Avengers: Endgame.
No więc w końcu dodaję tę notkę, bo stwierdziłam, że muszę wyrzucić z siebie parę emocji po obejrzeniu Avengers: Endgame.
Zamierzałam ją dodać już wcześniej, jako, że okres, w którym bracia Russo prosili o nie spojlerowanie innym fanom minął w poniedziałek, ale wyszło jak wyszło, więc tym bardziej robię to z czystym sumieniem.
Ale jeśli jeszcze nie oglądałeś Avengers: Endgame to NIE CZYTAJ tej notki, bo będą w niej zawarte potężne SPOJLERY.
Naprawdę.
No więc cóż... Po pierwsze... SPASIONY THOR TO HIT.
A BLUZGAJĄCY NA NIEGO ROCKET TO JESZCZE WIĘKSZY HIT.
A WIECIE CO JEST JESZCZE WIĘKSZYM HITEM???
TYŁEK KAPITANA.
Ale dobra muszę przyznać, że jak Spasły Thor spotkał się ze swoją matką w przeszłości, to łezka mi się w oku zakręciła.
Ogólnie było bardzo dużo scen, na których się wzruszyłam, ale jedna była taka, że naprawdę MIAŁAM OCHOTĘ WYĆ.
I szczerze to nie była śmierć Tony'ego, choć oczywiście była mega smutna...
To była scena, w której Kapitan, ledwo stojący na nogach i, nawet nie pokonany, a praktycznie zmiażdżony przez Thanosa słyszy nagle:
On your left.
I wszyscy wychodzą z portali przy akompaniamencie jakże motywującej muzyki z hardymi minami i w ogóle w pełnej gotowości, żeby zapierdolić Thanosa i jego przydupasów.
I szczerze, nie wiem czy wzruszył mnie bardziej sam ten tekst, wszyscy bohaterowie w jednym miejscu czy widok Bucky'ego (pewnie wszystko naraz), ale poczułam się wtedy tak CHOLERNIE DUMNA... że ja nie mogę...
Wzruszyłam się też bardzo, kiedy Steve żegnał się z Buckym...
Może i jestem sentymentalną idiotką, ale zawsze mnie wzrusza jak w takich momentach wyciąga się jakieś teksty, które były wypowiedziane wcześniej.
Ogólnie mega się podnieciłam i w sumie znowu wzruszyłam (choć ponownie nie była to teoretycznie jakaś ckliwa scena) kiedy Kapitan podniósł młot. WTEDY TEŻ BYŁAM CHOLERNIE DUMNA. I pomyślałam sobie "Wiedziałam!"
Niestety jakże wspaniałą chwilę zepsuł mi jakiś facet obok, który zaczął tłumaczyć swojemu dziecku "że Kapitan jest godny". No, ale cóż...
Dobra, kolejna ckliwa scena...
Musicie przyznać, że kiedy Tony na serio przytulił Petera to... no po prostu to było PIĘKNE. W ogóle to było słodkie jak on się przejmował tym, że Parker "zniknął"...
Dobra, teraz zaczynamy wchodzić w nieco smutniejszą część...
Zacznijmy od Clinta i Natashy. Szczerze miałam nadzieję, że uda im się uniknąć "składania ofiary" i zdobędą kamień duszy w inny sposób. Ale niestety. Ogólnie to muszę Wam wyznać... Myślałam, że ostatecznie to Clint jednak umrze, a tu taka niespodzianka. Znaczy wiadomo Barton miał rodzinę i pragnął się z nią zobaczyć, ale jednak mnie to jakoś zaskoczyło.
No i doszliśmy do tego najsmutniejszego momentu...
Thanos pieprzył, że jest przeznaczeniem.
A Tony jak to Tony...
I am Iron Man. (Kolejny sentymentalny tekst, który mnie rozwalił, ale oczywiście wspomniany wcześniej facet znowu spierdolił, bo zaczął się śmiać ಠ_ಠ)
No i ta chwila, w której Stark łapie kontakt wzrokowy ze Strange'em, który pokazuje mu niemo "tylko jedna szansa" i Tonuś już wie co musi zrobić ಥ_ಥ
Ogólnie kiedy już wyszłam z kina i tak sobie to wszystko przetwarzałam, to wiecie co mi się przypomniało?
"Widziałem cię w akcji. Walczysz tylko o to, żeby dobrze wypaść. Nie umiałbyś się poświęcić dla drużyny. Położyć się na drutach, żeby inni mogli przejść."
"A nie lepiej druty przeciąć?"
No więc Tony próbował przeciąć druty na wiele sposobów, ale kiedy mu się nie udało, to się ostatecznie poświęcił.
BO JEDNAK NIE BYŁ TYLKO DUPKIEM, MILIARDEREM, PLAYBOY'EM I FILANTROPEM, ALE BYŁ JEBANYM BOHATEREM.
I miał najsłodszą córkę pod słońcem, która nie tylko kochała go razy największą liczbę, którą znała, ale jeszcze uwielbiała cheeseburgery, co po raz kolejny rozwaliło moją sentymentalną duszyczkę.
No i reaktor z napisem "dowód, że Tony Stark ma serce", który był kiedyś prezentem od Pepper też to zrobił.
I Harley Keener, któremu Stark kiedyś fundnął wyposażenie w garażu w zamian za pomoc, który pojawił się na jego pogrzebie jako już prawie dorosły chłopak też to zrobił.
BOŻE DLACZEGO DOPIERO TERAZ ZDAŁAM SOBIE SPRAWĘ JAKIE TO WSZYSTKO BYŁO NA MAKSA SMUTNE.
Ale cóż... przynajmniej Steven przeżył swoje wymarzone życie z miłością swojego życia.
Oczywiście BARDZO boli mnie to, że Bucky zostanie bez swojego najlepszego przyjaciela, ale Steve'owi serio się należało i moje serduszko naprawdę się raduje, że wreszcie zaznał szczęścia.
Teraz tylko życzyć powodzenia Samowi, który przejął obowiązki Kapitana Ameryki i miejmy nadzieję, że jego tyłek będzie nie gorszy od Steve'a jakiegokolwiek stroju by nie założył ( ͡° ͜ʖ ͡°)
No więc cóż... To był naprawdę emocjonalny seans.
Napiszcie mi jakie są Wasze odczucia, bo chętnie je poznam i wdam się w jakąś ciekawą dyskusję, jeśli chcecie jakąś podjąć.
Nie załamujcie się tym wszystkim i pamiętajcie:
Kocham Was razy 3000.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro