Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3 S z t u k i w y z w o l o n e


Wypadałoby trochę wyjaśnić dziwaczny kierunek Szayela. Międzyobszarowe Indywidualne Studia Matematyczno-Przyrodnicze. Trzeba na nim ukończyć podstawę programową kierunku wiodącego, a dodatkowo uczęszczać na zajęcia na innych wydziałach ścisłych, przyrodniczych bądź społecznych. Trzeba również odbyć raz w semestrze zajęcia w  legendarnej Białej Willi należącej do kolegium Artes Liberales.

A cóż to takiego? — spytacie. Otóż wspomniane kolegium prowadzi studia tajemne, podczas których uczęszczasz na niesamowicie losowe zajęcia kulturowo-humanistyczne, wgłębiasz się w detale życia słynnych artystów i uczysz się zapomnianych języków. Właściwie to nie robisz nic i kończysz z dyplomem, który przydaje się tylko do podjęcia dalszych studiów na Artes Liberales.

Kwatera tegoż kolegium znajduje się we wspomnianej już, przepięknej Białej Willi (ulokowanej obok Biblioteki Uniwersyteckiej na Powiślu). Do uszu Szayela zdążyły dotrzeć plotki na temat owego tajemniczego miejsca. Jako że rok akademicki rozpoczął się w czwartek, musiał poczekać kilka dni aż do poniedziałku, kiedy to odbywały się zajęcia o majestatycznym tytule „Śniadania i kolacje Mickiewicza – co jedli Polscy romantycy i jaki wpływ na działalność muzyków barokowych miało trzęsienie ziemi w Lizbonie w 1755 roku*".

Droga nie była długa. W porównaniu z Nowym Jorkiem, Warszawa jest jak jedna dzielnia. Szayel przejechał tramwajem przez Centrum i wysiadł na Moście Poniatowskiego, z którego rozpościerał się cudowny widok na tą gorszą część miasta. Grantz zasłonił usta chusteczką, starając się powstrzymać odruch wymiotny na widok Pragi i Basenu Narodowego wybijającego się na pierwszy plan. Zszedł urokliwymi, lecz zapuszczonymi schodami i dotarł na przystanek autobusowy, gdzie transport publiczny zabrał go aż przed samą Białą Willę, gdyż mieli nawet własny przystanek na żądanie. Różowowłosy musiał przyznać, że budynek zrobił na nim wrażenie. Połączenie klasycznego stylu architektonicznego z nowoczesnym minimalnym wnętrzem było bardzo wysmakowane, zupełnie inna jakość niż ten przedwojenny gmach Wydziału Chemii. Szayel zwrócił uwagę na to, jak różni i awangardowi byli studenci przebywający tutaj. Z łatwością dało się odróżnić tych rodzimych od gościnnie przebywających studentów międzyobszarowych. Wśród nich byli nie tylko ścisłowcy i przyrodnicy, o nie. Szayel już dobrze wiedział, kogo może tu spotkać. Na Uniwersytecie Warszawskim były jeszcze jedne studia międzyobszarowe – humanistyczne, w skrócie MISH. Oni również mieli obowiązek raz w tygodniu odwiedzać Białą Willę. Różnili się jednak znacznie od ścisłowców. Byli prawdziwą bucerią tej uczelni. Jednego z nich Grantz szybko zidentyfikował — chyba tylko stali bywalce Wydziału Prawa i Administracji popylali po uczelni w garniturze i z aktówką pod pachą. Ciekawe, czy już wiedzą, że dyplom z ich międzywydziałowych studiów nie umożliwi im podejścia do aplikacji radcowskiej.

Zajęcia okazały się niesamowitą męczarnią. Wykładowca był człowiekiem z pasją. Najgorzej. Niekończące się dygresje rozpalały serca tutejszych studentów, jednocześnie okrywając hańbą Szayela. Ale nie żałował swego przybycia do Białej Willi. Nie z powodu śmiercionośnych zajęć, czy rozczarowania z powodu przymusu powrotu na o wiele brzydszy wydział. Przyczyną była osoba, którą zobaczył wychodząc z budynku przez przeszklony korytarz — koszula w awangardowe wzory, sztruksowe spodnie podwinięte do połowy łydki, potężne białe adidasy i kolorowe koraliki we włosach. Z pewnością by ominął tego cudaka, jak wielu mu podobnych, gdyby nie to, że ujrzał jego twarz. Ta bladość skóry, to zielone spojrzenie spod kruczoczarnych brwi, ten nieprzenikniony wyraz twarzy ukrytej pod ciemną grzywką.

— Ulqu... iorra... — różowowłosy sapnął, opierając się ciężko o ścianę. Schiffer oderwał spojrzenie wbite dotychczas w wyświetlacz Nokii 2000 i spojrzał na przyjaciela. Trwali tak w milczeniu, rozumiejąc się bez słów.

Szayel jak dzik wpadł do taksówki stojącej w pobliżu. Nie miał czasu na zabawę w ekologicznego studenta — musi jak najszybciej zobaczyć się z Grimmjowem i Nnoitrą. Przyjaciele stali już przed aulą na Wydziale Chemii i oczekiwali na pierwszy wykład. Byli nieco zmieszani widokiem i rozmowami innych osób oczekujących wraz z nimi. Na ćwiczeniach jakoś nie zwrócili specjalnie uwagi na pozostałych studentów, poza tym wtedy było ich mniej, lecz teraz stali w otoczeniu dość sporej grupy totalnie nijakich ludzi. Wszyscy wyglądali jakby dopiero co rozpoczęli liceum. Liczba brązowych par spodni na metr kwadratowy przekroczyła normę. Zdawało się, że wszyscy znaleźli się tu przez przypadek. Nikt nie wyglądał na zainteresowanego nadchodzącym wykładem. Gdzie są ci wszyscy pasjonaci sztuk ścisłych? Cyklop spodziewał się tu raczej spotkać tłum klonów Grantza. Grimmjow czuł się, jakby robił się brudny od tego towarzystwa i najchętniej by ich wszystkich pobił. Rozmyślania przerwał im wypluwający płuca Szayel.

— On... żyje...Widziałem go na Artes...

— Kto? Co? Gdzie?

— No... Ulquiorra...

Nnoitra wytrzeszczył oczy. Grimmjow poczuł ściśnięcie w żołądku i aż łzy wpłynęły mu do oczu ze wzruszenia.

— Ale jak... Przecież miał być w Meksyku czy gdzieś! — Wyskrzeczał Nnoitra.

— Nie uwierzycie...Ale... To jednak nie był Meksyk. — Szayel poprawił sobie okulary. Aula została otwarta i studenci zaczęli wpływać do środka. Przyjaciele podążyli z nimi, lecz nie przerywali rozmowy.

— Zaadoptowała go jakaś rodzina z Kirgistanu. Okazało się, że to byli Polacy wywiezieni na wschód podczas wojny. Kiedy tylko Ulquiorra do nich dotarł...

Szayel musiał przerwać,gdyż profesor prowadzący wykład już był na miejscu i rozpoczął zajęcia nim wszyscy dobrze zajęli miejsca. Nasza trójka zajęła pierwsze lepsze miejsca. Szayel wyjął tonę kartek do notowania i starał się skupić na wykładzie, chociaż zdecydowanie bardziej zaaferowany był Ulquiorrą. Również jego przyjaciele byli zbyt przejęci odnalezieniem kolegi, chociaż nawet gdyby nie to, nic nierozumieliby ze słów staruszka zasuwającego kredą po tablicy i przemawiającego tyłem do studentów. Nnoitra postanowił poszperać w internecie na jabłkonie Grimmjowa w poszukiwaniu informacji o Ulquiorze. Zalogował się na Cukierbuku.

— OŻ TY FRAJERZE DEBILU ZAFAJDANY — wydarł się na cały głos zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych, oprócz profesora, który pozostał w swoim chemicznym transie.

— To nie ja! — Odruchowo krzyknął Grimmjow, zaś siedzący z drugiej strony Szayel zerknął na wyświetlacz jabłkona. Widniało na nim zdjęcie wrzucone na tablicę Nnoitry — przedstawiało Ulquiorrę siedzącego w specyficznej, kucającej pozie na łóżku Jirugi w akademiku. Opis w poście głosił: defekuję na twoją matkę.


Chłopacy szybko znaleźli się na dziewiątym piętrze Żwirka. Po Schifferze nie zostało śladu, zaś pani w portierni nie była w stanie udzielić informacji o tym, czy ktoś w ciągu ostatniej godziny brał klucz do ich pokoju.

— O co temu debilowi chodzi!? — Nnoitra związał sobie kuc gumką recepturką znalezioną gdzieś na podłodze. — Nie gadaliśmy ze sobą od kilku miesięcy, ale to chyba nie powód, żeby takie rzeczy robić. Naklepię mu potężnie, jak tylko pokaże tą swoją obleczoną w mąkę twarzyczkę.

— Jesteś pewien, że nie obraziłeś go przed naszym rozstaniem? Ulquiorra był bardzo pamiętliwy... — spytał Szayel analizując w powiększeniu każdy fragment i aspekt dziwnego zdjęcia przyjaciela. Najdziwniejszy w tym wszystkim był opis — każdy kto znał Schiffera dobrze wiedział, że ten oszczędny w słowach chłopiec nie marnuje ich na wulgaryzmy.

— Jeszcze jakby to było o babce, to bym zrozumiał, bo nas kurka opuściła dla jakichś skoków narciarskich, ale żeby matulę obrażać, która kopła w kalendarz te ileś lat temu?

Grimmjow wrócił właśnie z kibla i podszedł do pokojowego zlewu. Obnażył się i oddał mocz do porcelany. Szayel nie zwrócił nawet na to uwagi, pochłonięty ekranem swojego jabłecznego komputera, lecz Nnoitra w mgnieniu oka począł ciskać w Grimmjowa wszystko co miał pod ręką — od butów, po pierogi aktualnie nieobecnego współlokatora z Ukrainy. Oczywiście w poczet rzucanych rzeczy dołączyły obelgi.

— No co się czepiasz, w tej łazience taki syf, że wolę się odlać tutaj — rzekł niewzruszony Grimmjow, którego silne plecy odbiłyby nawet noże pani Gessler, więc pierogi spływały na nim jak po masełku.

— Znalazłem jego lokalizację — rzekł w końcu Szayel przerywając atak Nnoita na Panterę. — Jego konto było stworzone dzisiaj rano i nie zawierało żadnych informacji, ale...

— Ty solony hakerze — Nnoitra posłał mu szeroki uśmiech, zastanawiając się jak wykończy Schiffera.

— Hehe... Żaden hakerze... — Szayel z chytrym uśmieszkiem poprawił okulary. — Po prostu wysłałem Cukierbergowi szybki przelew i w opisie poprosiłem o więcej danych dotyczących tego konta.

— No to super, jedziemy — napalił się Nnoit i zaczął pakować do torby maczetę, figurkę Świętej Teresy, skarpety leżące w zlewie podczas mikcji Grimmjowa oraz inne rzeczy.

— Co ciekawe, nie ma go w systemie uczelni — dodał Szayel, kiedy windą zjeżdżali na dół. — Więc albo nie jest studentem, albo jeszcze go nie dopisali. Co jest możliwe, gdyż do Polski przybył mniej więcej w tym samym czasie co my.

— Ale co on tu właściwie robi? Grimmjow, odbierz paszport z portierni, bo będziesz miał problemy, czopie. — Nnoitra popchnął kolegę w odpowiednie miejsce. Goście wchodzący do akademika musieli zostawić dokument tożsamości w portierni, co było bardzo dobrym i szybkim rozwiązaniem, a także wiązał się z tym brak potrzeby czekania aż ktoś łaskawie przepisze do jakiegoś notesu dziwaczne i niezapisywalne nazwisko Grimmjowa (o dziwo na paszporcie miał je spisane, ale np. w systemie uczelnianym już nie – stwierdzili, że szkoda roboty).

— Tego mi nie mówił. Opowiedział mi tylko o tym, że po przybyciu do Kirgistanu, jego rodzina adopcyjna zbierała się właśnie do powrotu do Polski, gdyż odnaleźli swoich krewnych. Tak tutaj trafił.

Do wyznaczonego przez Cukiera miejsca jechali taksówką. Wszystko szło gładko, kiedy nagle znaleźli się na Moście Łazienkowskim.

— Przepraszam,czy musimy przejeżdżać na drugą stronę Wisły? — spytał łamanym angielskim Szayel pana kierowcę, który nie znał angielskiego.

— Ano. Toż to na Pradze ten adres co go daliście— odrzekł pan Janusz. Grantz przeczesał ze zdenerwowania swoją różową grzywkę. Grimmjow wyglądał przez okno jak pies, zaś Nnoitra praktykował swoje złowrogie wzroczenie na panu Januszu, który nawet bez tego nie był skory do zagadywania tych cudacznie wyglądających podróżnych.


— Stówka się należy —powiedział tylko, kiedy wysadził ich na Saskiej Kępie. Zapłacił Grimmjow, który akurat znalazł w skarpecie jakiegoś drobniaka. Po rozejrzeniu się, przyjaciele stwierdzili, że nie jest tutaj aż tak źle, jak to o Pradze się mówi. W tej całkiem spokojnej i zadrzewionej okolicy znajdowało się wiele dość oryginalnych domów postawionych w międzywojniu. Ruszyli jednak do swojego celu, czyli budynku, pod którego podwiozła ich taksówka.

— Dawajcie nam tą kurkę Schiffera! —Uderzeniem pięścią w blat przywitał się Nnoitra. Szayel rozejrzał się po lokalu. To zwykła kawiarenka internetowa. Pani za ladą spojrzała zaniepokojona na Jirugę, a potem na Grimmjowa, który ze sporym zdziwieniem odkrywał, że monitor komputera może być grubszy niż 5 cm.

— Kolego, spokojnie — Grantz odsunął szalonego Cyklopa i przyjął swój najbardziej czarujący uśmiech.— Przepraszam bardzo, szukamy znajomego. Czy widziała go pani może dzisiaj? — Podstawił kobiecie swego jabłkona ze zdjęciem Schiffera.

— Oh tak, był tutaj jakąś godzinę temu.

— Czyli wtedy, kiedy opublikowano zdjęcie — zwrócił się Szayel do kolegów. — Skoro wcześniej widziałem go w Białej Willi, a ty jeszcze byłeś w pokoju, to raczej nie mógł zrobić tego zdjęcia dzisiaj.

— Chyba, że zrobił to jak poszedłem do łazienki.

Przyjaciele spojrzeli sobie głęboko w oczy. Oboje myśleli o tym samym — ich kolega z Ukrainy mógł coś wiedzieć na ten temat. Zwinęli manatki i wrócili na Ochotę.

***

"Krótki komentarz: Co prawda w opowiadaniu przedstawiam Warszawę taką, jaką ją poznałam, to należy mieć na uwadze, że jest to czasem zbyt przerysowane, bądź opiera się tylko na stereotypach, więc no offence." <- Zostawiam ten komentarz w cytacie, bo podczas edycji tekstu uznaję, że nikt się nie powinien obrazić za głoszenie prawdy XD

PS Mikcja to naukowe określenie na czynność oddawania moczu.

*Barok trwał do końca XVIII wieku, według niektórych termin jest precyzowany do ok. 1770, a więc odpowiadając na pytanie zawarte w nazwie zajęć — owo trzęsienie ziemi w Lizbonie nie miało absolutnie żadnego wpływu na muzyków barokowych.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro