Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

ᴛʜᴇ ʟᴀꜱᴛ ʟɪᴇ

Wierzysz w reinkarnacje, Kacchan? Jeśli kiedykolwiek otrzymamy reinkarnację, chciałbym abyśmy znów byli przyjaciółmi z dzieciństwa.

×××

Wtorek, dwudziesty kwietnia, dzień z pozoru zwyczajny, nie wyróżniający się spośród innych. Dla niego jednak wydawał się być niekończącym się koszmarem.

Nastoletni blondyn siedział skulony, na jednym ze szpitalnych krzeseł. Wpatrywał się swoimi szkarłatnymi oczami, w bladą twarz, nieprzytomnego przyjaciela. W sali panowała grobowa cisza, przerywana jedynie przez odgłosy aparatury monitorującej stan zielonowłosego chłopaka.

Przygryzł mocno swoją dolną wargę, zaciskając dłonie na materiale swoich czarnych spodni. Przez kilka ostatnich godzin, po jego głowie krążyło jedno, jedyne słowo.

Dlaczego?

×××

Wczesne popołudnie, tego samego dnia. Pewien nieco ekscentryczny chłopak, przez całą drogę do domu zaciskał dłonie na niewielkim czerwonym pakunku, obwiązanym czarną wstążką. Dołączona była do niego karteczka z dopiskiem:

Wszystkiego Najlepszego!

Znalazł go po lekcjach, w swojej szafce na obuwie. Nie miał pojęcia od kogo mógł go otrzymać. Od kogoś z jego klasy? Od jakiejś osoby, którą zna? Było to owiane tajemnicą, którą nieprędko było mu poznać. Westchnął, wsadzając pudełko do jednej z kieszeni jego torby. Przy okazji wyciągnął swój telefon oraz słuchawki. Umieścił je w swoich uszach, a następnie odtworzył swoją ulubioną playlistę, wystarczająco głośno, aby odciąć się od panującego wszędzie hałasu. Zacisnął usta w wąską linię, wciskając swoje przemarznięte dłonie do kieszeni swoich spodni. Jak na kwiecień, panowała paskudna pogoda; było zimno, a słońce ciągle chowało się za chmurami.

Wolnym krokiem kierował się w stronę swojego celu. Chociaż nie miał pewności, czy aby na pewno chce tam teraz przebywać. Miał już po dziurki w nosie tych, nie raz nieszczerych i fałszywych życzeń skierowanych do jego osoby. Od zawsze pragnął spędzić ten dzień spokojnie, bez zbędnych ceregieli. Niestety nigdy nie było mu to dane, gdyż zawsze w ten jeden dzień w roku, cała uwaga była skupiona właśnie na nim.

Aby choć trochę wydłużyć swoją drogę, w międzyczasie wstąpił do jednego z całodobowo prosperujących sklepów. Przechadzał się pomiędzy półkami z żywnością, lub napojami, lecz nic nie przyciągnęło jego uwagi. Koniec końców zdecydował się zakupić dwie puszki z czarną kawą. Niektórzy byli pod wrażeniem tego, iż jest w stanie pić coś tak gorzkiego w smaku.

W końcu, mimo przedłużania tego w nieskończoność, dotarł do swojego domu. Przekroczył jego próg i szybkim ruchem ściągnął swoje obuwie, rzucając je gdzieś na oślep. Nie witając się, ani chociażby oznajmiając swój powrót, pognał wprost do swojego pokoju. Przekręcił zamek w drzwiach, po czym położył się na swoim łóżku. Schował głowę w zagłębieniu miękkiej poduszki i przymknął oczy.

― Katsuki! ― usłyszał krzyk swojej matki, dochodzący z dołu. Nie miał najmniejszej ochoty, aby wstawać, więc zignorował to. Jego imię powielane było wiele razy, aż zirytowana kobieta zaczęła uderzać w drzwi prowadzące do pokoju jej syna. Próba pozostania niewzruszony tym wszystkim, mogła się dla niego źle skończyć. Powoli wstał i chwiejnym krokiem skierował do przyczyny hałasu. Po krótkiej wymianie zdań oraz kąśliwych uwag, obydwoje udali się do jadalni. 

Dzisiejszego wieczoru miało odbyć się swego rodzaju przyjęcie, w którym miał uczestniczyć on jako jubilat oraz gospodarz, jego rodzice, a także Inko Midoriya wraz z synem. Zielonowłosa kobieta była najlepszą przyjaciółką jego rodzicielki, zaś jej syn był najlepszym przyjacielem z dzieciństwa blondyna. Chociaż teraz ich relację trudno było nazwać 'przyjacielską'. Od kilku lat prowadzili między sobą zaostrzony konflikt, przez który nie byli nawet w stanie normalnie porozmawiać. Nie uśmiechało się mu, więc wspólne spędzanie czasu.

Nastolatek ujrzał na stole masę, przepysznie prezentującego się jedzenia. Zajął miejsce na jednym z jego końców i oparł swoją głowę na oparciu krzesła. Rozległ się dzwonek. Mitsuki pośpiesznie skierowała się do drzwi i wpuściła do środka przybyłych gości.

Katsuki zmierzył przenikliwym wzrokiem swojego 'kolegę'. Ubrany był w przydużą, luźną zieloną bluzę oraz jasno-szare spodnie. Jego uwagę przykuła jednak blada twarz chłopaka, wyglądał tak jakby był od dłuższego czasu chory; pozostawił jednak tą uwagę dla siebie.

Zajęli miejsca po jego prawej stronie, a na krześle stojącym bliżej usiadł zielonowłosy. Po chwili przygotowań oraz krótkich rozmów, do pokoju weszła jego matka, niosąca w rękach pokaźnych rozmiarów tort, wraz z kilkudziesięcioma świeczkami. Chłopak wstał, wedle tradycji pomyślał życzenie i zdmuchnął palący się, na świeczkach, ogień. Wszyscy zebrani zaczęli bić brawo, podarowując mu prezenty oraz składając życzenia.

Rozpoczęła się żywa dyskusja pomiędzy dorosłymi, nastolatkowie zaś nie odezwali się do siebie ani słowem. Izuku siedział ze spuszczoną głową, wpatrując się pustym wzrokiem w swoje blade dłonie. Zirytowany blondyn, bez słowa udał się do swojego pokoju. Położył się na łóżku i zamknął oczy. Chciał aby ten dzień już się skończył. Nagle usłyszał pukanie do drzwi.

― Zostawcie mnie samego. ― wyszeptał. Stukot nie ustawał, więc zdenerwowany podniósł się i otworzył drzwi. ― Czego?! ― zastał tam lekko drżącego zielonookiego nastolatka. Przyciskał do swojej klatki piersiowej zielono-czarny pakunek. No tak, przecież wcześniej nic mu nie podarował. Niższy chłopak spuścił wzrok na podłogę i wymamrotał kilka niezrozumiałych dla blondyna słów.

― Co ty tam mamroczesz? Jeśli nie masz mi nic do powiedzenia, to znikaj mi z oczu ― trzęsący się chłopak wziął kilka głębokich wdechów i spojrzał na Katsukiego. Starszy nastolatek ujrzał w jego zielonych oczach niesamowitą determinację. Wyciągnął przed siebie ręce i powiedział :

― Wszystkiego najlepszego, Kacchan. ― na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Czerwonookiego zatkało. Odruchowo odebrał pakunek od Izuku, a wtedy ten dodał ― Chciałbym z tobą chwilę porozmawiać.

Skierowali się, więc w bardziej ustronne miejsce, jakim był, znajdujący się za domem, ogród. Niebo było ciemne, a gdzieniegdzie widać było pierwsze gwiazdy. Zajęli miejsce na niewielkiej ławce. Zrobiło się jeszcze bardziej chłodno, więc blondyn miał nadzieję, że załatwią sprawę szybko. Nie widziało mu się teraz chorowanie. Panowała jednak głucha cisza. Po chwili dostrzegł skupienie wymalowane na twarzy niższego nastolatka. Wyglądał tak jakby bardzo mocno się nad czymś zastanawiał.

― Pamiętasz jak, w twoje piąte urodziny wybraliśmy się do lasu, a potem się zgubiliśmy? ― przerwał w końcu ciszę Midoriya, spoglądając w niebo. Zaskoczyło go to pytanie. Usilnie spróbował powrócić wspomnieniami do tamtego dnia.

×××

Dwudziesty kwietnia, dzień piątych urodzin małego Bakugo Katsukiego. Wraz ze swoim najlepszym przyjacielem postanowili, bez wiedzy swoich rodziców, udać się do pobliskiego lasku, w poszukiwaniu przygód. Zabrali ze sobą przy okazji siatkę na motyle, a nuż złapią jakiś ciekawy okaz do ich kolekcji. Chociaż mały Izuku nie był pewny, czy jest to aby na pewno dobry pomysł, po namowach swojego kolegi uległ mu i zgodził się.

Wędrowali tak bez celu przez kilka godzin. Wokoło rosły tylko drzewa oraz krzewy. Nie udało się im też znaleźć żadnych ciekawie wyglądających owadów. Cóż, chyba tym razem nie mieli co liczyć, na przeżycie jakiś niesamowitych przygód. W końcu przystanęli i rozejrzeli po okolicy, nastał czas aby wrócić do domu. Był tylko jeden problem, nie wiedzieli gdzie się aktualnie znajdują. Zaczęli, więc intensywne poszukiwania drogi powrotnej.

Było bardzo gorąco, przez co po jakimś czasie dla zielonowłosego chłopaka zaczęło kręcić się w głowie. Nagle potknął się o swoje nogi i upadł. Poczuł piekący ból na swoich kolanach. Zaczął głośno szlochać.

 Idący przed nim Bakugo, usłyszał płacz kolegi. Podszedł do niego i wyciągnął w jego stronę rękę.

― No już, nie maż się i wstawaj. ― jego czerwone tęczówki spotkały się z zielonymi odpowiednikami klęczącego chłopca. Ten otarł łzy, z pomocą przyjaciela wstając. Z ran powstałych przez upadek, zaczęła sączyć się szkarłatna ciecz. ― Dasz radę iść sam? ― ten w odpowiedzi jedynie pokiwał przecząco głową, a z jego oczu znów zaczęły wypływać słone łzy. Blondyn westchnął i otarł spływającą, przeźroczystą ciecz z policzków swojego kolegi. Odwrócił się do niego plecami i oznajmił łagodnym głosem:

― Chodź, zaniosę cię do domu. ― ten wykonał polecenie i pozwolił się nieść przez całą drogę. Nie powiedział tego nigdy na głos, ale zawsze zastanawiało go, skąd Kacchan miał tyle siły, by dać radę go ponieść. Szli, a raczej szedł tak przez dłuższy czas. Wędrował pomiędzy wieloma ścieżkami, ale nie odnalazł dobrej drogi. Słońce zaczęło chować się za horyzontem.

Wycieńczony blondyn posadził zielonowłosego przy jednym z drzew i sam zajął miejsce przy nim. Zaczął ciężko dyszeć, było to trochę zbyt wiele dla jego młodego organizmu.

― Co teraz zrobimy, Kacchan? - spytał.

― Jak odpocznę, znowu poszukamy drogi. ― nie dotrzymał jednak obietnicy, gdyż wcześniej obydwoje zapadli w głęboki sen. Nie trwał on jednak zbyt długo, gdyż zbudziły ich głosy rodziców. Po kilku minutach udało się im odnaleźć. Chłopcy otrzymali ogromną reprymendę za swoją lekkomyślność i jak to powiedziała mama Bakugo 'durne pomysły'. Wszystko skończyło się dobrze, a chłopacy nigdy nie żałowali tej wyprawy, z pozoru nieciekawej, a z drugiej strony wyjątkowej.

×××

― Pamiętam, ale co w związku z tym?

― Wierzysz w reinkarnację, Kacchan? ― odpowiedział pytaniem na pytanie. ― Jeśli kiedykolwiek otrzymamy reinkarnację, chciałbym abyśmy znowu byli przyjaciółmi z dzieciństwa. ― blondwłosy miał totalny mętlik w głowie. O co może mu chodzić? Zielonooki wstał i stanął przed nim. Spojrzał mu w oczy, uśmiechając się. Pochylił się i złożył krótki oraz delikatny pocałunek na ustach Katsukiego. Ten był w jeszcze większym szoku niż wcześniej, ale nie zareagował. Coś mu nie pozwoliło go odepchnąć. Szybko dotknął swoją dłonią ust, na których wciąż odczuwał smak odpowiedniczek Deku. Czuł jak jego policzki robią się ostro czerwone. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, lecz drugi chłopak zabrał głos jako pierwszy.

― Jeszcze raz wszystkiego najlepszego, Kacchan. ― znowu ten uśmiech. Nagle chłopak zachwiał się i zaczął upadać. Blondyn w ostatniej chwili zdołał uchronić jego, teraz nieruchome, ciało przez zderzeniem z ziemią. Zaczął krzyczeć, a już po chwili przybiegli do niego jego rodzice wraz z mamą zielonowłosego. Wezwali karetkę, która zabrała nieprzytomnego nastolatka do szpitala.

×××

Od tamtego momentu minęło już kilka godzin. Katsuki od chwili, w której dotarł do sali, w której leżał jego przyjaciel, nie odstępował go na krok. Mimo usilnych próźb personelu oraz rodziny, nie pozwolił się wyprowadzić.

W pomieszczeniu panował półmrok, spowodowany zasłoniętymi żaluziami. Skulona sylwetka nastolatka, wciąż pozostawała w tej samej pozycji. Wciąż jego szkarłatne oczy wpatrywały się w bladą twarz, nieprzytomnego chłopaka. Od jego mamy dowiedział się wcześniej, że Izuku od jakiegoś czasu co raz to gorzej się czuł, ale nie chciał udać się do lekarza. Teraz najprawdopodobnie pojawiły się skutki jego lekkomyślnego zachowania.

Po przeprowadzeniu szczegółowych badań, wywnioskowano iż stan Midoriyi jest bardzo ciężki. Podobno sprawcą tego wszystkiego, było od dłuższego czasu, źle pracujące serce chłopaka. Gdyby zgłosił się wcześniej, udzielono by mu odpowiedniej pomocy, a co za tym idzie nigdy by do tego wszystkiego nie doszło.

Blondyn przeklinał siebie, widział przecież, że jego przyjaciel nie wyglądał dzisiaj najlepiej. Może jakby powiedział o tym rodzicom, zareagowaliby wcześniej. Teraz jednak było na to za późno.

Wyglądał bardzo źle. Gdyby nie irytująco pikająca maszyna, można byłoby pomyśleć, że chłopak nie żyje. Dostrzegał, że jego klatka piersiowa unosi się tylko lekko do góry, a pewnie bez pomocy urządzenia nie byłaby w stanie robić nawet tego.

Zacisnął oczy, próbując powstrzymać napływajace łzy. Przygryzł swoją dolną wargę jeszcze mocniej, powodując wypływanie ciemnej cieczy. Był na siebie wściekły.

― Nie płacz, Kacchan. ― usłyszał cichy głos. Otworzył oczy, łapiąc odruchowo dłoń zielonowłosego.

― Pójdę po lekarza. ― odparł, zrywając się z miejsca i tym samym przewracając krzesło, na którym jeszcze chwilę temu siedział. Zniknął z sali na dosłownie kilka sekund, a już po chwili znów był przy chłopaku. Złapał swoimi ciepłymi dłońmi, jego przeraźliwie chłodną. Jego ciało musiało być w bardzo kiepskim stanie. Spojrzał mu w oczy, gdy do pomieszczenia wszedł lekarz wraz z Inko. Wykonał podstawową procedurę, po czym poprosił kobietę o rozmowę. Katsuki zaś w dalszym ciągu pozostawał w tej samej pozycji. Na jego twarzy malowało się przerażenie; po reakcji doktora, obawiał się najgorszego.

― Spokojnie, wszystko będzie dobrze ― powiedział przyciszonym głosem i spróbował zacisnąć mocniej swoją dłoń. Tą próbą jeszcze bardziej zaniepokoił blondyna. Uścisk był praktycznie znikomy. Spojrzał na niego ze smutkiem w oczach, ale tamten wciąż się uśmiechał.

― Mam nadzieję, że nie kłamiesz, cholerny nerdzie.

― Wiesz co, Kacchan? Gdy mnie stąd wypuszczą pojedźmy do tamtego lasu, co kiedyś... Może tym razem uda nam się przeżyć jakąś przygodę. ― cicho się zaśmiał.

― Mhm, tylko masz się wtedy nie mazać, bo nie będę cię znowu niósł na baranach ― mimowolnie się uśmiechnął. Nagle aparatura zaczęła wydawać przeraźliwy pisk, a blada dłoń Midoriyi opadła bezwładnie na łóżko. Blondyn zamrugał kilka razy, przez chwilę był całkowicie sparaliżowany. Wybiegł ponownie z sali, krzycząc na cały korytarz :

Pomocy!

Migiem do pomieszczenia wbiegł lekarz z dwiema pielęgniarkami. Wyprosili oni wszystkich na korytarz i zamknęli za sobą drzwi. Mama Izuku zaczęła zanosić się głośnym szlochem. Bakugo stał oszołomiony, wciąż nie docierało do niego to co się dzieje. Wpatrywał się nieprzytomnie w ścianę naprzeciw niego. Po chwili do sali przybiegły kolejne dwie kobiety, tym razem ciągnące ze sobą wózek z jakimś urządzeniem.

Minuty mijały nieubłaganie szybko. Ze środka słychać było jedynie głos lekarza oraz odgłosy kilku maszyn. Chłopak stał oparty o ścianę, tępo wpatrując się w zegarek. Jego tykanie zaczęło powoli doprowadzać go do szału. Wciąż czekał z łkającą kobietą, na jakieś wieści. Spuścił wzrok na swoje ręce, niekontrolowanie dygotały. Przyłożył je do swojej twarzy.

Wszystko będzie dobrze, uspokój się. Przecież Deku by mnie nie okłamał w takiej sytuacji.

Metalowe drzwi gwałtownie się otworzyły, a z sali wyszedł lekarz ze spuszczoną głową. Kobieta poderwała się do góry i złapała mężczyznę za biały kitel. Chłopak spojrzał na nich przerażonym wzrokiem.

― Co z Izuku? ― zapytała drżącym głosem.

― Przykro nam, robiliśmy wszystko co w naszej mocy... ― nie usłyszał reszty wypowiedzi lekarza. Jego mięśnie się napięły, oddech ustał, czas tak jakby się na moment zatrzymał.

Nie, to nie może być prawda!

Poderwał się z miejsca i wbiegł do sali. Widok, który tam zastał sprawił, że zrobiło mu się słabo. Pielęgniarki coś do niego mówiły oraz próbowały wyciągnąć z pomieszczenia, ale ten pozostawał nieugięty. Podszedł do łóżka, podniósł delikatnie biały materiał, którym przykryte było ciało jego przyjaciela. Miał zamknięte oczy, ale kąciki jego ust uniesione były do góry, uśmiechał się. Twarz wyglądała tak spokojnie, za spokojnie. Rozejrzał się wokół, cała aparatura była odłączona, co oznaczało tylko jedno.

Złapał chłodną dłoń chłopaka i przybliżył ją sobie do twarzy. Z jego oczu popłynął potok łez, pełnych smutku, złości, rozgoryczenia. Zaczął krzyczeć na całe gardło, emocje wzięły górę.

Dlaczego mnie okłamałeś, Deku?!

[a/n one shot inspirowany filmikiem umieszczonym w mediach.]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro