2 S e n s
https://youtu.be/6yCIDkFI7ew
Słońce świeciło, wiatr wiał. Ptaszki śpiewały rozkosznie na gałęzi starego drzewa rosnącego przy Pasteura 1. Nasi bohaterowie stawiali pierwsze nieśmiałe kroki w gmachu Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego.
— Przepraszam, gdzie jest Stara Biblioteka? — Szayel zwrócił się łamaną polszczyzną do pani z szatni. Nerwowo poprawił swoje białe oprawki od Diora. Po otrzymaniu wskazówek, zgarnął kolegów i ruszyli w odpowiednie miejsce. Nnoitra mrużył złowrogo oczy w stronę każdej napotkanej twarzy, czy to żywej, czy widniejącej na plakacie powieszonym na ścianie. Grimmjow zaś czuł się niesamowicie nieswojo. Wciąż nie przetrawił różnicy czasowej między Nowym Jorkiem a Warszawą, w dodatku przeżył prawdziwy szok kulturowy — w Polsce nie chodziło się w butach w mieszkaniu!
Zatrzymali się przed drzwiami, które miały prowadzić do Starej Biblioteki. Byli pół godziny przed czasem, gdyż chcieli się rozeznać. Szayel z wielkimi wątpliwościami i smutkiem w sercu przeczesywał wzrokiem przedwojenny klimat wystroju wnętrza budynku. Czuł, że zdecydowanie nie pasuje tutaj w swojej nieskazitelnie białej polówce od Ralpha Laurena i równie białych chinosach od Tommiego Hilfigera. Wyobrażał sobie, że całe studia będzie paradował w fartuchu laboratoryjnym, a tu taka niespodzianka — ćwiczenia praktyczne dopiero w przyszłym semestrze. Był niesamowicie zdegustowany swoim planem zajęć, chociaż wciąż tliła się w nim iskierka nadziei, że uda mu się przenieść na wymarzoną biotechnologię. Przynajmniej był w towarzystwie przyjaciół. Jednak spoglądając na nich miał wrażenie, że będzie tego żałował.
Grimmjow, chociaż z pozoru ubrany elegancko, zdecydowanie nie sprawiał wrażenia, jakby mógł się dostać na jakiekolwiek studia w efekcie działań własnych. Jego tępe spojrzenie błękitnych oczu próbowało na plakacie o Skłodowskiej znaleźć jakieś wskazówki dotyczące odczytywania tego niezwykle trudnego nazwiska, którego anglojęzyczne wargi nie potrafiły zwerbalizować. Translator polsko-angielski leżał jeszcze w głębi jego walizki i pewnie tak też pozostanie do końca studiów. Olać translator. Tak jakby Pantera nie miał przy sobie co najmniej trzech urządzeń z dostępem do Internetu!
Nnoitra natomiast przysiadł na brzegu upośledzonej ławeczki z domontowanym stolikiem. Przez wzgląd na długość nóg, nie mógł poprawnie się w niej zainstalować. Z potężnym niezadowoleniem i pogardą wymalowaną na ryjcu ostentacyjnie wyciągnął gumę z ust i przykleił ją pod blat na oczach drugorocznych dziewcząt przechodzących właśnie obok.
Wkrótce zaczęli schodzić się współuczestnicy zajęć. Szayel oczarowywał każdego swoim perfekcyjnie udawanym brytyjskim akcentem i śmiechem wyćwiczonym na prywatnych zajęciach z charyzmy. Grimmjow próbował zaimponować przybyszom z Wietnamu znajomością smaku psiego mięsa. Nnoitra obserwował tylko to towarzystwo z daleka i na widok czarnoskórego krzyknął parę obelg. Godzina rozpoczęcia zajęć wybiła. Równo z nią na miejsce przybyła doktor prowadząca ćwiczenia z chemii nieorganicznej. Niesamowicie wydatne kształty, ciało w kolorze karmelu, puszyste bordowe włosy zaczesane niczym na czerwony dywan. Ubrana była w czarną koszulę ze stójką i ołówkową spódnicę przed kolana. Na gołych nogach miała czarne szpilki z czerwoną podeszwą.
Louboutin, pomyślał Szayel przełykając ślinę.
Kuuuuurka, pomyślał Nnoitra na chwilę zapominając o wrogiej pozie i mrużeniu oczu.
Ale lala, pomyślał Grimmjow zastanawiając się, czy prowadząca pomoże mu wypowiedzieć nazwisko słowiańskiej uczonej.
Pani doktor bez słowa otworzyła drzwi nic nie robiąc sobie z męskich spojrzeń pełnych pożądania i damskich pełnych zawiści. Studenci w mgnieniu oka zajęli miejsca przy stolikach ustawionych w kształcie litery U. Szayel rzucił okiem na półki, w które obleczony był każdy wolny kawałek ściany. Wypełnione były starymi książkami, do których różowowłosy chętnie by się dobrał. Reszta wolała w tym czasie dobrać się do czegoś — a raczej kogoś — innego.
— Jestem doktor Wuya. To ja powinnam prowadzić ten zafajdany wykład, ale przynajmniej macie ze mną ćwiczenia... Nosz cholera, ile razy mam im mówić, żeby wsadzili sobie tą tablicę w tyłek! — Prowadząca z pięści uderzyła w pojedynczą kwadratową tablicę stojącą w sali. Sprzęt odjechał aż pod ścianę, a kreda spadła na podłogę łamiąc się na milion kawałków. Nikt nie śmiał nawet złapać oddechu w tej chwili. — Na tak małej tablicy to se można obliczyć jej powierzchnię, ale nic z tego, czego mam zamiar was nauczyć. No nic. Do roboty.
Rzuciła im kserówki i przytłoczyła wiedzą, której sama nie umiała wyjaśnić.
— Robiłam o tym doktorat, ale nawet ten solony profesorek, z którym macie wykład, wam tego nie wyjaśni. Po prostu tak jest i macie się nauczyć jak to liczyć.
Szayel ocierał łzy spływające mu z powodu wielkiego rozczarowania, jakie zaoferowała mu ta szacowna placówka naukowa, Grimmjow starał się znaleźć znak plusa w swojej aplikacji kalkulatora na iPadzie, zaś Nnoitra po prostu przestał notować, bo nawet nie odróżniał chemii od fizyki, a co dopiero poszczególnych pierwiastków czy masy molowej od atomowej.
***
Tego dnia, oprócz tych ćwiczeń trwających trzy godziny bez przerwy, nie mieli więcej zajęć. Wieczorem, kiedy był już w łóżeczku, Szayel odpalił sobie w głowie rekonstrukcję wszystkich przykrych dni, jakie spotkały go jeszcze przed opuszczeniem Stanów. W tym samym dniu, w którym otrzymał tragiczną wiadomość o zakwalifikowaniu się na zły kierunek na wymianie, wybrał się z chłopakami do ich ulubionego Starbaksa.
— To ten... Powtórz jeszcze raz na jaki kierunek ty się zapisałeś —rzekł czarnowłosy kuc, po zaciągnięciu paru łyków swojej równie czarnej kawy.
— Powtórzę to po raz piąty. — Chłopak o różowym włosiu nie wyglądał najlepiej. Był dość blady na twarzy i nawet piernikowe latte nie pomagało w poprawie jego nastroju. — Są to Indywidualne Międzyobszarowe Studia w Zakresie Nauk...
— Blabla, do rzeczy. Co ty tam będziesz robił?
— Przedmioty z wielu kierunków ścisłych i przyrodniczych.
— Czyli możesz sobie robić to biotechcoś?
— Owszem. Jednak chciałem mieć biotechnologię jako kierunek wiodący, zaś w obecnym stanie rzeczy, musząc wyrobić przedmioty należące do kręgu chemii, na który to mnie zapisano, i będę musiał zrezygnować z części interesujących mnie zajęć.
— Ta chemia to chyba serio jakiś spedalony kierunek skoro nawet nas tam wrzucili — mruknął właściciel błękitnej czupryny, który również nie miał najlepszego humorku. W ten piękny lipcowy ranek popijał sobie herbatkę z lodem.
— Jest to jak najbardziej zacny kierunek, jednak przez swoją trudność niewielu go obiera. I jak na ironię, nawet ciebie tam wrzucili. — Szayel zwrócił się do Nnoitry, który wzruszeniem ramion skomentował całe zajście. Cyklop chciał swoją zagraniczną przygodę spędzić na kulturoznawstwie, które jako jedyny kierunek nieuwalałoby mu roku studiów. A tu taka niespodzianka, skończył na chemii.
— Ty przynajmniej umiesz liczyć — dodał Grimmjow. Z woli rodziców studiował biznes, lecz gdyby nie wsparcie ich portfela, już dawno skończyłby jako zamiatacz ulic. Z jego kierunku niby bliżej mu na chemię, ale sami wiecie jak to z nim jest...
— Wybiła u nich dziesiąta, zadzwonię do koordynatorki wymiany i spytam jak doszło do tej fatalnej pomyłki. — Szayel sięgnął po swego jabłkona i już po dwudziestu sześciu minutach oczekiwania głos pani odpowiedzialnej za Erasmusa spytał o powód rozmowy.
— Granz Szayel Aporro, pragnę spytać czemu marząc o biotechnologii dostałem się na chemię. Podobno było wolne miejsce na drugim roku z tym kierunkiem wiodącym... Jakiś tamtejszy student? Zmienił sobie w trakcie studiów? Czy również będę tak mógł? ...Och, mam więc nadzieję, że będę mógł. Przelewanie cieczy w erlenmajerkach nie jest szczytem moich ambicji... Do widzenia.
Nnoitra pomógł wyciągnąć Grimmjowowi słomkę z nosa, po czym Szayel ochłonął po emocjonującym telefonie tworząc prowizorycznego tampona z chusteczek aby zatamować krwawienie kolegi.
Szayel nie zmrużył oka tej nocy. Wiercił się w swoim łóżku wzdychając tylko, czym niesamowicie denerwował Nnoitrę owiniętego kołdrą na drugim łóżku. Problemy Szayela na szczęście nie przejęły ich współlokatora z Ukrainy. Grantz mocno ubolewał nad tym, że żaden akademik nie oferował jednoosobowych pokojów, a nawet gdyby, to zostały miejsca tylko w co najmniej trzyosobowych. Wraz z Nnoitrą musieli się więc dzielić przestrzenią z kimś totalnie obcym. A cóż takiego ten delikatny różowowłosy młodzieniec robił w akademiku? Otóż chciał pobyć wśród „tubylców" i lepiej poznać współstudentów. Pluł sobie teraz w twarz za to, ale honor nie pozwalał mu na zmianę decyzji. Gdyby tylko Grimmjow nie był takim czopem i dołączył do nich... Niestety ten na nic miał ideały Szayela i wolał mieszkać w wynajętym mu przez rodziców penthousie w Śródmieściu. Przynajmniej Nnoitra był biedny i nie stać go na nic innego, więc nie musiał się bić z wątpliwościami.
***
Ha, nikt się nie spodziewał, że jeszcze coś napiszę. Powiem więcej - mam już trzecią część, tylko muszę nabazgrać ilustrację :>
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro