Żal
Dwie pary intensywnie zielonych oczu wpatrywały się w siebie – choć były bardzo podobne, wzrok Australii był przepełniony gniewem i bólem. Anglia zaś patrzył na dawną kolonię ze spokojem, dawno już zapomniawszy tego okropnego poczucia zależności, które teraz zżerało Australię.
– Jak myślisz, ale proszę, mocno się zastanów, co zmieni fakt, że teraz demolujesz mi gabinet, drogi Australio? – zapytał. Biło od niego opanowanie, podczas gdy Australia oddychał ciężko, a żal zaciskał swoje ręce na jego gardle.
– To nie jest moja wojna, Anglio! – wrzasnął mu w twarz, szarpiąc za frak jego pomiętej koszuli. – Moi ludzie umierają, ponieważ twój rząd uznał, że ma prawo, by decydować o ich życiu!
Anglia spokojnie i bez słowa chwycił go za nadgarstek, odsuwając się od zrozpaczonej personifikacji.
– Wątpię, żebyś to zrozumiał, zważywszy, że nie potrafisz pojąć samej wojny – odrzekł obojętnie.
Wnet – ciężki wdech Australii – i nagłe chrupnięcie, świadczące o złamanym nosie Anglii.
Australii zadrżały wargi, a w jego zmęczonych oczach stanęły łzy bezsilności. Odwrócił się i pozostawiając Anglię w pomieszczeniu, wybiegł, trzaskając drzwiami.
Anglia westchnął ciężko, sięgając po chustkę do krwawiącego nosa. Temperament Australii był przewidywalny – nie nauczył go opanowania.
W pewnym sensie Australia miał całkowitą rację. Ale nie wiedział o tylu rzeczach. A świat tak nie działał.
Anglia kiedyś był nim.
Australia wkrótce zrozumie. Któregoś dnia.
Westchnął.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro