Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

††

- Ave Maria, gratia plena, Dominus tecum,
benedicta tu in mulieribus,
et benedictus fructus ventris tui, Iesus - cichy szept uleciał ponad wysokie sklepienie kościoła.

Masywny, gotycki budynek tonął w półmroku. Jedyne oświetlenie stanowiły świece stojące na ogromnym ołtarzu w otoczeniu więdnących kwiatów. Szum deszczu i wiatru wdzierał się do środka; nocna burza siała spustoszenie, a w sercu młodego księdza gościł niepokój.

Zaciskał palce na złotym różańcu, który rok temu został poświęcony przez samego papieża w Watykanie. Zawsze wierzył w świętą moc, jaką posiadał owy przedmiot, jednak tej nocy klęcząc sam w pustej nawie domu bożego zaczął wątpić - potęga sił nieczystych rozrasta się od wieków. Dociera wszędzie, nawet do niewielkiego kościoła, wkrada się w życie księdza, który zaledwie przed kilkoma miesiącami otrzymał święcenia.

- Pomóż mi... - wyszeptał, wpatrując się w cierpiącego na krzyżu Jezusa. - Coś złego czyha na moją duszę, chce nią zawładnąć. Wdziera się do niej, chcąc, bym służył potępionemu... Boję się, nie wiem, jak z tym walczyć. Modlę się i mocno wierzę w boże miłosierdzie, ale to... to mnie nie ochroni. Jestem słaby...

Opuścił głowę wraz z drżacymi dłońmi, w których nadal tkwił różaniec. Odgłosy burzy nasiliły się, coś trzasnęło na zewnątrz, jakby potęzna gałąź oderwała się od pnia. O dach kościoła uderzały kule gradowe, wycie wiatru kojarzyło się Hyunjinowi z lamentującymi w piekle duszami. Nieprzyjemny dreszcz wstrząsnął ciałem księdza, po plecach spłynęły krople zimnego potu. Zadrżały okienne witraże, widniejące na nich postacie świętych spoglądały na przerażone oblicze młodego kapłana. Poderwał się z miejsca, gdy coś - coś złego - zaczęło uporczywie stukać w drewniane konfesjonały. Patrzył na nie, niknące w mroku, próbując zrozumieć sytuację. Zamarł, wstrzymał oddech, czując, że zbliża się to, co próbuje go zwabić w swoje piekielne sidła.

Kiedy świece na ołtarzu zaczęły gasnąć jedna po drugiej wziął nogi za pas. Pobiegł w kierunku zakrystii, uklęknął przed tabernakulum, po czym szybko opuścił kościół. Biegiem pokonał niewielki odcinek drogi dzielący bazylikę od plebanii. Zatrzasnął drzwi, zamknął je na klucz, po czym, doszczętnie przemoczony, oparł się o ścianę, wypruty z sił. Usiadł na podłodze, trzęsąc się z zimna i strachu. Uporczywie zaciskał dłonie, w których powienien spoczywać różaniec.
Powienien...
Zamarł, gdy zrozumiał, że zgubił święty przedmiot, z którego czerpał siłę do walki z dręczącymi go demonami.

Zniknięcie różańca wziął za zły omen. Szukał go wszędzie, tysiąc razy przemierzył drogę, którą tamtej złowieszczej nocy pokonał tak szybko, jakby gonił go sam diabeł, co, według Hyunjina, było bardzo prawdopodobne.

Złoty różaniec zastąpił innym. Jednak czuł, że ten mniejszy, drewniany, z nawleczonymi na sznurek paciorkami jest w jego dłoniach kompletnie bezużyteczną rzeczą. Wstydził się przed sobą, ale przede wszystkim przed Bogiem, takich myśli, dlatego w codziennych modlitwach przepraszał go i błagał o wybaczenie.

Nocą, kładąc się na zimne posłanie, nie rozstawał się z różańcem. Trzymał go w zaciśniętej dłoni, mimo to czuł strach, że tej właśnie nocy demony wezmą w posiadanie jego nie do końca czystą i niewinną duszę.

Drżał, przenikając wzrokiem ciemności, resztkami woli powstrzymując się przed zapaleniem światła. Był oszczędny, nie chciał marnować elektryczności, gdy nie było to konieczne. Nawet jeśli w mroku miało czaić się zło...

Zamknął oczy, bo powieki ciążyły mu niczym ołów. Właśnie wtedy zegar w holu wybił trzecią.

Chciał zasnąć, ale dręczące go przeczucie, że coś niematerialnego czai się w ciemnych kątach, dławiło go przejmującym strachem. Jeszcze mocniej zacisnął palce na drewnianych paciorkach. Sekundę później jego dłoń rozwarła sie jak na komendę, bez udziału woli księdza. Różaniec poszybował przez pokój, uderzył w ścianę, po czym spadł na podłogę.

Hyunjin poderwał się z łóżka. Chciał uciec, niestety, jakaś niewidzialna siła przygniotła go z powrotem do posłania. Zaczął się dusić. Niematerialna dłoń zaciskała się na gardle księdza, który walczył o każdy oddech. Jego płuca trawił ogień, kończyny wierzgały, próbując zrzucić z siebie ciężar tego, który siedział na jego coraz bardziej osłabionym ciele.
Wszystkie wysiłki spełzły na niczym...

Zamknął oczy, gotowy na śmierć. Czuł przedsmak piekła, spadał na kolejne jego kręgi, jego dusza coraz bardziej zapadała się w piekielne czeluście.

Oddech powrócił. Zaczerpnął ogromny haust powietrza do obolałych płuc. Skóra na szyi piekła niczym po oparzeniu, a głowę rozsadzał ogromny ból. Oddychając szybko i spazmatycznie, powracał do rzeczywistości. Do swojego niewielkiego pokoju, gdzie na każdym kroku widniały święte symbole. Nie zdołały one powstrzymać demona, który zmaterializował sie tuż nad przerażonym księdzem. Pomimo mroku Hwang widział wyraźnie jego twarz - przystojną, o ostrych rysach. Całości dopełniał złowrogi uśmiech i kuroczoczarna grzywka zlewająca się z panującą dookoła ciemnością.

Mimo przerażenia, zaczął szeptać modlitwy, głęboko wierząc, że Bóg ochroni go przed podstępnymi działaniami Sa(ta)na, który objawił mu się w ludzkiej postaci.

- Nie łudź się, twój Bóg cię nie uratuje... - wysyczał, kładąc się na zdrętwiałym ze strachu ciele młodego księdza. Modlitwy ustały, strach sięgnął kresu.

- Zaniemówiłeś? - wyszeptał Sani - demon tkwiący w atrakcyjnym ciele młodego mężczyzny. - Nie zrobię ci krzywdy, nie po to tu jestem - dodał, wplatając długie, ozdobione pierścieniami palce w ciemne włosy Hyunjina.

- Cz-czego chce-chcesz? - wyjąkał ksiądz, mocno zaciskakąc powieki.

- Ciebie - zachichotał. - Twojej duszy, w zakamarkach której czai się mroook...

- Ojcze Nasz, któryś jest w niebie...

Śmiech Sa(ta)na uleciał ponad sufit, wypełnił pokój, wdarł się w uszy księdza, wywołując w nim samym nieprzyjemne dreszcze.

- Tennie, jesteś wreszcie.

Hyunjin uchylił powieki, by zobaczyć za plecami Sa(ta)na drugiego demona, który przybrał postać kruchego, delikatnego chłopca. Wspomniany Tennie objął Sana, po czym spojrzał w twarz Hyunjina. Delikatne rysy jego twarzy nie pasowały do zła, które czaiło się w ludzkim ciele. Złowrogi uśmieszek zmącił tą niewinną twarz, ukazał prawdziwe oblicze tego, który kryje się pod materialną powłoką.

- Tracimy czas - powiedział wysokim, jedwabistym głosem. - Zbyt mocno kocha Boga, nie odda nam swej niewinnej duszy.

- Jego dusza wcale nie jest niewinna. Czai się w niej mrok, który wkrótce objemie ją całą.

- Odejdźcie. W imię Boga, mojego Pana rozkazuję wam odejść... - wyszeptał Hyunjin drżącym głosem.

- To nie egzorcyzmy. A ten twój Pan jest głuchy na twoje prośby. Zostałeś sam.

- Przejdziesz do historii jako pierwszy kapłan, który zaprzedał duszę diabłu.

- Kusi cię taka sława?

- Nie... Nie oddam wam duszy. Nigdy!

Ostatnie słowo wykrzyczał wprost w oblicze Sa(ta)na. To był błąd, ogromny błąd. Na powrót stracił oddech, gdy blada, ale silna dłoń zacisnęła się na jego szyi. Wycharczał ciche "błagam", prosząc wzrokiem o litość. To poddanie się było tym, czego pragnęły demony. Kolejny fragment duszy oblewał się czernią, mrokiem, stawał się własnością piekła.

Sani darował mu życie, wiedząc, że nie może go odebrać. Straciłby duszę księdza, którą ten sam musi złożyć w ofierze. I zrobi to prędzej czy później...

- Gdybyś był posłuszny Niebiosom, nie błagałbyś nas. Byłbyś gotowy umrzeć w mękach, tym samym zbliżając się do Boga, który ma głęboko w dupie twoje marne życie!

- Umrzyj dla nas. Staniesz się kimś ważnym, kimś, kto ma władze nad słabeuszami. Będziesz potężny, będziesz rósł w siłę, by kusić niewinne dusze. Będziesz panował nad nimi niczym prawdziwy król.

Słowa demona wsiąkały w jego umysł, duszę i serce. Stawały się ciężarem, którego nie miał siły udźwignąć. Bolały niczym prawdziwa tortura. Wiedział, że przegrał. Opuścił Boga, oczyma wyobraźni patrzył, jak coraz bardziej oddala się od jego łaski, dobroci, miłości...

Chciał jedynie ukoić ból, który złe duchy zadawały mu poprzez słowa, myśli... Sam ich dotyk był zabójczy. Dlatego był gotów spełnić ich wolę.

- Już czas - usłyszał ich szept tuż nad uchem. Ciężar zniknął, ale ciało miał jak z ołowiu. Nie potrafił ruszyć się z łóżka, mógł tylko poruszać oczami na boki, choć i to kosztowało go sporo wysiłku. Głowa ważyła tonę, pulsowała uporczywym bólem.

Nie wytrzymam - pomyślał, zanim jego ciało, bez udziału woli, zaczęło się podnosić. Wstał z łóżka, bezwolnie ubrał sutannę, po czym ruszył, czując się jak sterowany robot, prosto do kościoła.

Stanął przed ołtarzem. Świece zaczęły się zapalać, malutkie ogniki rozproszyły mrok. We władzy demonów mógł tylko patrzeć.

Dwa leżące na ołtarzu przedmioty na dłużej przykuły jego uwagę.

Ostry nóż i złoty różaniec.

- Dołącz do nas.

- Odbierz życie, które podarował ci Bóg.

- Pomódl się przed śmiercią - zakpiły demony.

Ruszył przed siebie. Wyciągnął ręce, pochwycił swój zaginiony różaniec oraz nóż. Ostra klinga błysnęła w blasku świec.

- Jedno cięcie...

- Nie bój się.

- Zabierzemy twoją duszę.

- Zaopiekujemy się nią.

Odzyskał władzę nad swoim ciałem. Mógł uciec, mógł się sprzeciwić, ale nie chciał. Nad jego umysłem i sercem panowały demony, które czekały tylko na to, by pożreć jego duszę.

Ucałował niewielki krzyż w swoim złotym różańcu. Wzdrygnął się, nie należał już do Boga, stał się jego wrogiem. Paciorki zaczęły wypalać na jego skórze bolesne blizny, ale trzymał go, chcąc zmówić ostatnią w swoim życiu modlitwę.

- Ojcze Nasz, któryś--- - Dalsza część modlitwy nie zdołała przebić się przez jego zaciśnięte gardło. Czuł ból, ogromny, niewyobrażalny ból, który rozsadzał go od środka.

Ukoił go, przesuwając ostrzem po gardle. Jedno długie cięcie uwolniło cierpienie, wtrąciło jego duszę do piekła. Uniósł dłonie złożone jak do modlitwy, między palcami tkwił różaniec. Nadal ranił jego skórę, ale Hyunjin nie czuł bólu. Już nie...

Krew spłynęła w doł, zalała szyję, kołnierzyk sutanny, zabarwiła na czerwono białą koloratkę.

Hyunjin spojrzał w górę, na wiszącego na krzyżu Jezusa Chrystusa. Uśmiechnął się kpiąco, po czym padł martwy na zimną podłogę. Z jego ciała uleciał czarny obłok, po czym rozproszył się pod sufutem.

Jego duszę przejęło piekło.

( a/n: RANY BOSKIEEE, JA TO NAPRAWDĘ NAPISAŁAM? )

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro