4 Z d j ę c i e
https://youtu.be/a_426RiwST8
Trójka przyjaciół jak dziki wpadli do windy. Nnoitra swoim długim palcem molestował przycisk z numerem 9. Nie wytrzymał jednak ciśnienia i tuż przed zamknięciem się drzwi windy pobiegł wpław na schody. Winda akademikowa nie należała do najwolniejszych, ale najszybsza też nie była. W tym biegu na pewno przegrała z Nnoitrą, gdyż kiedy Szayel i Grimmjow dotarli do pokoju, Cyklop już przyciskał Ukraińca do ściany.
— KOGO WPUŚCIŁEŚ DO POKOJU, MÓW BO CI PIEROGI DO PĘPKA POWCISKAM — szarpał współlokatorem jak szalony. Ukrainiec był szczerze zdezorientowany i przez krzyki Nnoita prawie nie słychać było jego wyjaśnień dotyczących tego, że wyszedł na zajęcia jeszcze przed Szayelem. Z wielką niechęcią Grantz musiał przyznać mu rację i skorzystać z pomocy Grimmjowa w celu związania Jirugi kalesonami.
— To co teraz? — Spytał Grimmjow, rozsiadając się na łożu czarnowłosego.
— Musimy go szukać po wydziałach. Wrócę jutro do Artes Liberales. Wy pójdziecie na Kampus Główny i przeszukacie wydziały wschodzące w skład MISHu. Sporządzę mapę. A teraz poszukamy go tutaj, na Ochocie.
Szayel odpalił swoją kieszonkową drukarkę i wręczył kolegom powiększoną kopię zdjęcia Ulquiorry.
— Pamiętajcie, żeby nie zwracać na siebie uwagi. Nie możemy go wypłoszyć. Koniecznie przepytujcie pracowników szatni czy portierni, oni zawsze mają największą szansę widzieć kto wchodzi i wychodzi z budynku.
Tego dnia nie mieli więcej zajęć, więc ich poszukiwania trwały aż do zamknięcia wszystkich budynków uniwersyteckich, w skład których wchodził kompleks sportowy, gdzie ćwiczono sobie w najlepsze jeszcze po 21, gdyż studenci Uniwersytetu Trzeciego Wieku chcieli jeszcze dłużej sobie pograć w wodnego golfa.
— Wynudziłem się na śmierć, mam już głęboko gdzieś Schiffera. — Nnoitra rzucił się twarzą w poduszkę. Bezcelowe poszukiwania zmęczyły go bardziej niż ćwiczenia z doktor Wuyą.
Nowy dzień przynosi nowe nadzieje. Wymęczeni ćwiczeniami z fizyki z jakimś świrem, przyjaciele ruszyli w stronę Centrum, aby kontynuować poszukiwania Ulquiorry. Po drodze zatrzymali się w Saharze na pożywnym kebabie z zaskakująco darmową i aromatyczną herbatą.
— Ja wam coś powiem — rzekł uroczyście Grimmjow. — Mi się wydaje, że to nie jest prawdziwy Ulquiorra.
— No co ty, tylko on ma takie ćpuńskie spojrzenie, tego nie podrobisz — mruknął Nnoitra przeżuwając bułkę.
— Przykro mi, Grimmjow, ale to na pewno on. Widziałem go. Rozmawiałem z nim. Dotykałem go. — Szayel westchnął dramatycznie nad swoim zjedzonym do połowy kebabem w cieście. Nie miał siły na więcej. Jedzenie jednak się nie zmarnowało, gdyż Grimmjow chętnie pochłonął wszelkie resztki z okruszkami.
— A może właśnie jest przekupiony? Albo... — Pantera zrobił dramatyczną chwilę przerwy, podczas której beknął niczym Tata Świnka. — ...ZACZAROWANY!
Nnoitra posłał koledze spojrzenie pełne politowania, żalu i bulu bez nadziei.
— Nie ma co tu dużo gadać, wracajmy do roboty — postanowił Szayel podnosząc się z miejsca.
Rozdzielili się i ruszyli w ustalone wcześniej strony. Grantz podjechał do Białej Willi, gdzie nikt nie mógł udzielić mu jakichkolwiek informacji na temat czarnowłosego chłopaka ze zdjęcia. Poszedł nawet do znajdującej się obok biblioteki, lecz również bez rezultatu. Także podróż Nnoitry i Grimmjowa po Kampusie Głównym nie przyniosła efektów.
— Nie zbadaliśmy tylko Wydziału Prawa, bo wpuszczają tylko w garniturach albo z legitymacją MISHu — poinformował Nnoitra przez telefon.
— To może być trop... — Szayel zamyślił się. Udało mu się już wrócić do pokoju i starał się włamać do systemów uczelni. Chwilę później Nnoitra zadzwonił ponownie. Czyżby...
— LEĆ NATYCHMIAST DO PORTIERNI, ODBIERZ PASZPORT GRIMMJOWA I PRZYJEŻDŻAJ TU NATYCHMIAST. BAGIETY GO ZGARNĘŁY I CHCĄ GO DEPORTOWAĆ.
Szayel złapał się za serce. Wsunął szybko mokasyny na stopy i wybiegł w stronę windy. Była w piwnicy i wjeżdżając zatrzymywała się na każdym piętrze. Grantz zdecydowanie nie miał na to czasu. Rzucił się na schody zbiegając po dwa stopnie naraz. Kilka razy prawie się zabił, ale w końcu dotarł do portierni.
— Przepraszam, mój kolega zostawił wczoraj paszport, czy mogę go odebrać? — Wydyszał prosto do okienka.
— Mogę oddać dokument tylko do rąk własnych. RODO. Mówi to panu coś?
— Ale kolega właśnie został zaaresztowany!
Pani wzruszyła ramionami i poszła zrobić sobie herbaty.
Szayel uderzył pięściami w blat z rozpaczy. Wybiegł z akademika wybierając szybko numer na taksówkę. Urwał jednak w połowie, bowiem właśnie na ulicy stał Uber i wysiadali z niej poprzedni pasażerowie. Nie patrząc na nic wskoczył do samochodu.
— Krakowskie Przedmieście! Szybko! — Wydyszał, ostatnie słowo wypowiadając po angielsku. Kierowca zdawał się jednak zrozumieć. Poza tym Szayel wyglądał, jakby dusza mu miała zaraz wyskoczyć, więc Uber nacisnął szybko pedał gazu i przejechał na czerwonym mijając Pomnik Lotnika oraz wbijając się na ulicę prowadzącą do centrum. Podróż była naprawdę szybka i szalona. Kierowca ostro wchodził w zakręty i niespecjalnie przejmował się obowiązującymi zasadami ruchu drogowego. W tej chwili jednak nie miało to znaczenia dla Grantza. Zapłacił te 50 groszy i wybiegł przed Kampus Główny.
Nnoitra nie mówił, gdzie dokładniej mają się spotkać, ale Szayel szybko wypatrzył najbliższy posterunek policji. Wbiegłszy do środka nigdy nie spodziewał się zastać tego, co zastał. W niedużym korytarzu znajdowało się dwoje drzwi, trzy krzesła oraz lada dyżurnego policjanta, który aktualnie siedział nieprzytomny na swoim krześle. Do drugiego pomieszczenia drzwi były otwarte — prowadziła do niego niepokojąco spora strużka krwi.
— Grimmjow? — Szayel zajrzał do ostrożnie do środka.
Twarzą do ściany stało dwóch policjantów z rękami w górze. Trzeci, dość postawny, leżał przy biurku. Krew sączyła się z różnych otworów jego ciała. Wyglądał na pozbawionego przytomności. O ile nie martwego. Nnoitra siedział rozwalony na krześle i przebierał palcami długopis. Kiedy różowowłosy dotarł, ten posłał mu spojrzenie mówiące „Zobacz, co ten debil nawyprawiał". Postać Grimmjowa rzuciła się w oczy Szayela na końcu. Wyraźnie obrażony Pantera stał oparty w rogu pomieszczenia obok metalowej szafki z aktami.
— Nawet nie pytaj — syknął Nnoitra, kiedy Grantz ledwo odtworzył usta. Stali tak w milczeniu jeszcze chwilę, ale w końcu Szayel nie wytrzymał.
— Na zakręcony ogonek Tatusia Świnki. Co wyście odjaniepawlili?!
Starał się nie panikować, lecz w jego przyciszonym głosie dało się wyczuć niepokój połączony z rozpaczą.
— Jak tylko go zabrali to zadzwoniłem do ciebie. Przyszedłem tutaj i zastałem tego debila jak naparzał tego tu. — Nnoitra wskazał brodą zakrwawionego policjanta, po czym wstał. — Dawaj ten paszport i spadamy.
— Problem jest taki... że nie mam paszportu.
— ...chyba se jaja, kurka, robisz!
— RODO. Mogą wydać dokumenty tylko właścicielom. Więc albo Grimmjow załatwi pełnomocnika...
— Słyszysz!? - Nnoitra przerwał Szayelowi zwracając się gwałtownie do Pantery. — Zasuwasz w podskokach do akademika, bierzesz ten zafajdany paszport i wracasz jak najszybciej, jasne!
Złapał go za koszulę i wyprowadził z komisariatu, chociaż tak naprawdę był tylko zbędnym dodatkiem — zachmurzony Grimmjow i bez jego pomocy właśnie opuszczał lokal.
Podczas nieobecności Pantery, Nnoitra i Szayel związali nieprzytomnego napakowanego gliniarza, gdyż jako jedyny zdawał się być niebezpieczny. Upewnili się też, że wszyscy pozbawieni przytomności żyją. Dwójka pod ścianą bez ruchu i większego przejęcia stała spokojnie. Nikt nie próbował nawet z nimi rozmawiać. Szayel postanowił nawet rozejrzeć się za jakąś szmatą, żeby zetrzeć krew z podłogi, kiedy usłyszeli narastający hałas. Helikopter?
— Mam złe przeczucia... — mruknął Szayel.
Po chwili coś wybuchło.
Wybiegli przed komisariat i ujrzeli dym unoszący się nad rozwalonym na placu uniwersyteckim helikopterze. Ze środka wynurzył się Grimmjow, który pokasłując, zbliżał się do kolegów z szerokim uśmiechem. Jacyś przygodni przechodni z przerażeniem zabrali się za ewakuację pilota i gaszenie ognia. Nasza trójka zniknęła szybko w komisariacie.
Nnoitra wyrwał Panterze paszport i zamachał nim przed twarzami przytomnych policjantów.
— Paszport! — Kwiknął. — Widzicie? To on! — Wskazał palcem na zdjęcie Grimmjowa na dokumencie, a potem na kolegę. — Grimmjow. G, r, i m, m, j, o, w. To on! — Ponowił wskazywanie, tym razem z danych personalnych na kolegę. — Ma paszport i jest tu legalnie. A teraz nara frajerzy.
Nnoitra sprezentował przytomnym lepę na ryj i uciekli. Zarówno Szayel i Nnoitra musieli przyznać, że byli wdzięczni Grimmjowowi — dzięki rozbitemu helikopterowi mogli skorzystać z zamieszania i wtopić się w tłum.
***
— Jeszcze raz — skąd, do diaska, wziąłeś helikopter?
— Eh... Jak se szedłem do akademika to akurat jakiś polityk zemdlał czy coś i go helikopterem zabierali, to tak na przypał wsiadłem. — Grimmjow rozłożył się wygodnie na łóżku Szayela.
Grantz złożył ręce jak do modlitwy słysząc ponownie o słodkiej bezmyślności kolegi. Grimmjow był tak głupi, że mając w ręce bilet kolejowy z nazwą miejscowości napisaną podwójną czcionką mógłby wsiąść w autobus w przeciwnym kierunku, bo miał fajne kołpaki. (Tak było.)
— Spytałem ich po drodze, co to za szpital — kontynuował — no i się okazało, że to ten obok Kampusu Ochota. Więc, no, spytałem ziomka, czy mnie odwiezie z powrotem i zabrał. Niestety nie mógł znowu lądować na ulicy, bo za duży ruch i tak dalej, więc wskazałem na plac. Wydawało mi się, że jest tam więcej miejsca, no ale złamaliśmy po drodze ogon i paliwo wyciekło — zakończył swoją opowieść wzruszeniem ramionami. — Przynajmniej byłem szybko, co nie? — Wyszczerzył się.
Koledzy musieli mu przyznać rację. Szayel myślał intensywnie nad kolejnym posunięciem. Jeśli chodzi o policję, nie musiał się martwić — wykonany kilka minut temu szybki przelew z pewnością załatwił sprawę i nikt nie będzie ich szukać.
— A ten, a może Schiffer jest na innej uczelni? — Zasugerował Nnoitra siedząc na parapecie i zerkając na widoczny z okna szpital Uniwersytetu Medycznego.
— Też o tym myślałem. Nie znalazłem co prawda żadnych informacji o współpracy Artes Liberales z innymi uczelniami, ale nie można wykluczyć, że Ulquiorra był w Białej Willi tylko jednorazowo.
Współlokator z Ukrainy wstał, aby odłożyć czytaną przez siebie książkę na półce. Jego ruch automatycznie wywołał skupienie na sobie spojrzeń reszty osób przebywających w pokoju, gdyż zdążyli oni zapomnieć o jego obecności. Ich wzrok padł na coś, co przyklejone było skrawkiem taśmy klejącej do ściany i dotychczas zasłonięte było plecami siedzącego na łóżku Ukraińca. Zdjęcie Ulquiorry, z którym chodzili go szukać.
— Ty, ale po co to sobie powiesiłeś, rąbnięty jesteś? — Odezwał się Nnoitra. Ukrainiec spojrzał się na niego zdziwiony, po czym parsknął śmiechem.
***
Tym razem bez ilustracji, ale nie wykluczam, że kiedyś się pojawi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro