Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2 S e n s

https://youtu.be/6yCIDkFI7ew

Słońce świeciło, wiatr wiał. Ptaszki śpiewały rozkosznie na gałęzi starego drzewa rosnącego przy Pasteura 1. Nasi bohaterowie stawiali pierwsze nieśmiałe kroki w gmachu Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego.

— Przepraszam, gdzie jest Stara Biblioteka? — Szayel zwrócił się łamaną polszczyzną do pani z szatni. Nerwowo poprawił swoje białe oprawki od Diora. Po otrzymaniu wskazówek, zgarnął kolegów i ruszyli w odpowiednie miejsce. Nnoitra mrużył złowrogo oczy w stronę każdej napotkanej twarzy, czy to żywej, czy widniejącej na plakacie powieszonym na ścianie. Grimmjow zaś czuł się niesamowicie nieswojo. Wciąż nie przetrawił różnicy czasowej między Nowym Jorkiem a Warszawą, w dodatku przeżył prawdziwy szok kulturowy — w Polsce nie chodziło się w butach w mieszkaniu!

Zatrzymali się przed drzwiami, które miały prowadzić do Starej Biblioteki. Byli pół godziny przed czasem, gdyż chcieli się rozeznać. Szayel z wielkimi wątpliwościami i smutkiem w sercu przeczesywał wzrokiem przedwojenny klimat wystroju wnętrza budynku. Czuł, że zdecydowanie nie pasuje tutaj w swojej nieskazitelnie białej polówce od Ralpha Laurena i równie białych chinosach od Tommiego Hilfigera. Wyobrażał sobie, że całe studia będzie paradował w fartuchu laboratoryjnym, a tu taka niespodzianka — ćwiczenia praktyczne dopiero w przyszłym semestrze. Był niesamowicie zdegustowany swoim planem zajęć, chociaż wciąż tliła się w nim iskierka nadziei, że uda mu się przenieść na wymarzoną biotechnologię. Przynajmniej był w towarzystwie przyjaciół. Jednak spoglądając na nich miał wrażenie, że będzie tego żałował.

Grimmjow, chociaż z pozoru ubrany elegancko, zdecydowanie nie sprawiał wrażenia, jakby mógł się dostać na jakiekolwiek studia w efekcie działań własnych. Jego tępe spojrzenie błękitnych oczu próbowało na plakacie o Skłodowskiej  znaleźć jakieś wskazówki dotyczące odczytywania tego niezwykle trudnego nazwiska, którego anglojęzyczne wargi nie potrafiły zwerbalizować. Translator polsko-angielski leżał jeszcze w głębi jego walizki i pewnie tak też pozostanie do końca studiów. Olać translator. Tak jakby Pantera nie miał przy sobie co najmniej trzech urządzeń z dostępem do Internetu!

Nnoitra natomiast przysiadł na brzegu upośledzonej ławeczki z domontowanym stolikiem. Przez wzgląd na długość nóg, nie mógł poprawnie się w niej zainstalować. Z potężnym niezadowoleniem i pogardą wymalowaną na ryjcu ostentacyjnie wyciągnął gumę z ust i przykleił ją pod blat na oczach drugorocznych dziewcząt przechodzących właśnie obok.

Wkrótce zaczęli schodzić się współuczestnicy zajęć. Szayel oczarowywał każdego swoim perfekcyjnie udawanym brytyjskim akcentem i śmiechem wyćwiczonym na prywatnych zajęciach z charyzmy. Grimmjow próbował zaimponować przybyszom z Wietnamu znajomością smaku psiego mięsa. Nnoitra obserwował tylko to towarzystwo z daleka i na widok czarnoskórego krzyknął parę obelg. Godzina rozpoczęcia zajęć wybiła. Równo z nią na miejsce przybyła doktor prowadząca ćwiczenia z chemii nieorganicznej. Niesamowicie wydatne kształty,  ciało w kolorze karmelu, puszyste bordowe włosy zaczesane niczym na czerwony dywan. Ubrana była w czarną koszulę ze stójką i ołówkową spódnicę przed kolana. Na gołych nogach miała czarne szpilki z czerwoną podeszwą.
Louboutin, pomyślał Szayel przełykając ślinę.
Kuuuuurka, pomyślał Nnoitra na chwilę zapominając o wrogiej pozie i mrużeniu oczu.
Ale lala, pomyślał Grimmjow zastanawiając się, czy prowadząca pomoże mu wypowiedzieć nazwisko słowiańskiej uczonej.

Pani doktor bez słowa otworzyła drzwi nic nie robiąc sobie z męskich spojrzeń pełnych pożądania i damskich pełnych zawiści. Studenci w mgnieniu oka zajęli miejsca przy stolikach ustawionych w kształcie litery U. Szayel rzucił okiem na półki, w które obleczony był każdy wolny kawałek ściany. Wypełnione były starymi książkami, do których różowowłosy chętnie by się dobrał. Reszta wolała w tym czasie dobrać się do czegoś — a raczej kogoś — innego.

— Jestem doktor Wuya. To ja powinnam prowadzić ten zafajdany wykład, ale przynajmniej macie ze mną ćwiczenia... Nosz cholera, ile razy mam im mówić, żeby wsadzili sobie tą tablicę w tyłek! — Prowadząca z pięści uderzyła w pojedynczą kwadratową tablicę stojącą w sali. Sprzęt odjechał aż pod ścianę, a kreda spadła na podłogę łamiąc się na milion kawałków. Nikt nie śmiał nawet złapać oddechu w tej chwili. — Na tak małej tablicy to se można obliczyć jej powierzchnię, ale nic z tego, czego mam zamiar was nauczyć. No nic. Do roboty.

Rzuciła im kserówki i przytłoczyła wiedzą, której sama nie umiała wyjaśnić.

— Robiłam o tym doktorat, ale nawet ten solony profesorek, z którym macie wykład, wam tego nie wyjaśni. Po prostu tak jest i macie się nauczyć jak to liczyć.

Szayel ocierał łzy spływające mu z powodu wielkiego rozczarowania, jakie zaoferowała mu ta szacowna placówka naukowa, Grimmjow starał się znaleźć znak plusa w swojej aplikacji kalkulatora na iPadzie, zaś Nnoitra po prostu przestał notować, bo nawet nie odróżniał chemii od fizyki, a co dopiero poszczególnych pierwiastków czy masy molowej od atomowej.

***

Tego dnia, oprócz tych ćwiczeń trwających trzy godziny bez przerwy, nie mieli więcej zajęć. Wieczorem, kiedy był już w łóżeczku, Szayel odpalił sobie w głowie rekonstrukcję wszystkich przykrych dni, jakie spotkały go jeszcze przed opuszczeniem Stanów. W tym samym dniu, w którym otrzymał tragiczną wiadomość o zakwalifikowaniu się na zły kierunek na wymianie, wybrał się z chłopakami do ich ulubionego Starbaksa.

 To ten... Powtórz jeszcze raz na jaki kierunek ty się zapisałeś rzekł czarnowłosy kuc, po zaciągnięciu paru łyków swojej równie czarnej kawy.

 Powtórzę to po raz piąty.  Chłopak o różowym włosiu nie wyglądał najlepiej. Był dość blady na twarzy i nawet piernikowe latte nie pomagało w poprawie jego nastroju.  Są to Indywidualne Międzyobszarowe Studia w Zakresie Nauk...

 Blabla, do rzeczy. Co ty tam będziesz robił?

 Przedmioty z wielu kierunków ścisłych i przyrodniczych.

 Czyli możesz sobie robić to biotechcoś?

 Owszem. Jednak chciałem mieć biotechnologię jako kierunek wiodący, zaś w obecnym stanie rzeczy, musząc wyrobić przedmioty należące do kręgu chemii, na który to mnie zapisano, i będę musiał zrezygnować z części interesujących mnie zajęć.

 Ta chemia to chyba serio jakiś spedalony kierunek skoro nawet nas tam wrzucili  mruknął właściciel błękitnej czupryny, który również nie miał najlepszego humorku. W ten piękny lipcowy ranek popijał sobie herbatkę z lodem.

 Jest to jak najbardziej zacny kierunek, jednak przez swoją trudność niewielu go obiera. I jak na ironię, nawet ciebie tam wrzucili.  Szayel zwrócił się do Nnoitry, który wzruszeniem ramion skomentował całe zajście. Cyklop chciał swoją zagraniczną przygodę spędzić na kulturoznawstwie, które jako jedyny kierunek nieuwalałoby mu roku studiów. A tu taka niespodzianka, skończył na chemii.

 Ty przynajmniej umiesz liczyć  dodał Grimmjow. Z woli rodziców studiował biznes, lecz gdyby nie wsparcie ich portfela, już dawno skończyłby jako zamiatacz ulic. Z jego kierunku niby bliżej mu na chemię, ale sami wiecie jak to z nim jest...

 Wybiła u nich dziesiąta, zadzwonię do koordynatorki wymiany i spytam jak doszło do tej fatalnej pomyłki.  Szayel sięgnął po swego jabłkona i już po dwudziestu sześciu minutach oczekiwania głos pani odpowiedzialnej za Erasmusa spytał o powód rozmowy.

 Granz Szayel Aporro, pragnę spytać czemu marząc o biotechnologii dostałem się na chemię. Podobno było wolne miejsce na drugim roku z tym kierunkiem wiodącym... Jakiś tamtejszy student? Zmienił sobie w trakcie studiów? Czy również będę tak mógł? ...Och, mam więc nadzieję, że będę mógł. Przelewanie cieczy w erlenmajerkach nie jest szczytem moich ambicji... Do widzenia.

Nnoitra pomógł wyciągnąć Grimmjowowi słomkę z nosa, po czym Szayel ochłonął po emocjonującym telefonie tworząc prowizorycznego tampona z chusteczek aby zatamować krwawienie kolegi.


Szayel nie zmrużył oka tej nocy. Wiercił się w swoim łóżku wzdychając tylko, czym niesamowicie denerwował Nnoitrę owiniętego kołdrą na drugim łóżku. Problemy Szayela na szczęście nie przejęły ich współlokatora z Ukrainy. Grantz mocno ubolewał nad tym, że żaden akademik nie oferował jednoosobowych pokojów, a nawet gdyby, to zostały miejsca tylko w co najmniej trzyosobowych. Wraz z Nnoitrą musieli się więc dzielić przestrzenią z kimś totalnie obcym. A cóż takiego ten delikatny różowowłosy młodzieniec robił w akademiku? Otóż chciał pobyć wśród „tubylców" i lepiej poznać współstudentów. Pluł sobie teraz w twarz za to, ale honor nie pozwalał mu na zmianę decyzji. Gdyby tylko Grimmjow nie był takim czopem i dołączył do nich... Niestety ten na nic miał ideały Szayela i wolał mieszkać w wynajętym mu przez rodziców penthousie w Śródmieściu. Przynajmniej Nnoitra był biedny i nie stać go na nic innego, więc nie musiał się bić z wątpliwościami.

***

Ha, nikt się nie spodziewał, że jeszcze coś napiszę. Powiem więcej - mam już trzecią część, tylko muszę nabazgrać ilustrację :>

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro