoraj rozpakować. Nic nie miał ogarnięte, dlatego stwierdził, że najlepsze co może w tym momencie zrobić to połazić trochę po mieście i dowiedzieć się co nie co o nim. Iść bez jakiejkolwiek wiedzy do tego całego Sonny'ego Rightwilla byłoby misją samobójczą.
Interesowało go to kim był ten człowiek i skąd zna się z Adamem. I co takiego musiało się wydarzyć, że szef policji musiał prosić przestępcę z innego miasta o pomoc. Jednak nad tym mógłby rozmyślać i tworzyć nowe teorie, ale jego burczący brzuch skutecznie sprowadził go na ziemię. Westchnął ciężko zdając sobie sprawę, że lodówka jest tak samo pusta jak była zeszłej nocy. Musiał iść zrobić zakupy i to jak najszybciej. Założył na siebie standardowo czarną bluzę i jakieś ciemne dżinsy, które leżały na wierzchu walizki. Ogarnie to wszystko później, chociaż bardzo mu się nie chciało. Poszedł do łazienki gdzie szybko obmył twarz i zęby po czym zgarnął telefon, klucze od mieszkania i portfel. Opuścił szybko mieszkanie i zjechał windą z siódmego piętra na parter.
Dzień był słoneczny i ciepły. Większość ludzi chodziła w krótkim rękawku nie zainteresowana otoczeniem dookoła. Dante od razu zwrócił po swoim przyjedzie uwagę na dziwną atmosferę miasta. Ciągle dało się słyszeć wycie syren policyjnych, jakieś krzyki awantury lub strzały. Jednak mieszkańcy na to nie zwracali uwagi. Jakby to wszystko, ten hałas był czymś tak naturalnym jak oddychanie. Od razu też było widać, że w niektórych miejscach brakuje sygnalizacji świetlnej, lampy ulicznej czy kosza na śmieci. Miasto hałasu i chaosu, do którego wszyscy jakby się przyzwyczaili. Nikogo jakby nie obchodziło, że za chwile może zginąć przez przypadkową kulkę lub potrącenie na chodniku. Kiedy tak właśnie rozmyślał prawie został rozjechany przez białego Sułtana, a potem przez policyjny radiowóz, który odbił się od budynku, zrobił bączka i dalej na pełnej kontynuował pościg. Stał chwile w miejscu mając wrażenie, że za chwile serce wyskoczy mu z piersi. Rozejrzał się wokoło, ale widząc, że nikt nie zwrócił uwagi na dość niebezpieczną sytuację prychnął cicho. Naprawdę pojebane miejsce.

Po dziesięciu minutach w końcu znalazł jakiś market, w którym mógł zrobić zakupy. Zaczął przechadzać się między półkami zapamiętując gdzie i jaki produkt ma swoje miejsce. Powoli zapełniał wózek, kiedy to zobaczył jak dość niska kobieta próbuje sięgnąć po pudełko z kaszą podskakując przy tym i denerwując się. Trochę rozśmieszył go jej widok, ale postanowił podejść i jej pomóc. Bez problemu wziął opakowanie i z delikatnym uśmiechem podał go fioletowowłosej kobiecie. 

— Dziękuję bardzo — odsapnęła cicho odbierając produkt — Psychopata stworzył tak wysokie półki — dodał cicho się śmiejąc.

— Mogli by tam mniej zdrowe produkty kłaść — stwierdził wkładając ręce do kieszeni bluzy.

— Tak przy okazji nigdy cię tu nie widziałam. Jesteś nowy w mieście? — spytała poprawiając czarne oprawki okularów, które zsunęły jej się z nosa.

— Dopiero wczoraj przyleciałem, a przydałoby się zapełnić czymś pusta lodówkę — odparł wzruszając ramionami — Przy okazji Dante Capela — przedstawił się wyciągając w jej stronę dłoń.

— Pola Nero — odpowiedział ściskając dłonie — Pewnie jak wylądujesz w szpitalu to tam się spotkamy — dodał cicho się śmiejąc.

— Mam nadzieję, że nie będę musiał być twoim pacjentem.

Zaśmiali się cicho i po chwili pożegnali. Przed tym kobieta dała mu swój numer na wypadek jakby się zgubił w mieście i potrzebował pomocy. Przyjął go z cichym podziękowaniem i wrócił do przerwanych zakupów. Nie spodziewał się, że złapie kontakt z losowo poznaną osobą i będzie ona przy okazji tak przyjaźnie do niego nastawiona. Miłe zaskoczenie, które sprawiło, że na jego twarzy zagościł mały uśmiech. Naprawdę zaczynał tutaj od nowa, z czystą kartą. Nikt go tu nie znał i mógł wymyślać o sobie przeróżne historie. Albo i nie mówić nic. Mógł kontrolować wszystko jeśli chodziło o niego. Ciekawe doświadczenie.
Dokończył zakupy, po czym udał się w drogę powrotną do domu. Miał nadzieję, że może tym razem nie zostanie prawie, że potrącony przez losowy samochód i radiolkę. Bezpiecznie udało mu się wrócić do mieszkania, gdzie spotkał paru sąsiadów, którzy przyglądali mu się z zaciekawieniem. Nie chciał jednak wdawać się w sąsiedzkie pogawędki czując, że jego organizm domaga się pożywnego śniadania. Od razu po przekroczeniu progu zajął się właśnie tym i po około piętnastu minutach siedział już na kanapie i zajadał się kanapkami. W tym czasie przeglądał w Internecie informacje o Los Santos jak i tutejszej policji. Często prychał kpiąco widząc w wiadomościach, że policja zgubiła truckera mimo iż osoba ścigana skręciła na parking obok. Albo o tym wjeździe, gdzie zginęli zakładnicy. Od razu przypomniał sobie Henry'ego i ich spotkanie. Było to tak dawno temu, a on sobie przypomniał o czarnoskórym bezdomnym, który dał mu pierwsze wskazówki jak przetrwać. Ciekawe jakby skończył gdyby go nie spotkał wtedy. Czy dalej włóczyłby się po okolicach Chicago? A może zmarłby z głodu i wyziębienia? Wszystko było bardzo możliwe.

Po skończonym śniadaniu zabrał się za ogarnięcie mieszkania. Najpierw wypakował walizki z ubraniami, by te nie walały mu się pod nogami. Na szczęście miał już je jakoś ułożone, więc nie zajęło mu to dużo czasu. Następnie przeszedł do układania prywatnych rzeczy na półkach i szafkach. Nawet mała zielona roślinka znalazła miejsce na parapecie w sypialni. Nie rozwieszał żadnych zdjęć, których po pierwsze nie miał za wiele, a po drugie mogły zdradzić jego przeszłość. Wszystko zajęło mu trzy godziny łącznie z wysprzątaniem całego mieszkania. Koło czternastej stwierdził, że wszystko było na swoim miejscu. A skoro miał najważniejsze zadania zrobione to mógł sobie pozwolić na większe zwiedzenie miasta. Zaśmiał się cicho stwierdzając, że w ciągu jednego dnia wychodził częściej niż przez ostatnie tygodnie w Irvine nie licząc drogi do "pracy". Więc praktycznie tak jak stał tak wyszedł zabierając uprzednio klucze do mieszkania.
Na ulicach kręciło się więcej osób niż z rana, a wszelakich dźwięków było równie wiele. Nie miał konkretnego celu. Chciał zobaczyć jak najwięcej oraz jakieś kluczowe miejsca miasta. Szedł powoli próbując zapamiętać jak najwięcej nazw ulic i jakiś uliczek. Oczywiście przez okres koło dwudziestu minut zdążyły go minąć z trzy pościgi co było dla niego zaskoczeniem. Jeszcze nigdzie się nie spotkał z tak zaangażowaną policją. Jednak w końcu Los Santos przebijało Irvine jeśli chodziło o współczynnik przestępczości. Jednak tutaj nikt się tym nie przejmował i ignorował fakt, że na każdym kroku może stracić życie. No chyba, że tak ufali medykom na szpitalach.

Spacerował tak przez już dwie godziny, w czasie których zdążył minąć Burger Shota, włoską restaurację All'Oro oraz klika banków. Miasto było ogromne, wiele szerokich ulic oraz mniejszych ciasnych zakamarków. Wielki zadbany plac przed sądem, a kawałek dalej brudne ciasne ślepe uliczki, w których śmieci wysypywały się z kontenerów. Naprawdę dziwne było to miasto, ale o dziwo Capela czuł, że mógłby się tu odnaleźć. Tak jak on Los Santos miało własną maskę. Z początku wielkie miasto, podobne do Los Angeles o naprawdę pięknych plażach. Jednak wystarczyła doba by móc zobaczyć jak brudne i nieciekawe miejsce to było. Naprawdę ironiczne to było jego zdaniem, że akurat tutaj przyszło mu wylądować.

Idąc tak zamyślony wpadł na kogoś. Ledwo utrzymał równowagę i poprawiając okulary przeciwsłoneczne zaczął cicho przepraszać mężczyznę przed sobą. Czarnowłosy zwrócił uwagę na jego czarny mundur z długim rękawem i równie ciemnym krawatem. Od razu domyślił się, że był to policjant.

— Uważaj panie jak chodzisz — warknął czarnoskóry policjant patrząc na niego groźnie — Nie chcesz bym ci wpisał mandat za zniewagę funkcjonariusza — dodał dumnie wypinając pierś, na której znajdowała się złota odznaka.

— Nie taka była moja intencja — stwierdził patrząc na niego spod przymrużonych powiek. Ale nadęty gnojek.

— Ta ta, wszyscy tak mówią, a potem poddają kurwa kałachem — prychnął niebiesko włosy poprawiając mundur — Przy okazji Xander Wayne, oficer pierwszego stopnia numer odznaki 409 — przedstawił się wyciągając rękę w stronę niebieskookiego.

— Dante Capela, nowy w mieście — odparł ściskając jego dłoń. Od razu do głowy wpadł mu ciekawy pomysł, który był w stanie zrealizować.

— Nowy w mieście? A to ci niespodzianka — zaśmiał się mężczyzna — Nie wiem czy ktoś ci mówił, ale musimy cię wklepać w bazę danych miasta nawet mimo iż nie zrobiłeś niczego złego. Takie procedury — wytłumaczył szybko — Masz chwile by udać się ze mną na komendę?

Czarnowłosy przytaknął twierdząco i ruszył za oficerem. Był trochę w szoku, że Wayne był na patrolu pieszo, ale po dłuższej rozmowie dowiedział się, że ten wyszedł na przerwie do sklepu po fajki. Miał naprawdę sporo szczęścia, że na niego wpadł. Xander okazał się rozgadaną osobą co było przeciwieństwem Capeli. Policjant opowiadał o mieście oraz jego mrocznych sekretach jak staruszka Jadwiga, która podobno żyła ponad dwa tysiące lat. Raz na jakiś czas wybuchali głośnym śmiechem, a Dante mógł powiedzieć szczerze, że polubił porywczego funkcjonariusza LSPD.
Droga na komendę nie zajęła im dużo czasu. Weszli do dość sporego lobby, gdzie na recepcji siedziała siwowłosa kobieta, która grzebała w telefonie i początkowo nie zwróciła na nich uwagi.

— Te Siwa! Na służbie jesteś! — powiedział Wayne uderzając dłonią w blat.

— Uspokój się tą niebieską czupryną. Przecież nikogo nie- — urwała widząc, że za kolegą z pracy stoi cywil — W czym mogę panu pomóc? Papierek o niekaralności czy pozwolenie na broń? — spytała z uśmiechem.

— Pewnie wszystko na raz, bo jest nowy w mieście i trzeba go wpisać w bazę — mruknął Xander wyciągając przez okienko tablet.

Rejestracja nie zajęła długo. Oczywiście Dante był poproszony o ukazanie dowodu tożsamości, zadali mu parę pytań takich jak gdzie mieszka lub gdzie pracuje. Od razu dali mu również papier świadczący o niekaralności i dwójka funkcjonariuszy życzyła mu, by za szybko go nie stracił co podobno tutaj było naprawdę trudnym zadaniem.
Natomiast czarnowłosy zastanawiał się jak ugryźć temat Rightwilla. No w końcu był tutaj nowy i jak wytłumaczy fakt, że musi spotkać się z ich przełożonym. Byłoby to co najmniej mocno podejrzane. Jednak los sam dał mu idealną okazję.

Kiedy kończyli formalności do pomieszczenia wszedł bocznymi drzwiami starszy mężczyzna. Siwe włosy miał zaczesane do tyłu, na nosie miał ciemne okulary przeciwsłoneczne, a sam był ubrany w białą koszulę i granatową kamizelkę. Prezentował się bardzo elegancko i dostojnie mimo swojego wieku. Na jego widok kobieta o imieniu San Fou - jak się potem dowiedział Dante - oraz Xander stanęli na baczność i zasalutowali. Wtedy też Capela pomyślał, że właśnie przed nim stał Sonny Rightwill, którego szukał. Upewnił się, że w kieszeni ma list od Adama i odetchnął z ulgą czując między palcami kawałek papieru.

— Co tu się wyrabia? — spytał chłodno mierząc swoich pracowników.

— A wpisujemy nowego mieszkańca miasta do bazy i odpowiadamy na jego ewentualne pytania — odpowiedział od razu niebieskowłosy dalej stając wyprostowany.

— A komunikat na radiu to słyszeli o napadzie na kasyno i, że potrzebne jest wsparcie? — warknął mężczyzna, a dwójka oficerów zbladła.

Od razu krzyknęli, że jadą na akcje i wybiegli z recepcji jakby mieli zaraz sobie karki połamać. Capela natomiast przyglądał się całej sytuacji z niemałym zaskoczeniem. Mężczyzna, z którym został w pomieszczeniu musiał się cieszyć dość dużym autorytetem wśród pracowników. To jedynie podsyciło jego ciekawość na temat jak poznał się z Wallace'm.

— Przepraszam za mój ton, ale świeżaków trzeba uczyć pracy i odpowiedzialności. W szczególności jeśli wzywane jest wsparcie — odkaszlnął siwowłosy zwracając na siebie uwagę młodszego.

— Nie ma problemu. Trzeba wymagać — mruknął wciskając ręce w kieszenie spodni. Zupełnie nie wiedział jak zacząć tą rozmowę.

— W czymś mogę jeszcze pomóc?

— Jakby... Mam do pana dość osobistą sprawę — mruknął wypuszczając drżąco powietrze z płuc i podając mu list — Od Adama Wallace'a — dodał po chwili widząc niezrozumienie na twarzy mężczyzny.

Rightwill spojrzał na niego podejrzliwie i dość ostro wyrwał mu list z ręki. Capela nie spodziewał się jakiegoś ciepłego powitania, ale nie też takiej wrogości. Szef policji zaprosił go do swojego gabinetu otwierając drzwi na tą "mniej" dostępną część komendy dla cywili. Capela w ciszy za nim podążał oglądając wszystko wokoło. Stanowiska biurowe dla policjantów, oraz wielkie okna, która wpuszczały wiele światła do środka. Jedyne co go tu drażniło to ten okropny żółty kolor ścian. Nawet nie wiedział co mu w nim nie pasowało.
Weszli do niedużego pomieszczenia, które było biurem mężczyzny. Wielkie drewniane biurko, a za nim skórzany fotel. Oczywiście półki z różnymi dokumentami oraz o dziwo kanapa. Siwowłosy zajął miejsce za biurkiem, a Capela nie do końca pewny zajął wolne krzesełko przed nim. Rightwill bez słowa otworzył list i zaczął wczytywać się w jego treść. Dante nawet nie próbował zobaczyć co tam jest i cierpliwie czekał aż mężczyzna skończy. Ciekawiło go czy cały plan Adama na przykład nie powiedzie się i za chwile nie zostanie wywalony stąd na zbity pysk. Chyba wtedy nie będzie wiedział co ze sobą zrobić.
Po kilku minutach siwowłosy odłożył list na biurko i cicho wzdychając usiadł wygodniej w fotelu nie odrywając wzorku od kawałka papieru. Ku zaskoczeniu czarnowłosego Rightwill wyciągnął spod biurka butelkę jakiegoś drogiego alkoholu jak i dwie szklanki z czego jedną przed nim.

— Ja podziękuję, jestem niepijący —powiedział odsuwając od siebie szkło.

— Aż dziwne zważając na to kto cię wychowywał jak wynika z listu — stwierdził chowając nadprogramową szklankę — Nie powiem jestem zaskoczony, że Wallace w taki sposób chce wykorzystać zaległą przysługę. Kim ty dla niego byłeś? — spytał nalewając sobie bursztynowego napoju.

— Byliśmy sobie bliscy. Prawie jak ojciec i syn — odparł nieśmiało odwracając wzrok.

— Czym się zajmowałeś do tej pory?

— Niedawno skończyłem szkołę. Nie chciałem studiować więc pracowałem nocami w barze — skłamał gładko. Przecież nie wyda się, że prał pieniądze.

— Więc dlaczego tu jesteś? Źle ci było za barem blisko rodziny? — spytał podejrzliwie mrużąc oczy policjant.

— Ostatni raz widziałem Adama w areszcie. Ukrywał przede mną wiele rzeczy tak jak powód dlaczego mam opuścić miasto i udać się do pana. Treści listu też nie znam — powiedział patrząc w oczy rozmówcy.

— Karany? Mandaty? Cokolwiek notowane w policyjnym archiwum?

— Panie Rightwill, ja jestem porządnym obywatelem — stwierdził z delikatnym uśmiechem.

Mężczyzna jedynie prychnął rozbawiony i kręcąc głową upił trochę alkoholu. Trafił na niezłego zawodnika. Oczywiście w liście Wallace napisał mu czym zajmował się chłopak przed tym i jakie są jego mocne strony. Chyba jedynie zapomniał wspomnieć o stalowych nerwach i dość dobrej umiejętności kłamania swojego podopiecznego. Pewnie gdyby nie list uwierzyłby mu we wszystko. Czy miał problem w zatrudnieniu czarnowłosego? Może delikatne obawy związane z tym, że Wallace coś chce namącić i wykorzystać okazję by jakoś mu dopiec. Jednak z drugiej strony w liście pisał w tak rozpaczliwy sposób wręcz błagając by zatrudnił Capelę, że gdyby nie podpis i słowo klucz to stwierdziłby, że to na pewno nie jest ten Adam Wallace, którego znał. Nie spodziewał się też nigdy, że temu mężczyźnie będzie bardziej zależeć na jakimś dzieciaku niż na sobie samym. Z pełną świadomością swoją przysługę wykorzystał by zapewnić bezpieczeństwo czarnowłosemu chłopakowi przed nim niż oczyścić się z zarzutów i uniknąć wyroku. Był w stanie to zrobić jeśli zostałby o to poproszony na zasadzie zaległej przysługi.
Oparł się wygodniej o oparcie i zaczął przyglądać się Capeli. Wysoki, ale dość szczupły. Podobno łatwo się klimatyzuje w nowych sytuacjach, stalowe nerwy i potrafi "przekonywać" ludzi do powiedzenia prawdy. Niby wszystko co powinien mieć wzrokowy policjant. Plus podobno gdy da mu się szanse to wykorzysta ją w 100% i jest lojalny.

— Myślisz, że jest to praca dla ciebie? — spytał w końcu pijąc alkohol.

— Ufam Adamowi. Skoro on twierdzi, że się nadaje to chyba to prawda — odparł wzruszając ramionami.

Dante miał jakieś wyrzuty sumienia, że nie powinien tu być. Nie był dobrym człowiekiem, zrobił wiele złego w tym krótkim życiu. Kradzieże, oszustwa jak i morderstwo. A teraz miał innych niby moralizować i łapać takich jak on? Ciężko mu było sobie to wyobrazić. Jednak może z drugiej strony to dobrze, że tu był. Naprawi swoje błędy, wynagrodzi krzywdy wyrządzone w przeszłości. Stanie się lepszym człowiekiem niż jego ojciec. Udowodni przede wszystkim sobie, że zasługuje na szczęście i mimo przeciwności losu ciągle będzie do niego dążył. Będzie tym przykładnym obywatelem. Tutaj miał na to szansę skoro nikt go nie znał. Czysta karta, spokojna głowa i chłodne czujne spojrzenie Rightwill'a oraz jego decyzja o wszystkim miały zdecydować.

— Będziesz mieć okres próbny — zaczął siwowłosy kończąc napój — Byłoby nierozsądne z mojej strony gdybym od razu cię zatrudnił. Wolę być pewny, że to nie jest podstęp — wytłumaczył spokojnie.

— Rozumiem i w pełni szanuje pańskie podejście do tej delikatnej sprawy — odparł wypuszczając powietrze z lekką ulgą.

— Cieszę się, że nie masz z tym problemu. Okres ten będzie trwać możliwe, że miesiąc. Po tym okresie jeśli stwierdzę, że nic podejrzanego nie robisz będziesz miał możliwość awansy. Oczywiście wypłatę co tydzień będziesz dostawać za ilość przepracowanych godzin — wyjaśnił z delikatnym uśmiechem — Zaznaczam, że jako kadet będziesz nadzorowany przez moich zaufanych ludzi jak i czasami przeze mnie samego — dodał uśmiechając się szatańsko.

Capela jedynie przytaknął głową w kościach czując, że to właśnie te patrole będą śniły mu się w koszmarach. W końcu podejście tamtych oficerów pokazało na pierwszy rzut oka jakim szefem był Sonny Rightwill. I w sumie nie wiedział czy się cieszyć z kompetentnego przełożonego czy płakać z powodu bycia na jego celowniku. I na pewno będzie dłużej niż tylko "okres próbny".

17.10.2018 Los Santos

Minęło już parę miesięcy odkąd Dante Capela pod przymusem przeniósł się do Los Santos i zaczął pracę w policji. Ku zdziwieniu Rightwill'a dwudziestolatek naprawdę dobrze odnalazł się na nowym stanowisku i zapałem w akcjach zawstydzał niejednego funkcjonariusza. Dość szybko zaczął się utrzymywać w wewnętrznym rankingu jako osoba, która na służbie spędzała więcej czasu niż w domu. Dość nieźle radził sobie za kółkiem podczas pościgów, a najskuteczniejszy był jednak w gonieniu podejrzanych "na patykach". Sumienny i oddany służbie. Sonny w sumie z ulgą stwierdził, że naprawdę Wallace szukał dla chłopaka bezpiecznego miejsca i chyba pracą w policji zapewnił mu spokojne oraz stabilne życie. Sam też zaczął darzyć dziwnego rodzaju sympatią tego lekko przygnębionego, cichego o ostrym poczuciu humoru dwudziestolatka.

Dante natomiast cieszył się z nowej pracy. Naprawdę mu się ona podobała i jak widział kolegów o wyższych stopniach oraz korzyści płynące z awansu, chciał jak najszybciej zostać porucznikiem. Chyba najbardziej ciekawiła go licencja na helikopter. Siedział na służbie po dwanaście, czasem czternaście godzin, ale nie przeszkadzało mu to. I tak nic ciekawego na niego w domu nie czekało, a obecnie samotne patrole lub opcjonalnie w towarzystwie nowych znajomych były dużo ciekawsze. Nie zdziwił go fakt, że bardzo polubił się z Xanderem, którego poznał jako pierwszego. Z San Fou cisnęli po sobie różnymi ostrzejszymi żartami, ale nigdy nie brali ich na poważnie. Jedną z ciekawszych przyjaźni, która wynikła tak naprawdę znikąd była ta z Tomem Rift'em. A wszystko stało się pod blokiem, w którym mieszkał Capela, a jak się potem okazało też i Rift. Ten drugi był spóźniony już trzy godziny do pracy, a jak na złość jego stary Übermacht Oracle nie chciał odpalić. Dlatego poprosił nowego kolegę z pracy o podwózkę pod komendę, na co ten przystał. I w ten sposób cały dzień spędzili na wspólnym patrolu.
Oczywiście znajdowały się osoby, które go niezmiernie irytowały swoim sposobem bycia, ale w ciszy to znosił. Były to osoby głośne, lekkomyślne, typowe kozaki, które twierdziły, że są niepokonane, a potem byli powaleni codziennie z trzy razy. I wcale nie mówił o kapitanie Gregory'm Montanhnie. Drażnił go też Pisicela i jego bliżsi koledzy, którzy stwierdzili, że fajnym zajęciem będzie ciągłe podążanie za nim i rzucaniu co krok żartów o depresji. Te starał się ignorować chociaż gdzieś głęboko pod tą skorupą, którą stworzył przez te lata te żarty go bolały.

Jednak mimo tych wad żyło mu się tu dobrze. Nawet szczerze się czasem uśmiechał, a coraz częstsze spotkania z Polą były kolejnymi plusami przeprowadzki. Nie było ich wiele. Jego praca jako policjant i jej jako medyczka miały sztywne godziny. Ciężko było im się zgadać, ale raz na jakiś czas się udało. Wtedy zazwyczaj szli do kina, na dłuższy spacer brzegiem morza lub lądowali w mieszkaniu czarnowłosego i oglądali seriale. Mieli dość podobny gust więc nie było walk o to co oglądać. Miło spędzało im się czas podczas, którego mogli w pełni odpocząć od zgiełku pracy.

Coraz rzadziej wracał myślami do starych lat. Schował gdzieś to głęboko w sobie nie chcąc by koszmary zagubionego dziecka przejęły nad nim kontrolę. Chyba najbardziej żałował urwanego kontaktu z Wallace'm, ale rozumiał, że tak musiało się to potoczyć. Obydwaj byli świadomi konsekwencji sposobu prowadzenia ich relacji. Ale czy jeśli mógłby to chciałby zmienić tą więź? Odpowiedź była chyba bardziej niż oczywista.
Któregoś dnia jednak zebrało mu się na wspomnienia z okresu gdy żył jeszcze na ulicy. Usłyszał przypadkiem od Rightwill'a o tym znanym mu wjeździe, gdzie zwolniono kilku funkcjonariuszy. Od razu przypomniał mu się Henry, a potem już była prosta droga by jego umysł zalało parę wspomnień. W szczególności to jedno z starszą panią i jej słowa. O tym, że dorośnie i stanie się dobrym, porządnym człowiekiem. Czy właśnie to się stało? Nie, na pewno nie był dobrą osobą, ale mógł teraz naprawić swoje błędy. Pomóc tym, którzy tego potrzebują. Starać się by inni nie popełnili tego samego błędu co on. Dalej musiał pracować nad sobą i zmierzyć się z demonami przeszłości, ale na to miał czas. Był dopiero co dwudziestoletnim mężczyzną, który nie doprowadził się przez te lata do kompletnej autodestrukcji. Udało mu się nawet odżyć na nowo. Tu w Los Santos, gdzie miał nadzieję zostać do końca życia.


-THE END-

No i oto koniec historii Dante Capeli. Trochę na zakończenie trzeba było poczekać, ale przynajmniej teraz jestem zadowolona z efektu końcowego. Pewnie w wolnym czasie cała książka przejdzie korektę.
Z całego serduszka chciałabym podziękować za każdą gwiazdkę, obserwację (których już wbiło ponad 100), ale najbardziej za komentarze, które były motywacją do pisania ♡
Nie chce mówić nic o planach, ale jestem ciekawa co chcielibyście przeczytać w moim wykonaniu. Jakiś konkretny ship lub klimat? Jestem najzwyczajniej w świecie ciekawa, a może gdzieś znajdę pomysł na napisanie jakiegoś oneshot'a lub krótszej książki.
Jeszcze raz dziękuję i miłego dnia/wieczoru/nocy dla was ♡

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro