4. 💔
Chyba jeszcze nigdy nie biegł tak szybko.
Trzydzieści minut drogi przeistoczyło się w piętnaście, gdy skręcił w dobrze znany mu skrót.
Opuścił głowę i poprawił czapkę, by jej daszek dokładniej osłaniał mu twarz. Nie chciał, by ktoś go rozpoznał; wystarczy, że jego kumpel z zespołu zrobił z siebie pośmiewisko i dostarczył wszystkim powodów do plotek.
Zatrzymał się przed klubem, gdy jego telefon dał o sobie znać.
Nieznany [02:36]
Idź na parking.
Szybko zapisał numer Satoru i ruszył na tyły budynku. Naprawdę ulżyło mu, że nie będzie musiał wchodzić do środka i szukać dwójki chłopaków w tłumie obcych.
Na parkingu stało tylko kilkanaście samochodów, między którymi szedł blondyn, rozglądając się dookoła.
Nagle z ciemności wyłoniła się postać długowłosego Japończyka. Toru od razu rozpoznał w nim Satoru.
- Dzięki, że przyjechałeś - powiedział na wstępie, a gitarzysta tylko kiwnął głową, martwiąc się o Takahiro i chcąc jak najszybciej go zobaczyć.
Ciemnowłosy zaprowadził go w odległy kąt parkingu, gdzie panowały nieprzeniknione ciemności.
- Nie chciałem, by ktoś zobaczył go w takim stanie - wyjaśnił chłopak.
- Obawiam się, że już za późno - odpowiedział blondyn, kucając obok ciemnej sylwetki przyjaciela, siedzącego na krawężniku i kiwającego się na boki.
Włączył latarkę w telefonie i poświecił jej światłem w twarz Takahiro. Ten tylko mruknął coś pod nosem i odwrócił gwałtownie głowę, o mały włos unikając przywalenia czołem w ścianę budynku.
Dwudziestodziewięciolatek miał ochotę sprzedać mu porządny opierdol, jednak podejrzewał, że żadne z jego słów nie dotarłoby do świadomości przyjaciela.
- Dzięki, że się nim zaopiekowałeś - zwrócił się do Satoru. - Nie wiem, co strzeliło mu do głowy... - skłamał.
Tak naprawdę wiedział, dlaczego wokalista sięgnął po alkohol. Nie powinien się za to obwiniać, jednak uporczywe poczucie winy nie chciało go opuścić.
- W porządku. Swoją drogą nie powinienem dopuścić do tego, żeby się tak schlał...
- To nie twoja wina. Masz jego kurtkę?
- Nie miał przy sobie żadnej kurtki...
Co za kretyn - pomyślał. Noc była chłodna, nawet bardzo, zaledwie kilka stopni powyżej zera.
On chyba naprawdę chce mnie wpędzić w poczucie winy. Zresztą, nie dziwię mu się...
Bez wahania zdjął z siebie bluzę i otulił nią przyjaciela, który na szczęście nie protestował. Spał sobie w najlepsze, chociaż na pewno było mu niewygodnie.
Toru podniósł chłopaka na nogi. Był kompletnie bezwładny w jego ramionach, ale lepsze to, niż gdyby miał się opierać.
- Jeszcze raz wielkie dzięki. - Spojrzał na Satoru i narzucił kaptur na głowę Takahiro.
- Dacie sobie radę?
- Tak. Nie martw się. Do zobaczenia.
- Na razie.
Ruszył powoli przez parking, podtrzymując Takahiro, który zdołał się obudzić. Jednak zamroczony alkoholem, nie potrafił zorientować się w sytuacji.
I bardzo dobrze - pomyślał blondyn. Miał nadzieję bez większych problemów odwieźć go do mieszkania i wpakować do łóżka.
Ich wspólne mieszkanie - Toru podejrzewał, że to właśnie tam zatrzymał się Taka - mieściło się w budynku na drugim końcu miasta, dlatego znalezienie wolnej taksówki było w tym przypadku koniecznością.
W pobliżu klubu stało ich pełno, więc już po chwili oboje jechali przez zatłoczone - mimo późnej pory - centrum.
Piętnaście minut później młodszy o kilka miesięcy chłopak wnosił starszego na czwarte piętro, ponieważ w budynku nie było windy.
To nie stanowiło dla nich problemu, podobnie jak samo mieszkanie - niewielkie, trochę zaniedbane, dopóki nie przeprowadzili małego remontu. Sami pomalowali ściany w prawie wszystkich pokojach. To była ich pierwsza przepełniona szczęściem chwila w nowym lokum, które stanowiło dla nich swego rodzaju azyl.
Dysząc z wysiłku, postawił przyjaciela na nogi tuż przed drzwiami do mieszkania. Ten, w nagłym przypływie siły, uwiesił mu się na szyi i nie chciał puścić. Toru nie miałby nic przeciwko temu, gdyby nie to, że musiał otworzyć zamknięte na klucz drzwi.
Z przytulonym do jego ciała czarnowłosym, zaczął przeszukiwać kieszenie jego spodni, by odnaleźć wspomnianą wcześniej rzecz.
Przez chwilę bał się, że przyjaciel zgubił klucz, aż nagle natrafił palcami na znajomy kształt w tylnej lewej kieszeni jego jeansów.
Sprawnie otworzył drzwi i weszli do mieszkania.
Kiedy blondyn ułożył Takahiro w łóżku - odetchnął.
Był zmęczony, zarwał noc, jednak dla wokalisty zrobiłby wszystko, nawet teraz, gdy nie byli już razem.
Zdjął z niego ubranie, by wygodniej mu się spało, i troskliwie okrył kołdrą.
Zawisł nad nim i odgarnął z czoła kosmyki czarnych włosów.
- Przepraszam cię... - mruknął, przesuwając palcami po jego rozpalonym policzku. - Gdybym wiedział, że tak to się skończy, to nigdy bym cię nie zostawił.
Taka spał głębokim snem, oddychając spokojnie i miarowo. Rano z pewnością nie będzie niczego pamiętać.
Toru bał się, jak przyjaciel zareaguje na jego obecność w mieszkaniu. Bo miał zamiar zostać; nie mógł go zostawić i pozwolić, by nazajutrz obudził się sam, nawet jeśli będzie wyzywał blondyna od najgorszych.
Złożył na jego czole czuły pocałunek i wyszedł z pokoju. Stwierdził, że będzie lepiej, jeśli położy się na kanapie.
Zaświecił światło w dużym pokoju i przeżył szok - w salonie panował straszny bałagan.
Zresztą, czego innego mógł się spodziewać? Ktoś, kto właśnie rozstał się ze swoją drugą połówką, raczej nie myśli o sprzątaniu.
Westchnął cicho i zabrał się za porządki. Wyrzucił puste butelki i opakowania, naczynia zaniósł do kuchni i pozmywał. Umył zabrudzony stolik i uchylił okno, by wpuścić do pomieszczenia trochę świeżego powietrza.
Podczas zamiatania podłogi znalazł roztrzaskany telefon. Podniósł go ostrożnie, a w wyobraźni zobaczył Takahiro, który ciska nim z impetem o ścianę.
Prędko wyrzucił nienadajacy się już do użytku smartfon, próbując nie myśleć o tym, w jaką furię musiał wpaść wokalista.
W końcu usiadł i okrył się kocem. Gruby materiał, pachnący perfumami, których używał Takahiro, przywołał w pamięci blondyna wspomnienie.
Wsuwam dłoń pod materiał koszulki i błądzę palcami po rozgrzanej skórze czarnowłosego.
Uwielbiam go głaskać w ten sposób - powoli, leniwie.
Jakbym miał na to całą wieczność.
Unosi głowę z mojego ramienia i posyła mi najpiękniejszy na świecie uśmiech. Od razu go odwzajemniam, a sekundę później nasze usta łączą się w delikatnym pocałunku.
- Kocham cię - mruczy jak kotek, a ja jeszcze raz przywieram do jego warg, tym razem mocniej i na dłużej.
Koc zsuwa się z jego ramion, gdy zajmuje miejsce na moich kolanach. Odrzucam materiał na podłogę, nie przerywając namiętnych pocałunków z udziałem naszych języków.
To ostatnia noc, przed kilkutygodniową trasą koncertową, kiedy nie musimy udawać, że łączy nas tylko i wyłącznie przyjaźń.
Dlaczego ta chwila nie może trwać wiecznie?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro