XVII
Rozdział szesnasty
Fatalne pokusy
Nie można w sobie zabić ognia tego
Wykrzyczeć takie piekło albo niebo
Nie można zdmuchnąć takiej żarliwości
- Nieskończoności*
- No dobrze, więc do rzeczy – zaczął Lupin, zwracając się do Rady Młodszych. – Zeszły tydzień zaobfitował niezwykłą ilością nowych pomysłów, z których wiele wprowadziliście w życie. – Mężczyzna obrzucił zgromadzonych nieodgadnionym spojrzeniem.
W tym momencie Harry był pewien, że profesor zaraz wspomni o konspiracyjnych zebraniach w lochach i ukarze wszystkich tysiącletnim szlabanem.
Jednak nauczyciel nie powiedział nic takiego.
- Chciałbym wiedzieć, jakie są efekty waszych działań. Sprawdzanie obecności w nocy?
- Zrobiliśmy listy uczniów i wywiesiliśmy je w każdym z pokoi wspólnych – zgłosiła Hermiona rozpromieniona. – Od tamtej pory nikt nie zaginął.
- A co z zabezpieczeniami wokół zapasów na wypadek oblężenia?
- Dodaliśmy kilka nowych zaklęć, są naprawdę paskudne – stwierdził Draco z satysfakcją.
Całą noc trzymał ich w Dziale Ksiąg Zakazanych, gdzie wertowali tomy w poszukiwaniu odpowiednich formuł. Gdy pod osłoną peleryny niewidki dostali się do biblioteki, od razu rzucili zaklęcie wyciszające. Na całe szczęście, bo Hermiona w pewnej chwili zaczęła głośno kłócić się ze Ślizgonem, który chciał testować zaklęcia na zwierzętach. Draco ustąpił i zaproponował, aby w zamian wypróbowali je na pierwszorocznych Puchonach.
- Nie wątpię, panie Malfoy, że są śmiertelnie skuteczne – odparł Lupin.
Draco porzucił swą niedbałą pozę i wyprostował się, posyłając nauczycielowi niewinne spojrzenie. Lupin uniósł brwi i powrócił do przeglądania swoich papierów.
- A jeśli chodzi o pomysł zaalarmowania wszystkich w razie ataku?
- Ach – powiedział Harry, szeroko się uśmiechając. – To się panu spodoba, profesorze. Duchy z poszczególnych domów zgodziły się stać na straży. Każdą noc spędzają w pokojach wspólnych i jeśli zobaczą w nich kogoś obcego, albo gdy jakiś uczeń zgłosi, że ktoś zaginął, przenikną przez ściany do każdej sypialni, krzykiem ostrzegając resztę. Twierdzą, że wrzaskiem potrafią postawić na nogi cały zamek. Kiedy usłyszymy larum, zbierzemy się w pokojach wspólnych, sprawdzimy listę obecności i grupami przejdziemy do Wielkiego Holu.
Harry był bardzo dumny z tego planu. Bardzo dobrze pamiętał, jak przy różnych okazjach Irytek potrafił zelektryzować swoimi krzykami uczniów i nauczycieli. Przeważnie to właśnie Harry stanowił w tych wypadkach ofiarę nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, a wszczynanie całego zamieszania było kompletnie niepotrzebne i niesprawiedliwe.
- Pomysłowe – wymamrotał Lupin. – I wyjaśnia pewne kwestie. Spotkałem kiedyś Grubego Mnicha, który wrzeszczał do wazonu. Zacząłem się nawet tym martwić, nie miałem pojęcia, że duchy także mogą przechodzić załamanie nerwowe.
Zwinął swoje notatki i uśmiechnął się do wszystkich.
- Panno Granger, doszły mnie słuchy, że pani działania organizacyjne przyprawiają pierwszorocznych o wielki stres. Panie Malfoy, słyszałem dziwną plotkę, jakoby przebywająca pod pańską opieką ropucha zamieniła się w pieczonego kurczaka. Panie Potter, miałem ostatnio wrażenie, że mój pokój nawiedzony jest przez szyszymory. To zapewne ćwiczenia pańskich strażników w korytarzu obok? Spotkanie uważam za zakończone – podsumował Lupin. – Jestem z was bardzo dumny.
Hanna Abbott aż pokraśniała z zadowolenia, a oczy Hermiony rozbłysły na tę pochwałę. Draco pochwycił wzrok Harry'ego i uśmiechnął się szeroko.
- Możecie już iść. Ty, Harry, zostań. Mam do ciebie słowo – zwrócił się do niego Lupin półgłosem.
Gdy wszyscy już opuścili salę, Lupin przygarbił się trochę. Był swobodniejszy, niż podczas oficjalnych spotkań i Harry poczuł, jak bardzo ten człowiek jest mu bliski. Jednocześnie zdał sobie sprawę, że nauczyciel sprawia wrażenie jeszcze bardziej sfatygowanego niż jego szaty. Cztery lata temu mężczyzna miał lekko szpakowate włosy - teraz jego siwa czupryna gdzieniegdzie tylko poprzeplatana była brązowymi pasmami.
A przecież Lupin nie miał nawet czterdziestu lat.
- Ministerstwo zadecydowało, że pokazanie Młodej Sekcji, a nawet samemu Zakonowi, snów zawartych w senodsiewni, byłoby nielegalne – odezwał się cicho nauczyciel.
Harry otworzył usta ze zdumienia.
- Co? Przecież się zgodziłem! – zaprotestował. – Powiedziałem, że nie mam nic przeciwko temu! To moje sny, dlaczego ja nie mogę...
- Nic nie mogę w tej sprawie zrobić. Profesor Dumbledore zaakceptował ich decyzję – odpowiedział Lupin. – Moim zdaniem, to tak jak z chodzeniem nago – ciągnął z uśmiechem. – To twoje ciało, ale mimo to, publiczne obnażanie pozostaje nielegalne. Twoje myśli są tak samo intymną rzeczą i prawo strzeże ich równie gorliwie.
Harry nie posiadał się z oburzenia, ale jednak w jego głowie nagle zrodziła się straszna myśl, że w takim razie zachował się w stosunku do Dumbledore'a jak zboczony podglądacz. Co więcej, część jego umysłu zareagowała na wypowiedź nauczyciela jak nieznośny pięciolatek i wciąż głupkowato chichotała, że nauczyciel wspomniał o nagości.
- Jakkolwiek, podobnie jak w przypadku obnażania ciała, nikt nie zakazuje organizowania takich pokazów prywatnie, dla niewielkiej grupy zainteresowanych osób – rzekł Lupin w zamyśleniu.
Harry-pięciolatek zarechotał.
Harry-niemal-dorosły zdołał wziąć się w garść i poskromił swoje wewnętrzne dziecko.
- Przepraszam, co pan powiedział, profesorze?
- Jeśli poprosisz o zwrot senodsiewni, obiecując, że nie pokażesz jej Młodzieżowej Sekcji Zakonu, oddadzą ci ją. To twoje sny – dodał Lupin. – Oczywiście musimy mieć pewność, że będziesz ją trzymał w bezpiecznym miejscu.
- Och – odparł Harry. – Och, tak, oczywiście.
- Słyszałem, że kilkoro z was wykazało się ostatnio niezwykłą gościnnością w stosunku do osób z innych domów, które nie dotarły do swoich kwater przed ciszą nocną – wspomniał Lupin mimochodem. – I to mi się podoba. Współpraca i wzajemna pomoc.
Wstał i zebrał swoje notatki.
- Naprawdę, Harry, bardzo popieram wasze wysiłki pozostawania w zgodzie z literą prawa – powiedział nauczyciel. Kąciki jego ust uniosły się lekko. – Zawsze potępiałem uczniów, których złapano na łamaniu zasad.
Harry nie mógł powstrzymać uśmiechu.
- Rozumiem. Dziękuję, profesorze.
Lupin skinął głową.
- Cóż, muszę już iść. Profesor Snape zwołał w swoim gabinecie zebranie, na którym opowie o swoich... zagranicznych wojażach.
Harry wyszedł razem z nim. Przypuszczał, że wszyscy już się rozeszli, jednak większość uczniów stała nieopodal, z ciekawością obserwując rozgrywającą się scenę.
Ron siedział na podłodze, zupełnie zielony na twarzy, a Hermiona klęczała obok, z ręką na jego plecach.
- Podsłuchiwał - spokojnie wytłumaczyła obecnym Pansy.
- Ona też! – krzyknął Ron. – Oooooch, Hermiono, chyba...
- Pansy jest damą – zapewnił Draco. – Jestem pewien, że tylko przechodziła obok.
Dwójka Ślizgonów wymieniła porozumiewawcze uśmieszki.
- Właśnie – potwierdziła Pansy. – I po drodze... w duchu nowej przyjaźni i współpracy międzydomowej... poczęstowałam Weasleya papierosem.
Większość osób wydawała się skołowana tymi wyjaśnieniami. Kiedy Pansy prezentowała zgromadzonym paczkę papierosów, Harry i Hermiona chwycili Rona pod ramiona i oddalili się szybko. Słaniał się, gdy go prowadzili i niemal upadł, kiedy za zakrętem. Hermiona trzepnęła go w głowę.
- Ronie Weasley! To obrzydliwy nałóg.
- Och, na Merlina, przestań – wyjęczał rudzielec. – Nie mam pojęcia, co ona mi dała. Wiem, że nie powinienem tego próbować. Chyba się zerzygam. Ślizgońska żmija.
- Nie rzygaj – przekonywał go Harry. – I nie bądź taki uprzedzony.
- Nie jestem wcale uprzedzony – odparł Ron z godnością. – To nie moja wina, że większość z nich to wstrętne dranie.
- Większość? – powtórzył Harry zaskoczony i zadowolony.
Ron zastanowił się moment.
- Możliwe, że jest kilku przyzwoitych – przyznał. – Nawet lubię tego Zabiniego. To całkiem fajny koleś.
Na krótką, litościwą chwilę umysł Harry'ego przestał działać. Spojrzał na Hermionę ponad głową przyjaciela.
- To fantastycznie, Ron – stwierdził słabo.
- Mówiłem ci, że nie jestem uprzedzony – podkreślił Ron z zadowoleniem.
– Tak... tak, masz rację – zapewnił go Harry, a potem otrząsnął się ze strasznego szoku. – Słuchaj, Ron, lepiej ci już? Lupin powiedział mi właśnie kiedy i gdzie Snape będzie opowiadał o tym, co mu się przydarzyło.
- Naprawdę? – zapytała Hermiona, gwałtownie odwracając głowę w jego stronę.
Harry przytaknął.
- Mam też wrażenie, że sugerował mi urządzenie orgii – dodał zamyślony. – Myślę jednak, że na razie skupimy się na tej pierwszej sprawie.
*
Znacznie łatwiej było im zmieścić się pod peleryną niewidką, gdy mieli po jedenaście lat.
Z wielką trudnością, potykając się i kolebiąc niczym pijane kaczki , pokonali drogę do lochów.
Nie zważając, że powoduje to dodatkowe kłopoty z utrzymaniem równowagi, Harry trzymał ręce w kieszeniach - bez względu na to, jaki kryzys przechodził, niepokoiła go myśl, że mógłby wejść w zbyt bliski kontakt cielesny z Ronem albo Hermioną.
Potrzasnął głową, żeby pozbyć się niepokojących wizji i syknął:
- Ron, masz ze sobą uszy dalekiego zasięgu?
- Po jednym dla każdego – odmruknął Ron. – Zostałem z premedytacją otruty przez obłąkaną intrygantkę, ale nie jestem głupi.
Pomimo że na zewnątrz było jeszcze jasno, w lochach panowały egipskie ciemności. Osobiście Harry uważał za cud, że Draco i inni jeszcze nie oślepli. Nagle zdał sobie sprawę, że właśnie idą korytarzem, w którym zginęła profesor McGonagall – na tę myśl przeszył go zimny dreszcz. W tej samej chwili Ron wpadł na coś i wszyscy się przewrócili.
- Gwałtu, rety, barbarzyńcy napadli na wioskę – rozległ się drwiący, bardzo znajomy głos. – Weźcie nasze kobiety i bydło, tylko oszczędźcie nam życie. Wydaje mi się, że właśnie nadepnął na mnie Weasley.
- Na wrota Azkabanu, Draco! – syknął Harry. – Co ty tu robisz?
- Podsłuchujemy nauczycieli – dał się słyszeć szept Pansy.
- Ciekawe czemu mnie to nie dziwi – zauważył Ron, którego ton wskazywał, że chłopak nadal ma nudności. – Zakradanie się i szpiegowanie. To obrzydliwe.
- A ty co tu robisz? – spytał Zabini.
- To co innego – odparł Ron. – Praktycznie rzecz biorąc, dostaliśmy pozwolenie od profesora Lupina. To autoryzowane szpiegostwo.
- My dostaliśmy zezwolenie od profesora Snape'a – poinformował Draco wyniośle. – W naszym wypadku to po prostu ślizgońskie zajęcia terenowe.
Oczy Harry'ego przyzwyczaiły się do ciemności i chłopak zaczął rozróżniać niewyraźne kształty. Zabini stał z uchem przyciśniętym do ściany, a Pansy, zupełnie bez powodu, trzymała rękę na ramieniu Draco.
- A swoją drogą, jak udało wam się przejść koło Vince'a i Grega? – zapytała Pansy.
- Cóż – odpowiedział Harry. – Mamy swoje sposoby.
Hermiona zwinęła pelerynę i chowała ją właśnie pod szatę, gdy Harry zauważył, że Draco przygląda jej się z zainteresowaniem. Chłopak nie odezwał się jednak, dopóki Ron nie wyciągnął uszu dalekiego zasięgu i nie zaczął ich rozdawać Gryfonom.
- Nam też daj – zażądał. – Bo inaczej zacznę krzyczeć.
- Och, mały szantażyk, tak? – oburzył się Ron, ale ustąpił, gdy Hermiona szturchnęła go lekko.
Blaise i Pansy wyciągnęli ręce. Ron spojrzał wilkiem na dziewczynę i podał ucho Zabiniemu. Dwójka Ślizgonów błyskawicznie przytuliła się do siebie i przytknęła uszy do cielistych taśm. To była jedna z tych sytuacji, dzięki którym w Harrym ugruntowało się przekonanie, że Zabini jest tak samo heteroseksualny, jak stojący obok niego chłopak.
Stojący obok niego chłopak o imieniu Draco, łypał groźnie na swoich ślizgońskich przyjaciół.
- Chwileczkę, jedno z was musi się ze mną podzielić – syknął.
Pansy wzruszyła ramionami.
- To ty lubisz jednego z nich – wytknęła. – Nie patrz na mnie. Nie splunęłabym na nich nawet gdyby palili się żywym ogniem, a to wymaga znacznie mniejszego kontaktu fizycznego.
- Wierz mi, Parkinson, sama myśl o jakimkolwiek fizycznym kontakcie z tobą wywołuje we mnie większe mdłości, niż twoje trujące tutki – rzucił zjadliwie Ron, a Pansy momentalnie przeszła do równie ostrego kontrataku. Ich sprzeczkę przerwał Draco.
- Chodź Granger, będziemy korzystać z jednego ucha – zaproponował.
- O nie! Ona na pewno nie będzie dzielić go z tobą! – krzyknął Ron, a wszyscy zaczęli gwałtownie go uciszać.
- Ojej, Weasley – ironizował Draco. – Naprawdę, nie wiem co powiedzieć. To takie niespodziewane. Oczywiście, nie jesteś za bardzo w moim typie, ale...
Ron odskoczył od niego tak raptownie, że potknął się o stopy Hermiony.
- Cicho bądźcie – ofuknęła ich Pansy.
- Panie i panowie, oto Gryfoni, mistrzowie dyskrecji i podstępu – ogłosił Draco. – To korytarz, bałwany! Zaklęcie uciszające może tu nie działać idealnie. Na różdżkę... Harry, czy zechcesz ty łaskawie podejść i podzielić się ze mną swoim uchem? No naprawdę, ludzie!
Obrzucił Rona spojrzeniem, które ociekało jadem, a potem opadł na kolana.
Harry dokładnie oczyścił umysł z jakichkolwiek myśli i ukląkł obok. Przyłożył ucho do magicznego urządzenia podsłuchowego i bardzo mocno skoncentrował się na odgłosach, które wzmocnione wynalazkiem bliźniaków, brzmiały jak wrzaski.
- ... a jeśli już mówimy o podejrzeniach – rozległ się rozzłoszczony glos Snape'a – to może powinniśmy podyskutować o tym, że Gryffindor stracił mniej uczniów, niż jakikolwiek inny dom.
- Może to dlatego – odwarknął Syriusz – że potrafimy się strzec lepiej niż członkowie innych domów.
- O tak – odparł Snape. – Zawsze pozostawałem pod wielkim wrażeniem cudownych metod samoobrony Harry'ego Pottera. Szczególnie chwytu „złam kilka zasad, pędź na złamanie karku i rzuć się na ślepo w paszczę niebezpieczeństwa".
- Mądrze gada – wymamrotał Draco przekornie.
Harry poczuł na policzku jego oddech, a włosy chłopaka połaskotały go w czoło. Otrząsnął się i skupił całą uwagę na toczącej się w gabinecie rozmowie.
- Zawsze miałeś coś przeciwko Harry'emu, prześladujesz go! – wykrzyknął Syriusz.
- To nieprawda – zaoponował Dumbledore spokojnie. – Profesor Snape zawsze ma na względzie jego dobro. Strzeże go jak oka w głowie, troszczy się o niego niczym ojciec.
Na te słowa rozległ się głośny i zaskakująco zgodny protest. Harry był przekonany, że w tym momencie dyrektor lekko się uśmiechnął.
- No właśnie – zreflektował się Snape. – Jest synem, którego nigdy nie miałem, i którego nigdy nie naraziłbym na niebezpieczeństwo pożarcia przez wilk...
- Jest synem Jamesa – odpalił Syriusz. – A ty mu nawet do pięt nie dorastasz!
- Moi drodzy – przerwał im Dumbledore. – Nie zebraliśmy się tu po to, by rozpatrywać przywary charakteru ucznia, który na szczęście jest jeszcze z nami. Nie wymagam też chyba zbyt wiele, prosząc was o zachowanie profesjonalizmu i odrobiny zwykłej, ludzkiej grzeczności. Jesteśmy tu, żeby słuchać relacji profesora Snape'a, a nie waszych kłótni.
- Istotnie, to ostatnie możemy robić codziennie w pokoju nauczycielskim – wtrącił się Lupin. – Komu jeszcze herbaty?
- Dwie kostki cukru Remusie, dziękuję - powiedział Dumbledore. – Bądź tak miły, Severusie, i zacznij składać raport.
Nastąpiła chwila ciszy. Harry nie lubił takich przerw. Zaczynał wtedy myśleć o innych rzeczach, niż odbywająca się za drzwiami rozmowa. Draco pachniał jak... no cóż, Harry nie potrafił rozpoznać tej woni - przypuszczalnie jak człowiek, albo może jak luksusowy szampon, bo przecież używał mnóstwo tego rodzaju kosmetyków. W każdym razie pachniał bardzo ładnie; i znajdował się niezwykle blisko; emanował ciepłem; i to okropnie niesprawiedliwe, że Harry tak strasznie pragnął... coś zrobić.
Uczepił się taśmy ucha dalekiego zasięgu, jakby to była ostatnia więź łącząca go z rzeczywistością, w której nigdy nie miał ochoty molestować swoich przyjaciół.
To bardzo ważne. Nie ma teraz czasu na głupoty.
- Tak jak podejrzewał profesor Lupin, posłużono się zaklęciem Captus – odezwał się w końcu Snape, zupełnie innym tonem. Harry drgnął i nagle nie miał już problemów ze skupieniem uwagi. – Porwanych przetrzymuje się w magicznych kulach.
Harry wrócił myślami do spotkania Młodej Sekcji, na którym Draco wyjaśniał działanie zaklęcia.
„Wydaje się, że czarodzieje posługujący się czarną magią nadal są w stanie uwięzić w takich kulach ludzi. Tysiące małych Azkabanów, które Sami Wiecie Kto może nosić w kieszeni - patrolowane przez dementorów więzienia, z których nie ma szans na ucieczkę".
- Jesteś pewien? – rozległ się głos profesora Flitwicka.
- Widziałem te kule – odparł Snape stanowczo. – Czarny Pan ma je cały czas przy sobie. Próbowałem każdego sposobu, żeby je zdobyć, ale on nigdy się z nimi nie rozstaje. W końcu zaczęli coś podejrzewać. Owszem, uważają, że jestem ich szpiegiem, ale nie chcą mi powiedzieć, kim jest drugi agent i przez cały czas bacznie mnie obserwują.
- Nie tylko obserwują – stwierdziła pani Pomfrey. – Panie dyrektorze, te wszystkie zaklęcia, których był celem, bardzo go osłabiły. Powinien poleżeć w skrzydle szpitalnym, ale uparcie odmawia poddania się należytej rekonwalescencji...
- To nie ma nic do rzeczy – osadził ją Snape szorstko. - Istotną sprawą jest to, że użyto zaklęcia Captus. Porwani żyją, znajdują się w magicznych kulach i musi być jakiś sposób, aby ich uwolnić.
- Zorganizujemy ekipę ratowniczą i odbijemy... – zaczął Syriusz zawadiacko.
- Jakieś zaklęcie, które miałoby na tyle duży zasięg... – rozważał Lupin.
- Tak – zastanawiał się Flitwick. – Zawsze myślałem...
- To znaczy, jeśli da się teleportować ciało materialne, albo profesorowi Snape'owi udałoby się zrobić świstoklik... – deliberowała profesor Vector.
- To zwykła kula koloru lapis-lazuli – tłumaczył Snape sucho i nagle zamilkł na moment. – Zrobić świstoklik? Przecież mówiłem wam o...
Harmider wzmógł się znacznie, gdy nauczyciele podnieśli głosy, jednocześnie przedstawiając swoje argumenty.
- Czy nałożyliśmy zaklęcie wyciszające? – zapytał Dumbledore łagodnie.
Zapadła cisza.
- Och nie, tylko nie to, proszę – zaczął rozpaczać Draco, przysuwając się i mocniej przyciskając ucho dalekiego zasięgu. Oznaczało to, że jeszcze bardziej zbliżył się do Harry'ego i w efekcie jęczał mu wprost do ucha.
Harry był absolutnie przekonany, że chłopak robi to celowo, więc spojrzał na niego z oburzeniem. Ale jednak nie. Draco był całkowicie skupiony na rozmowie toczącej się w gabinecie – miał półprzymknięte powieki, był odwrócony twarzą do ściany i... Och, Merlinie, był tak blisko, że ich policzki się stykały. Harry czuł jak jego własna skóra płonie pod wpływem tego dotyku i przez sekundę rozważał, czy mógłby polizać szyję Draco, a potem udawać, że to był zupełnie platoniczny gest.
- Silencio – powiedział profesor Flitwick.
- O, do diabła – zirytował się Draco, a potem zerknął kątem oka na Harry'ego i gwałtownie się odsunął.
Kiedy dekoncentrujący szkopuł, w postaci siedzącego mu niemal na kolanach Draco zniknął, Harry znowu mógł myśleć jaśniej. Magiczna kula Captusa. Czeka ich kolejna wyprawa do Działu Ksiąg Zakazanych.
- Cóż, jedyna dobra wiadomość to to, że wciąż żyją – skwitowała Hermiona. Była widocznie zmęczona, a Ron nadal wyglądał niewyraźnie. Przez cały tydzień kładli się spać późno w nocy.
- Tak – potwierdziła Pansy i oparła się plecami o ścianę. – Ale co możemy zrobić? Nawet profesor Snape nie...
Ona też jest wykończona pomyślał Harry.
Oczywiście, że tak, podobnie jak reszta. Nawet na lisiej twarzy Zabiniego widniały oznaki znużenia, a ciężkie buty Pansy, które w zamierzeniu miały nadać jej wygląd twardej dziewczyny, powodowały, że wydawała się jeszcze bardziej mizerna.
Nastąpił przelotny moment rozejmu, niemal pojednania – tu, w tym ciemnym korytarzu, po prostu dlatego, że wszyscy byli tak samo zmęczeni i zrozpaczeni, i właściwie nie mieli już siły, by sobie nie ufać.
Harry odczuł lekką satysfakcję. Przyszło mu go głowy, że cały ten wysiłek wart był tej chwili i spojrzał na Draco, aby podzielić z nim tę radość. Draco najwyraźniej jednak niczego nie zauważył. Powoli podnosił się z posadzki i teraz, gdy stał nieco dalej, Harry pomyślał, że jego przyjaciel jest chyba bledszy niż zwykle.
Blady czy nie, na jego twarzy malowało się zdecydowanie.
- Spotkanie u mnie, wieczorem – oznajmił krótko.
- Dobrze – zgodziła się Hermiona. – Ale skoro tak, to muszę teraz pouczyć się do owutemów. Na szczęście nie mamy nic z eliksirów, więc będę mogła skupić się na numerologii.
- Och, Granger, wiedziesz naprawdę ekscytujące życie – zakpiła Pansy. – A ja zrobię sobie dłuższą przerwę na papierosa. – Gdy zwróciła się do rudzielca, na jej ustach zawitał uśmieszek. – Przyłączysz się, Weasley?
Ron przymknął oczy.
- Najpierw pójdę zwymiotować - oświadczył stłumionym głosem. – A potem się prześpię.
- Weasley, strasznie zazdroszczę ci tego nieodpartego uroku i wdzięku – powiedział Draco ironicznie. – Nigdy nie przestanie mnie zadziwiać, jak ta numerologiczna tygrysica zdołała zdobyć na ciebie monopol.
- Nie udawaj, że olewasz numerologię – wtrącił się Harry. – Widziałem twoje pokolorowane i ułożone tematycznie notatki.
Tym stwierdzeniem zbił Ślizgona z pantałyku. Pansy zapaliła papierosa, zakaszlała i uderzyła się w piersi.
- Ma rację – odezwała się po chwili. – Ja też wiem o tych wszystkich nadprogramowych książkach, które czytasz.
- Et tu, Pansy – mruknął Draco z wyrzutem.
- Ha! Jesteś kujonem, Malfoy – podsumował Ron i uśmiechnął się szeroko.
- Nie jestem kujonem, tylko młodym człowiekiem o szerokich zainteresowaniach – prychnął Draco.
Harry zaśmiał się radośnie.
- Dam głowę, że ty też zaraz polecisz się uczyć. Przyznaj się. Zależy ci na stopniach.
Draco uniósł brwi.
- Właściwie, to pomyślałem, że moglibyśmy pójść na te lody, o których rozmawialiśmy kilka dni temu. Ale skoro oceny leżą ci tak bardzo na sercu, lepiej idź się uczyć. Jestem pewien, że Pansy chętnie porozkoszuje się ze mną smakiem czekoladowych lodów.
- Właściwie to mógłbym dać się przekonać do tych lodów – odrzekł Harry, wstając z podłogi. Wiesz, nie żeby nie zależało mi na nauce – dodał, zerkając na potępiającą minę Hermiony.
- Proszę, nie mówcie o jedzeniu – błagał Ron. – Hermiona, ona na mnie dmucha. Chyba naprawdę zaraz zwymiotuję.
- Mogę cię zaprowadzić do łazienki Ślizgonów – zaproponował Zabini uprzejmie. – Są bliżej.
- Nie, dzięki – odparł Ron, wyraźnie przestraszony, że mógłby złapać tam coś ślizgońskiego.
- Dziękuję, poradzimy sobie – odparła Hermiona, też wyraźnie przestraszona, że mogłoby go tam dopaść coś ślizgońskiego. – Harry, naprawdę powinieneś popracować nad lekcjami...
- Pouczę się, pouczę – obiecał Harry. – Muszę tylko zjeść coś słodkiego. Cukier krzepi. I dodaje energii – wyjaśnił. – Którą później zużytkuję na naukę. Eeee... oczywiście.
Draco uśmiechnął się mefistofelicznie.
- Co jest, Granger – zapytał. – Nie ufasz nam?
Zabini piorunował Harry'ego wzrokiem, Pansy otulała się obłokiem szarego dymu, Ron wyglądał jakby lada moment miał zanieczyścić całą podłogę w lochach, a Hermiona była wyraźnie zła.
- Niedługo wrócimy – rzucił Harry, złapał Ślizgona za ramię i obaj salwowali się ucieczką.
*
- To kawiarnia – argumentował Draco. – Powinieneś zamówić kawę.
- Kawę, Draco, nie wszystkie kawy, które figurują w menu kaw.
- Nie czepiaj się Harry, to oznaka ciasnego umysłu – ofuknął go Draco, zatrzaskując kartę. – Wybrałem już – zwrócił się do kelnerki stanowczo. – Poproszę cappuccino, espresso i latte.
- Myślałem, że poszliśmy na lody – gderał Harry. – Dla mnie lody czekoladowe.
- Właśnie miałem zamówić lody – oświadczył Draco. – Jedną porcję kawowych proszę.
- To tak dla odmiany? Jestem zszokowany różnorodnością twojego wyboru – uśmiechnął się Harry.
Ku jego zaskoczeniu, kelnerka zachichotała. Spojrzał na nią i z jeszcze większym zdumieniem ujrzał, że mrugnęła do niego filuternie.
- Zaraz podam – powiedziała. – A przy okazji, fajne dżinsy.
Odeszła, a Harry nadal nie mógł uwierzyć, że mówiła do niego, nie do Draco. Popatrzył na przyjaciela i szepnął:
- To było do mnie?
Draco momentalnie się rozpromienił.
- Do ciebie – potwierdził radośnie. – Ładna jest, nie uważasz? I starsza od ciebie. Myślę, – oświadczył z namysłem – że powinieneś ją przekryzysować.
- Kryzys to nie czasownik – poprawił go Harry automatycznie.
Draco lekceważąco machnął łyżeczką.
- Wiesz o co chodzi. Poderwij ją i wykorzystaj jej doświadczenie oraz dojrzałe ciało, aby pozbyć się swojej chłopięcej naiwności, rozwiać wątpliwości i rozładować napięcia! Przecież tego pragniesz!
Harry zamrugał.
- Chyba czytasz za dużo mugolskich romansów.
- Nie zmieniaj tematu – stwierdził Draco wyniośle. – Poza tym, mówiłem ci, że czytuję je tylko po to, żeby wyśmiewać się z głupoty mugolskich pisarzy. Powinieneś ją przekryzysować i to natychmiast!
- To nieładnie wyśmiewać się z mugolskich autorów, skoro nie mogą się bronić.
- Nie jestem wcale grzeczny i uważam, że wyśmiewanie się z bezbronnych ludzi, kiedy nie mogą nic na to poradzić, jest bardzo zabawne – oświadczył Draco. – A jeszcze lepiej, kiedy w dodatku płaczą. A teraz przekryzyskuj ją jak napalony królik w rui!
- Ciszej Draco, bo cię usłyszy! – zbeształ go Harry, usiłując ignorować zdegustowane spojrzenia kilku parek, którym głośne komentarze Ślizgona przeszkadzały w rozmowie.
Draco rzucił w niego kostką cukru, ale dał za wygraną.
- Mówiłem ci, że te dżinsy są w twoim rozmiarze – dodał nieobecnym tonem. – Jestem geniuszem mody. O tak, i nie jestem żadnym nieatrakcyjnym molem książkowym.
- Wcale nie mówiłem, że jesteś – przypomniał mu Harry.
Draco spochmurniał.
- Zasugerowano mi to. W obecności Weasley'a. Tylko dlatego, że mam intelektualne zainteresowania, w przeciwieństwie do niektórych bezmózgich fanatyków sportu, z których jeden siedzi przy tym stole i jego imię rymuje się ze słowem „wagary".
Kelnerka wróciła, niosąc na tacy zamówione przez Draco kawy. Chłopak nagrodził ją swoim leniwym, czarującym uśmiechem, ale kobieta uśmiechnęła się do Harry'ego, który poważnie zaczął podejrzewać, że kelnerka ma problemy ze wzrokiem.
- Nie jestem bezmózgim fanatykiem sportu – obruszył się, gdy zostali sami. – Mam bardzo dużo na głowie. Ta cała walka ze złem to czasochłonny obowiązek, a robię to odkąd skończyłem jedenaście lat. Nie mam czasu na poezję.
- Bo nie masz wrażliwej duszy – odparł pogodnie Draco, który w otoczeniu tych wszystkich filiżanek z kawą, najwyraźniej osiągnął stan nirwany. Zaczął opróżniać małymi łykami jedną po drugiej. – Wymień. Jedno hobby. Poza quidditchem. Walka ze złem się nie liczy. No dalej. Mów. Śmiało.
- Eeee... – zaczął Harry i wepchnął do ust łyżkę lodów, by opóźnić nieprzyjemny moment. – Na przykład... yyyy... zbieram karty z czekoladowych żab! – przypomniał sobie i odetchnął z ulgą.
Draco wpatrywał się w niego przez chwilę, a potem bardzo powoli zaczął sączyć jedną z kaw, zupełnie, jakby każda kropla napoju była na wagę złota, i musiał ją sobie wydzielać, by dłużej delektować się jego niebiańskim smakiem.
- Harry – powiedział wreszcie znacząco.
- No co?
- Haaaaaarry.
Nikt inny nie potrafił mówić w ten sposób - głębokim i proszącym tonem i żaden inny głos nie mógł być tak atrakcyjny i wywoływać tak piorunującego wrażenia na Harrym.
- Co? – sapnął Harry.
- Daj mi na moment swoje okulary.
Harry podał mu je i sekundę później zdał sobie sprawę, jaką głupotę właśnie zrobił. Zmrużył oczy i spojrzał z wyrzutem na towarzysza, którego twarz jawiła mu się teraz jako jasna plama z centralnie umiejscowionymi, zamazanymi okularami.
Draco zniżył głos.
- Eeee... – powiedział. – Jestem... eee... Harry Potter. I nie rozwijam się intelektualnie od dwunastego roku życia. Bardzo lubię... yyy... quidditcha, a tak w ogóle to zło jest złe. A Hermiona jest lepsza w tych wszystkich mózgowych sprawach. Dziękuję za uwagę.
- Tak? Dobrze – prychnął Harry i zaczął cedzić słowa w sposób charakterystyczny dla Ślizgona. – Jestem Draco Malfoy. Jestem wyluzowany, ale koloruję i segreguję alfabetycznie swoje notatki. Jestem też niewiarygodnie wprost opanowany, ale codziennie mam napady złości. Poza tym jestem adonisem, darem zesłanym kobietom przez bogów, ale kelnerka wyraźnie zerka na mojego pięknie opalonego i umięśnionego kolegę. Chyba powinienem darzyć quidditcha większym zainteresowaniem, ale aktualnie popisuję się i udaję, że wcale mi na tym nie zależy, bo jestem także wielkim, okropnym snobem.
Przyjaciel cisnął w niego kolejną kostką cukru.
- Jestem... eee... zwykłym chłopcem, takim jak wszyscy inni zwykli chłopcy – skontrował. – Przepraszam, ktoś tu chciał jakiś autograf? W porządku, nie ma sprawy. Wiecie kto jest najgorszy? Ludzie, którzy są z góry do czegoś uprzedzeni. Powinno się ich wyrzucić poza nawias społeczeństwa, a jeszcze lepiej skazać na karę śmierci, bo my jesteśmy od nich lepsi. Patrzcie! Zło! Czy powinienem zawiadomić odpowiednie władze? Nie, jam jest Harry Potter i mam święty obowiązek pokonania go w samotnej walce! Jestem ślepym mieczem każącym siły zła!
Lody czekoladowe smakowałyby zapewne o wiele lepiej i jadłoby się je znacznie łatwiej, nie krztusząc się nimi i nie prychając co chwilę ze śmiechu.
- Wygłosiłem kiedyś wykład, na temat „Oszukiwanie jako forma sztuki" – kontynuował Harry głosem Ślizgona. – Mogę to udowodnić, mój przyjaciel ma notatki. Mam w pamięci listę osób, które niechybnie rozpłaczą się, kiedy zacznę im dokuczać. Jestem strasznym gadułą... hej!
Draco zmienił amunicję z kostek cukru na serwetki. Harry uchylił się przed papierowym pociskiem.
- Uspokój się, Syriuszu! – usłyszeli dochodzący od drzwi głos Lupina. – Jak możemy coś zrobić, jeśli cały czas...
- To on zaczął! – przerwał mu Syriusz, wymijając Lupina przy wtórze gwałtownego łopotu szat. – Nie jestem... Cześć Harry! – Przez moment wydawał się uradowany, ale jego mina zmieniła się błyskawicznie, gdy ujrzał Draco. – Widzę, że przyszedłeś z przyjacielem – zauważył.
- Jak miło – skomentował Lupin, krocząc statecznie za Syriuszem. Gdy zbliżył się do przyjaciela, chwycił go znacząco za łokieć. – Może nie całkiem zgodne z prawem, ale miłe. Witajcie, chłopcy. Panie Malfoy, profesor Snape chciałby porozmawiać z panem, panną Parkinson i panem Zabinim tak szybko jak to możliwe. Będę udawał, że was tu nie widziałem.
- Założę się, że to był pomysł tego rozbestwionego Ślizgona – powiedział Syriusz, niezbyt cicho zwracając się do Lupina.
- Tak – odparł Harry głośno. – Bo wszyscy wiedzą, że Gryfoni oczywiście nigdy nie łamią zasad.
Lupin roześmiał się i przyjaźnie popatrzył na Draco, a następnie odwrócił się, by zamówić dwie kawy. Syriusz nadal podejrzliwie spoglądał na towarzysza Harry'ego. Draco najeżył się i zastukał palcami w jedną ze stojących przed nim filiżanek.
Potem zaczął nucić pod nosem:
- Choćby do pokonania dementor był, zaśpiewaj dzisiaj ze wszystkich sił...
W tym samym momencie, gdy twarz Syriusza poczerwieniała z oburzenia, Harry wyśpiewał cicho w odpowiedzi:
- Więc Ślizgoni piejmy chórem... – i spojrzał znacząco na Draco.
Ślizgon zamilkł i wykrzywił się do niego.
- Zdrajca – rzucił i kopnął Harry'ego w goleń.
A ponieważ Draco kopał mocno, było to bardzo bolesne.
- Ał! – kwiknął Harry radośnie. – Wszystko w porządku Syr... profesorze Black?
Syriusz popatrzył na niego bezmyślnie, jak zwykle, gdy ktoś nazwał go profesorem Blackiem, zupełnie, jakby nie kojarzył o kim mowa. Potem pozbierał się i obdarzył Harry'ego uśmiechem.
- Tak, tak, w porządku – odparł, zezując groźnie na Ślizgona. Wyglądał, jakby wcale nie był do końca przekonany, czy to co powiedział, jest prawdą. – Wpadnij do mnie kiedyś, Harry, pogadamy. Słyszałem, że ty i Ginny Weasley...
Harry skrzywił się lekko, a Syriusz uśmiechnął się szelmowsko.
- Przecież to nic złego, Harry...
- Ale twoje zainteresowanie życiem uczuciowym uczniów, owszem – zauważył Lupin, podając przyjacielowi kawę. – Można by pomyśleć, że nie masz własnego.
- Ależ Remiku! – zgorszył się Syriusz.
- Niech pan się nie chichra, panie Malfoy – skarcił Ślizgona Lupin. – Sam pan będzie kiedyś stary i siwy.
Draco potrząsnął głową.
- Wcale nie – zaprzeczył i uśmiechną się z wyższością. – Będę po prostu srebrnowłosym blondynem.
Syriusz obrzucił Ślizgona zirytowanym i nadal podejrzliwym spojrzeniem, następnie popatrzył ze zmartwieniem na chrześniaka, a w końcu odwrócił się i opuścił kawiarnię. Lupin pożegnał się z nimi i zrezygnowany ruszył za przyjacielem.
Draco odprowadził Syriusza pochmurnym wzrokiem, potem teatralnie rozparł się na krześle i zaczął mówić niskim głosem:
- Jestem profesor Black. To nie moja wina, że tak szybko daję się wyprowadzić z równowagi i zaczynam zachowywać się jak kompletny idiota. Robię tylko to, na co mam ochotę, bo jestem lepszy niż inni. I wcale nie jestem społecznie nieprzystosowany tylko dlatego, że spędziłem dwanaście lat w więzieniu, w którym miałem kontakty jedynie z dementorami...
Harry zmarszczył brwi, a potem zabrał ze stolika serwetkę i nałożył ją sobie na głowę.
- Jestem profesor Snape – oświadczył. – Nienawidzę dzieci, zachodów słońca, motyli i kociąt. Moja zgorzkniałość wydziela się przez mieszki włosowe na głowie.
Draco przekrzywił głowę.
- Kapuję – ustąpił. – A teraz Harry zdejmij serwetkę, zanim ta ładna kelnerka zobaczy cię w takim stanie.
*
- Nie chcę o tym mówić – wykręcał się Harry.
- Nie chcesz? Chcenie nie ma tu nic do rzeczy, Potter – powiedział stanowczo Draco, robiąc groźną minę. – Skoro odmówiłeś przekryzysowania tej apetycznej, młodej kelnereczki, przyjaciele muszą wziąć sprawy w swoje ręce. Albo zajrzymy w mroczne zakątki twojej duszy, albo skażemy cię na życie w gorzkim osamotnieniu. No mów, przecież musiał ci ktoś wpaść w oko?
- Tak, Cho, już ci mówiłem! – zirytował się Harry.
Przez całą drogę powrotną i później, kiedy spacerowali nad jeziorem, Draco nalegał na poważną rozmowę. Harry nie miałby nic przeciwko temu, gdyby jedynym celem w życiu przyjaciela nie okazało się wprawianie Harry'ego w tak okropne zakłopotanie.
- Tak, i? – dopytywał się Draco.
- Cho Chang – powtórzył Harry, uparcie obstając przy swoim. – Podobała mi się prawie trzy lata. Jestem typem wiernego amanta.
- Raczej typem obsesyjnego natręta – sprostował Draco. – To bardzo przykre. No, Harry, proszę! Przecież piętnaście lat miałeś przez cały rok! Musi być jeszcze ktoś. Może sobie przypomnisz? Sąsiad, nauczyciel, któryś Weasley, ciotka? Naprawdę nie będę cię oceniał ani potępiał. Nawet jeśli byłoby to coś kompletnie wbrew naturze, nawet jeśli byłaby to fascynacja ropuchą albo Ronem Weasleyem.
- Hej, Ron nie jest taki paskudny – zaprotestował Harry.
Draco dramatycznie uniósł palec.
- Acha!
- Nie! – zaprzeczył Harry stanowczo. – Od lat się z nim przyjaźnię. To zupełnie tak, jakbym się zabujał w Hermionie!
- Acha!
- Przestań! – krzyknął Harry.
Ten diabelski błysk w oczach Draco, kiedy chłopak wyobrażał sobie, że dokonuje przełomowego odkrycia, był niezwykle denerwujący. Poza tym, nie powinien tak celować palcem w niewinnych ludzi.
- Muszę się napić – oznajmił Draco, przewracając oczami i wyciągnął płaską flaszkę z kieszeni dżinsów.
- To kawa, tak? Przecież wypiłeś przed chwilą kilka.
Draco zmarszczył czoło i odkorkował butelkę.
- No i co z tego?
- Poza tym, nie ma w tym nic dziwnego – mruknął Harry. – Bardzo wielu ludzi nie kochało się w nikim jak mieli po piętnaście lat. Na przykład Ron. I co miałeś na myśli mówiąc „nauczyciel"?
Draco uniósł brwi.
- Nie pamiętasz jak każda dziewczyna w Hogwarcie chciała mieć dodatkowe lekcje z Lockhartem?
- Błe, pamiętam – przyznał Harry. – Ale, znaczy... ty... nie bujałeś się w żadnym nauczycielu, prawda?
Spojrzał na Draco i ku swemu zdumieniu dostrzegł na policzkach przyjaciela lekki rumieniec.
- Acha – powiedział miękko.
- Zamknij się, ty... – odciął się Draco i poróżowiał trochę bardziej. – Miałem wtedy trzynaście lat.
- Zaawansowany wiek – zauważył Harry. – No, to kto to był?
Rumieniec rozlał się po całej twarzy chłopaka i przybrał intensywniejszy kolor. Harry miał nadzieję, że nie usłyszy jakiegoś obrzydliwego wyznania typu „profesor Trelawney".
- To było chwilowe zauroczenie – migał się Draco.
- Jeśli mamy roztrząsać każdy szczegół mojego życia, też mógłbyś mi coś niecoś powiedzieć o swoim.
Draco z wielkim zainteresowaniem przyglądał się swojej flaszce.
- Nie wolno ci tego nikomu powtarzać – zastrzegł. – Profesor Lupin – wypalił i łyknął kawy z butelki.
Harry przystanął i zagapił się na niego.
- Co? – zapytał otrząsnąwszy się z oszołomienia. – Ale przecież ty nie... To znaczy, że jesteś...
Draco rzucił na niego okiem i zakrztusił się kawą. Harry, nadal zszokowany, obserwował jak przyjaciel nie przestając kaszleć, zgina się wpół. W końcu zaniepokoił się trochę i dotknął jego ramienia.
- Nie umierasz jeszcze, prawda? – upewniał się.
Draco spojrzał na niego załzawionymi oczami.
- Umieram – wycharczał.
- Och – podsumował Harry. – Eeee... Masz jakieś ostatnie życzenie?
- Jak możesz być tak głupi? – zachrypiał Draco z niedowierzaniem i wyprostował się. – To znaczy, jeśli nie... Harry, nie możesz tak znienacka całować chłopców, nie znając ich preferencji! Ktoś cię może stłuc na kwaśne jabłko! Ktoś powinien... och, Merlinie – jęknął, uderzony jakąś kolejną niewątpliwie szaloną myślą. – Nie całowałeś Weasleya, prawda?
- Nie! – Harry prawie wrzasnął. – Nikogo nie całowałem!
Draco popatrzył na niego wymownie.
- Oprócz umm... osób, o których już wiesz – dokończył Harry, czując, że robi mu się gorąco. Był kompletnie oszołomiony nonszalancją, jaką wykazywał Draco, częstując go takimi rewelacjami. – Profesor Lupin? – powtórzył. – Profesor Lupin? Dlaczego? Nie żebym go nie lubił – dodał szybko. - Uważam, że jest wspaniałym człowiekiem. Jednym z najwspanialszych.
- Och, to była malutka, króciutka fascynacja – bagatelizował Draco. – Traktował Ślizgonów na równi z innymi. A to rzadkość, jak wiesz. No i jest inteligentny, i jest świetnym pedagogiem, i jest zabawny – przerwał, uśmiechnął się i oblizał usta. – Podobał mi się jego głos i sposób, w jaki włosy wpadały mu do oczu. Chociaż fatalnie się ubiera.
- Tak – wykrztusił Harry słabo, usiłując wszystko to sobie poukładać.
- Tak to wyglądało. A potem zaangażowałem się w związek z Pansy i zapomniałem o tamtym.
- Tak... nie, czekaj, przecież Pansy to dziewczyna....
- Och, celne spostrzeżenie – odparł Draco. – Widzisz, z powodzeniem można...
- Wiem, wiem – przerwał mu Harry.
- O? Naprawdę wiesz? – spytał Draco robiąc gest, który wyglądał jak nadmiernie dramatyczne machnięcie. – To dobrze, bo miałem właśnie zacząć od podstaw i wytłumaczyć ci, skąd się biorą dzieci.
- Nie jestem głupi – obruszył się Harry. – Po prostu nie spędziłem dzieciństwa na pisaniu miłosnych liścików do Lupina.
- Założę się, że nadal wierzysz w bociany. I założę się, że u podstaw całego twojego kryzysu tożsamości leży ta horrendalna pomyłka z ptakami.
Harry ze wzburzeniem zmierzwił włosy. Draco żywo gestykulował i mówił bardzo szybko, a poza tym była to najbardziej surrealistyczna konwersacja w jego życiu.
- Ale przecież często gadasz o dziewczynach – wypalił.
- Oczywiście, że tak – zdziwił się Draco. – Lubię dziewczyny, są cudowne, no i wydaje się to bardziej stosowne. Ty na przykład, lubisz quidditcha, ale zbierasz też karty. Dyskutujesz ze mną o quidditchu, ale o kartach już nie, bo nie jestem zapalonym kolekcjonerem. Analogicznie, ja mógłbym rozmawiać o quidditchu z tobą, ale o kartach już z Zabinim. Rozumiesz?
Harry spochmurniał.
- Tak, ale przy okazji oczami wyobraźni widzę te wszystkie okropne obrazy – odrzekł. – Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
- Byłem przekonany, że wiesz! – wykrzyknął Draco. – To nie żadna tajemnica, starałem się być grzeczny i nie chciałem wprawiać cię w zakłopotanie. Byłem po prostu taktowny. Nigdy nie pytałeś o mój ostatni związek, kiedy wspomniałem o tym przed świętami. Założyłem, że słyszałeś plotki.
- Proszę, tylko nie Lupin – wymamrotał Harry zdruzgotany.
Draco skrzywił się strasznie.
- No przestań, Harry! Nie, oczywiście, że nie. Terry Boot.
Harry'ego zaczynała boleć już od tego wszystkiego głowa.
- Co? On też?
- Hm – zastanowił się Draco. – Właściwie to nie jestem pewien. Możliwe, że tylko eksperymentował. Mówił, że nigdy wcześniej nie robił nic takiego. Słuchaj, to... niezbyt przyjemny temat.
Harry z zakłopotaniem przyglądał się przyjacielowi, który mechanicznie poczochrał i tak już zwichrzone włosy. Ten gest wyraźnie wskazywał, że Draco jest bardzo poruszony.
- Przepraszam – powiedział Harry cicho. – Nie chciałem... nie musisz mi o tym mówić.
Draco uśmiechnął się krzywo i szturchnął go ramieniem.
- Nie, to nic takiego – odparł. – Zrobił się trochę sentymentalny i wszystko się skomplikowało. Pod koniec nic już nie iskrzyło. Nie lubię, jak ktoś zaczyna głupieć. To już skończone i nie mam z tym problemu.
- Rozumiem – powiedział Harry powoli i przysunął się do Draco, tylko troszkę. Bliskość przyjaciela dodawała mu otuchy.
- Przeszkadza ci to? – zapytał Ślizgon. – To znaczy wiesz, przechodzisz teraz kryzys i tak dalej, ale możesz się czuć trochę nie...
- Nie! – zaprzeczył Harry szybko. – Nie, nie, wcale mi to nie przeszkadza. Nie, absolutnie, wszystko w porządku. Jestem tylko odrobinę zaskoczony. Nawet jeśli nie byłbym... nawet jeśli nie chciałbym... eee... Nie, oczywiście, że nie. – Znowu przyszła mu do głowy okropna myśl. – Um... Draco, mogę cię o coś spytać...?
Draco ożywił się nagle, co napełniło Harry'ego przerażeniem.
- To nawet mogłoby ci pomóc rozwiązać twój problem – zastanawiał się. – Pytaj. Będę dla ciebie prawdziwym wsparciem. Pytaj o co chcesz.
- Dzięki – wybąkał Harry czując się niezręcznie. – Czy ty kiedyś... yyy... kolekcjonowałeś karty z Zabinim?
- Kilka razy. Na szóstym roku.
„Przyjaźń, w czasie której zdarzyło się kilka razy". Kiedy Draco to mówił, Harry był przekonany, że chodziło o tą Morag jakąśtam.
- Skąd wiedziałeś, że... To znaczy jak...
- Jak już mówiłem, najpierw była fascynacja Lupinem – zaczął Draco.
- Pomiń to, proszę – przerwał mu Harry.
- Potem spodobała mi się Pansy i w końcu zaczęliśmy ze sobą chodzić, ale to się rozpadło przed końcem piątego roku. W tamte wakacje zacząłem szukać wśród rodzin czystej krwi kogoś, kto popierałby walkę z Czarnym Panem. Zadawałem tylko dyskretne pytania, wiesz, i wtedy spotkałem jednego chłopaka z Durmstrangu. Był ode mnie trochę starszy. Na szóstym roku kręciliśmy trochę z Zabinim. Tego lata poznałem dziewczynę z Beauxbatons, córkę jednej z przyjaciółek matki. A potem był Terry. To cała piątka.
Draco popatrzył na Harry'ego triumfalnie, zupełnie jakby oczekiwał, że przyjaciela nagle oświeci, natychmiast zacznie się pakować i pobiegnie do Durmstrangu, albo coś w tym stylu.
- Dwie dziewczyny i trzech chłopców – podsumował Harry. – Czyli... więcej chłopców.
- Dobry z ciebie matematyk. Świetnie. Ale to nie tak. To po prostu się zdarza. To nie żaden plan bitwy, ani nic takiego. Liczby o niczym nie świadczą. To nie ma znaczenia.
- Uhm – mruknął Harry.
Z jakiegoś powodu, który nie miał znaczenia i oczywiście o niczym nie świadczył, był tak zszokowany, że czuł się jakby zaraz miała mu odpaść głowa. Spojrzał złowrogo na mętne wody jeziora, jakby obwiniał je za swoje złe samopoczucie.
- Nie mogę uwierzyć, że nie wiedziałeś – zauważył Draco, jakby teraz już wszystko było ustalone. – Dlaczego, do licha, w takim razie to zrobiłeś? Nie bałeś się, że wpadnę w szał i cię spiorę?
Cóż za pytanie - dlaczego to zrobił? - tak jakby Harry nie zadawał go sobie cały czas, odkąd to się stało. Dlatego, że czuł się wtedy szczęśliwy, o niczym nie myślał, a wszystkie troski, kłopoty i strach, którym musieli stawiać czoła, zdawały się takie odległe. Teraz nawet nie był w stanie sięgnąć pamięcią do tamtej radosnej chwili i przypomnieć sobie, dlaczego to zrobił.
- Nie – odpowiedział. – Dałbym ci radę.
- Chciałbyś. Nie waż się wątpić w legendarną, nieziemską waleczność klanu Malfoyów. Przypominam ci, że w tym mugolskim pojedynku kilka miesięcy temu pokonałem cię z kretesem...
- Tak, ale zwyciężyłem w co najmniej dwóch bójkach na piątym roku – spierał się Harry. – Potrafię zetrzeć cię w proch.
- Ten pierwszy raz się nie liczy, bo pomagał ci jeden z bandy Weasleyów – żachnął się Draco. – A za drugim razem przerwano nam, więc to się liczy jako remis.
Odwrócili się od jeziora i zaczęli iść w kierunku Hogwartu. Harry starał się nie myśleć o tych świeżo zdobytych, sensacyjnych faktach. Usiłował odprężyć się i napawać radością tak jak wtedy, gdy byli w kawiarni. I tak wszystko było wystarczająco trudne. Ciągle musieli myśleć o tym jak przetrwać – na szczęście nie zostawało już zbyt wiele czasu.
- Remis? Ha! – parsknął. – Bardzo dobrze pamiętam, że zaproponowałem ci rewanż, a ty nigdy nie skorzystałeś z mojej oferty. Boisz się, Malfoy?
A teraz cieszył się po prostu towarzystwem przyjaciela.
- Malfoyowie nie wiedzą co to strach – odpowiedział Draco arogancko i uśmiechnął się. – No, w każdym razie niezbyt dobrze.
- Raczej bardzo dobrze, jeśli chodzi o gigantyczne pająki – zauważył Harry.
- Muszę się zobaczyć ze Snape'em – przypomniał sobie Draco. – A ty jesteś wrednym typkiem.
Harry, nie dając sprowadzić rozmowy na inny temat, wspomniał o Zakazanym Lesie i oczywiście o Hagridzie. Draco skontrował komentarzem o dementorach, więc Harry poczuł się zmuszony przypomnieć, jak to pewna osoba ochoczo podeszła do hipogryfa, z przerażenia zamieniła się w słup soli i dała się potraktować jak worek treningowy. W końcu dotarli do zamku i Draco zniknął w lochach.
*
- Skąd niby miałem wiedzieć, że te białe tutki są trujące? To mogło przydarzyć się każdemu – gorączkował się Ron. – Prawda, Harry?
- Uhm, ta – mruknął Harry.
A więc – biorąc pod uwagę te nowe informacje – było lepiej czy gorzej? Świadomość tego jak się sprawy mają ułatwia, czy utrudnia całą sytuację? Draco nie uciekł dlatego, że wstrętem napawała go myśl o takiej sytuacji z chłopcem, tylko dlatego, że nie był zainteresowany Harrym...
- Każdy, kto ma chociaż podstawy wiedzy z mugoloznawstwa, wie o takich rzeczach – sprzeczała się Hermiona. – Przecież byłeś u mnie w domu, Ron. Widziałeś jak mój ojciec pali fajkę. Poza tym powinieneś się zastanowić, zanim wziąłeś coś od Pansy Parkinson. Mam rację, Harry?
- Tak sądzę – odparł Harry.
Faktycznie, Draco nigdy nie pominął okazji, by nie wytknąć Harry'emu, że fatalnie się ubiera i ma beznadziejną fryzurę. Istotnie, Harry nosił okulary, które ciągle tłukł i miał wstrętną bliznę na czole, a zdecydowanie nie były to rzeczy, które mogły wzbudzać nieokiełznane pożądanie w dziewczętach, ani, jak przypuszczał, w chłopcach preferujących własną płeć. Albo chłopcach, którzy lubili płeć własną, przeciwną, każdą inną i którym podobał się Lupin.
- Myślałem, że teraz jesteśmy jedną wielką rodziną – bronił się Ron. – Chciałem współpracować, tak jak mi kazaliście i skończyłem jako ofiara trucizny. Zawsze mówiłem, że Ślizgonowi nie wolno ufać ani na jotę.
- Tak, masz zupełną rację – zgodził się Harry.
A więc Terry Boot – spokojny, inteligentny mól książkowy. Harry przypuszczał, że właśnie to było pociągające dla Ślizgona. Ale z drugiej strony, nikt nie wiąże się z inną osobą tylko dlatego, że wybranek także lubi czytać - bo w takim razie Hermiona i panna Pince byłyby ze sobą już od kilku lat.
Problem w tym, że ogólnie myślenie o chłopcach jako... atrakcyjnych, wydawało się niewłaściwe. Harry wiedział, jak to powinno wyglądać – mówili o tym Syriusz, Dumbledore i wszyscy naokoło. Pewnego dnia miał być taki, jak jego rodzice – miały mu się podobać dziewczęta, a potem miał wyjść za tę, w której się zakocha. W ten sposób przeszłość zostałaby zmazana, bo Harry cieszyłby się tym szczęściem, którego zaznaliby oni, gdyby nie cała ta tragedia.
Wiedział, w jaki sposób określić, czy dziewczyna jest pociągająca, ale nie mógł oprzeć się myśli, że rozpatrywanie w tych samych kategoriach chłopców jest całkowicie niestosowne. Potrafił ocenić, czy są przystojni, ale jeśli chodzi o... Wiedział jakie cechy decydują o tym, że dziewczyna jest pociągająca, ale nie zwracał na to uwagi. Nie przyglądał się też pod tym kątem chłopcom, ale było coś w uśmieszku Draco, kształcie jego nosa czy szyi, co sprawiało, że Harry nie potrafił przestać o tym myśleć.
Cóż, ważny był powód, dla którego Draco uważał, że Terry Boot jest interesujący.
Nagle zdał sobie sprawę, że Ron i Hermiona gapią się na niego od dłuższej chwili.
- Przepraszam – odezwał się. – Powiedziałem coś nie tak?
- Nie rozumiem dlaczego musieliśmy przejść całą szkołę tylko po to, żebyś mogła na mnie nawrzeszczeć – narzekał Ron, patrząc na Hermionę. – Równie dobrze mogłaś to zrobić w pokoju wspólnym. Przy okazji Ginny by to wszystko spisała, a potem odczytała mamie.
- Ciii – uciszyła go i zatrzymała się pod salą zaklęć.
- Co robisz? – wyszeptał Harry.
- Słyszałam, jak profesor Vector kazała Zabiniemu tu przyjść – odparła cicho. – Jeśli Snape jest na tyle niecierpliwy, żeby przekazywać Ślizgonom wiadomości przez innych nauczycieli, to chcę usłyszeć, co ma do powiedzenia.
Harry zastanowił się i przytaknął. To mogło być coś ważnego, więc musieli dowiedzieć się, o co chodzi. To zrozumiałe.
Kiedy jednak usłyszał głos Pansy i spojrzał na Rona, ujrzał na twarzy przyjaciela wypisane wielkimi literami, własne poczucie winy.
- Profesorze, proszę, nie może pan – jęczała. – Mój brat dał mi do zrozumienia, że nie mówią o panu dobrze. I wszyscy wiemy, że pana torturują... nie może pan tam wrócić. Zabiją pana i w ten sposób nikomu pan nie pomoże. To niedorzeczne!
Jej głos zadrżał bardzo wyraźnie gdy wypowiadała ostatnie zdanie.
- Ona ma rację profesorze. Czy to rozsądne? – zapytał Zabini.
- Porwano i uwięziono moich uczniów. Może uda mi się do nich dotrzeć. Nie ma innego sposobu. - Głos Snape'a był chrapliwy. Harry nienawidził tego głosu od chwili, gdy po raz pierwszy go usłyszał i dobrze pamiętał każde okrutne słowo, które zostało nim wypowiedziane.
- A co z nami? – spytał Blaise.
- A co z Draco? – uniosła się Pansy. – Nie da rady podołać obowiązkom opiekuna domu, to bez sensu, wszystko się wali, a my nie możemy ufać...
- Spokojnie. Poradzę sobie – uciął Draco ostro, najwyraźniej urażony. To było dla niego takie typowe. Zawsze się złościł, gdy ktoś wątpił w to, że jest wszechmocny. – Po co miałby tu zostać? Żeby obserwować jak znika reszta? Tutaj nic nie może zrobić, aby temu zapobiec.
- Draco ma rację – poparł go Snape niechętnie. Brzmiało to tak, jakby przyznając chłopcu rację, był jednocześnie niezadowolony i dumny. – Muszę być tam, gdzie przydam się najbardziej.
- Ale my bardzo pana potrzebujemy – rzekła Pansy twardo, jednak słychać było, że utrzymanie tego spokoju wiele ją kosztuje. – Profesorze, może pan zginąć...
- To wojna – przerwał jej wzburzony Draco. Słysząc jego ton, Harry domyślił się, że przyjaciel także jest przerażony i zdenerwowany.
Harry i Hermiona wytężyli słuch, żeby dowiedzieć się czegoś więcej, ale Ron odsunął się gwałtownie od drzwi i spojrzał na nich.
- Ona... ona chyba zaraz się rozpłacze – wyszeptał zakłopotany. – Nie powinniśmy tego słuchać.
Hermiona zaczęła się wahać.
- Może powie im jeszcze coś ważnego...
- Nic mnie to nie obchodzi, nie będę podsłuchiwał babskich szlochów – stwierdził Ron stanowczo. Odsunął się jeszcze bardziej. Hermiona popatrzyła na niego i niechętnie zrobiła to samo.
Harry stał pod drzwiami, nie mogąc się zdecydować. Nie chciał nikogo szpiegować, ale informacja, że Snape zamierza odejść, była bardzo ważna, a Draco nie miał skrupułów przed ukrywaniem pewnych faktów, jeśli uważał, że tak właśnie będzie najlepiej dla Ślizgonów.
Musiał myśleć także za innych. To było zbyt ważne.
Jego dylemat moralny został rozwiązany, gdy Ron, nadal nieco strapiony, odezwał się zbyt głośno.
- Snape potrafi być cholernie upierdliwy. Może to i lepiej, że opuści szkołę.
W sali zapadła cisza. Harry zdążył się odsunąć na moment przed tym, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie i na korytarz wypadła Pansy. Nie wyglądała na bliską płaczu. Raczej na potwornie rozwścieczoną.
- Dlaczego nie powiesz mu tego w twarz? – krzyknęła i uderzyła Rona w nos.
- Ał! – wrzasnął Ron. – Ty żmijo!
Rysy Hermiony stwardniały. Dziewczyna spojrzała na Draco, który wyszedł z klasy i stał w drzwiach.
- Myślałam, że mamy popierać harmonię miedzydomową? – zwróciła się do niego z pretensją. – Może byś coś zrobił?
Draco był bledszy niż zwykle. Zmarszczył brwi, popatrzył na oburzoną Hermionę, potem na rozzłoszczoną Pansy i w końcu na Rona, któremu spomiędzy palców spływała krew.
- Cóż – zaczął i wymownie ruszył w stronę Rona. – Mogę mu złamać nos do reszty.
Harry nie namyślając się wcale, zastąpił mu drogę.
- Nawet się nie waż – syknął.
I to wszystko – odruch, by chronić przyjaciół, niepokój i sprzeczne uczucia, dotyczące wyjazdu Snape'a i myśli, które nie przestawały tłuc mu się w głowie, odkąd Draco uczynił swoje wyznanie – przerodziło się w furię.
Draco wlepił zimne, szare oczy w Harry'ego i rzekł dobitnie:
- Nie mów mi, co mam robić, Potter.
I odepchnął go mocno.
W każdym razie próbował, bo Harry obrócił się błyskawicznie, sparował cios ramieniem, a drugim mocno pchnął Ślizgona w klatkę piersiową.
- To przestań grozić moim przyjaciołom!
Draco zmarszczył brwi.
- Nie zamierzam poprzestać na groźbach – zapowiedział i wyrżnął Harry'ego w szczękę.
Harry mgliście uprzytomnił sobie, że Draco bywał tak wściekły tylko wtedy, gdy się czegoś bał, a potem, cząstką świadomości zarejestrował fakt napływającej mu do ust krwi. Większa część jego umysłu skoncentrowała się na echu okrzyku, który wydał, odrzucając Ślizgona na ścianę.
„Nie lubię, jak ktoś zaczyna głupieć".
Tygodnie wstydu i zażenowania, wyobrażania sobie jak bardzo Draco musiał być przerażony, a przez cały ten czas...
- Myślę, że powinieneś się po prostu zamknąć – warknął i doskoczył do Ślizgona, który rozpłaszczony na kamiennej ścianie, z zarumienioną twarzą, aż się prosił by przetrzepać mu skórę.
Draco zrobił unik i pięść Harry'ego wylądowała na ścianie. Zanim Gryfon otrząsnął się z szoku spowodowanego bólem, przeciwnik chwycił go za koszulkę i usiłował zbić z nóg.
„To nie ma znaczenia".
Przy wtórze trzasku rozrywanego materiału Harry wyszarpnął się, wykręcił i upadając na podłogę, wylądował na przeciwniku. Zamachnął się i podbił Ślizgonowi oko.
- Harry! Nie! – krzyknęła Hermiona.
- Dalej Harry! – zagrzewał go Ron.
- Nie wtrącaj się, Pansy! – ostrzegł Zabini.
- Co to ma znaczyć?! – Na korytarzu pojawił się Snape.
Podobnie jak krew spływająca mu do gardła, głosy te wydawały się niewyraźne i nieistotne. Jedyne, co teraz miało znaczenie, to przerażony, zrozpaczony i wściekły Draco, który w grymasie złości szczerzył na niego zęby. Chłopak odwinął się, usiłując dosięgnąć go pięścią, ale nie trafił. Jednak gdy Harry gwałtownie uchylił się przed atakiem, stracił okulary i nagle cały świat rozmazał mu się przed oczami. Skupił wzrok na jasnej plamie twarzy Draco i cały wysiłek włożył w przytrzymanie chłopaka, który wił się pod nim i szamotał. W następnej sekundzie Ślizgonowi udało się unieść głowę i z całej siły rąbnął Harry'ego w czoło. Zaraz potem uderzył go w żebra i chwytając za koszulkę starał się unieruchomić Gryfona, by zadać kolejny cios.
„Dlaczego do licha w takim razie to zrobiłeś?"
- Przestańcie w tej chwili! Rozdzielcie ich!
Chrapliwy dźwięk, który wydał Draco, gdy Harry gwałtownie przygniótł jego ramiona z powrotem do podłogi, wydawał się ważniejszy, niż słowa nauczyciela. Jednak odgłos ten, wywołał energiczną reakcję z zewnątrz.
Czyjeś ręce złapały Harry'ego i pomimo, że ten szarpał się nie ustając w wysiłkach, by ponownie dopaść Ślizgona, zaczęły odciągać go na bok. Zanim Draco także został powstrzymany, zdołał jeszcze uderzyć Harry'ego w brzuch.
Ślizgon uczynił próbę ponowienia ataku, ale Ron złapał go za koszulkę i przytrzymał w momencie, gdy zbierał się do skoku.
- O nie, Malfoy – wydyszał.
W odpowiedzi Draco warknął coś rozkazująco, a Hermiona pospieszyła, by pomóc Ronowi.
- Proszę się opanować, panie Malfoy – zmitygował go ostro Snape puszczając Harry'ego i wkraczając pomiędzy chłopców. Draco zamrugał i przestał wyrywać się w stronę przeciwnika, mobilizując teraz wszystkie siły, aby uwolnić się z uchwytu Rona i Hermiony. Snape zwrócił się do Harry'ego:
- A co do pana, Potter. Pan i pańscy drodzy przyjaciele nie tylko podsłuchiwaliście prywatną rozmowę, ale, z właściwą wam inteligencją, zdecydowaliście się pogorszyć sprawę, bez przyczyny atakując kolegę!
- Pewnie, a nos to sam sobie rozwaliłem – rzucił Ron, po chwili niewyraźnie dodając: - Profesorze.
Snape uniósł brwi.
- Naprawdę, panie Weasley? – zapytał zjadliwie. – Cóż, zawsze był pan niezdarny.
Snape był taki małostkowy i złośliwy. Harry nie znosił go za to i na jego słowa prychną coś obraźliwego, nienawidząc w tym momencie także wszystkich Ślizgonów, którzy z taką dumą stawali zawsze po stronie swojego opiekuna.
- Gryffindor traci czterdzieści punktów – podsumował z satysfakcją Snape. – Chyba powinniście udać się do skrzydła szpitalnego, chociaż sądzę, że na pana Pottera bardziej uzdrawiająco podziała lekcja, że jak każdy, musi ponosić konsekwencje własnych czynów.
- Myśli pan, że w tej sytuacji przejmę się utratą punktów? – odgryzł się Harry wściekle. – To żałosne!
- I z czterdziestu, zrobiło się pięćdziesiąt punktów – stwierdził Snape. – Panie Zabini, panno Parkinson, możecie już puścić pana Pottera. Któryś z jego giermków powinien przynieść mu do skrzydła szpitalnego koszulę z większą ilością guzików.
Harry, rzucając dokoła wściekle spojrzenia, energicznie nasadził na nos okulary i skrzyżował ramiona na piersi. Draco z pogardą strząsnął z siebie ręce Rona i Hermiony i ignorując potargane szaty, skupił się na doprowadzaniu do porządku fryzury.
- Pan pójdzie pierwszy, panie Malfoy – oświadczył Snape. – Panu Potterowi nic się nie stanie, gdy poczeka tutaj chwilę, a w ten sposób zapobiegniemy kolejnemu brutalnemu atakowi.
Oko Draco zaczynało już sinieć. Nie zwracając uwagi na Pansy, która ciągnęła go, usiłując jak najszybciej odholować do pielęgniarki i zwrócił się do Gryfonów.
- Widzimy się wieczorem – powiedział i odszedł.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro