02
Mieszkanie Robyn — 2012
Get along with the voices
inside of my head
Robyn McCartey siedziała na fotelu w kolorze butelkowej zieleni, piła kawę i podziwiała żółte taksówki, które przejeżdżały przez Nowy Jork.
Spojrzała na zegar, który pokazywał 15:20, zaraz miał się pojawić drugi i ostatni na dzisaj klient, a ona czekała aż jej frytki się zrobią. Miała nadzieję, że miłośnik fioletowych koszul, który miał zaraz zjawić się na sesji spóźnia się lub nie przeszkadza mu przekąszanie w czasie pracy.
Usłyszała, że wzywa ją frytkownica, więc wstała i udała się do kuchennej części pomieszczenia. Kobieta miała wręcz szczęście mimo, że pracowała w T.A.R.C.Z.Y. naprawdę krótko to przy małej pomocy Nicka mogła zatrzymać mieszkanie i otworzyć własny gabinet.
Mieszkanie było naprawdę nie małych rozmiarów: dość przestronny salon połączony z częścią kuchenną, sypialnia z miejscem na duże łóżko i szafę, pomieszczenie, które było gabinetem oraz mały przedsionek, który służył za poczekalnie gdy dni były bardzo pracowite.
Wsypała frytki do brązowej miski wypełnionej ręcznikiem papierowym, posypała szczyptą soli i zaniosła do gabinetu, postawiła miskę na wielkim dębowym biurku w swoim gabinecie i gdy już miała udać się do lodówki po ketchup usłyszała pukanie do drzwi.
— Dzień Dobry, pan Banner jak mniemam. — powiedziała w stronę mężczyzny, kiedy otworzyła drzwi — Robin McCartey miło mi pana poznać. — przedstawiła się i wyciągnęła rękę w celu przywitania, a kiedy jej nowy pacjent nią potrząsnął, nakazała mu za sobą podążać.— Niech pan ściągnie buty, następnym razem najlepiej weź kapcie. — nakazała wskazując na obuwie mężczyzny — Dywan kosztował, prawie trzy wypłaty. A teraz niech pan usiądzie na fotelu. — rozkazała kiedy weszli do pokoju (na boso!).
Pomieszczenie miało duszę, znajdowało się tam dębowe biurko, przy którym kobieta najczęściej pracowała, za nim drzwi prowadzące do wnętrza mieszkania i regały pełne książek, filmów oraz innych dyrdymałów.
W gabinecie ponad to znajdował się szlezong i kanapa, na podłodze leżał ogromny włochaty dywan, na którym kosmitka kochała leżeć. Na ścianach wisiały wydrukowane zdjęcia z filmów i obrazki, które były rysowane razem z pacjentami, każdy z nich był podpisany – to ściany nadawały temu miejscu duszę, dzięki nim to pomieszczenie różniło się od innych gabinetów — Ja idę po ketchup. — oznajmiła, zmierzając w stronę lodówki po czerwony sos, który ubustwiała, uważała go za największe osiągnięcie ludzkości i dodawała do niemal wszystkiego, chociaż było to zlekka obrzydliwe.
Bruce rozglądał się po pomieszczeniu, uważał, że obrazki są naprawdę urocze.
— Też narysujesz swój. Pierwszy na początku terapi, zaś drugi pod koniec. — oznajmiła wskazując na ściany — Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że będe jeść, ale sesja Jacka miała trwać godzinę, a trwała trzy, prawie przegapiłam moje codzienne oglądanie ulic Nowego Jorku z fotelu, podczas picia trzeciej kawy i nie miałam czasu nawet zjeść obiadu. — wyznała zalewając pół miski sosem — Za ten czas powiedz dlaczego potrzebujesz pomocy. — nakazała pakując frytkę do ust.
— Mam nadzieję, że pomożesz mi z nim. — wyznał spięty.
— Z nim? Nazywajmy rzeczy po imieniu doktorze Banner, to nie jest "Harry Potter", gdzie nie możemy wypowiedzieć imienia 'sam wiesz kogo'. — stwierdziła, lekko ironicznie, chociaż starała się tego nie robić przy pacjentach to powstrzymywanie się nie zawsze wychodziło — Chodzi o to, że jeśli będziemy mówić o problemach otwarcie, będzie łatwiej. — dodała, poprawiając swoje okulary.
— Mam nadzieję, że pomożesz mi z kontrolowaniem gniewu i Hulka. — stwierdził z lekkim przekąsem.
— O wiele lepiej Bruce! — pochwaliła go, przegryzając kolejną frytkę — Jem i mam tłuste ręce, więc podam ci kartę pacjenta, którą musisz wypełnić. — oznajmiła, podając brunetowi kartkę, na którą miał nanieść dane — Mam tu taka samą, więc jednocześnie je uzupełnimy. — powiedziała wskazując frytką na kartkę — Znaczy w przenośni, bo jem.
— Twoje pełne imię i nazwisko? Moje to Robyn McCartey, ale w domu mówili na mnie Bubble, jeśli chcesz to możesz mnie tak nazywać.
— Robert Bruce Banner.
— Miejsce urodzenia?
— Dayton w stanie Ohio.
— Jak często chciałbyś przychodzić na terapię? Aktualnie mam trzech stałych pacjentów, ale bardzo mi zależy na tym by ci pomóc, więc jeśli będziesz chciał to możesz przychodzić nawet dwa razy w tygodniu.
— Dwa dni byłyby, chyba w porządku. — stwierdził, przerzucając w głowie puste kartki kalendarza.
— Środa i piątek ci odpowiadają?
— Myślę, że tak.
— To świetnie, ale przyjdziesz jeszcze jutro o 13, porozmawiamy trochę o twojej przeszłości. — zaczęła i widząc nietęgą minę Roberta, szybko dodała — Powiesz mi tyle, ile będziesz w stanie.
— No, dobrze. — odpowiedział, lekko kiwając głową.
— Myślisz, że twoje problemy z agresją, mają jakies jeszcze podłoże po za wypadkiem? — zapytała, zmieniając nagle temat i pakując kolejną frytkę do ust, zapisując sobie wskazówki do terapii w notesie. Bruce był osobą, której nie tylko chciała, ale i musiała pomóc, ponadto podziwiała jego siedem doktoratów i intelekt, wydawał się osobą naprawdę wartą poznania.
— Możliwe, że to związane z dzieciństwem. — stwierdził, drapiąc się po plecach — To dość zawstydzające.
— Nic nie jest zawstydzające. — stwierdziła, starając się zarazić go uśmiechem — Naprawdę, chcę ci pomóc doktorze Banner.
— To miłe, bardzo.
— Na dzisaj wystarczy. — stwierdziła, pakując do ust ostatnią frytkę i oznajmiła — Uśmiechnij się, to naprawdę pomaga.
Bruce Banner uśmiechnął się, szczerze i to pierwszy raz od pewnego czasu (suche żarty Tony'ego, nie były zbyt dobre, ale należało się z nich śmiać).
— Pomogę ci z głosami w twojej głowię. — dodała kiedy odprowadzała go do drzwi, a kiedy je zamknęła (i zakluczyła!), chwyciła notes oraz długopis (nadal tłustymi dłońmi) i udała sie do łazienki by zrzucić skórę, wziąć kąpiel i zapisać pomysły, dotyczące terapii miłośnika fioletowych koszul.
Rozdziału nie było chyba
pór roku i no przepraszam, ale
wena zniknęła.
Nie wiem czy to jest dobre, ale
no trudno
Mimo wszystko, mam nadzieję,
że miło się czytało i się trzymacie!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro