𝐫𝐨𝐳𝐝𝐳𝐢𝐚ł 𝟑, 𝐤𝐢𝐞𝐝𝐲 𝐳𝐚𝐦𝐢𝐞𝐫𝐚𝐣ą 𝐥𝐢𝐥𝐢𝐞
♤ ♡ ◇ ♧
♤ ♡ ◇ ♧
- Ale jak to jest możliwe? - June skrzywiła się lekko. Słyszała jakieś głosy jakby przez grubą ścianę. Nie dość, że czuła się dziwnie, to nie wiedziała co dokładnie się wydarzyło. A nie chwila. Powoli wszystko zaczęło do niej wracać. Wyjście na miasto, spotkanie z Caleb'em i tamtym mężczyzną, a później... Głowa zaczęła ją boleć, co przerwało próbę przypomnienia sobie następujących po sobie zdarzeń.
- Przykro nam, ale na razie nie możemy tego ustalić, jednakże jej stan jest stabilny, a więc powinna za niedługo się obudzić - odparł mu inny głos, brzmiał spokojnie, ale jednocześnie poważnie. Nie była w stanie go rozpoznać, co potwierdzało jej początkową teorię o znajdowaniu się w miejscu, gdzie jeszcze nie była.
Dziewczyna gwałtownie otworzyła oczy, jednocześnie zaczerpnęła powietrza, jakby dopiero co wynurzyła się z głębokiej wody, po długim zanurzeniu. Jasne światło oraz biel sufitu oślepiło ją, więc natychmiast zamknęła oczy. Ten przebłysk pomógł przypomnieć jej sobie wczorajszy wieczór...
- Obudziła się! - usłyszała gorączkowe szepty. Głosy mieszały się ze sobą, teraz całkowicie przekreślając szanse na jakiekolwiek ich rozróżnienie, bez uprzedniego patrzenia po twarzach zebranych.
- W jej stanie to dobra wiadomość, inaczej podejrzewalibyśmy u niej wstrząs mózgu. Upadła w końcu na chodnik i chociaż chłopak w większej części załagodził uderzenie, to nie mógł uchronić jej przed wszystkimi obrażeniami - odparł ktoś inny, jak się później okazało - doktor.
Wtedy June zdała sobie sprawę, że znajduje się w szpitalu. Ponownie otworzyła oczy, które powoli przyzwyczaiły się do światła i rozejrzała się dookoła. Znajdowała się w niewielkiej sali, nakryta cienkim zielonym kocem. Sprzęt medyczny wydawał ciche dźwięki w tle. Zorientowała się, że ma na sobie ubrania ze wczoraj, jedynie jej czarna kurtka wisiała na wieszaku przy wyjściu z pomieszczenia. Bardzo szybko też zauważyła, a raczej poczuła bandaż owinięty wokół jej kostki oraz prawego boku. Nie wyglądało to fatalnie, ale bywało lepiej...
Wujek, kuzynka i trzy osoby z jej drużyny wpatrywali się w nią intensywnie. Szczególnie John White wydawał się przejęty tą sytuacją, widziała ciemne wory pod jego oczami, najwidoczniej siedział tutaj najdłużej z nich wszystkich...
- June! - krzyknęli razem, na co młoda White się skrzywiła. Nie umknęła jej jednak ulga, malująca się na ich twarzach.
- Długo tu jestem...? - zapytała lekko zachrypniętym głosem. O rany, dopiero teraz dotarło do niej z jakim trudem przychodzi wypowiedzenie nawet kilku słów. Niemal natychmiast oblizała wargi - tak jak wspomniała, bywało lepiej.
- Tak może z osiem godzin... - odparła Rona, nieco zdenerwowana - pewnie nadal czuła się winna, że pozwoliła jej iść na to spotkanie wczoraj wieczorem.
- A co z Joe?! - uświadomiła sobie, patrząc po twarzach zgromadzonych ze zdenerwowaniem. Przecież to nim powinni się zająć, nie nią. Gdyby nie chłopak, nie byłoby jej teraz tutaj. Miała nadzieję, że dostał odpowiednią opiekę, że... przeżył...
- Hmmm, pewnie chodzi ci o tamtego chłopaka, który cię uratował? - domyślił się John, drapiąc się po brodzie. Jego głos brzmiał spokojnie, ale usłyszeć można było nutkę zmęczenia, jak podejrzewała białowłosa, musiał czuwać praktyczne cały czas przy jej łóżku.
- Cóż, odpoczywa w sąsiedniej sali. Lekarze mówili, że wyjdzie z tego, także się nie martw.
- A mecz? Muszę zagrać! - zawołała, chcąc zerwać się z łóżka, ale koleżanki z drużyny widząc jej gwałtowny ruch, natychmiast ją powstrzymały.
- Pff, mówisz tak, jakby ci teraz zaczęło zależeć... - mruknęła od razu Rona, w jednej chwili całkowicie tracąc swoje poczucie winy, co do stanu kuzynki. Jednak od razu dostała kuksańca w bok od jednej z dziewczyn, co skutecznie przerwało dokończenue jej wypowiedzi. June na te słowa jedynie odwróciła wzrok. Co prawda to prawda, musiała przyznać kuzynce rację. Jakoś nie przywiązywała wcześniej uwagi do samego dnia meczu. Co mogło ją niby spotkać? Była zwykłą nastolatką, nie na codzień spotykała podejrzanych mężczyzn, którzy popychali ją pod rozpędzony samochód... Więc dopiero kiedy sytuacja zrobiła się poważna, a czas żartów się skończył, June zdała sobie sprawę jak to mogło się skończyć. Bez niej.
- Niestety nie będziesz mogła zagrać. - głos innego lekarza, który właśnie wszedł do sali, potwierdził obawy napastniczki - Twoja kostka jest zwichnięta. A jakikolwiek gwałtowniejszy ruch mógłby otworzyć ranę w boku, którą opatrzyliśmy. Na dojście do siebie dajemy ci z kilka dni. Do tego czasu zero wysiłku fizycznego, moja droga - doktor poważnie patrzył na zgromadzonych w sali. Nie w jego zawodzie było żartować, tak samo musiał obwieścić nowiny, aby nikt z nich nie próbował niczego głupiego. Szczególnie gra w piłkę, mogła skutecznie pogrążyć młodą nastolatkę w jeszcze gorszym stanie niż była aktualnie.
- Musimy już ruszać - odezwał się pan White, wstając z krzesła. Przerwał tym samym chwilową ciszę, która zapanowała pomiędzy nimi. Obaj lekarze kiwnęli tylko głową i zostawili ich samych, pewnie jeden z nich wróci za jakiś czas na obchód kontrolny albo wyśle którąś ze swoich pielęgniarek, ale teraz na pewno jest masa innych pacjentów, którymi trzeba się zająć.
- Nie możemy przecież spóźnić się na mecz. W końcu tyle na niego czekaliśmy... Ech, Rona zostaniesz z June i tym razem pilnuj, aby nic sobie nie zrobiła - dodał mężczyzna, patrząc poważnie to na chrześnice, to na swoją córkę. Obie nie patrzyły mu w oczy, widać było, że nieco krępują się jego obecnością.
- Dobrze, tato...
- No nic. My lecimy, a ty się tu trzymaj June - Selena - jedna z dziewczyn z drużyny postanowiła jak najszybciej opuścić salę. Wiedziała, że to najprawdopodobniej przez lekkomyślność jej koleżanki ta nie może zagrać, ale cóż - wypadki się zdarzają. Nie chciała tym bardziej wpędzać ją w poczucie winy. Do wesela się zagoi i wtedy pograją. W końcu nic takiego się nie stanie. Ich drużyna była zgrana, nieważne czy June zagra czy nie, chociaż nie mogła zaprzeczyć, że większe szanse i tak były z dziewczyną niż bez niej.
- I szybko zdrowiej, młoda - wtrąciła Jessica, dając sygnał trzeciej z dziewczyn, żeby ta zrobiła to samo. Zimny wzrok pana White szybko upewnił nastolatkę, ze jeśli nie opuszczą sali, mogą zostać powiedziane słowa, które mogłyby im tylko zaszkodzić.
Lucy - bo tak było na imię trzeciej z dziewczyn, szybko rozpoznała znak i niezauważalnie kiwnęła głową w stronę koleżanek z drużyny.
- Dokładnie! Tak samo jak najszybciej wracaj na treningi - dopowiedziała szybko i wszystkie ruszyły w ślad za John'em, który chciał coś jeszcze dodać, ale nastolatki skutecznie wypchnęły go z sali, narzekając i przekrzykując się jak to mało czasu zostało do meczu. June uśmiechnęła się, widząc co jej koleżanki właśnie zrobiły. Była im za to w sumie wdzięczna, udało się to z marszu, chociaż tą akcję ćwiczyły na nagłe wypadki, jeśli chodziło o wycofanie się z jakiegoś konfliktu...
Ale kto by pomyślał, że jeden niewinny, choć nielegalny wypad na miasto może stworzyć aż tyle problemów...
Białowłosa zacisnęła dłonie w pięści i popatrzyła na kuzynkę, która siedziała na krześle i wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w okno.
- Yo, Rona...? - na jej głos właścicielka imienia spojrzała na rozmówczynie z pytającym wyrazem twarzy. - Weź idź i kup mi wodę niegazowaną, okej? Na pewno są tu gdzieś takie automaty, pamiętasz...?
- Aha, jasne, oczywiście mam teraz biegać. Eh... A masz przy sobie jakieś pieniądze? - mruknęła w odpowiedzi, chociaż po minach obu dziewczyn wydawało się, że dobrze znają odpowiedź...
- Oh no weź, oddam ci jak wrócimy do domu, tym razem legitnie - poprosiła. June musiała działać szybko; na chwilę stracić opiekunkę w postaci kuzynki z oczu i zrobić swoje, dopóki ta nie wróci.
- Czasem jestem dla ciebie aż za dobra - westchnęła granatowowłosa i powoli wstała z krzesła. W sumie taki spacerek dobrze jej zrobi, skoro i tak zaraz będzie musiała siedzieć z kuzynką przez kolejne kilka godzin.
- Ale chwila... Ty nigdzie nie pójdziesz, co nie? - nagle napadły ją dziwne myśli. Czy June byłaby zdolna do jakiejś ucieczki, kiedy ma ranną nogą? Najprawdopodobniej tak.
Dlatego wolała się upewnić, zanim opuści pokój. Rona stanęła więc w drzwiach i skupiła podejrzliwy wzrok na białowłosej, która o dziwo miała spokojny wyraz twarzy, zupełnie niepodobny do tych, które przybiera, gdy zamierza wywinąć jakąś akcję.
- Ta za kogo ty mnie masz? Oczywiście, że zostanę, a teraz weź idź po tą wodę... - June przywołała najbardziej sarkastyczny ton głosu jaki mogła i przewróciła oczami. Granatowłosa w dalszym ciągu patrzyła na nią podejrzliwie, ale po chwili wahania wyszła.
Młoda zawodniczka odliczyła w myśli piętnaście sekund, aby być pewnym, że Rona naprawdę poszła, po czym powoli usiadła na łóżku. Dopiero teraz dostrzegła dwie lilie stojące na niskim stoliku obok jej łóżka. Kto je tam postawił i kiedy? Może ktoś z drużyny o tym pomyślał, chociaż nie była do końca pewna. Sama nie ceniła sobie zbytnio takich tandetnych prezentów jak kwiaty. Nie miała jednak czasu zwracać uwagi na ozdobne rośliny, w końcu Rona niedługo wróci z wodą.
Odrzuciła więc koc, którym była nakryta i teraz wyraźnie mogła przyjrzeć się opatrunkowi na lewej kostce. Wzięła głęboki oddech i spróbowała wstać, jednocześnie z podjęciem próby nie obciążania obolałej nogi. Tak jak się spodziewała, kiedy jej stopa dotknęła podłogi, pulsujący ból w kostce dał o sobie znać, ale powstrzymała chęć opadnięcia na łóżko - poddaniem się niczego nie osiągnie.
Miała mało czasu, a jeśli chciała sprawdzić co u Joe'go musiała się spieszyć. Starała się więc jak najszybciej dotrzeć do drzwi, jednocześnie balansując głównie na jednej nodze.
Po kilku ciągnących się chwilach udało jej się dostać do wyjścia z pokoju. Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi, jednocześnie lekko wychylając się na zewnątrz. Rozejrzała się na boki i ujrzała Caleb'a, który trzymając Joe'go za koszulę, wyprowadzał go, uhh, a raczej wyciągał z sąsiedniej sali. Dziewczyna nie mogła na to pozwolić.
- Caleb! Co ty tu robisz?! - warknęła na niego, starając się mieć mocny i chłodny głos
Brązowowłosy na jej słowa puścił chłopaka i odwrócił się w jej stronę. Przez chwile na jego twarzy grały mieszane uczucia, jednak sekundę później przybrał ironiczny uśmieszek.
- Jednak nadal jesteś w jednym kawałku - mruknął, stając naprzeciwko niej. Wyglądało jakby mierzył ją od stóp do głów, próbując wyłapać wszystkie rany, jakie mogła otrzymać w wyniku wypadku.
- Nie takie rzeczy już przeżyłam - prychnęła w odpowiedzi, odwzajemniając zimne spojrzenie. Mimo że Stonewall był od niej o pół głowy wyższy nie da się mu zastraszyć.
- Czego od niego chcesz? - dodała, zerkając na King'a, stojącego kilka kroków od nich. Trzymał się za prawe przedramię, najwidoczniej właśnie tam ucierpiał najbardziej... Szarooka zacisnęła zęby. To wszystkie przez to, że jej pomógł! Może źle go oceniła? Może Joe tak naprawdę był miły?
- Wiesz co, June. Osobiście uważam, że nie powinno cię to obchodzić - Caleb'owi nie mógł umknąć bandaż, który wystawał spod jej szarej bluzki. Chłopak zmrużył lekko oczy i wyciągnął rękę, żeby dotknąć jej boku. Nastolatka natychmiast złapała go za nadgarstek, tym samym zatrzymując jego dłoń kilka centymetrów od jej ciała. Popatrzyli sobie w oczy z nieodgadnionym znaczeniem. Niema groźba wisiała w powietrzu, atmosfera natychmiastowo zrobiła się ciężka.
- Jeżeli mam zagrać, to chodźmy już - syknął nagle Joe z dziwnym błyskiem w oku. Wpatrywał się w tą dwójkę od dłuższej chwili, uważnie wsłuchując w rozmowę - nie podobało mu się gdzie to zmierza, dlatego musiał to przerwać.
- Słyszałaś, skarbie? - Caleb wykrzywił twarz w złośliwym uśmiechu. Młoda White tylko mruknęła coś niezrozumiale i puściła jego nadgarstek, na co chłopak zabrał rękę i schował ją do kieszeni. Już bez żadnych komentarzy obaj chłopcy ruszyli w stronę wyjścia.
- Joe! - krzyknęła za nimi, kiedy znaleźli się przy drzwiach - Nie rób tego, czego później będziesz żałować!
Jednak chłopak nawet nie oglądał się za siebie. Szedł tuż za młodzieńcem z tatuażem na głowie, jakby kompletnie nie słysząc co białowłosa miała do powiedzenia. Jeden zero dla Caleb'a? No cóż, tak to aktualnie wyglądało, ale June nie mogła się z tym od tak pogodzić. Tak samo nie podobało jej się dziwne napięcie między nią a Stonewall'em. Stała tak przez chwilę zamyślona, gdy wróciła Rona, niosąc małą butelkę wody.
- Nosz cholera twoja mać! Miałaś nie wstawać! - krzyknęła przerażona, widząc kuzynkę przy wyjściu ze swojej sali. Czemu ona zawsze musi jej robić jakiś przypał? Miała tylko jedno głupie zadanie! Czy tak trudno usiedzieć na łóżku i odpocząć?
- Rona... - June spojrzała na nią dziwnym spojrzeniem. Pojawił się jakiś żal w jej oczach, który nie do końca wiedziała jak ma sobie tłumaczyć. W końcu nie była świadkiem co przed chwilą zaszło na szpitalnym korytarzu, a jasnowidzem nie była.
- Musisz mi pomóc. To sprawa życia i śmierci - widząc ten smutek na jej twarzy, nastolatka nie mogła odmówić. Wyrzuty sumienia dręczyły by ją do końca życia, bardziej niż poczucie winy, które najpewniej pojawi się za niedługo po ich konfrontacji z Johnem... Ale to już będzie musiała jakoś przeboleć, z resztą tak jak zawsze.
Opuściły szpital szybko, oczywiście używając ogólnej wiedzy Rony o rozmieszczeniu schodów, które mogły szybko doprowadzić je do wyjścia, bez wzbudzania większych podejrzeń.
Nie zauważyły więc, że gdy tylko wyszły z pokoju dwie lilie stojące we flakonie straciły swój blask, chyląc ozdobne kwiaty w dół. Jakby zamierając w żałobnej pozie, nie będąc w stanie przekazać ostatniej wiadomości...
♕
Joe siedział w szatni i patrzył w podłogę. Od przybycia do szkoły nie odpowiadał na żadne pytania kolegów z drużyny. David wiedział, że coś jest nie tak i tłumaczył go przed innymi jako: "gorszy dzień". No cóż, nie mijało się to poniekąd z prawdą. Prawe przedramię bolało go niemiłosiernie. Jednakże problem był w tym, że nie obchodziło to ani Caleb'a, ani trenera.
- Trzeba było jej nie ratować - mruknął mu chłopak z tatuażem, kiedy przyszedł po niego do sali szpitalnej. Sam zastanawiał się po cholerę to robił... W końcu ledwo co ją poznał, a i tak nie zrobiła na nim dobrego wrażenia. Nie wyglądała jak porządne towarzystwo na dłuższe przyjaźnie. Ale sęk w tym, że w niej było coś takiego, co go przyciągało. Może właśnie o ten nowy sarkastyczny humor chodziło? Coś innego od miłych dziewczyn, klejących się do niego co drugą przerwę...
- Joe! - kolejne rozmyślania przerwał mu David. Chłopak popatrzył na niego nieprzytomnym wzrokiem. Po tym wszystkim ciężko było mu się skupić. Musiał to wszystko rozgryźć.
- Chodź, rozpoczynamy mecz! - Samford nie chciał pytać co się dzieje z jego przyjacielem. Miał jednak nadzieję, że sam mu to w końcu powie, w końcu od czegoś są tymi przyjaciółmi, prawda?
Bramkarz bez słowa podniósł się z ławki i wyprzedził kolegę, ruszając na boisko. Cyjanowowłosy patrzył za nim ze zdziwioną miną. Co go ugryzło. Przecież Joe nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze razem żartowali przed meczem, żeby się pobudzić, a teraz on od tak sobie idzie bez słowa? O co tutaj chodzi? Czyżby to wszystko przez to, że wczoraj tak jakby wystawił go z June? Nie... Przecież jego kolega nie przejmował się takimi głupotami...
Dopiero teraz, gdy Joe stanął na murawie zorientował się, że nie będzie mógł wykonać Tarczy Mocy z tą ręką, a jeśli nawet tego spróbuję, może to przysporzyć mu tylko kłopotów. Zatrzymał się, zastanawiając co ma zrobić. Jakieś inne techinki? Jakoś sobie żadnych nie przypominał. W końcu jego Tarcza Mocy było niezastąpiona. Idealna.
Nikt nie wie ile jeszcze by tak stał, kiedy to usłyszał głos za sobą.
- Stawaj na swojej pozycji, chyba nie chcesz przegrać meczu? - Joe zacisnął zęby. Caleb przystanął zaraz za nim, uważnie obserwując jego ruch. Specjalnie to powiedział, chcąc go sprowokować, tego młody zawodnik był pewnien. A oczywiście King, jako najlepszy bramkarz nie mógł sobie pozwolić na jakąkolwiek przegraną, dlatego więc natychmiast stanął przy swojej bramce. Stonewall również ustawił się na swojej pozycji, uśmiechając się do siebie pod nosem. Wszystko doskonale układało się według planu.
♕
Beathany stała w bramie Akademii Królewskiej. Mecz zaczął się już z jakiś kwadrans temu, a ona wciąż nie wiedziała, czy chce tam iść, czy nie.
❞Co mam robić?❝ - zastanawiała się, patrząc na mury szkoły. Pogrążona w myślach nie zważała na zimny wiatr, rozwiewający jej czarne włosy. Oczywiście, że wzięła strój na przebranie, ale wciąż się wahała...
- Szybko, mecz się już zaczął! - ten nieznajomy głos wytrącił ją z transu. Dziewczyna odwróciła się i zobaczyła dwie nastolatki, wysiadające z czarnego passata. Wyglądały dziwnie znajomo, ale nie mogła skojarzyć dokładnie gdzie je już widziała...
- O mój Boże, uspokój się June! Bo jak zaraz ci... - granatowowłosa gestykulowała nerwowo, próbując powstrzymać białowłosą przed biegiem w stronę szkoły.
June...? Hmmm, mogła przysiąc, że gdzieś słyszała to imię, ale o co z nią chodzi i dlaczego idą do Akademii? Przecież na pewno się tutaj nie uczą, a może były z tej nowej drużyny? Hmmm, najprawdopodobniej.
Nie było jednak czasu do stracenia. Skoro mowa była o meczu, Beathy również musiała się tam pojawić. Teraz już za wszelką cenę.
♕
- Tarcza Mocy! - krzyknął Joe i wyskoczył w górę, rozpoczynając technikę hissastu. Uderzył pięścią w murawę i przed nim pojawiła się błyszcząca tarcza, stanowiąca jak dotąd obronę nie do przebicia. Piłka odbiła się od niej i poleciała na boisko, wprost pod nogi jednego z obrońców, który natychmiast przeszedł do kontrataku.
Bramkarz upadł na ziemię, starając się wylądować jak zawsze, z gracją. Jednakże z każdą próbą obrony, czuł jak jego rękę ogarnia coraz większy ból, mięśnie jakby wykręcają się, odmawiając posłuszeństwa.
Akademia Shines - chociaż składała się z samych dziewczyn, bardzo dobrze grała w piłkę, pokazały dużo umiejętności, a szczególnie siły, która mogła się przyczynić do późniejszej straty bramki. Chłopak wiedział, że jeśli będą atakować w takim tempie, to niedługo nie da rady obronić już ani jednej piłki. Kończyła się pierwsza połowa, a żadna ze szkół nie zdobyła punktu. Młodzieniec podniósł się i popatrzył na Jude'a. Dredowłosy chłopak co chwila zerkał na ławkę po lewej stronie boiska, jakby na kogoś czekał.
❞Pewnie na Beathy❝ - domyślił się Joe, jednak czarnowłosa po wczorajszej kłótni nie pojawiła się w Akademii, co nie było zadziwiające.
W końcu rozległ się gwizdek, obwieszczający zakończenie pierwszej połowy. Joe odetchnął z ulgą i powoli zszedł z boiska. Usiadł na murawie, nieco dalej od swojej drużyny, po czym dyskretnie podwinął rękaw stroju. Jego prawe przedramie strasznie napuchło. Chłopak skrzywił się na ten widok i nonszalancko zaciągnął rękaw, niby go poprawiając. Kątem oka widział utkwiony w nim wzrok David'a, który tym razem trzymał się blisko Jude'a. King nie miał mu tego za złe, w końcu zachowywał się odpychająco już od samego przyjścia na mecz.
Od wysiłku bolały go wszystkie mięśnie i obawiał się, że po tym meczu długo nie zagra w piłkę, lecz jeśli dzięki temu ma udowodnić swoją siłę i ducha walki, to było warto.
- A co oni tam robią? - King podniósł głowę, podążając za głosem David'a, który teraz skupił uwagę na przeciwną stronę boiska, gdzie odpoczywała drużyna Shines. Nagle pośród siedzących zapanowało poruszenie i dołączyły do nich dwie nowe nastolatki.
‐ Huh, widzę, że June dobrze się powodzi - na oschły, nieco sarkastyczny głos Caleb'a, Joe zmarszczył brwi. Coś było nie tak. Czemu chłopaka z tatuażem na głowie tak interesowała ta dziewczyna. Czego mógł od niej chcieć? Po tamtym spotkaniu w szpitalu bramkarz nie sądził, że w grę wchodzi tylko piłka nożna. To były jakieś porachunki osobiste, o których wiedzieli tylko tamci dwoje. Jednak Joe nie sądził, że mogły się one zakończyć tak łatwo. Cokolwiek było na rzeczy, na pewno nie doprowadzi do niczego dobrego.
♕
John nie był w stanie wyrazić jak wściekły był w momencie, gdy zobaczył June wraz z Roną wchodzące na stadion.
- Co ja wam mówiłem?! Nie mogłabyś chociaż raz posłuchać co mam ci do powiedzenia?!
- No ja wiem, naprawdę! I w sumie mi przykro, ale musisz coś wiedzieć! - odparła, przerywając mu. Gestykulowała przy tym nerwowo, a Rona nie powiedziała ani słowa, siadając zaraz obok nich na murawie.
Mężczyzna ponownie skupił się na June. Nigdy nie widział u niej takiej miny. Zawsze była albo miła, albo złośliwa, chcąc narzucić wszystkim dookoła swój tok myślenia. Nastolatka była jak cicha woda, która w każdej chwili może zerwać brzegi. Nie można było jej lekceważyć, jednakże nie zawsze wszystkie pomysły były tak trafne, jak się wydawało.
- O co chodzi? - zapytał z ciężkim westchnieniem, przykucając lekko.
Dziewczyny z drużyny zaraz zebrały się dookoła nich, ciekawe tego jaką to historię ma do opowiedzenia ich główna napastniczka. Lecz jak to zwykle bywa opowiadania było dużo, a czasu mało, dlatego białowłosa ograniczyła historie tylko do najważniejszych faktów.
-
No więc... Tego się nie spodziewałam, wow - mruknęła wreszcie Selena, kiedy jej koleżanka praktycznie na jednym oddechu opowiedziała skróconą historię wypadku, podejrzanego mężczyzny, Caleba i Joe'go. Większość dziewczyn podzieliła jej zdanie, szeptając między sobą.
Połowa rzeczy wydawała się wręcz zmyślona jak do jakiejś taniej telenoweli, ale co im pozostało? Wierzyć, nie wierzyć? Weź tu się zdecyduj...
- Wujku. Ja wiem, że wiesz o kogo dokładnie chodzi, jeśli mówimy "Dark", ale zdaje sobie rownież sprawę, że nie będziesz chciał pewnie o nim rozmawiać... ‐ powiedziała szarooka, odgarniając z twarzy niesforne loki, które powoli zaczęły ją irytować.
- Ale muszę teraz zagrać, żeby pokazać, że nie można nas tak łatwo złamać. Mnie, ciebie, naszej rodziny i przyjaciół. Razem jesteśmy silniejsi, a przy pomocy mojej drużyny na pewno uda nam sie teraz wygrać i pokazać Dark'owi, że damy sobie radę, chodźby nie wiem co!
Po tych słowach zapadła cisza. Wszyscy czekali w napięciu, wpatrując się w mężczyznę. Nie wszystkie emocje były ukazane wprost, wkradały się tam niepewność i wahania. Ale czy to mogło ich tak łatwo rozdzielić...? Wtem rozległ się gwizdek rozpoczynający drugą połowę.
- Trenerze, jaka decyzja? - cała drużyna w napięciu wyczekiwała na jego ostateczną odpowiedź, powoli zbierając się z murawy.
- Wygrajcie ten mecz. Razem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro