Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

I. 𝐨𝐧𝐞 𝐬𝐡𝐨𝐭, 𝐭𝐰𝐨 𝐝𝐞𝐚𝐭𝐡𝐬

!TW! Śmierć, przemoc fizyczna i psychiczna !TW!

Chicago 11.12.2009

Powoli na zegarach wybijała czternasta, kiedy to młody chłopak stał oparty o murek. Głowę miał spuszczoną przez co długa czarna grzywka zasłaniała mu twarz. Ubrany w granatową kurtkę, która zdecydowanie nie nadawała się na taką pogodę jaka panowała w mieście. Śnieg miał koło kilku centymetrów, a silny wiatr atakował przechodniów. Chłopczyk wcisnął głębiej dłonie, w kieszenie kurtki w nadziei, że chociaż trochę będzie mu w nie cieplej. Liczył na to, że za chwilę usłyszy dobiegający z budynku dzwonek świadczący o zakończeniu zajęć. Miał dość stania tutaj jak kołek, ale musiał w końcu odebrać młodszą siostrę ze szkoły.

Dante Capela, bo tak nazywał się czarnowłosy chłopczyk, nie miał łatwego życia. Mieszkał razem z rodzicami w małym mieszkaniu, które zdecydowanie nie było przystosowane dla czterech osób. Dzielił i tak malutki pokój z młodszą siostrą, gdy rodzice spali w salonie. Ich mama zawsze starała się by dzieci chociaż miały ten skrawek dla siebie i mogły czuć, że nawet w takim miejscu mogą pozwolić sobie na trochę prywatności. Kobieta pracowała po szesnaście godzin dziennie by utrzymać rodzinę i spłacać przy okazji długi męża. Jeśli chodziło o jego ojca to na pewno nie można było go nazwać "ojcem roku". Przez jedenaście lat swojego życia Dante nie pamiętał dnia, gdy nie widział ojca z butelką alkoholu czy woreczków z białą substancją. Nie usłyszał od niego niczego miłego, zawsze kończyło się na wyzwiskach czy na oschłym rozkazie podania alkoholu, gdy mężczyzna nie był wstanie wstać z kanapy. Przez to też na niego spadł obowiązek opieki nad młodszą o trzy lata siostrą Madeline. Nikt mu nie kazał, ale stwierdził, że musi pomóc i tak przepracowanej mamie, która w jego oczach była ucieleśnieniem anioła. Mimo męża alkoholika i ćpuna, ona go nie zostawiła i wręcz codziennie harowała, by w tych ciężkich warunkach wychować dwójkę dzieci.
Dante przez to był bardzo dojrzały jak na swój młody wiek. Nie miał w głowie zabaw z przyjaciółmi ze szkoły czy gier. Myśli kręciły się wokół tego jak przetrwać kolejny dzień koło tego potwora, którym był ich ojciec, dopóki nie wróci mama. Roztaczał wokół siebie aurę przygnębienia i psychicznego zmęczenia, która była tak rzadko spotykana wśród jego rówieśników. Przez to często był obiektem żartów ze strony tych starszych lub bardziej odważnych "kolegów" ze szkoły, ale szybko czarnowłosy udowadniał im, żeby lepiej nie zaczynali się z nim. W szczególności, kiedy nie chcący podczas bójki złamał nos chłopakowi z klasy wyżej. Takim sposobem sprawił, że jedynie go obgadywano za plecami, ale zdążył przyzwyczaić się do tego.

Z czarnych myśli wyrwał go przytłumiony dźwięk dzwonka. Podniósł głowę i ku lekkiemu zaskoczeniu zobaczył już pierwszych rodziców wychodzących ze swoimi pociechami. Dorośli z uśmiechami poprawiali czapki dzieciom, które pełne energii opowiadały o fascynującym dniu w szkole. Zacisnął usta w wąską linię i spuścił wzrok. Był zazdrosny, tak bardzo. Marzył o tym, by to właśnie on był odebrany przez mamę lub tatę. Móc opowiedzieć o zwykłych błahostkach, a nie ukrywać przed wszystkimi fakt, że jest gnębiony. Chciał być zwykłym dzieciakiem, ale nie mógł. Wypuścił powietrze w celu uspokojenia nieprzyjemnego wewnętrznego bólu. Zgarnął swój plecak i zarzucając go na ramię podszedł bliżej wejścia. Nie chciałby Madeline spanikowała, bo nie zauważy go wśród tłumu dorosłych.
Po kilku minutach z budynku wyszła pewnie siostra Dantego w towarzystwie swojej przyjaciółki i pana Tremblay'a. Chłopak uśmiechnął się delikatnie widząc szeroko uśmiechniętą brunetkę, która dyskutowała o czymś żywo z blondynką. Cieszył się, że chociaż ona ma tą namiastkę, iluzje normalności. Madeline nagle przerwała rozmowę i rozglądając się wokoło zauważyła brata.

— Cześć braciak! — przywitała się z szerokim uśmiechem podbiegając do niego.

— Cześć brzdącu — odparł poprawiając jej szarą czapkę, która zsunęła się jej na oczy — Fajnie było w szkole? — spytał uśmiechając się delikatnie.

— Razem z Triss dostałyśmy najlepsze oceny w klasie za naszą prezentacje o ssakach — odparła dumnie kładąc dłonie na biodrach — I jej tata obiecał, że w nagrodę zabierze nas na lodowisko jutro! Będę mogła pójść, prawda? — dodała podekscytowana lekko podskakując w miejscu.

Dante przytaknął dając jej tym samym zgodę. Brunetka pisnęła radośnie i odwróciła się do przyjaciółki, która akurat podeszła do nich w celu podzielenia się tą radosną informacją. W tym czasie pan Tremblay, ojciec Triss spojrzał podejrzliwym wzrokiem na chłopaka, który nieświadomie się zgarbił tak jakby chciał zniknąć. W końcu tak bardzo nie pasował na brata wesołej, pełnej energii Madeline, która wspólnymi siłami czarnowłosego i jego mamy chodziła do trochę lepszej podstawówki niż on. Kiwnął głową i cicho przywitał się z mężczyzną, który jedynie kiwnął w odpowiedzi.
Dziewczynki jeszcze chwile razem porozmawiały, ale Triss musiała już iść by zdążyć na zajęcia z tańca. Pożegnali się i szybkim krokiem udali się w stronę domu, by niepotrzebnie stać na dworze i nie marznąć. Madeline przez cały czas opowiadała o swoim dniu gestykulując żywo, a Dante w ciszy jej się przysłuchiwał, dopytując co jakiś czas, by pokazać swoje zainteresowanie.

W trakcie otoczenie wokół nich się zmieniło. Ładne ceglane kamienice z uporządkowanymi ulicami zamieniły się w szare budynki z ciemnymi oknami, graffiti na praktycznie każdej powierzchni oraz przepełnionymi koszami na śmieci. Ludzie wokół nie byli już rodzicami ze swoimi pociechami, a marionetkami bez życia. Wszyscy chodzili jak zombie, by co chwile zaczepić kogoś z pytaniem o pieniądze. Dante zmarszczył brwi i delikatnie przyciągnął do siebie siostrę, którą złapał za rękę. Dziewczynka nie protestowała, a nawet sama przybliżyła się do brata, gdy jakiś nieznany im nastolatek prawie na nich wpadł z obłąkanym uśmiechem. Obydwoje już nie prowadzili niezobowiązującej rozmowy, a zamilkli nie chcąc zwracać na siebie uwagę. Taktyka obronna, która sprawiała, że nie rzucali się ludziom w oczy i nie byli przez nikogo zaczepiani.
Tak wyglądała dzielnica, w której przyszło im się wychowywać. Pełna alkoholików i młodocianych narkomanów. Margines miasta, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się w te rejony z własnej woli. Policja jeździła tędy codziennie parę razy, a to na kolejne wezwanie kobiet, które były ofiarą przemocy domowej albo by zabrać ciało osoby, która przedawkowała. Więc zewsząd dało się usłyszeć fragmenty jakieś awantury, wycie syren wozów czy zwykłych przekleństw rzucanych przez losowych ludzi. Dante nie znosił tego miejsca, które najchętniej by spalił. Śmierdząca dziura, która nie miała w sobie za grosz nadziei na lepsze jutro. Zacisnął mocno zęby mijając rzygającego przy koszu żula i pospiesznie weszli do rozpadającej się kamienicy zasłaniając widok na niego siostrze.

Budynek, w którym mieszkali nie różnił się zbytnio od tych w okolicy. Szary, dwupiętrowy, o cienkich ścianach i skrzypiącej podłodze. Bez problemu z najwyższego piętra można było usłyszeć, że para ćpunów z parteru akurat uprawiała seks. Klatka o starych stromych schodach, zdecydowanie nieprzystosowanych do miejsca, w którym żyją dzieci. Zewsząd smród alkoholu i potu, obdrapane ściany i odpadająca farba. Tak wyglądał każdy budynek w tej dzielnicy.
Weszli ostrożnie na najwyższe piętro i po cichu weszli do mieszkania oznaczonego cyferką trzynaście. Niewielki "przedpokój" był tak naprawdę prostym korytarzem, który prowadził na otwartą przestrzeń salonu połączonego z kuchnią. Po lewej stronie znajdowała się wbudowana garderoba na kurtki wraz z częścią na ubrania rodziców. Po prawej stare lustro, które na brzegach było czarne i parę haczyków. Na wprost drzwi wejściowych znajdowała się łazienka, a na lewej ścianie drzwi do pokoju dzieci. Wszystko prostej konstrukcji bez żadnych udziwnień czy dekoracji, które nadawałyby wszystkiemu klimatu. Pomieszczenia wyglądały surowo i chłodno. Mama rodzeństwa zawsze starała się zachować porządek w mieszkaniu, o który nie dbał jej mąż, a dzieci chętnie jej pomagały.

Dante pomógł brunetce zawiesić kurtkę, która po cichu podeszła do ściany i wyjrzała do salonu w celu zobaczenia co obecnie dzieje się w głównym pomieszczeniu mieszkania. Czarnowłosy w tym czasie zaczął rozgrzewać ręce o grzejnik i starając się całemu ogrzać. Nie chciał prosić mamę o cieplejszą kurtkę, ale wiedział, że jeśli będzie w tej dłużej chodzić to się pochoruje, a leki były kolejnym niepotrzebnym wydatkiem, który nadszarpnąłby ich budżet. Poza tym kobieta pewnie zostałaby w domu by nim się zająć, a to wiązałoby się z wzięciem wolnego.
Jednak rzecz jaka przykuła jego uwagę były brązowe kozaki, które na pewno należały do jego mamy. Dostała je od siostry dwa lata temu na święta. Pamiętał jak kobieta się z nich ucieszyła, by później od swojej rodziny usłyszeć, że nie chcą z nią utrzymywać kontaktu ze względu na męża. Widział, że Monica udawała przed wszystkim, że jej to nie ruszyło. Jednak tamtej nocy gorzko płakała w łazience, co Dante słyszał przez ścianę. Miał wrażenie wtedy, że jego serce z każdym kolejnym wybuchem cichego płaczu matki się łamie. Wtedy też postanowił wziąć część jej obowiązków na siebie, by chociaż trochę ulżyć jej w cierpieniu.

— Mama? — Madeline powiedziała zaskoczona zwracając na siebie uwagę czarnowłosego.

Wtedy połączył fakty i pospiesznie stanął za siostrą patrząc na aneks kuchenny, gdzie stała ich mama. Monica Capela nie była może najpiękniejszą kobietą na świecie, ale nie można było zaprzeczyć, że miała pewnego rodzaju urok. Gęste czarne włosy, które odziedziczył po niej Dante falami układały się na drobnych ramionach. Ciemne jak noc oczy zawsze o zmęczonym spojrzeniu, ale z tą iskierką radości. Blada cera, która teraz wyglądała po prostu niezdrowo z przepracowania i niedoboru snu, kiedyś na pewno była powodem zazdrości wielu innych kobiet. Czarnowłosa roztaczała wokół siebie jakąś dziwna spokojną aurę i nikt nie mógł się powstrzymać przed posłaniem jej delikatnego uśmiechu.
W tym właśnie momencie kobieta odwróciła się w stronę swoich dzieci i posłała im szeroki uśmiech smażąc warzywa na patelni. Madeline szczęśliwa podbiegła do mamy pytając się co im gotuje, a Dante oparł się o ścianę przyglądając się niepewnie swojej rodzicielce. W końcu powinna być w pracy, a nie gotować obiad. Oczywiście nie miał z tym problemu, cieszył się widząc ją, ale wiedział, że nie bez powodu tutaj była. Niepokoił się, dlatego postanowił o to spytać jak tylko jego siostra się oddali.

— Dzisiaj będzie ryż z warzywami — odpowiedziała córce mieszając dalej warzywa — A na deser dostaniecie budyń — dodała uśmiechając się szeroko.

— Super, a pomożesz mi później z lekcjami? — spytała się brunetka patrząc z zafascynowaniem na gotujący się ryż.

Kobieta przytaknęła kładąc córce dłoń na włosach i lekko je głaszcząc. Czarnowłosy, który do tej pory stał cicho uśmiechnął się delikatnie. Chciał mieć taki widok codziennie. Niepewnie podszedł do nich i usiadł na blacie, który oddzielał salon od kuchni i pełnił rolę "jadalni". Zaciągnął się zapachem nie mogąc się doczekać posiłku. Jego mama naprawdę dobrze potrafiła gotować i w przyszłości chciałby i jego nauczyła tak gotować. Monica za to delikatnie odwróciła głowę i spojrzała na syna podejrzliwie.

— A ty nie powinieneś być jeszcze dwie godziny w szkole? — spytała unosząc lewą brew w górę.

— To był wf i religia — odparł cicho czując jak ze wstydu czerwienią mu się policzki — Poza tym ktoś musiał odebrać Madeline, nie chce by wracała sama do domu jak robi się ciemno — dodał obronnie.

— Ej! Jestem już na tyle duża by wracać sama — zaprotestowała najmłodsza zakładając ręce na klatce piersiowej — Nie potrzebuje niczyjej ochrony — dodała, by po chwili pisnąć i przytulić się do mamy, gdy za oknem usłyszeli strzały.

— Kochanie pójdź odłożyć plecak i umyj rączki. Za chwile wam nałożę — powiedziała spokojnie głaszcząc córkę po włosach, a sama sprawiała wrażenie, że odgłosy z zewnątrz nie zrobiły na niej wrażenia.

Dziewczynka niepewnie się oddaliła, a gdy zniknęła za ścianą wzrok kobiety spoczął na synu. Dante spuścił wzrok na swoje skarpetki i zagryzł wargę. Nie lubił, gdy mama na niego patrzyła takim wzrokiem. Pełnym zmęczenia, zawiedzionym, wręcz proszącym by nie sprawiał problemów. Chociaż nigdy kobieta nie podniosła na niego głosu lub ukarała za swoje poczynania to on i tak siebie obwiniał. W końcu już za dużo było problemów u nich w rodzinie, by i on jeszcze je sprawiał.

— Wiem, że martwisz i troszczysz się o siostrę, ale nie możesz opuszczać zajęć w szkole kochanie — zaczęła spokojnie kobieta wyłączając palnik i odwracając się frontem do syna — Pomagasz mi jak tylko możesz, ale nie zastąpisz jej rodzica. Nic by się nie stało jakby poczekała w świetlicy na ciebie, a nawet ja mogłam ją dzisiaj odebrać — wytłumaczyła przytulając chłopczyka do siebie — Nie opuszczaj więcej lekcji, obiecujesz? — spytała patrząc mu prosto w oczy.

— Obiecuje... — odpowiedział cicho, a wewnętrzne poczucie winy zaczęło kłóć go w serce — Czemu w ogóle tutaj jesteś? Nie żeby mi to nie pasowało, ale rano mówiłaś, że masz dużo pracy — szepnął tak, aby Madeline nie usłyszała.

Monica spojrzała zaskoczona na syna i odwracając się odparła, żeby rozłożył talerze. Ten za to posłusznie wykonał polecone mu zadanie widząc, że mama i tak mu nie odpowie. Ale wiedział, że prędzej czy później się i ta dowie. Zapewne wtedy, gdy znowu znajdzie ją zapłakaną w łazience, a on pójdzie ją pocieszać. Zawsze się tak kończyło. Chciał jej pokazać, że widzi jakiś problem, by pokazać zainteresowanie nią.

Wtedy też nagle drzwi do mieszkania trzasnęły głośno powodując, że wszystkie meble niebezpiecznie się za trzęsły. Dante zamarł w półkroku w dłoniach dalej trzymając talerze. W głowie miał tylko jedną myśl: "Wrócił!". Spojrzał z przerażeniem na mamę, która również wyglądała na wstrząśniętą, ale szybko pokręciła głową i ruchem ręki pokazała, żeby był cicho, ale rozłożył talerze. Tak też się zachowywał.
Po chwili w pomieszczaniu znalazła się "głowa rodziny". Dario Capela był trzydziestoczteroletnim mężczyzną o ciemnych brązowych włosach i jasnych szaro-niebieskich oczach. Był bardzo wysoki i mimo ciągłego siedzenia w domu dalej był dobrze zbudowany. Miał swój piwny brzuch, ale nikt nawet nie próbował mu go wypominać. Spojrzał obojętnym wzrokiem na żonę i syna, na którego widok przeklął głośno i ponownie zajął miejsce na swojej kanapie. W ręce miał torbę, w której brzęczały butelki z alkoholem. Czarnowłosy skrzywił się z obrzydzeniem, ale był cicho i rozłożył widelce z nożami. W tym czasie Madeline wróciła z łazienki z szerokim uśmiechem, ale na widok ojca szybko przybrała lekko przestraszony wyraz twarzy i podbiegła do brata chowając się za nim.

— To już nawet się ze mną nie przywitacie? — wybełkotał patrząc pustym wzrokiem w ekran telewizora, którego nawet nie włączył.

— Jesteśmy zaskoczeni, że tak szybko wróciłeś — odpowiedziała szybko kobieta wychodząc z części kuchennej — Chcesz trochę ryżu i z nami zjesz? Przygotowałam dla nas obiad — dodała nieśmiało uśmiechając się dalej.

Mężczyzna prychnął głośno wstając ostrożnie. W jednej chwili stał odwrócony do nich tyłem, by w następnej zamachnąć się i uderzyć swoją żonę w policzek. Zaskoczona kobieta poleciała trochę do tyłu i zatrzymała się na blacie kuchennym, a Madeline cicho pisnęła wystraszona, ale Dante zasłonił jej usta własną dłonią i schowali się. Znowu zaczynał się koszmar. Bił ich bez powodu. Za odzywanie się lub nie, za zwykłe spojrzenie na niego. Najgorzej było jak ktoś sprzątnął po nim butelki. Wtedy talerze, meble czy inne przypadkowe przedmioty latały po mieszkaniu. Chłopak zacisnął oczy błagając by któraś z sąsiadek wezwała policję. Czemu musieli z nim żyć? Czemu jego życie było wiecznie niekończącym się koszmarem?

— Zachciało ci się udawać szczęśliwą rodzinkę? — zaśmiał się mężczyzna, a jego oczy były nienaturalnie czerwone, a źrenice rozszerzone do granic możliwości.

Ćpał za nim wrócił do domu i ponownie przegrał podczas kart z "przyjaciółmi". Za nim stał się wrakiem człowieka, Dario Capela był kiedyś zwykłym krawężnikiem. Wpisywał mandaty, ścigał mniejszych złodziejaszków. Praca jak praca, wykonywał ją i żył z o dwa lata młodszą dziewczyną. Jednak ta po jakimś czasie zaszła w ciążę przez co musieli bardzo szybko dorosnąć i przygotować się na przyjście pierwszego dziecka. I przez pierwsze dwa lata wszystko było w porządku. On pracował, gdy w tym czasie Monica zajmowała się ich małym synkiem. Jednak pewnego razu został oskarżony o korupcje. Pewni mniejsi gangsterzy postanowili go "ukarać" za wlepienie mandatu za złe parkowanie i zniszczyli mu reputacje w policji. Po tym wydarzeniu nie mógł znaleźć pracy. Wszyscy patrzyli na niego krzywo, a on z bezradności popadł w długi, a następnie nałogi. Przestał walczyć o lepsze jutro dla siebie i swojej rodziny, nie wierząc, że cokolwiek się zmieni. Poddał się.

— Ch-chciałam po prostu zrobić coś dla nas wszystkich — odszepnęła trzymając się za czerwieniejący policzek — Mogę ci zostawić porcję i zjesz później — dodała słabo kuląc się w sobie.

— Myślisz, że cokolwiek od ciebie mnie interesuje? — zaśmiał się podchodząc do coraz bardziej przerażonej kobiety — Sprowadziłaś mi na świat dwa małe szkodniki, które sprawiają same problemy. Dla Ciebie i tego małego potwora musiałem brać nadgodziny by was wyżywić. To wasza pieprzona wina, że mnie zwolnili wtedy! — wrzasnął i ponownie się zamachnął, ale czarnowłosa schyliła się i uniknęła ciosu.

— Proszę uspokój się... Zaraz przyjedzie policja i — zaczęła błagalnie, ale przerwał jej dźwięk tłuczonych talerzy, które zrzucił z blatu mężczyzna.

— I co mi zrobią?! Wlepią mandat, zabiorą na cały dzień za kratki czy przyjadą i stwierdzą, że rutynowa sprawa! Nikogo nie interesuje wasz los, który jest w moich rękach!

Stracił kontrolę nad sobą. Wszystko powodowało, że mógł ich uderzyć coś zniszczyć czy zrobić jakąkolwiek inną irracjonalną rzecz. Madeline cicho płakała w ramionach brata, który gorączkowo myślał co zrobić. Zawsze zamykali się w pokoju, ale teraz musiał ich jakoś stąd wyciągnąć. Całą trójkę. Jednak strach sparaliżował go całego i jedyne co był w stanie robić to cicho uspokajać brunetkę. Trawił w środku słowa ojca, które po raz kolejny go raniły. Nie był do końca pewny czy są one prawdziwe czy wypowiedziane tylko pod wpływem używek i emocji, ale dalej tak okropnie bolały. Przymknął oczy przyciskając mocniej do siebie siostrę.
Usłyszał jak ciężkim krokiem Dario zmierza w stronę kuchni, a Monica błagała by ich zostawił. Nawet nie próbował uciekać, bo gdzie? Byli otoczeni szafkami kuchennymi, które skutecznie uniemożliwiały jakąkolwiek ucieczkę. Nie chciał tam patrzeć, na jego rozwścieczone spojrzenie i posturę, która w takich momentach przypominała samego diabła. Jednak nagle poczuł, jak jest mocno łapany za ramię i pociągnięty do góry. Brunetka pisnęła głośno i z płaczem uciekła między nogami do mamy, a czarnowłosy przerażony spojrzał na ojca. Ten oddychał ciężko, a jego oczy były przepełnione furią i emocjami, których nie miał w sobie na co dzień. Ściskał go za chude przedramię powodując ból, ale Dante z całych sił starał się nie krzyczeć.

— To Twoja wina, wiesz? — wysyczał mężczyzna patrząc na niego lodowato przez co chłopak spuścił wzrok. Nie na długo po chwili dłonią mężczyzna złapał go za policzki i zmusił go do patrzenia na siebie — Gdybyś się tylko nie urodził to na spokojnie ułożylibyśmy sobie życie, ale pojawiła się taka mała pizda jak ty, która wszystko zniszczyła! — krzyknął rzucając nim o szafki.

Czarnowłosy sapnął głośno czując ostry promieniujący ból wzdłuż kręgosłupa. Uderzył również głową w drewno przez co złapał się w bolące miejsce mając nadzieje, że nie rozciął sobie przez przypadek skóry. Krzyki ojca i płacz matki docierał do niego jak przez mgłę. Łzy zaczęły niekontrolowanie spływać mu po policzkach z powodu bólu i bezsilności. Może naprawdę, gdyby się nie urodził to wszystkim żyłby się lepiej? Mama i Madeline nie musiałby żyć w codziennym strachu, a tata nie stałby się potworem. Może nawet awansowałby dalej w policji i byłby lubianym funkcjonariuszem. Zacisnął oczy chcą zniknąć z tego domu, miasta, a nawet świata.
Nagle poczuł jak ktoś mocno go obejmuje i przytula do siebie. Rękawem bluzy wytarł łzy i nieprzytomnym wzrokiem spojrzał na mamę, która również zapłakana pytała się co go boli. Dante nie odpowiedział, tylko patrzył w oczy swojej kochanej mamy jakby widział je po raz pierwszy. Nie wiedział czy siła uderzenia sprawiła, że nie mógł nic powiedzieć czy zwyczajnie nie miał siły. Jednak z każdą minioną chwilą świadomość powoli wracała do niego, a ból stawał się jeszcze bardziej nie do wytrzymania. Podniósł delikatnie głowę do góry i zamarł. Ojciec miał broń wymierzoną idealnie w tył głowy czarnowłosej, która uśmiechała się do niego delikatnie. Tak spokojnie jak nigdy dotąd.

— Zostaw go Monica, pozbądźmy się tego problemu — warknął mężczyzna przeładowując broń.

— Dante, kochanie zamknij oczy — szepnęła kobieta kładąc mu chłodną dłoń na policzku.

— Mamo, odsuń się — pomyślał, ale strach i szok nie pozwoliły mu nic powiedzieć.

— Monica nie bądź głupia, obydwoje go nie chcieliśmy!

— Zamknij oczka kochanie...

— MONICA NIE CHESZ PRZECIEŻ UMIERAĆ ZA TEGO PASOŻYTA!

— Pamiętaj, mama zawsze będzie Cię ko-

Strzał wymieszany z krzykiem przerażonych dzieci. Dante przyległ do piersi mamy chcąc usłyszeć do końca to jedno słowo, ale ta wydała już ostatnie tchnienie. Nabój przeszedł przez czaszkę powodując, że krew rozbryzgała się we wszystkie strony brudząc meble. Ciało kobiety bezwiednie upadło na bok, kiedy przerażony chłopak wysunął się spod niego. Zmusił się by spojrzeć na twarz mamy. Jej oczy były szeroko otwarte puste, bez tej iskierki nadziei, ale na ustach dalej gościł ten delikatny uśmiech, który mu posłała. Stróżyka krwi powoli płynęła wzdłuż nosa brudząc bladą skórę. Dante nie krzyczał, nie płakał głośno. Jedynie łzy opuszczały jego oczy, by po chwili cała jego twarz była mokra. Zabił ją, najzwyczajniej w świecie strzelił jej w tył głowy. To on miał dzisiaj zginąć. To on zamiast mamy powinien tam leżeć.
Spojrzał niepewnie na ojca, który był w takim jak nie większym szoku. Dalej trzymał pistolet w dłoni, a on sam był ubrudzony krwią własnej żony. Patrzył na jej martwe ciało, gdy za ni niepewnie pojawiła się Madeline, która na ten widok również zamarła.

— Maddie chodź do mnie — powiedział słabo Dante wyciągając w jej stronę rękę. Nawet nie zwrócił uwagi, że krew nawet znajdowała się na nim — Odsuń się od niego — dodał chłodno.

Dziewczynka niepewnie podeszła do brata, który według niej był niebezpiecznie spokojny. Jakby wszystkie emocje z niego uszły, a on sam stał się marionetką. Jednak wolała być koło niego niż ojca. Złapała go za dłoń, a on jedynie przytulił ją do siebie otaczając ręką głowę tak by nie widziała ciała rodzicielki. Pozwoliła sobie wtedy na wstrzymywany od dłuższego czasu wybuch głośnego płaczu i krzyku. Złapała drobnymi dłońmi bluzę brata i ściskając ją wręcz krzyczała błagając by był to tylko koszmar. Dante w tym czasie pusto patrzył na ojca obserwując jego reakcję. Czy do tego chciał doprowadzić? Osiągnął swój cel?
Jednak mężczyzna ku jego zaskoczeniu spuścił głowę odwracając się do nich plecami i po prostu wyszedł. Najzwyczajniej w świecie zostawił ich i opuścił mieszkanie. Chłopak wtedy też pierwszy raz przeklął i zwrócił pusty wzrok ku matce. Ta dalej wlepiała w niego martwe spojrzenie i jedynie uśmiech trochę osłabł. O dziwo nie czuł nic. Może było to spowodowane szokiem, ale naprawdę nie czuł nic. Pustka ogarnęła jego serce, a obojętność na wszystko przejęła jego umysł. Nawet nie starał się pocieszać słowami załamanej siostry, o którą tak zawsze dbał. Teraz? Jedyne na co mógł sobie pozwolić to na zwykłe otoczenie jej ramionami i próba, by ta nie patrzyła na trupa. Tylko tyle, bo jakiekolwiek inne działania wydawały mu się za ciężkie do wykonania.
Dante miał wrażenie, że jednak tego wieczora zginęły dwie osoby. Jego matka jak i on sam.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro