|6| Help me out of this hell
– Kurwa, jebana mać!!
Poderwałem się z łóżka na nagły hałas. Próbowałem coś dostrzec przez zalepione i podpuchnięte oczy, które przez cały dzień wylewały z siebie hektolitry łez. Zsunąłem się na podłogę, niepewnie podchodząc do drzwi. Wyjrzałem z sypialni, aby dostrzec leżącego na ziemi Harry'ego, który co raz przeklinał pod nosem i uderzał ręką o przewrócone krzesło.
– Harry? – wyszeptałem strachliwie, podchodząc do przyjaciela.
Do nosa wdarł mi się odór alkoholu i dymu, który był bardzo słodki i nie przypominał tego od normalnych papierosów. Nie znałem tego zapachu, ale wiedziałem dobrze, że Harry był odurzony. Jednakże było coś gorszego... Wyczułem na Harrym zapachy innych wilków... innych omeg.
– Chodź, pomogę ci dojść do łóżka – zaoferowałem, wyciągając ręce, aby pomóc mu wstać
Pomimo naszej sytuacji, martwiłem się o niego i nie chciałem, aby w takim stanie spał na podłodze.
– To ty! To ty nie zasunąłeś krzesła!! – wywarczał, gdy gwałtownie ścisnął mój nadgarstek, unosząc na mnie ostre spojrzenie. – To twoja wina!!! – ryknął, a ja ledwo trzymałem się na nogach.
Jeszcze nigdy nie słyszałem w głosie Harry'ego tyle nienawiści i to w połączeniu z głosem alfy. Moje ciało całkiem skamieniało, a jednocześnie stało się tak przeraźliwie wiotkie. Bałem się, że upadnę wprost na Harry'ego. Bałem się Harry'ego, co zdążyło się pierwszy raz w moim życiu.
– Jesteś beznadziejny! Beznadziejna omega!! – krzyczał, a ja nieporadnie zacząłem się cofać.
Nie wiedziałem, co robię. Mogłem tylko wpatrywać się w wykrzywioną w grymasie twarz Harry'ego i lśniące oczy, które wyrażały czystą furię. W pomieszczeniu było ciemno, więc dobrze widziałem, jak oczy Harry'ego zalśniły czerwienią. To oznaczało tylko jedno – zwierzęcą dzikość.
– Siedzisz w domu cały dzień i nic, kurwa, nie robisz! A teraz jeszcze to pieprzone krzesło!! – Uderzył we wspomniany mebel ze wszystkich sił, a ono poleciało na pobliską ścianę.
Usłyszałem przeraźliwy trzask łamanego drewna, ale nie mogłem tego zobaczyć. Szczelnie zaciskałem powieki, gdy jakoś przesunąłem się w najbliższy kąt pokoju.
– Ale ja cię nauczę... – mruknął już do siebie, a ja usłyszałem szelest ubrań i dudnienie niezdarnie stawianych kroków. – Będę prawdziwym alfą... jeszcze ci pokażę, że jesteś...
Gdy drzwi do sypialni zamknęły się za mamroczącym Harrym, przyłożyłem dłonie do ust, aby nie wyrwał się z nich niechciany szloch. Nie mogłem ryzykować, że Harry wróci do salonu, zwabiony moim płaczem. Szybko rzuciłem się w stronę wyjścia, z biegu przemieniając się w wilka. Strzępki materiału moich ubrań rozsypały się na ziemi, ale nawet się za nimi nie obejrzałem. Popędziłem przed siebie, uciekając od tego domu, oddalając się od przerażającego mnie Harry'ego.
Przez łzy nie widziałem dobrze, a późna pora nie pomagała, przez co poraniłem się o wystające gałęzie i ostre krzewy. Mimo bólu nie zwalniałem, a zdawało się, że biegnę jeszcze szybciej. Gdy wybiegłem na znajome podwórko, zaczynając wyć, nie musiałem długo czekać, jak drzwi otworzyły się szeroko, ukazując jedyną osobę, która mogła mi teraz pomóc.
– Zee? – Szok nie malował się tylko na twarzy Liama, był również słyszalny w jego głosie i zawarty w oczach. – Co tu robisz? Jest druga w nocy, a ja mogę mieć ruję lada dzień i...
Nie słuchałem go. Wyminąłem zaskoczonego Liama i rzuciłem się na górę po schodach, drapiąc pazurami polakierowane, drewniane stopnie. Ignorując głośne nawoływania, odnalazłem po zapachu sypialnię Liama i wpełzłem pod łóżko. Skuliłem się pod nim, mając tę namiastkę bezpieczeństwa, gdy byłem schowany i otulony zapachem mojego przeznaczonego. Znów zacząłem płakać, ale przesłoniłem pyszczek ogonem, gdy Liam ukucnął obok łóżka, aby do mnie zajrzeć.
– Zee? Kochany, co się stało? Proszę cię, wyjdź do mnie i przemień się – zachęcał spokojnym i miękkim głosem.
Jednakże nie potrafiłem mu zaufać. Nie mogłem, ponieważ alfa, z którą mieszkałem przez siedem lat, stała się obcą osobą w jednej chwili. Liama znałem od pięciu dni, co nie pomagało mi w zaufaniu mu. Mimo wszystko jego zapach był kojący i pomagał mi zachować względny spokój.
– Dobrze – westchnął, przeczesując roztrzepane włosy. Widać, że wyrwałem go ze snu. – Możesz tam sobie leżeć, ale chociaż naprowadź mnie, dobrze? Ktoś cię skrzywdził? Kiwnij głową, jeśli tak było – poprosił, a ja niechętnie pokręciłem łepkiem. – Nie mogę w to uwierzyć, Zee. Nie zachowywałbyś się tak, jakby ktoś ci czegoś nie zrobił – mruknął z przejęciem, wpatrując się we mnie z uwagą. – To może inne pytanie. To ma związek z Harrym?
Już nie odpowiedziałem. Skuliłem się bardziej, zakopując w swoim długim futerku. Usłyszałem smutne westchnięcie i kroki Liama, który opuszczał sypialnię. Zostałem sam.
Naprawdę chciałbym opowiedzieć o wszystkim Liamowi, ale teraz nie byłem w stanie. Miałem wrażenie, że moja wilcza postać chroniła moje ludzkie ciało od rozpamiętywania sytuacji z Harrym. W końcu wilki odczuwały o wiele mniej, ograniczyły się do instynktów, a tego właśnie potrzebowałem. Brak emocji, brak tego okropnego, wewnętrznego bólu.
Nie wiedziałem, ile czasu przesiedziałem pod łóżkiem Liama, dopóki nie zobaczyłem snopa światła na podłodze. Musiało już wzejść słońce, a biedny Liam nie mógł się przeze mnie wyspać. Miałem wyrzuty sumienia, bo Liam będzie niewiele spał, gdy nadejdzie jego ruja, a boląca erekcja dostatecznie spędzi mu sen z powiek.
Niechętnie wypełzłem spod łóżka, idąc tuż przy ziemi do drzwi. Cicho zszedłem po schodach, rozglądając się za postacią Liama. Dopiero po zapachu zawędrowałem do salonu, gdzie znalazłem śpiącego Liama.
Koc, którym się wcześniej przykrył, teraz leżał częściowo na jego pupie odzianej w szare bokserki, a reszta znajdowała się na podłodze. Liam śmiesznie wyglądał, leżąc twarzą na poduszce, która nasiąknęła dużą ilością śliny wypływającej z lekko rozchylonych ust. Jedna ręka zwisała luźno tuż przy ziemi, a drugą musiał trzymać pod sobą.
Nie wiedząc co dalej robić, położyłem się na ciepłym dywanie, blisko kanapy. Widok śpiącego Liama, tak rozluźnionego przez spokojny sen, zadziałał na mnie odprężająco. Tylko na chwilę zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem, Liama już nie było.
Poderwałem się na równe łapki, rozglądając się żywiołowo. Nie musiałem długo szukać, bo z kuchni wyłonił się Liam. Przystanął w pół kroku, gdy zobaczył, że już się obudziłem, i posłał mi niepewny uśmiech.
– Dzień dobry, Zee – mruknął dobrotliwie, drapiąc się w odsłoniętą pierś. – Mam nadzieję, że choć trochę odpocząłeś po tej nocy – dorzucił, ale nie mógł otrzymać ode mnie odpowiedzi. – Jeśli nadal nie chcesz się przemienić, to nie będę cię do tego przymuszał, ale nie chcę, abyś zrobił sobie krzywdę, gdy poczujesz się przy mnie zagrożony. Nie musisz ze mną rozmawiać, ale lepiej byłoby, gdybyś zmienił się w człowieka. Na wszelki wypadek pójdę teraz do sypialni i przyniosę ci kilka ubrań, dobrze? – zapytał spokojnie, a ja ugodowo kiwnąłem łepkiem.
Liam posłał mi uśmiech i w ekspresowym tempie pobiegł na górę. Ja przysiadłem na chwilkę, chowając się za sofą i rozmyślając nad słowami Liama.
Nie mogłem się wiecznie ukrywać pod postacią wilka, a Liam nie zasługiwał na takie milczenie z mojej strony. On się o mnie martwił i nie przestanie, dopóki nie usłyszy wyjaśnień. Z ciągłą obawą wymusiłem na sobie przemianę, dzięki czemu, gdy Liam zszedł na dół, zobaczył moją ludzką postać, która nieśmiało spoglądała na jego zadowoloną twarz.
– Cieszę się, że się przemieniłeś – rzucił z szerokim uśmiechem, układając na sofie ubrania. – Pójdę przygotować nam śniadanie, a ty ubierz się na spokojnie.
Pokiwałem głową, odczuwając małe déjà vu. Moja pierwsza wizyta w domu Liama wyglądała prawie tak samo. Też była niepewność i strach przed przemianą. Też były ofiarowane mi ubrania, aż wreszcie Liam znikający w kuchni, aby przygotować dla mnie coś dobrego.
Mimowolnie uśmiechnąłem się, czując pewną nostalgię. Nie potrafiłem wyjaśnić tego uczucia, ale to mogło mieć związek z Harrym. Chciałbym wrócić do chwili, gdy zdawałem się najważniejszy w życiu Harry'ego, a nie tak jak teraz, jako ktoś, kim mógł bezproblemowo pomiatać.
W oczach zaczęły gromadzić się łzy, więc wymusiłem na sobie spokój. Miałem ochotę znów się przemienić w wilka, aby przestać czuć ten przytłaczający zawód i ból, jaki sprawił mi Harry. Jednak nie chciałem kazać Liamowi czekać. Naprędce zarzuciłem na siebie ubrania, które były podobne do zestawu sprzed kilku dni, i – mozolnie stawiając kolejne kroki – wreszcie dotarłem do kuchni.
Liam stał przy szafkach kuchennych i wyciągał z nich kolejne składniki. Przyglądałem mu się, urzeczony, bo ten mężczyzna miał podzielność uwagi!
To było dla mnie wyjątkowe zjawisko i nieopisany talent. Ja potrafiłem się skupiać jedynie na jednej czynności, która nie zawsze mi wychodziła tak perfekcyjnie, jak tego oczekiwałem. Natomiast Liam manewrował, wręcz tanecznym krokiem po kuchni, wylewając słodką masę na patelnię, mieszając drewnianą łopatką jajecznicę i dodając kolejne produkty na kuchenną wyspę, gdzie już czekały: płatki, mleko, jogurt naturalny i wcześniej przygotowane kanapki.
Gdy Liam wreszcie zrozumiał, że jest obserwowany, posłał mi olśniewający uśmieszek godny Perfekcyjnej Pani Domu i wskazał mi wolne miejsce, gdzie już piętrzyło się gotowe jedzenie.
– Nie wiedziałem, na co miałbyś ochotę, więc masz dużo opcji do wyboru ~ zakomunikował śpiewnie, jakby przygotowanie kilku pozycji jak w menu śniadaniowym było najprostszą czynnością o szóstej rano. – Naleśniki jeszcze się smażą, a jajecznica jest jeszcze zbyt miękka, ale możesz sobie zrobić płatki, przegryźć kanapkę lub mogę ci podgrzać mleko na owsiankę – trajkotał, nie tracąc wigoru, a ja niepewnie przysiadłem na krześle.
Czułem się źle, zwłaszcza że ten konkretny mebel, poniekąd był głównym sprawcą kłótni pomiędzy mną a Harrym. Jednakże to dziwnie by wyglądało, jakbym stał jak kołek, gdy Liam tak się dla mnie starał, abym zjadł idealne śniadanie. Coś ścisnęło mnie za serce, powodując moje całkowite rozbrojenie. Miałem wrażenie, że jestem bezbronny w obliczu takiej dobroci.
Uśmiechnąłem się w odpowiedzi do Liama, łapiąc za miseczkę z mlekiem.
– Jest podgrzane, ale nie wiedziałem, czy takie lubisz do płatków. Zawsze możesz sobie dolać zimnego mleka – zasugerował Liam, gdy zacząłem nasypywać sobie czekoladowych kuleczek.
Skinąłem głową, aby zakomunikować mu to, że rozumiem. Mleko już ostygło, więc nie stanowiło problemu. Chociaż wolałem mleko prosto z lodówki, takie idealnie schłodzone.
– Miałem jeszcze wycisnąć sok, ale nie zdążyłem – zaśmiał się Liam z lekkim zakłopotaniem.
Moje kąciki ust mimowolnie uniosły się, przez ten uroczy widok. Zamaskowałem swój uśmiech, wkładając sobie łyżkę z płatkami do ust.
Liam zaczął opowiadać, nie tracąc entuzjazmu:
– Mam znajomego, który jest właścicielem rozległej plantacji cytrusów, więc często pojawiają się u mnie w domu. Dziś mogę ci zaoferować sok pomarańczowy, a później zrobię lemoniadę z miętą. Co prawda, nie jest tak gorąco, aby ochładzać się lemoniadą, ale to dość przyjemny w smaku napój. Poza tym nie jestem fanem jedzenia sezonowego. Kto mi zabroni jeść lody, gdy jest zima? To jest zdrowsze, ponieważ nie ma takiego szoku termicznego dla organizmu, gdy są upały podczas lata. Więc ja jadam lody przez cały rok i muszę się zmagać z dodatkowymi kilogramami, a nie opłatami za leki na przeziębienie, jak to sądzą inni.
Przysłuchiwałem się temu, rozweselony, zaczynając machać nogami. Wyspa kuchenna była dość wysoka, tak jak dołączone do niej krzesła rodem z jakiegoś baru, więc moje nogi nie stykały się z podłogą. Co więcej, ukazywały mój dobry humor, który jeszcze przed chwilą chciałem ukryć. Powietrze w pomieszczeniu było aż przesycone dobrą energią, którą wysyłał Liam. Jego urocze starania, aby porządnie mnie ugościć, a nawet dopieścić, sprawiły, że się rozluźniłem. Teraz cieszyłem się miłym towarzystwem.
Liam kończąc przygotowania, wciąż opowiadał o swoich dziwactwach kulinarnych, które sprawiały mu radość i wiele trudności, gdy był jeszcze nowatorem w swojej własnej kuchni. Przybliżał mi swoje upodobania, jeśli chodzi o smak i namiastkę zdrowego odżywania, które miało dla niego istotny wpływ na utrzymanie młodego wyglądu.
– Bądź co bądź mam już trzydzieści lat i dopiero teraz odnalazłem cię, Zee – zerknął na mnie z czułym uśmiechem, przekładając jajecznicę na duży talerz.
Posłałem mu uśmiech, bo byłem naprawdę ciekawy historii Liama. Czekał na swoją omegę aż tyle lat, że musiał jakoś wypełnić ten czas pełen oczekiwań. Ja nie należałem do cierpliwych osób, więc ledwo wytrzymałem te swoje dwadzieścia lat, aby wreszcie spotkać mojego przeznaczonego.
– Wcześniej rządziła mną obawa, że nigdy nie znajdę swojego przeznaczonego. Przecież wiosen było coraz więcej za mną, a ja nadal byłem sam. Zacząłem się bardziej przykładać do wyglądu, aby moja przyszła omega nie spotkała podstarzałego, grubasa z zakolami i chrypką od papierosów. – Liam zaśmiał się donośnie, kręcąc głową. – Wtedy miałem jakieś dwadzieścia pięć lat, gdy stałem się prawdziwym maniakiem siłowni i ćwiczeń, ale straciłem motywację po kolejnych dwóch latach. Uznałem, że jestem już w dostatecznie dobrej formie, aby przerwać te męczarnie, a stałe przemiany w wilka pomagały mi utrzymać to wszystko, co zyskałem po latach treningu. Gdy już zapanowałem nad sobą, skupiłem się na innych, aby oderwać swoje myśli od wciąż nieobecnej omegi w moim życiu. Stąd pojawił się pomysł prowadzania szkoły dla alf – dokończył swoją historię z roztkliwieniem, a mnie coś tknęło.
– Czemu tylko dla nich? – burknąłem, zapominając o tym, że miałem milczeć.
Nie chciałem się wdawać w rozmowy z Liamem, bo wiedziałem, że to tylko kwestia czasu, jak zacznie się domagać wyjaśnień – a ja nie byłem jeszcze gotowy. Jednak już zdążyłem się odezwać, a temat, który poruszyliśmy, był dla mnie bardzo istotny. Z tego powodu próbowałem się wcielić w kogoś, kim nie byłem i to jeszcze z natury, a to naprawdę trudne wyzwanie, aby zrobić z omegi alfę.
Kontynuowałem, nie schodząc z ostrego tonu:
– To nie fair w stosunku do omeg! Dlaczego zakładać szkołę tylko dla alf, skoro omegi są również wilkołakami potrzebującymi edukacji? Szkoły w świecie ludzi mają szereg procedur i przeprowadzają szczegółowe badania, które łatwo określają nasze wilkołactwo i przez to nas wyrzucają. Dobrze też jest, jak nie zgłaszają czegoś takiego do łowców, którzy mogą na nas polować i brutalnie zabijać. Więc dlaczego to zrobiłeś, Liam? Dlaczego dyskryminujesz omegi? – zapytałem z bólem, wyduszając z Liama bezradny jęk.
Mężczyzna przełożył talerze z naleśnikami i jajecznicą na wyspę, siadając naprzeciwko mnie. Dopiero po dłuższej chwili, spojrzał na mnie, a jego oczy wyrażały głęboki żal.
– Już samo to, że odważyłem się prowadzić placówkę edukacyjną dla wilkołaków nienależących do watahy, było dużym ryzykiem. Sam dobrze wiesz, jak nasz kraj nienawidzi wilkołaków, mając złudne przekonanie, że jesteśmy jedynie niecywilizowanymi mutantami. – Prychnął z pogardą. – Boją się nas i brzydzą, więc łatwo nas wydają łowcom – zaczął zbolałym głosem, by posłać mi niemrawy uśmieszek. – A teraz pomyśl, co właśnie robię. Utworzyłem szkołę dla wilkołaków, które ukrywają się w mieście, bo zostali wyrzuceni ze swoich watah lub po prostu odeszli. Nie mają oparcia w swoim stadzie i są bardziej narażeni na złapanie. Gdyby któreś z nich zdradziło informację o mojej szkole, doszłoby do tragedii. Mimo że lasy otaczające szkołę należą do mnie, to nie mogę mieć gwarancji, że ktoś niepożądany się nie przekradnie. Nie mogę zapewnić wszystkim bezpieczeństwa; nie tego pewnego na sto procent.
– Ale to nie wyjaśnia tego, dlaczego nie przyjmujesz omeg – wtrąciłem swoje, jednak mój głos stracił na sile.
Wcześniej miałem ochotę się wykłócać o tę niesprawiedliwość, ale teraz zacząłem pojmować odpowiedzialność, która spoczywała na Liamie. W pewnym sensie byłem z niego dumny, bo nie każdy odważyłby się na to, aby prowadzić tak niepewne przedsięwzięcie. Jednak odczuwałem zmartwienie. Liam miał bardzo dużo na głowie i to mogłoby mu zaszkodzić. Mógłby się znaleźć w niebezpieczeństwie.
– Gdyby nadszedł ten dzień, gdy łowcy ośmieliliby się zapuścić na mój teren, rozpętałaby się krwawa walka i bezwzględna łapanka. Alfy są silniejsze i wytrzymalsze, więc podczas zagrożenia mają większą szansę na obronę i ucieczkę od omeg. Tak jest prawda, Zee, i nie mówię tego dlatego, że mam jakieś uprzedzenia do omeg czy uważam je za gorsze – dodał, gdy dostrzegł grymas na mojej twarzy.
Zrozumiałem jego motywy, ale nadal coś tam w środku podpowiadało mi, że alfy zawsze będą traktować omegi jako gorszy sort wilka. Nawet Harry popierał taki system, uznając, że prace w domu powinny należeć do moich obowiązków tylko dlatego, że jestem omegą.
– Mimo wszystko, jest jeszcze inny, bardzo znaczący powód mojej selekcji. A chodziło tu o ,,porządek'' – zaznaczył Liam z dziwną nutką w głosie, która zdradzała rozbawienie.
– Porządek? – Uniosłem brew, przechylając głowę. – Co pedantyzm ma do...
– Chodzi mi o wewnętrzne walki. – Westchnął, jakby poruszył drażliwy temat. – Jestem przygotowany na ewentualną wojnę z łowcami, a zaprzyjaźnione wilkołaki patrolują moje terytorium, tym samym przejmując trochę moich obowiązków, ale nie mogę sobie pozwolić na typowe walki o dominacje. Gdybym przyjmował wszystkich, musiałby się użerać z bandą napalonych alf i chętnych omeg podczas ich ruj czy gorączek, bo wilków spoza watah najczęściej nie stać na leki.
Musiałem się z tym zgodzić. Sam nie mogłem kupić leków od lepszego sprzedawcy, bo nie było mnie stać. Pozostali też mogli mieć podobne problemy, więc argumentacja Liama była bardzo trafna. Nasze zwierzęce odruchy są strasznym utrapieniem dla otoczenia.
– To naprawdę męczące, gdy alfy walczą o jedną omegę, a przecież sam wiesz, że wasz zapach działa na nas ogłupiająco. – Posłał mi znaczący uśmieszek, a ja stłumiłem chichot. – Nie chodzi tu o przekonanie, że omegi nie są warte kształcenia takiego jak alfy, ale prawda jest taka, że nad alfami jest trudniej pracować i przez to wyzwanie staje się ciekawsze. Sam jestem alfą i nie wyobrażam sobie prowadzania szkoły dla omeg, bo byłoby to...
Miałem wrażenie, że Liam zarumienił się delikatnie, co rozluźniło napiętą atmosferę. Znów zdusiłem śmiech, gdy Liam odchrząknął, by dokończyć.
– No, byłoby to niezręczne. Nie umiałbym zarządzać taką szkołą i nie zapewniłbym odpowiedniego kształcenia omeg.
– Ale mnie przyjąłeś – mruknąłem pod nosem, przypominając sobie propozycję Harry'ego o dołączeniu do szkoły. – Nie rozumiem, dlaczego się zgodziłeś. Wiem, że jesteś przyjacielem... Harry'ego... – Imię mojego przyjaciela niechętnie przeszło mi przez gardło, co nie uszło uwadze Liama. Kontynuowałem z większym zaangażowaniem, mając nadzieję, że szybko o tym zapomni: – Ale czy warto tak ryzykować?
– Czyli Harry nie opowiadał ci o jego odejściu ze stada? – zapytał spokojnie, ale w jego głosie usłyszałem jakieś echo, które zastanawiało nad przemilczanymi słowami.
Pokręciłem głową, a Liam przymknął na chwilę powieki.
– Mogłem się domyślić, że Harry postanowi wymazać to wszystko z pamięci, ale nie sądziłem, że utrzyma to w tajemnicy przed Tobą.
– C-co takiego? – dopytywałem niespokojnie, gdy cisza się przedłużała.
– To Harry powinien ci o tym opowiedzieć, Zee – westchnął, otwierając oczy.
Miałem wrażenie, że mignął w nich przebłysk zaniepokojenia.
– Mogę ci tylko powiedzieć, że należałem do tej samej watahy, z której uciekł Harry, jedynie z tą różnicą, że mnie wyrzucono.
– Dlaczego cię wyrzucono? – Na moje piskliwe pytanie, Liam odwiedzał lekceważącym wzruszeniem ramionami, ale dobrze wiedziałem, że nie podchodzi do tego tematu, będąc całkiem opanowanym.
– Nie pasowałem do tej watahy, tak brzmiało oficjalne oświadczenie, ale prawda była zgoła inna. Chodziło o to, że moja alfa była bardzo duża i silna i już w tak młodym wieku mogła wywołać konflikt z alfą stada. Byłem jedynie dzieciakiem, a już stanowiłem zagrożenie, które trzeba było wyeliminować. – Liam prychnął, kręcąc głową.
Sam niemrawo przełknąłem ślinę. Liam był do mnie podobny. Ja zostałem osierocony w młodym wieku, a on stracił całą watahę. Oboje doznaliśmy samotności, na którą nie można się przygotować.
Liam posłał mi pokrzepiający uśmiech, gdy zaczął kolejną opowieść:
– Miałem tylko piętnaście lat, a musiałem opuścić mój dom. Odprawiono mnie z najpotrzebniejszymi rzeczami, ale Harry nie popierał decyzji swojego ojca. To on odwiedził mój dom, tego feralnego dnia, gdy miałem się pożegnać z rodziną i opuść teren watahy w ciągu kolejnych dwudziestu czterech godzin. – Do tej pory głos Liama był przesycony skrywanym bólem i urazą, ale teraz nagle ożył. Jego wargi ułożyły się w przyjemnym uśmiechu. Kontynuował pogodniejszym tonem: – Harry opowiedział mi o ziemiach, które kiedyś zamieszkiwała nasza wataha, ale przeniosła się ze względu na brak pożywienia. Harry przekazał mi wszystkie dokumenty, które pomogły mi uzyskać wszelkie prawa do tej ziemi, a także przyznał się do pewnej działalności, którą stado porzuciło, a ja mogłem ją wznowić i zarobić całkiem przyzwoite pieniądze.
– Działalności? – dopytywałem, zainteresowany. Moja rodzina nigdy nie mieszkała w stadzie, więc byłem bardzo ciekawy tych wszystkich tradycji czy sposobów na przetrwanie watahy. – Watahy mają jakieś firmy?
– I to nie jedną. – Liam zaśmiał się, spoglądając na mnie z pobłażaniem. – To też powinieneś wiedzieć od Harry'ego, ale to mogę ci mniej więcej wyjaśnić. Nasz świat funkcjonuje na równi z czarnym rynkiem i wszystkim, co należy do przestępczego świata. Tak jak mafia czy wszystkie te nielegalne przedsięwzięcia mają swoje oparcie we wpływowych osobach czy tych wyżej postawionych, które są przez nich opłacane i wspomagane. Można powiedzieć, że my mamy takie wtyki, które załatwiają nam prawa do danego terytorium i zachowują nasz istnienie na określonym obszarze w tajemnicy przed łowcami. W końcu nie wszyscy są zdania, że trzeba nas wybić. Są państwa, gdzie tacy jak my żyją wolni i otwarcie przyznają się do swojego wilkołactwa i nie są przez to potępiani lub dyskryminowani. Żyją tam na równi z normalnymi ludźmi, a czasem zajmują wysokie stanowiska.
– Naprawdę? – pisnąłem, prawie skacząc na krześle. – Są takie kraje? Dlaczego tam nie wyjedziemy?
– Bo trudno tam się dostać, Zee – rzucił z uśmiechem Liam, ale w jego spojrzeniu dostrzegłem tę łagodność i rozczulenie spowodowane przez moje nieuświadomienie w tych wszystkich sprawach. – Trzeba posiadać naprawdę dobre kontakty, aby przedostać się przez granicę takiego kraju, nie mówiąc już, że w naszym ochrona jest porównywalna do więzienia. Ciężko stąd uciec, będąc wilkołakiem.
– Ou... Rozumiem – mruknąłem, tracąc zapał. – Dlatego nie mogłeś wyjechać i musiałem poradzić sobie tutaj?
– Otóż to. Ale teraz jest mi coraz lepiej. Prowadzę dobrze prosperującą działalność, odkładam pieniądze na czarną godzinę i mam pewną omegę na oku, którą będę się starał w sobie rozkochać – wymruczał na koniec flirciarskim tonem.
Zacząłem się kręcić na krześle, dobrze czując, jak twarz zalewa mi rumieniec.
– Jestem twoim przeznaczonym, więc nie będziesz się musiał długo starać o moją miłość – wydusiłem z siebie, gdy tak nagle zacząłem wpakowywać do ust moje namiękłe płatki.
Liam przypatrywał mi się z szerokim uśmiechem, samemu zabierając się za swoje zimne już śniadanie.
– Ale to nie zmienia faktu, że muszę się postarać o względy mojego przeznaczonego – odszepnął z lubieżnym uśmieszkiem.
Obietnica jego przyszłych działań mających zdobyć moje serce, wisiała między nami podczas naszego posiłku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro