Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

V

Rozdział piąty
Młodzieżowa Sekcja Zakonu Feniksa

Z głębi ran
W blasku hord
Idzie czarny król
Abadon
Nad nim krąg siedmiu głów
Sprzęga czarci gniew
W płomień

Czarna postać rozdaje śmierć
Czarne widmo rozpala miecz
Czarne widmo kieruje miecz
W niebo
Śmierć i płacz
Zemsta piekieł dopełnia się*

Hermiona szła ciemnymi korytarzami, obejmując się mocno ramionami. Szukała Harry'ego. Starała się myśleć chłodno i logicznie, ale pod wpływem panicznego lęku jej serce waliło jak młot.
Ostatnio widziano Harry'ego, jak schodził po schodach w towarzystwie Draco Malfoya. Nikt nie wiedział, co stało się z nimi później. To już pięć godzin, a w tym czasie...
Hermiona odruchowo sięgnęła po różdżkę, chociaż wiedziała, że różdżka w niczym jej nie pomoże; tak jak nie pomogła innym. Zagryzła wargi i nakazała sobie spokój.
Ron przeszukiwał lochy, jakkolwiek Hermiona była przekonana, że Ślizgoni nie wpuściliby Harry'ego na swój teren inaczej niż w kawałkach.
Sprawdziła całe czwarte piętro i zamierzała kontynuować poszukiwania na piątym.
Proszę, proszę, żeby tylko nic mu się nie stało. Proszę, proszę, żeby tylko był...
- Wyłaź, Malfoy!
...tutaj.
- Harry! – krzyknęła, podbiegając do Harry'ego i rzuciła mu się na szyję.
Nieco zaskoczony, chłopak odwzajemnił uścisk. Wyglądał okropnie niechlujnie. Miał rozczochrane włosy, smugi błota na twarzy, a jego szaty były w strasznym nieładzie – brudne, potargane i pełne poprzyczepianych gałązek oraz liści. Przy tym wszystkim uśmiechał się radośnie i w ogóle wyglądał na bardzo zadowolonego.
To było... dziwne. Zupełnie niepojęte.
- Harry... co się stało?
- Ach.. Umm... – Harry zamrugał. – Nic takiego. Poszliśmy z Malfoyem do Zakazanego lasu...
- Co zrobiliście? Dlaczego? Dlaczego jest taki... ubłocony?
- No... niewielki wypadek.
Hermiona oparła się pokusie wyrwania sobie z głowy wszystkich włosów.
- Harry, co się stało?
Chłopak znowu się uśmiechnął.
- Ech. Wspomniałem coś o gigantycznych pająkach i ktoś – podniósł trochę głos – słysząc jakiś szelest, stracił panowanie nad sobą i wciągnął mnie do rowu.
Hermiona usłyszała zrzędliwy i bardzo, jak pomyślała, nieprzyjemny głos.
- To mogło być coś niebezpiecznego.
- To był jelonek, Malfoy – powiedział Harry w stronę drzwi, skąd dobiegał głos. – A dokładniej: mały, bezbronny, przerażony, młodziutki jelonek. Wiesz, jestem cały w błocie, a ty już ponad godzinę zajmujesz łazienkę. Wyłaź stamtąd!
Hermiona była zbyt zmęczona, żeby odpowiednio zareagować.
- Harry, dlaczego nie poszedłeś do łazienki Gryfonów? – zapytała słabo.
- Ten palant powiedział, że to potrwa tylko minutę!
- Niedokładnie Potter – z łazienki dobiegł chłodny głos Malfoya. – Powiedziałem, że to zajmie tylko tyle, żeby doprowadzić do porządku moje włosy.
- Siedzisz tam już ponad godzinę! Pewnie zużyłeś już całą lodową pianę.
- Lubię lodową pianę.
- A wiesz, że w szkole jest duch, który siedzi w kranach i podgląda prefektów?
- Co?!
Za drzwiami rozległ się nagły chlupot, tak jakby ktoś szybko zanurzył się w wodzie.
Hermiona poczuła, że nie chce już dłużej przysłuchiwać się tej rozmowie. Poza tym, przerażała ją myśl, że w pobliżu znajduje się nagi Malfoy.
- Wydaje się, że znasz wszystkie zdrożne sekrety w szkole, Potter – zauważył Malfoy z zastanowieniem. – To dość nieprzyzwoite, jak na Gryfona.
- A co Ślizgon ma na myśli mówiąc „nieprzyzwoite"?
Zapadło chwilowe milczenie.
- Czego chce Granger?
Hermiona poczuła, że uchodzi z niej całe dotychczasowe zdenerwowanie. Zniknęło też uczucie ulgi, spowodowane odnalezieniem Harry'ego. Pozostało tylko wspomnienie ponurego powodu, dla którego przyszła go szukać.
- Właśnie Hermiono, dlaczego... – Harry ujrzał jej minę i jego uśmiech zblakł. – Hermiono, co się dzieje?
- Czekajcie, jeśli to coś interesującego, to też chcę posłuchać – oznajmił Malfoy. – Wychodzę... ale jeśli jakiś duch mnie podgląda, to niech liczy się z bardzo poważnymi konsekwencjami swego postępowania.
Hermiona miała zamiar powiedzieć Harry'emu wszystko, natychmiast, obojętne czy ten kretyn w łazience chciał tego czy nie. Jednak ku jej zdumieniu, przyjaciel powstrzymał ją gestem. Nie miała siły na kłótnie.
W tym momencie drzwi otworzyły się i otoczony obłokami pary, niczym król demonów, pojawił się w nich Draco Malfoy.
Idealne porównanie, pomyślała Hermiona.
Po chwili kłęby pary opadły i ich oczom ukazał się widok chłopaka, który energicznie wycierał ręcznikiem włosy.
- No, Granger – ponaglił ją. – O co chodzi?
Hermiona skrzyżowała ręce na piersiach, jakby chciała odgrodzić się od obojętnego wzroku Malfoya i zatroskanego spojrzenia Harry'ego... albo powstrzymać wstrząsające nią dreszcze.
- Justin Finch- Fletchley i Ernie Macmillan zniknęli – powiedziała wolno. - Tak jak inni. Byli w pokoju wspólnym Hufflepuffu, a potem...
Zapadła ciężka cisza.
- Nie zdążyli... uciec? – odezwał się w końcu Harry.
- Nie bądź głupi, Potter – zganił go Malfoy ostro. – Reprezentowali Puchonów w Radzie Młodszych... Zabrali ich...
Hermiona zacisnęła dłonie na ramionach. Próbowała się uspokoić, wyobrażając sobie, że to Ron ją obejmuje, i że jest bezpieczna.
- Poza tym... – przełknęła głośno. – Nad szkołą pojawił się Mroczny Znak.
Znowu zapadło milczenie.
Reagowali krzykiem, dopóki nie stało się oczywiste, że to nie ma sensu.
„Jak on to robi?!"
Tym razem nikt nie zadał głośno tego pytania.
Nadal stali w ciszy, pogrążeni w ponurych myślach. Hermiona nie lubiła Malfoya, ale wiedziała, że teraz wszyscy czują to samo. Każdy z nich nosił w sercu ten sam ciężar, który powiększał się wraz ze zniknięciem kolejnej osoby. Każdy z nich wiedział, że to on może być następną ofiarą.
- Och, nie – powiedział zduszonym głosem Harry, wyraźnie przygnębiony panującą wokół atmosferą beznadziejności.
- Trafne podsumowanie.
Hermiona miała uczucie, jakby oglądała tę scenę z zewnątrz; jakby nie była jedną z trzech potencjalnych ofiar.
Malfoy opierał się o framugę drzwi, a Hermiona i Harry o ścianę. Zupełnie jakby żadne z nich nie było pewne, czy jest w stanie ustać o własnych siłach. To wszystko wydawało się Hermionie takie znajome, cała ta sytuacja nie była nowością.
Tajemnicze zaginięcia stawały się coraz poważniejszym problemem - obaj Puchoni byli reprezentantami swojego domu w Radzie Młodszych.
Staliśmy się celem.
Hermiona resztką sił starała się odzyskać równowagę. W końcu przezwyciężyła ogromne pragnienie osunięcia się i skulenia na podłodze.
- Profesor Lupin zwołał na jutro spotkanie Młodzieżowej Sekcji Zakonu. Po zakończeniu narady, członkowie Rady Młodych zapewne zostaną poproszeni o pozostanie.
Harry ostrożnie przytaknął. Tego się właśnie spodziewał.
Malfoy zadrżał nagle. Hermiona zwróciła na niego oczy. Zauważyła, że Ślizgon nadal był mokry. Koszulka przylepiła mu się do skóry, a wilgotne włosy opadały na twarz. Jednak wyraz jego twarzy mógł sugerować, że chłopak trzęsie się tylko z zimna.
Zwróciła też uwagę, że gdy Harry spojrzał na Malfoya, w jego wypełnionych troską oczach pojawił się dodatkowo niepokój.
Do jasnej cholery! Boi się o Malfoya? Ta przyjaźń zabrnęła zdecydowanie zbyt daleko!
- Wracam do lochów – oznajmił Malfoy stłumionym głosem. Hermiona była zniesmaczona, słysząc w nim nutę władczości, z jaką zwykle zwracał się do kolegów ze swojego domu.
– Będą się martwić – dokończył.
Dziewczyna jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić Ślizgona, martwiącego się o cokolwiek.
- Oczywiście – odparł szybko Harry. Tak, chłopak wyraźnie martwił się o tego Ślizgona. – Uważaj na siebie jak będziesz schodził na dół...
Harry wpatrywał się w szyję Malfoya, po której spływała pojedyncza kropla wody. Hermiona widziała już wcześniej coś takiego – w obliczu tragedii ludzie patrzyli wszędzie, byle nie w oczy innych.
Malfoy zmarszczył brwi.
- Jeśli Czarny Pan wyskoczy zza winkla, żeby mnie zaatakować, zacznę piszczeć jak dziewczyna, a wtedy ty przybiegniesz mi na ratunek. Naprawdę przesadzasz, Potter.
Harry roześmiał się cicho i z ociąganiem ruszył za Hermioną. Dziewczyna była bardzo urażona.
Tyle nerwów tylko dlatego, że Harry wybrał się z Malfoyem na niebezpieczną przechadzkę! A przecież Malfoy nie jest osobą, której można ufać w takich okolicznościach... Jemu w ogóle nie można ufać!
Przecież Harry'emu coś mogło się stać... Nie, to zbyt przerażające, aby o tym myśleć. Tyle osób juz zniknęło!
Proszę, proszę, żeby tylko nie przytrafiło się to Harry'emu.
Ron pocałował ją na przywitanie, a Harry raz jeszcze mocno ją objął.
A przecież, - pomyślała Hermiona - Harry zwykle nie okazuje uczuć w ten sposób.
Trzymała go w ramionach, usiłując nie myśleć o tym, co właśnie się stało... co mogło się stać. Spojrzała Harry'emu w oczy, poszukując w nich pocieszenia.
Ale Harry wyglądał, jakby był nieobecny duchem. Wyraźnie myślał o czymś innym.

*

Przez kilka ostatnich minut Ginny usiłowała omijać Harry'ego wzrokiem.
Gapiła się na niego na każdym spotkaniu Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa. Mogła to robić bezkarnie, bo chłopak zwykle patrzył uważnie na przemawiającego profesora Lupina, albo zatapiał się we własnych myślach.
Oczywiście obserwowała Harry'ego także podczas meczów quidditcha, posiłków, na korytarzach...
Ginny zdawała sobie sprawę, że to śmieszne. Pierwsza romantyczna miłość nie powinna trwać aż siedem lat!
Takie zadurzenie nie powinno trwać wiecznie - powinno się z niego wyrastać, tak jak w pewnym momencie wyrasta się z bajek. W końcu każda dziewczynka, słuchając opowieści o królewiczu, marzy o tym, by włożyć szklane pantofelki Kopciuszka.
Która dziewczynka, słuchając opowieści o mającym uratować świat ciemnowłosym bohaterze, którego mugole więzili jak księżniczkę w wieży, nie zapragnęłaby go zdobyć?
Ginny wiedziała, że każda dziewczyna w jej wieku przynajmniej raz snuła fantazję o tym, by być Wybranką Chłopca, Który Przeżył.
Ale przecież nie każda z tych nastolatek przyjaźniła się z Harrym Potterem. I tylko matka Ginny niemal go adoptowała.
Poza tym, nie każda dziewczyna została na pierwszym roku uratowana przez niego od śmierci. Niewiele z nich wiedziało także, że wszystko co o nim mówiono, było prawdą – że był odważny, szlachetny i lojalny.
Taki chłopiec pojawiał się raz w życiu.
Ginny starała się jakoś zakończyć tę kłopotliwą sytuację. Dlatego chłopakiem, z którym całowała się po raz pierwszy w życiu, był Colin Creevey. A potem spotykała się z Deanem Thomasem - wspaniałym, bardzo utalentowanym Gryfonem. Zależało jej na nim, naprawdę zależało, ale... ich związek nie trwał długo.
W końcu zdała sobie sprawę, że jej uczucie do Harry'ego pogłębia się z czasem i że nikt inny nie jest w stanie zastąpić obiektu jej miłości. Postanowiła więc po prostu spokojnie czekać.
Pewnego razu zdarzyło się COŚ - pojawiła się maleńka szansa, że jej marzenia się ziszczą - w zeszłym roku Harry kilka razy ją pocałował. Tych parę miękkich, delikatnych pocałunków spowodowało, że jej serce wypełniło się nadzieją. Ale to było wszystko. Oczywiście rozumiała Harry'ego, rozumiała go bardzo dobrze – był rozbity po tym wszystkim, co się stało. W dodatku, przez całe życie nikt go nie kochał. No i przecież nie miał nie miał pojęcia, że ona go kocha.
Nigdy nie słyszała żadnych plotek o nim i jakiejś innej dziewczynie. Była z tego powodu bardzo szczęśliwa. Ten pocałunek z Cho Chang był incydentem, który nigdy więcej się nie powtórzył.
Może kiedyś Harry znowu zwróci na nią uwagę. A jeśli tak, ona będzie czekała.
Ginny obserwowała Harry'ego, jednocześnie czując przy tym wstyd i przyjemność. Pomyślała, że ostatnio wygląda o wiele lepiej, tak jakby był mniej nieszczęśliwy. Przywiązywał większą wagę do stroju i częściej się śmiał. Ten Turniej Trójmagiczny zdecydowanie wychodził mu na dobre.
Ginny uśmiechała się na myśl o jego dziwacznej przyjaźni z Malfoyem. To takie typowe dla Harry'ego, że stara się sprowadzić kogoś na dobrą drogę; nawet tak nienawistnego Ślizgona, jakim był Malfoy. Ginny była nawet zadowolona, że Harry zamiast szukać sobie dziewczyny, spędza czas z Malfoyem.
Poza tym, pewnie szybko się tym zmęczy.
Może nawet dzisiaj... Malfoy zachowuje się tak paskudnie, jak zwykle. Cały czas robi te swoje nieznośne uwagi.
Ginny rzuciła okiem na Malfoya, który pochylał się nad pergaminem. Jego ręka, trzymająca luksusowe pióro, wyglądała równie jak ono szlachetnie. Widziała długie, smukłe palce, bardzo jasną skórę...
Malfoy jest takim rozpieszczonym, wstrętnym stworzeniem.
Ginny przypomniała sobie, jak ostatnim razem Malfoy wspomniał coś o szlamach.
Harry, który jak zwykle siedział z nieobecnym wyrazem twarzy (widok tej miny łamał jej serce), otrząsnął się nagle i spojrzał na Ślizgona oczami, w których płonął zielony ogień.
„Och, Jaki ten Harry jest wspaniały" - pomyślała wtedy.
Jej nieustraszony bohater.
Ginny pamiętała tę scenę bardzo dokładnie.
- Powtórz to Malfoy. Tylko spróbuj – wycedził Harry.
Malfoy powtórzył uwagę tym swoim lodowatym, kpiącym tonem.
Potem obaj podnieśli się i pochylili nad stołem, wykrzykując do siebie słowa pełne nienawiści.
- No, dalej Potter – judził go Malfoy. – Czy może być lepszy moment na bójkę niż teraz, w obecności podziwiających cię Weasleyów?
Popatrzył na Ginny, która zamarła, zmrożona jego spojrzeniem.
Harry chwycił Malfoya za szaty. Wyglądał jakby zamierzał skoczyć przez stół i zrobić mu coś strasznego.
- Nie mieszaj ich do tego!
Ginny rozpłynęła się w uwielbieniu do swojego bohatera.
Nie wiadomo co by się stało, gdyby profesor Lupin spokojnie nie zakończył spotkania.
Ginny zauważyła, że teraz Harry też spogląda na Malfoya.
Dobrze. Nie powinien niczego przepuścić temu okropnemu Ślizgonowi.

*

Harry zastanawiał się, czy można cierpieć na rozdwojenie jaźni, które dotyczy kogoś innego.
Odnosił dziwne wrażenie, że w Hogwarcie jest dwóch Malfoyów. Tak jakby jeden nie wystarczał, by przyprawić każdego o utratę zdrowych zmysłów.
Obaj Malfoyowie byli do siebie bardzo podobni, ale tylko idiota dałby się na to nabrać. Obaj uśmiechali się w ten sam ironiczny sposób i obaj, z identyczną werwą i entuzjazmem, mówili te same obraźliwie rzeczy. Obaj też byli osobami o bardzo wątpliwej moralności.
Ale jeden z Malfoyów potrafił się otwarcie śmiać, a jego pomysły były bardziej zabawne, niż wredne. Ten Malfoy, jakakolwiek byłaby jego opinia na temat mugoli, nie używał nigdy tego obrzydliwego słowa na „S". Drugi miał gdzieś, jakich słów używa.
Jeden Malfoy potrafił rozmawiać, nie będąc przy tym złośliwy. Wiatr rozwiewał mu srebrne włosy, a on odgarniał kosmyki z twarzy, której rysy były bardziej miękkie, niż tego drugiego.
Drugi Malfoy siedział naprzeciw Harry'ego, zapisując coś na kawałku pergaminu. Jego fryzura była nieskazitelna, a końcówki jedwabistych pasm założone miał za uszy. Nie podnosił głowy znad pergaminu, chyba że mówili do niego Pansy albo Blaise.
Harry bezskutecznie próbował przyciągnąć jego uwagę, nie bardzo nawet wiedząc, dlaczego tak bardzo tego pragnie. Może potrzebował upewnić się, że Malfoy będzie się odpowiednio zachowywał?
Nie chciałby, żeby powtórzyła się sytuacja z ostatniego spotkania, kiedy to prawie się pobili.
W końcu zarzucił nieefektywne, pośrednie sposoby zwrócenia na siebie uwagi i zakaszlał.
- Malfoy!
Malfoy podniósł głowę i uśmiechnął się lekko.
- Jesteś mistrzem dyskrecji, Potter.
Harry poczuł się trochę niepewnie, gdy znalazł się pod obstrzałem śmiercionośnych spojrzeń Ślizgonów. Chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie do pokoju wszedł profesor Lupin.

*

Harry polubił profesora Lupina, odkąd ten zaczął uczyć ich na trzecim roku.
Teraz nie tylko go lubił, ale także szczerze podziwiał.
Na początku piątego roku Hogwart ogarnęła fala strachu. Tego lata wszyscy zrozumieli, że Voldemort naprawdę powrócił. Ludzie zaczęli znikać. Świat czarodziejski pogrążył się w wojnie.
Ale dzieci nie walczyły na wojnie. Mogły tylko kontynuować naukę w Hogwarcie i czekać ze strachem na wieści, czy nad ich domem pojawił się Mroczny Znak... czekać na ostateczny, straszny wyrok.
Lupin zebrał przerażonych młodych ludzi i stworzył Młodzieżową Sekcję Zakonu Feniksa. Gryfoni, Puchoni i Krukoni zaczęli regularnie się spotykać. Na zebraniach omawiali aktualne wydarzenia i uczyli się zaklęć, których nie było w programie. Tym samym nie czuli się już tak odsunięci i bezużyteczni.
Ślizgoni omijali te spotkania z daleka.
Dopóki nie zginął Lucjusz Malfoy. Stało się to podczas zimowych ferii świątecznych, a zaraz potem Draco Malfoy wraz z przyjaciółmi pojawili się na zebraniu.
Harry nie posiadał się z wściekłości, gdy zobaczył wchodzących do sali Ślizgonów. Lupin spokojnie zaakceptował ich obecność i ze względu na powiększającą się ilość członków młodzieżówki Zakonu, zdecydował utworzyć Radę Młodych, składającą się z dwóch reprezentantów z każdego Domu. Rada została powołana, aby na wypadek nieprzewidzianych sytuacji ułatwić przepływ informacji pomiędzy Domami.
Wiele osób nie traktowało Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa poważnie. Ale kiedy następnego roku część członków Zakonu zakończyła naukę w szkole i ruszyła do walki, okazało się, że Lupin wyszkolił ich na świetnych żołnierzy.
Teraz już wszyscy zdawali sobie sprawę, że uczestnictwo w spotkaniach Zakonu było czymś niezbędnym dla tych, którzy chcieli walczyć z Voldemortem. Dla tych, którzy chcieli przeżyć... Skupieni wokół Lupina młodzi ludzie uczyli się taktyki i poznawali realia wojny.
Ten skromny profesor idealnie nadawał się na to stanowisko. Był bardziej rzetelny od impulsywnego, pełnego temperamentu Syriusza i miał więcej czasu niż wiecznie zajęty, przepracowany Dumbledore. Lupin stał się ojcem dla tych, których rodzice zaginęli. Harry podejrzewał, że cicha obecność profesora była powodem, dla którego pozostali w Hogwarcie uczniowie nie popadali jeszcze w histerię. Nawet kiedy zaczęły znikać dzieci i w szkole wybuchła panika, Lupin pozostał spokojny. Robił wszystko, żeby czuli się bezpiecznie, rozmawiał z nimi i koił ich ból po stracie bliskich.
Zaskarbił sobie miłość większości swoich uczniów, a także szacunek Ślizgonów. Harry wiedział, że rocznik, który teraz kończył szkołę, poszedłby do każdej bitwy, mając przed oczami tego człowieka, który stał się dla nich symbolem nadziei; który nauczył ich jak bronić się i przetrwać.
Ten smutny, zaniedbany nauczyciel, który przez większość swojego życia był wyrzutkiem, stał się dla nich wszystkim.
Harry darzył go olbrzymim poważaniem, a kiedy Lupin zwoływał zebranie, widział także uwielbienie w oczach innych uczniów.
Dlatego właśnie uszczypliwe i obraźliwe komentarze, jakie czynił Malfoy podczas spotkań, tak bardzo go złościły. I dlatego denerwował się teraz, oczekując, że Ślizgon znowu zacznie robić obelżywe uwagi.
Jeśli Malfoy zacznie obrażać Lupina...
Profesor odchrząknął.
- Wszyscy wiemy, że zniknęły dzisiaj kolejne osoby – zaczął cicho. – Nie ma sensu mówić wam, że nie macie się czego obawiać. Ale nie możecie pozwolić, żeby żal i strach opanował was bez reszty. Ci, którzy pozostali, nadal muszą ciężko pracować. Bardzo współczuję Hufflepuffowi i tym bardziej doceniam, że tak szybko wybrali Hannę Abbott i Susan Bones, które zajmą w Radzie miejsce zaginionych przyjaciół.
Rozległy się oklaski i pełne aprobaty szepty.
Harry obserwował Malfoya. Chłopak klaskał tak jak wtedy, gdy Tiara przydzielała kolejnych pierwszaków do domu Slytherina.
Uderzyła go myśl, że dokładnie wie, w jaki sposób klaszcze Malfoy. Pomyślał też, że to ich ostatni rok w szkole, i że już nigdy nie zobaczy Malfoya podczas ceremonii przydziału.
Lupin kontynuował.
- ...jestem pewien, że pozostali członkowie Rady uczynią wszystko, aby im pomóc. Poza tym, chciałbym bardzo podziękować panu Malfoyowi i panu Bootowi za doskonały plan, który w zeszłym roku ułatwił Zakonowi szturm na dom Riddle'a. Jestem pewien, że dzięki nim nasze straty były dużo mniejsze.
Terry Boot zarumienił się z dumy. Malfoy skinął głową, ze spokojem przyjmując należny mu aplauz.
Nieznośny łobuz, pomyślał Harry z uśmiechem. A więc pracował nad czymś z Terrym... Ciekawe czy się z nim zaprzyjaźnił?
Zauważył, że Terry rzucił okiem na Malfoya, ale nie był w stanie stwierdzić, czy było to przyjacielskie spojrzenie, czy nie. Malfoy zajęty był przyglądaniem się ślicznej Susan Bones.
Wszyscy wiedzieli, że Malfoy zwykle nie poświęcał wiele uwagi Puchonom - wstydliwą Hannę ignorował kompletnie. Ale Malfoy był koneserem piękna i jeśli chodziło o wyjątkową urodę, czynił odstępstwa od zasad.
- Mamy do przegłosowania dwie sprawy. Jedna dotyczy praktyki, druga teorii.
Harry widział, że Malfoy prawie uśmiechnął się do Lupina.
- Po pierwsze, kwestia ochrony i związanych z tym ćwiczeń. Jak wszyscy wiemy, nie ma Domu, z którego nie zniknęłaby jakaś osoba. Musimy podjąć środki, które będą miały na celu ochronę uczniów. Od tej pory, zgodnie z sugestią panny Granger, uczniowie pierwszego i drugiego roku będą odprowadzani na lekcje przez nauczycieli.
„Niestety, mamy zbyt mało kadry, aby w ten sam sposób chronić starsze klasy".
Ta uwaga nie została wypowiedziana głośno.
- Pozostali uczniowie nie powinni wychodzić nigdzie sami. Dotyczy to także poruszania się po zamku. Poza tym, na następnym spotkaniu Klubu Pojedynków będziemy ćwiczyć metody postępowania na wypadek zmasowanego ataku na Hogwart. Chciałbym zobaczyć jak szybko członkowie rady wraz z prefektami są w stanie sprowadzić wszystkich do głównego wejścia i ustawić się na pozycjach obronnych.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i podnieśli ręce. Harry zauważył, że Ślizgoni, zanim zagłosowali, spojrzeli najpierw na Malfoya.
- A teraz musimy zdecydować, jak będziemy postępować w pewnej hipotetycznej sytuacji.
Wszyscy skupili wzrok na Lupinie. Ostatnio bardzo poważnie traktowali takie zagadnienia. Wiedzieli, że poza murami szkoły teoria szybko może stać się praktyką.
- Czy powinniśmy zdradzać arkana wiedzy magomedycznej, jeśli mogłoby to ocalić życie mugoli?
- Absolutnie nie – rozległ się zimny głos.
- Wszyscy wiedzą, że twoje zdanie w tej kwestii jest nieobiektywne – stwierdziła ostro Hermiona. – Nie obchodzi cię, czy mugole będą żyli czy nie.
- Tak jak i twoje – odparł Malfoy. – Myślisz tylko o swojej mugolskiej rodzince, szlamo.
Przy stole rozległy się pomruki oburzenia.
Malfoy nie raz użył tego słowa na spotkaniach, ale rzadko zwracał się w ten sposób do innych osób. A nigdy wcześniej nie mówił tak do Hermiony Granger, która cieszyła się w Radzie największym szacunkiem.
Ron poczerwieniał, a ręka Hermiony zacisnęła się w pięść. Lupin nawoływał do zachowania spokoju, ale jego słowa utonęły w gwarze podniesionych głosów.
Harry poczuł, że dławi go w piersiach narastające uczucie rozczarowania i oburzenia, a przed oczyma zaczęły mu latać czarne plamy.
Odwrócił się i ujrzał rozmazaną twarz Malfoya, butną i bez śladu skruchy. Ich oczy spotkały się. Malfoy patrzył na niego obojętnie, jakby byli zupełnie obcymi ludźmi.
- Malfoy! – Harry ze zdumieniem usłyszał swój ostry głos, przebijający się przez targające nim emocje. – Na zewnątrz. Natychmiast.
Malfoy skrzywił się.
- Dlaczego, do diabła, miałbym wychodzić na zewnątrz, Potter? Masz w planach małą bijatykę, a nie chcesz tego robić przy nauczycielu?
- Usiądź, Harry – powiedział spokojnie Lupin, ale Harry go nie słuchał.
- Planuję wyprowadzić cię stąd, żeby uchronić wszystkich przed twoimi wstrętnymi komentarzami. Mam też zamiar pogawędzić z tobą o twoim niewyparzonym języku.
Malfoy skrzyżował ramiona i w tym momencie Harry zorientował się, że patrzy na Ślizgona z góry. Nie pamiętał nawet, kiedy wstał z krzesła.
- No to uważaj, bo taka pogawędka może zakończyć się bójką – poinformował go Malfoy szyderczym tonem.
- Mam to gdzieś – odparł Harry. – Wyjdź stąd, to pogadamy. Potem, jeśli chcesz, możemy się bić.
Malfoy uśmiechnął się pogardliwie i podniósł się, żeby spojrzeć Harry'emu prosto w oczy.
- No, Potter – powiedział kpiąco. – W sumie każdy dzień jest dobry na to, żeby zobaczyć cię pełzającego po podłodze.
Harry ruszył ku drzwiom, zdając sobie sprawę, że jego twarz jest odbiciem szalejącej w nim burzy emocji.
- Wyjdź na korytarz, to przekonamy się, kto przegra.
Ginny Weasley pochylała się nad stołem, patrząc na nich szeroko otwartymi oczami. Harry miał nadzieję, że biedna dziewczyna nie jest za bardzo przerażona.
Malfoy nie poruszył się. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał.
Harry wyzywająco spojrzał w jego zimne oczy.
Malfoy wstał i wyszedł, wymijając Harry'ego, który pod obstrzałem niedowierzających spojrzeń Rady Młodszych zaczął zamykać za nimi drzwi.
Usłyszał jeszcze głos Hermiony:
- Czy nie powinniśmy ich powstrzymać, profesorze?
- Hermiono – odparł profesor Lupin. – Jeśli Harry i Draco Malfoy za każdym razem będą nam przerywali, nigdy nic nie zrobimy.
Harry zamknął drzwi i odwrócił się do Malfoya.
Chłopak opierał się o ścianę i odchyliwszy głowę, przyglądał się Harry'emu chłodno i badawczo.
- No, Potter? Jestem niezmiernie ciekawy, co masz mi do powiedzenia. Im szybciej skończysz, tym szybciej dostaniesz to, o co prosisz się od lat.

*

- Co ty do diabła wyprawiasz?! Jak możesz zachowywać się w ten sposób! Nie zdajesz sobie sprawy, co pomyślą o tobie inni? Nie obchodzi cię, co ja sobie pomyślę?
- Jeśli będę ciekawy twojej opinii Potter, to cię o nią zapytam – wycedził Malfoy.
Harry chwycił go za szatę i przycisnął do ściany.
- Zabieraj ode mnie łapska! – rozkazał Malfoy z błyskiem w oczach.
- Nie! – wydyszał Harry wściekle.
Malfoy uniósł brodę. W każdym calu przypominał teraz rozsierdzonego arystokratę.
- Mam prawo mówić to co myślę.
- Tak, ale przecież jesteś inteligentny. – Harry nie zdawał sobie sprawy, że go za takiego uważa, dopóki nie powiedział tego na głos. – Przecież nie możesz wierzyć w te wszystkie rasistowskie bzdury.
- Na pewno nie wierzę w te wszystkie idealistyczne pomysły Lupina.
Lekceważący, chłodny ton, jakim Malfoy wypowiedział to zdanie, spowodował, że w Harrym zawrzał jeszcze większy gniew.
- Ty... uwa-ważasz, że ratowanie ludzi to głupo-pota? - Harry był już tak oburzony, że zaczął się jąkać.
- Zdecydowanie wolę ratować swój własny tyłek. Nie zdajesz sobie sprawy, że jeśli lekarze i pacjenci poznają nasze sekrety, to dowiedzą się o istnieniu magicznego świata? Przestań na chwilę być papugą Lupina i pomyśl sam!
- Mówimy o ludzkim życiu!
- Tak – powiedział Malfoy głosem pozbawionym emocji. – O naszym życiu. Albo my, albo oni. Potter, czy ty naprawdę wierzysz w te wszystkie idiotyzmy o paleniu czarownic, którymi nas karmili? W te cukierkowate historyjki o Czarownicy Wendelinie, która zamrażała płomienie? Myślisz, że tak właśnie było? To były czasy terroru. Mugole szybko nauczyli się, że wystarczy odebrać czarodziejowi różdżkę. Kiedy to zrobili, mogli spalić czarodzieja na stosie, utopić go, połamać mu kołem wszystkie kości, albo powyrywać kończyny. I to właśnie robili! I to samo będą robili teraz. To wojna, Potter, czasy, kiedy należy zachować wyjątkową ostrożność. Nie obchodzi mnie, że przewodzą nami mugofile, nie rozumiesz, że ujawnianie naszych sekretów, jest bardzo niebezpieczne?!
Malfoy mówił z coraz większą pasją, jego oczy błyszczały, a chłopak uczynił krok w kierunku Harry'ego.
Harry cofnął się, oszołomiony mocą słów Malfoya.
- Nie musiałeś nikogo nazywać szlamą – powiedział cicho.
Malfoy oparł się o ścianę, a jego głos znowu był chłodny i spokojny.
- Nie ufam takim ludziom – odparł. – Przez nich mugole mogą się o nas dowiedzieć, dają im szanse zaatakowania nas. Czy wiesz jaką odrazę w mugolskiej rodzinie wzbudzają narodziny czarodzieja?
"Tylko ja wiedziałam kim ona naprawdę jest – dziwadłem!"
Harry odsunął od siebie słowa ciotki Petunii.
- Weź na przykład Sam-Wiesz-Kogo – ciągnął Malfoy. – Jego ojcem był mugol. Mój ojciec powiedział mi, że ludzie wychowani w takich rodzinach są niepewni... potrzebujesz na to lepszego dowodu? Magia doprowadza mugoli do szału. Powinniśmy się trzymać od nich z daleka.
- Więc dlaczego zgodziłeś się współpracować z Hermioną?
- Walczę przeciwko Sam-Wiesz-Komu. Ona dawno stała się częścią magicznego świata. Jest w tej walce moim sojusznikiem, ale to wcale nie znaczy, że musi mi się to podobać.
- Ale w tej wojnie walczymy właśnie przeciwko hipokryzji!
- Ja nie.
- No to... dlaczego?
Malfoy przymknął oczy. Harry nie mógł oderwać od niego wzroku - w tej chwili chłopak sprawiał wrażenie całkowicie bezbronnego.
- Nie lubię mugoli – powiedział Malfoy. – Ale to nie znaczy, że chciałbym, żeby zostali wymordowani. Jednak głównym powodem, dla którego biorę udział w tej wojnie jest zemsta. – Na jego ustach zawitał słaby uśmiech. – Czy to takie złe?
Harry nie wyobrażał sobie, że nie będzie wiedział co odpowiedzieć.
Oczekiwał złośliwości, a nie rzeczowych argumentów osoby, która najwyraźniej głęboko przemyślała całą tę sprawę. A już na pewno nie spodziewał się wyjaśnień, jakkolwiek niezbyt przekonujących, dlaczego Malfoy zachowywał się w ten sposób.
Sugestie Lupina wydawały się racjonalne i dobre. Harry nie myślał nigdy o konsekwencjach takich działań.
Ale teraz... Przypomniał sobie słowa, które usłyszał od Hargida, gdy miał jedenaście lat.
„Najlepiej, jak zostawią nas w spokoju".
Obraz ginących w ogniu czarodziejów... gorycz słów Malfoya i nagła świadomość, że za nienawiścią, jaką mugoli darzyli członkowie rodów czystej krwi, kryje się strach, żeby znowu nie powtórzyła się okrutna historia, która była udziałem ich przodków.
Harry nie podzielał poglądów Malfoya, ale trudno by mu było z nim dyskutować.
Nagle stwierdził, że... szanuje jego odmienne przekonania. I to chyba zaskoczyło go najbardziej.
Uczepił się jednej rzeczy, której do końca był pewien.
- Ona jest dobrym człowiekiem – rzekł z naciskiem. – Nie masz prawa jej ubliżać.
- To ona zaczęła – bronił się Malfoy.
Harry oparł się o ścianę obok Malfoya tak, że stykali się ramionami. Nie czuł już żalu i urazy.
- Nie udawaj, to nie pierwszy raz.
- Za pierwszym razem też ona zaczęła – zauważył Malfoy ponuro. – Powiedziała, że wkupiłem się do drużyny.
- A nie? – zapytał Harry bardziej zaciekawionym niż oskarżającym tonem.
- Nie, do cholery! Po odejściu Terence'a Higgsa brałem udział w normalnych eliminacjach. Dopiero gdy dostałem się do drużyny, ojciec kupił nam miotły. Mój ojciec nigdy nie nagradza ludzi, dopóki nie okaże się, że na to zasługują.
- Słuchaj – Harry zdecydował się porzucić temat Lucjusza Malfoya. - Wiesz co to słowo oznacza dla wszystkich, którzy tam siedzą. Tak mówią Śmierciożercy. To obrzydliwe nazywać w ten sposób kogoś, kto jest naprawdę miły i porządny. Mówisz tak tylko po to, żeby jej dokuczyć? To małostkowe, dziecinne i okrutne.
- Okrucieństwo jest zdecydowane niedoceniane, wiesz?
Harry spojrzał na Malfoya, który wzruszył ramionami i uśmiechnął się. Cała złość Harry'ego, która doprowadziła do tego, że rzucił Malfoyem o ścianę i krzyczał na niego, nagle z niego wyparowała.
To dziwne, że Malfoy był jedyną osobą, która potrafiła doprowadzić Harry'ego do takiej wściekłości, a potem uspokoić go tak szybko.
- No więc, Malfoy?
Malfoy niemrawo wzruszył ramionami i odwrócił wzrok.
- Przypuśćmy, że rozważę twój punkt widzenia. Czy ty zrobisz to samo? – zapytał w końcu.
- To znaczy?
Harry był zaintrygowany. Ostatnio dość często doświadczał tego uczucia w obecności Malfoya.
- To znaczy, że... przemyślę twoje słowa. A ty w zamian zastanowisz się nad tym, co ja powiedziałem – sprecyzował Malfoy.
- Mam się tylko zastanowić?
- Oczywiście. Nie będę się targował, to poniżej godności Malfoya. – Ślizgon uśmiechnął się nieoczekiwanie. To był figlarny uśmiech, który nadawał jego twarzy wyraz łagodności, a do którego Harry zaczynał się już przyzwyczajać. – Co innego przekupstwo.
Harry pomyślał przez chwilę, a potem również się uśmiechnął.
- W porządku. Umowa stoi.
Wracali do sali w milczącym porozumieniu.
- Zdajesz sobie sprawę, że jeśli jeszcze raz nazwiesz tak Hermionę, to cię stłukę? – odezwał się Harry przed drzwiami.
Malfoy uniósł brew.
- Nie mogę się doczekać, żeby ci dołożyć.
Członkowie Rady w osłupieniu patrzyli jak Harry i Malfoy wchodzą do sali ramię w ramię. Obaj bez śladów walki i w wyraźnie dobrych humorach.
Hermiona odciągnęła Harry'ego na bok i przyglądała mu się podejrzliwie w poszukiwaniu oznak obrażeń.
Harry z rozbawieniem zaobserwował, że na drugim końcu sali to samo robi Pansy Parkinson.
Malfoy odwrócił się i wymienili porozumiewawcze uśmiechy.
Ginny Weasley spoglądała na Malfoya, jakby była przekonana, że rzucił na Harry'ego zaklęcie Imperius.
- Czy możemy już zacząć głosować? – zapytał profesor Lupin, pomijając milczeniem cały incydent.
Harry zastanowił się. Malfoy mógł mieć rację, jeśli chodzi o tę sprawę...
Zagłosował na nie.
Teraz już wszyscy obecni spoglądali na Malfoya, jakby byli przekonani, że użył za drzwiami zaklęcia Imperius.
- Wniosek został odrzucony przewagą jednego głosu – podsumował Lupin obojętnym tonem.
- Co za pech... – stwierdził Malfoy, zwracając się do Hermiony. Wszyscy patrzyli na niego z uwagą, gdy otworzył usta, żeby coś dodać.
- ...Granger – dokończył powoli.
Twarze obecnych wyrażały zakłopotanie. Kilka osób odetchnęło z wyraźną ulgą, gdy Lupin zakończył spotkanie. W momencie kiedy większość osób opuściła salę, za drzwiami zahuczało od plotek.

*

Rada Młodszych pozostała w sali.
- Moi drodzy – zaczął Lupin poważnym tonem, gdy ostatni członkowie Zakonu wyszli z pomieszczenia. – Wszyscy wiemy, że nadeszły ponure czasy. Jesteście w pewien sposób odpowiedzialni za kolegów z waszych Domów, nawet jeżeli nie możecie całkowicie ich chronić. To nie jest dobry moment na kontynuowanie rywalizacji między Domami, ani poddawanie się osobistym animozjom. Wspólnie odpowiadacie za ćwiczenia praktyczne i chcę widzieć, że potraficie razem współpracować.
Harry rozejrzał się dokoła.
Obok niego, z oczami błyszczącymi inteligencją, siedziała Hermiona. Twarze Hanny i Susan wyrażały odwagę i zdecydowanie. Terry Boot i Padma Patil byli wyraźnie zatroskani. Blaise Zabini chociaż raz miał poważną minę.
Wszystkich łączyło poważne skupienie. Wszyscy wyglądali w tym momencie na godnych zaufania.
Malfoy kiwał się na krześle. Uśmiechał się przy tym pogodnie i kompletnie beztrosko. Miał łobuzerską i trochę demoniczną minę.
Harry uśmiechnął się do niego w podobny sposób, tak jakby dzielili razem jakiś sekret.
„Przemyślę twoje słowa. A ty zastanów się nad tym, co ja powiedziałem".
No więc, Harry się zastanawiał.
- Po prostu starajcie się być trochę bardziej przyjacielscy w stosunku do siebie – nalegał Lupin.
- Spróbuję - rozległ się nagle wesoły głos. Harry był zaskoczony, gdy zdał sobie sprawę, że należał do niego.
Malfoy ziewnął i przeciągnął się.
- Hmm. Czemu nie?



Powiedz mi, czego dzisiaj pragniesz
Powiedz mi, czego dzisiaj chcesz
Powiedz mi, jak się teraz czujesz
Powiedz mi, co cię w życiu rusza
Powiedz mi, czego boisz się
Co mam robić, gdy się wzruszasz
Oto wszystko pytam cię...*

Harry Potter obserwował Draco Malfoya przez całe lata.
Nie zdawał sobie z tego sprawy, aż do teraz. Owszem, przez jakiś czas, na czwartym roku wpatrywał się w stół Ravenclawu, szukając pomiędzy Krukonami znajomej twarzy Cho. Jednak jego miłość do tamtej dziewczyny była bardzo krótkotrwałym uczuciem, w porównaniu do nienawiści, którą żywił do Malfoya. Każdy nowy rok Harry rozpoczynał od przeszukania wzrokiem tłumu, oczekującego na pociąg. Kiedy byli już w Wielkiej Sali, upewniał się, czy Malfoy siedzi przy stole Slytherinu. Nie był w stanie usiedzieć spokojnie, dopóki nie dostrzegł znajomej, znienawidzonej, jasnej czupryny. Dopiero gdy zlokalizował wroga, siadał i przez chwilę wpatrywał się w niego spod półprzymkniętych powiek.
Nie zdawał sobie z tego sprawy, aż do teraz. Bowiem dopiero teraz, gdy analizował w myślach tę nową przyjaźń, zorientował się, jak wiele już wie na temat codziennego życia Draco Malfoya. Zdumiewało go, o ile więcej szczegółów może dostrzec teraz, gdy patrzy na niego otwarcie.
Wyglądało na to, że w życiu Malfoya raczej brak utartych schematów. Ślizgon rzadko kiedy pojawiał się na śniadaniu o przyzwoitej porze i zawsze o poranku miał fatalny nastrój. Od czasu do czasu docierał do Wielkiej Sali, wleczony przez Pansy Parkinson i Blaise Zabiniego, którzy następnie próbowali wmusić w niego jedzenie, podczas gdy on zrzędliwie domagał się kawy. Najczęściej wcale nie przychodził na śniadania. Nie był rannym ptaszkiem i opuszczał zdecydowanie zbyt wiele posiłków.
Ale Harry doszukał się kilku prawidłowości.
Sam stworzył pewną rutynę. Każdego ranka, kiedy Malfoy był na śniadaniu, Harry przechodził obok stołu Ślizgonów i mówił „dzień dobry". A Malfoy za każdym razem odpowiadał, chociaż sam nigdy nie przywitał się z Harrym pierwszy.
W piątki Malfoy zawsze był obecny na śniadaniu. Przychodził tylko trochę spóźniony i w dodatku prawie wesoły. Z błyszczącymi oczami siadał przy stole i niemal bez przerwy gadał, bezwstydnie się przy tym obżerając.
Harry nie mógł dojść przyczyn takiego zachowania, ale w końcu szczegółowy wywiad z Hermioną przyniósł rozwiązanie. Okazało się, że w piątki, zaraz po śniadaniu, odbywały się lekcje magii kreatywnej.
Za każdym razem, gdy Malfoy dostawał z domu paczkę ze słodyczami, zachowywał się w ten sam sposób. Wyraźnie rozkoszując się widokiem śliniących się Crabbe'a i Goyle'a, powoli i ostrożnie otwierał pięknie opakowane pudełko. Następnie z rozmachem wysypywał wszystkie luksusowe łakocie na swój talerz. Kiedy to zrobił, podnosił głowę i lustrował stół Slytherinu, upewniając się, czy wszyscy zwrócili na niego uwagę. Wtedy, niczym aroganckie, kapryśne książątko, zaczynał z rozwagą obdarzać słodyczami te osoby, które uważał za warte tak wspaniałego wyróżnienia. Robił to przy tym w bardzo złośliwy sposób.
Jeśli tylko zauważył, że ktoś ma ochotę na coś konkretnego - zadowolony, zjadał to sam. Chociaż Harry nie lubił przyglądać się tej swoistej ceremonii, nie mógł oprzeć się, aby tego nie robić. W dodatku całe to przedstawienie niezmiennie wywoływało na jego twarzy uśmiech.
Pewnego dnia z niepokojem zauważył, że ten ustalony podczas tych kilku tygodni przyjaźni porządek nagle został zaburzony.
Przesyłka przyszła we czwartek, podczas śniadania. Rodowodowy puchacz Malfoya przepłynął nad stołem Ślizgonów z tą samą niedbałą gracją, którą odznaczał się jego właściciel. Każde płynne poruszenie skrzydłami było potwierdzeniem tego, że ptak jest doskonałym przedstawicielem swego rodu, i że nieprawdopodobieństwem jest, aby wykonał jakiś niezgrabny ruch.
Harry zauważył puchacza wcześniej niż Malfoy, ale gdy ptak wylądował, Ślizgon nie wydawał się ani trochę zaskoczony. Kiedy jednak dostrzegł list, zawahał się.
Harry zdał sobie sprawę, że Malfoy nigdy nie dostawał listów. Owszem, regularnie przychodziły do niego paczki pełne wyborowych słodyczy, czasem nawet jakieś gustowne i kosztowne prezenty, ale... Harry nie pamiętał, żeby Malfoy kiedykolwiek wcześniej dostał list.
Teraz jednak chłopak ostrożnie obracał w rękach kopertę. Jego twarz pozbawiona była jakichkolwiek emocji, jakby dopiero zastanawiał się, co powinien w tej sytuacji czuć. Wyraźnie zaabsorbowany, obojętnie rzucił paczkę łakoci na kolana Pansy – taaak, to było bardzo niezwykłe.
W końcu Malfoy podjął decyzję i powoli wstał od stołu. Teraz na jego obliczu pojawiło się wiele uczuć. Na pewno widniała na nim obawa i nieufność. Patrząc, jak w drodze do wyjścia Malfoy mija stoły, Harry zastanawiał się, czy powinien się martwić całą tą sytuacją.
Wtedy oczy Malfoya spoczęły na Harrym i chłopak uśmiechnął się do niego promiennie.
- Dzień dobry.
Jedną z wielu rzeczy, jakich Harry nauczył się, przebywając z Malfoyem było to, że łamanie pewnych schematów bywało bardzo przyjemne.

*

Pomimo że Harry był trochę pokrzepiony powitaniem Malfoya, to jednak cały czas miał w pamięci szok i niepewność, jakie ujrzał na twarzy Ślizgona, kiedy ten wziął do ręki list.
Przeprosił więc Rona i Hermionę, i podążył za Malfoyem do sali, w której odbywały się zajęcia z eliksirów. We czwartki ich pierwszą wspólną lekcją były właśnie eliksiry.
Poza Malfoyem w klasie nie było nikogo. Chłopak siedział na jednej z ławek, oparty o ścianę i obejmował rękami kolana. Miał opuszczoną głowę i wydawał się kompletnie zatopiony w myślach.
Gdy Harry wszedł do klasy, Malfoy podniósł głowę, a w jego oczach pojawił się wyraz zaskoczenia. Poza tym, jego twarz pozostała beznamiętna.
- Potter – powiedział.
- Malfoy – zaczął Harry. – Chciałem tylko... sprawdzić, czy wszystko w porządku...
- Zaniepokojony Gryfon stróż, jakież to typowe – w głosie Malfoya nie było urazy, ale Ślizgon nie wydawał się skłonny do zwierzeń.
Harry zauważył w jego dłoni zmięty list.
- Mam nadzieję, że profesor Snape będzie dzisiaj w szkole – odezwał się nagle Malfoy.
Snape często opuszczał szkołę na kilka dni. Oczywiście wiedzieli, czym się zajmuje. Zdawali sobie także sprawę z tego, że kiedyś może nie wrócić.
I pomyśleć, że nadejdzie kiedyś taki dzień, że Lupin będzie zastępował Snape'a na eliksirach, a Harry nie będzie z tego zadowolony...
- Myślałem, że lubisz Lupina?
- Nie mam nic przeciwko niemu – odparł Malfoy. – Ale wolę Snape'a.
To była prawda. Za każdym razem, gdy Snape był poza szkołą, Malfoy wydawał się bardziej spięty. Harry nie mógł sobie wyobrazić, jak można lubić Snape'a.
Najwyraźniej ta wymiana zdań trochę uspokoiła Malfoya. Chłopak pochylił się, mocniej obejmując kolana i zaczął mówić:
- To mój ojciec chciał mieć dziecko.
Harry nie miał pojęcia co odpowiedzieć.
- Tak?
Malfoy spojrzał na zgnieciony pergamin, który trzymał w ręce. Lekkie wygięcie ust nadało jego twarzy wyraz rozgoryczonego, ignorowanego dziecka.
- Zawsze spędzał ze mną dużo czasu. A teraz, gdy go nie ma, ona poczuwa się w obowiązku, żeby się mną interesować.
- Co mama napisała ci w liście?
To było dziwaczne – wspominać przy Malfoyu o jego „mamie". Malfoy zawsze miał matkę i ojca - nigdy mamę i tatę.
Harry nie był w stanie wyobrazić sobie Lucjusza Malfoya, który gra ze swoim synem w piłkę. Chyba że piłką byłaby głowa jakiegoś mugola.
- Chce się ze mną zobaczyć. Podczas następnej wyprawy do Hogsmeade.
Jego głos wyprany był emocji, ale Harry wyczuł coś za tą fasadą obojętności. Gryfon stłumił chęć podejścia do Malfoya i położenia mu ręki na ramieniu. To był naturalny odruch, ale Malfoy nie był osobą, którą można było dotykać ot tak sobie.
- To zrozumiałe, że się chce z tobą zobaczyć – powiedział Harry.
- O tak. Ponieważ wypada tego chcieć. Ona zawsze robi to, co wypada.
- Ja... jestem pewien, że cię kocha.
Malfoy uniósł brew i spojrzał na Harry'ego ze zdumieniem, a Harry poczuł, że chyba źle ocenił sytuację.
- Kocha – powtórzył Malfoy i uśmiechnął się sceptycznie. – Jesteś sierotą, prawda, Potter?
Harry spochmurniał.
- Och, na pewno żywi do mnie jakieś uczucia – powiedział Malfoy po chwili. – Po prostu prawie jej nie znam. Za każdym razem gdy mamy dzień wolny i gdzieś mnie zabiera, przyprowadzam ze sobą kolegę. Wtedy łatwiej nam udawać, że świetnie się rozumiemy.
Harry spojrzał uważnie na Malfoya i starał się znaleźć odpowiedź na nurtujące go pytanie. Chłopak był spokojny i opanowany.
Jesteś szczęśliwy, czy nie?
Najdziwniejsze było to, że Malfoy chciał się przed nim otworzyć.
- Nie winię jej za to, że się mną nie interesuje – odezwał się znowu Ślizgon. – I nie powiedziałbym tego każdemu, więc jeśli powtórzysz to Granger albo Weasleyowi, to zetrę ich kości na pył, zrobię z niego zatruty chleb, a potem cię nim nakarmię.
- Malfoy! – krzyknął oszołomiony Harry. - Nigdy bym nikomu tego nie powtórzył!
Malfoy wzruszył ramionami.
- Wiem.
Harry uśmiechnął się lekko, a Malfoy kontynuował:
– W końcu jesteś Harrym Potterem. Tym, który wierzy w prawdę i sprawiedliwość, uosobieniem honoru.
„Jesteś Harrym Potterem".
Harry przestał się uśmiechać.
- Przykro mi Malfoy, że zasady moralne, według których postępuję, tak cię obrażają.
Malfoy uśmiechnął się trochę złośliwie.
- Nie martw się, nie mam z tym problemu. To dla mnie coś nowego – zawiesił na chwilę głos. – Nie żebym nie uważał, że to żałosne, Potter.
- Och, oczywiście. – Harry pochylił głowę, żeby ukryć uśmiech. – Hej... um... Chcesz żebyśmy byli partnerami? Na eliksirach?
- A czy chciałbym złamać serce mojego ulubionego nauczyciela? Bądź poważny, Potter. Poza tym, beze mnie Goyle wysadziłby w powietrze cały loch – odparł Malfoy, uśmiechając się szeroko. – Za to jeśli ty chcesz złamać serce temu eks-gajowemu, to proszę bardzo.
Lekcja opieki nad magicznymi stworzeniami była zaraz po przerwie.
Kiedy Snape wchodził do klasy, Harry uśmiechnął się do Malfoya i kiwnął mu głową. Mistrz Eliksirów musiał to zauważyć, sądząc po jego zgorszonej minie. Był tak oburzony, jakby Harry co najmniej ukradkiem dostarczał jego ulubionemu uczniowi narkotyki. Ale gdy Harry spostrzegł, jak bardzo Malfoy rozpogodził się na widok Snape'a, nie był w stanie boczyć się na nauczyciela.
Podczas opieki nad magicznymi stworzeniami Harry i Malfoy pracowali razem. Tego dnia uczyli się o salamandrach. Oczywiście zwierzęta znarowiły się, a Malfoy błyskawicznie opuścił Harry'ego - uciekł do chaty i zamknął się w niej na klucz.
- Typowy Ślizgon - stwierdził Harry. Dokładnie to samo mówił przez ostatnie sześć lat.
Ale tym razem śmiał się, podobnie jak Malfoy.

*

- Ubrania? – zapytał Harry nic nie rozumiejąc.
Stali z Malfoyem na brzegu jeziora, wpatrując się w bezmiar szarej wody. Pomimo że Malfoy wiecznie narzekał, że mu zimno, zawsze spotykali się w tym samym miejscu.
- Tak, Potter. Niektórzy noszą je, żeby chronić się od chłodu w zimie, i żeby wyglądać obyczajnie w lecie. W twoim przypadku natomiast są one narzędziem straszliwych zbrodni, których ofiarą jest moda.
Harry zmarszczył nos.
- „Straszliwych" to chyba zbyt mocne słowo?
Malfoy energicznie potrzasnął głową.
- To zbyt słabe określenie. Wiesz, twoje szaty są w porządku, pewnie dlatego, że jeśli chodzi o szaty to trudno byłoby coś zepsuć, ale twoje mugolskie ubrania? Myślałem, że skoro wychowali cię mugole, to powinieneś mieć o tym jakieś pojęcie.
Harry obrócił się do jeziora i skrzywił się gdy wiatr zawiał mu prosto w twarz.
- Tak, wychowali. I w tym problem.
Malfoy, który siedział opodal na kamieniu, wyciągnął nogi i zaczął przypatrywać się swoim butom. Harry zdał sobie sprawę, że chłopak w ten sposób stara się być taktowny.
- Prawda, przypominam sobie. Byłeś zmuszony nosić ubrania po swoim kuzynie, na którego wyjątkowo silnie działała grawitacja. Ale przecież masz pieniądze, prawda? Sam sobie też kilka kupiłeś?
- Oczywiście – zgodził się Harry, nieco zaniepokojony.
- A więc to twoja wina. Te rzeczy, które kupiłeś, mogłyby być trochę bardziej dopasowane, ale te buro-brązowe kolory to chyba jakiś żart?
- Słuchaj, nie wiem jak zeszliśmy na temat mody... Są po prostu praktyczne, w porządku? No wiesz, przecież ubrania nie są takie ważne.
Brwi Malfoya zniknęły pod grzywką.
- Nie zależy ci na tym, żeby wyglądać dobrze? – zapytał wyraźnie zgorszonym tonem osoby, która nie dopuszcza do siebie myśli, że coś takiego mogłoby być w ogóle możliwe.
Cóż, Harry miał właśnie odpowiedzieć, że to trochę głupie, żeby martwić się o ubrania, gdy trwa wojna, prawda? I że poza tym jest Chłopcem, Który Przeżył i musi spełniać pewne oczekiwania, więc nie może być przecież próżny...?
Potem przypomniał sobie, że rozmawia z Malfoyem, który mógłby rzucić w niego czymś ciężkim.
Przypomniał sobie także, jak był wściekły, gdy musiał wkładać rzeczy po Dudleyu... te powyciągane, zmechacone swetry!... Ten ufarbowany na szaro mundurek, którego kuzyn nigdy by nie założył. Harry tak bardzo pragnął wtedy wyglądać tak jak inne dzieci.
- Oczywiście, że mi zależy – powiedział wolno. - Ale... nie wiem...
Spojrzał na Malfoya, który nosił szary podkoszulek i dżinsy z takim wdziękiem, jakby były to aksamity i koronki.
- Ty... znasz się na mugolskiej modzie, prawda? – raczej stwierdził, niż zapytał.
- Cóż, zdecydowanie nie wyglądam tak jak ty, ty okropna ofiaro mody.
- Tak, ale... Dlaczego w ogóle nosisz mugolskie ubrania?
Malfoy przekrzywił głowę i zastanawiał się przez chwilę, zanim odparł:
- To coś w rodzaju... deklaracji. Ślizgoni nie należą do Młodzieżowej Sekcji Zakonu Feniksa i nie hołdują mugolskiej modzie. A ja nigdy nie robię tego, czego się po mnie spodziewają. – Zmarszczył brwi. – Tak jak nigdy nie założyłbym brązowych sztruksów. Niedobrze mi jak na ciebie patrzę, Potter.
- Jak myślisz, co powinienem sobie kupić? – zapytał Harry, zrezygnowany.
Malfoy otaksował go wzrokiem.
Harry odwrócił oczy. Malfoy miał okropnie irytujący sposób patrzenia na ludzi. Robił to obcesowo i z taką uwagą, jakby szczegół po szczególe sprawdzał jakąś listę.
- Hmm – powiedział w końcu wstając. – Chodź.
- Gdzie idziemy? – zapytał Harry, z niepokojem.
- No przecież nie obrabować sklep, ty głupolu. Najpierw zrobimy porządek w twojej szafie, a potem uzupełnimy jej zawartość przy okazji następnego wyjścia do Hogsmeade. Ostatnio otworzyli tam kilka niezłych sklepów z mugolskimi ubraniami. – Malfoy odwrócił się i ruszył w stronę zamku.
Malfoy wykazywał tendencję do działania pod wpływem chwili. Harry zamierzał zwrócić mu uwagę, że to bardzo gryfońskie, ale nie bardzo miał teraz ochotę walczyć na pięści.
- Czekaj! – zawołał Harry. – Czy w takim razie nie będziesz musiał... No wiesz, żeby wejść do pokoju wspólnego Gryffindoru... trzeba powiedzieć hasło. Usłyszysz je...
- Niewątpliwie.
- Umm...
Nastąpiła chwila milczenia. Harry wyglądał na bardzo nieszczęśliwego, podczas gdy Malfoy był wyraźnie ubawiony.
- Wyobrażasz sobie, że będę się zakradał i malował grafitti na ścianach pokoju wspólnego?
- Coś w tym stylu... – przyznał Harry. – Tylko, że myślałem o czymś zdecydowanie gorszym.
Malfoy wzruszył ramionami.
- Nie będę udawał, że coś takiego nie przyszło mi do głowy. Zastanówmy się... – zamilkł na moment. – Hasło Ślizgonów to „Vici".**
- „Czarodziejskie Dowcipy" – uśmiechnął się Harry.
- Iście w gryfońskim stylu – zauważył Malfoy, wywracając oczami. – Zupełnie bez wyobraźni. Potter, czy nie przyszło ci do głowy, że mógłbym po prostu zmyślić hasło? Albo że naprawdę wymieniłem się z tobą hasłem licząc na to, że kiedy faktycznie zrobię wam coś potwornego, to twój honor Gryfona nie pozwoli ci się na mnie zemścić?
Cóż, faktycznie, teraz przyszło mu to do głowy.
- Eeee...
- Nie zrobiłem tego, jeśli właśnie teraz się nad tym zastanawiasz – poinformował go Malfoy sucho. – Ale mógłbym. Naprawdę nie powinieneś ufać ludziom takim jak ja.
- Bo co? Bo mogą wywalić połowę rzeczy z mojej szafy?
- Och zamknij się i chodź już.

*

Ślizgoni byli przebiegli. Ślizgoni byli wredni.
O tym Harry wiedział bardzo dobrze.
Ale nikt nie wspominał, że Ślizgoni posiadają niezwykłe talenty aktorskie.
Harry siedział na łóżku i świetnie się bawił, obserwując Ślizgona myszkującego w jego szafie.
Malfoy znowu zrobił przerażoną minę.
- Uh, ble, Potter, czy ty ściągasz okulary jak idziesz do sklepu? Nie mogę uwierzyć, że dotykam czegoś takiego, to obrzydliwe!
Nikt nie potrafił grymasić tak jak Malfoy. Chłopak wyciągał ubrania dwoma palcami i trzymał je z daleka od siebie, tak jakby bał się zarazić bezguściem.
- Hmm. To do Ostatecznie Można Zostawić, to do Koniecznie Wywalić, a to do Absolutnie Spalić, Bo Nie Mógłbym Żyć Na Świecie, Na Którym Istnieje Coś Takiego.
Malfoy rzucał ubrania za siebie, ale zanim trzecia koszula opadła na odpowiedni stos, odwrócił się i wyciągnął różdżkę.
- Incendio!
Popioły powoli opadły na podłogę.
- Malfoy! Nie możesz palić moich ubrań!
Malfoy zmarszczył brwi.
- Nie? To patrz.
Harry patrzył. Trochę bezradnie. Chichotał przy tym pod nosem, ale tłumaczył sobie, że to z radości, że udało mu się ukryć swoją ulubioną piżamę.
Malfoy zaczął dziwacznie warczeć, gdy trafił na najgorszą część ubrań po Dudleyu.
- To niemożliwe, żeby ktokolwiek był taki wielki – stwierdził w końcu. – To jakiś żart.
- Chciałbym żeby tak było.
- Wiem, że nie każdy posiada tak perfekcyjną figurę jak ja, ale to skandal. Na pewno są jakieś stowarzyszenia, które...
- Pomogłyby mu się odchudzić? Tak, ale...
- No cóż, niedokładnie o to mi chodziło – skrzywił się Malfoy, oglądając olbrzymie spodnie. – Myślałem raczej o takich, które litościwie pomagają niektórym opuścić ten ziemski padół.
- Malfoy!
- To niesamowite, jak wielką dawkę świętego oburzenia potrafisz zawrzeć w jednym słowie. Ach, ach, to wstrętne!
Malfoy odkrył stertę wciśniętych w kąt szafy zmechaconych swetrów po Dudleyu.
- Incendio! Incendio! Incendio!
- Malfoy, przestań palić ubrania!
Gdy wokół Malfoya powoli opadał popiół, na usta Ślizgona wpełzł pogodny, anielski uśmiech. Harry nie mógł powstrzymać dzikiego chichotu.
Nagle do pokoju zajrzał Ron Weasley. Obrzucił Malfoya przerażonym spojrzeniem i błyskawicznie zatrzasnął drzwi.
Zapadła chwila milczenia.
- To właśnie problem wspólnych sypialni – zauważył Malfoy. – Jak wy sobie radzicie, gdy chcecie się... zaraz, przecież Gryfoni nie posiadają życia miłosnego. Nieważne.
- Ależ mamy! Ron i Hermiona...
- Przestań, Potter! To potworna wizja.
- Jestem pewien, że nasze życie miłosne jest bardziej interesujące, niż w przypadku Crabbe'a i Goyle'a...
- Potter, to nie mniej ohydna wizja!
- Ja... co ty... Malfoy!
Malfoy opuścił ziejącą pustkami szafę Harry'ego, wskoczył na łóżko i oparł się wygodnie o zagłówek.
- Znowu to samo święte oburzenie – powiedział spokojnie. - Hmm. Przeglądanie koszmarnych ciuchów jest strasznie męczące. Chyba powinienem odpocząć w swojej własnej miłej i spokojnej sypialni prefekta.
Podłożył sobie pod głowę poduszkę i przymknął oczy. Na tle bordowych zasłon, jego włosy wydawały się jeszcze jaśniejsze.
- Prefekci nie mają osobnych sypialni – zauważył Harry.
- Może nie w twoim Domu. Ha!
- Profesor McGonagall mówi, że to niesprawiedliwe, żeby prefekci mieli specjalne przywileje.
- Ani zdanie profesor McGonagall, ani kwestia sprawiedliwości nie liczą się w moim Domu. – Malfoy uśmiechnął się drwiąco. Wyglądało to dość dziwnie, bo reszta jego twarzy wyrażała zadowolenie. Chłopak był wyraźnie zrelaksowany. – Slytherin rządzi. A jeśli nie, szybko pozbywa się konkurencji i uzurpuje sobie prawo do władzy. Mam bardzo przytulny prywatny pokoik. Zawsze możesz wpaść i poślinić się trochę z zazdrości.
Harry podniósł się z łóżka i nieco skonsternowany spojrzał na niewielką kupkę ubrań, która miała z powrotem znaleźć się w jego szafie.
- Malfoy, tu jest tylko siedem rzeczy!
Malfoy otworzył oczy.
- Tak dużo? Wiedziałem, że niezbyt się przyłożyłem.

*

- To było straszne – powiedział ponuro Ron.
Siedzieli z Hermioną przy kominku w pokoju wspólnym. Ron przed chwilą opadł na sofę i ukrył twarz w poduszkach. Hermiona przeciągnęła się. Przez kilka godzin czytała spokojnie, czuła się więc odprężona i niezbyt zaniepokoił ją ton głosu Rona.
- Co? – zapytała, bawiąc się leniwie miękkimi kosmykami jego rudych włosów.
- Malfoy! – Ron prawie wypluł to słowo. - W naszej sypialni! I to co robił z ubraniem Harry'ego!
„Mężczyzna, który za bardzo kochał smoki" wysunął się z bezwładnych rąk Hermiony.
- Co?! A co na to Harry?!
- Nie wiem – wymamrotał posępnie Ron. – Leżał na łóżku. Wyglądał tak, jakby mu się to wszystko podobało.
- To... och, Ron!
- Tak, wiem. To zaszło za daleko.
- To właśnie miałam powiedzieć!
W tym momencie na schodach pojawił się Harry z Malfoyem. Harry mówił głośno i radośnie. Głos Malfoya był zniżony i brzmiał bardzo zmysłowo, podobnie jak wtedy, gdy ten podstępny Ślizgon odczytywał pod nosem składniki eliksirów.
Gdy Malfoy zauważył Rona i Hermionę, zamilkł. Harry spojrzał na niego, a w jego oczach zamiast zakłopotania, pojawiła się troska.
No pewnie, pomyślała Hermiona. Harry martwi się, że ci wielcy, wstrętni Gryfoni mogliby pobić Malfoya. A przecież Malfoy ponoć zdzierał z niego przed chwilą ubrania!
- Cześć – powiedział Harry, trochę skrępowany.
- Co mu zrobiłeś?! – krzyknęła Hermiona, zwracając się do Malfoya. Była zbyt wstrząśnięta, by kłopotać się jakimiś innymi formami powitania.
- Pomagał mi robić porządek w szafie – odparł Harry, zdumiony.
- Och!
Och. Och, więc o to chodziło. Dobrze, mogę zacząć z powrotem oddychać.
Malfoy oparł się o ścianę, spojrzał na Gryfonów, a kąciki jego ust uniosły się lekko.
Hermiona opanowała się.
Harry przyglądał im się z niepokojem.
- Ron, jesteś gotowy na trening quidditcha? – zapytał.
Ron wstał, pomimo że na widok Malfoya krew ścinała mu się w żyłach.
Oczywiście, oburzyła się w myślach Hermiona. Na wspomnienie treningu Ron powstałby nawet z grobu.
W ciszy rozległ się chłodny głos Ślizgona:
- Och, faktycznie – powiedział w zamyśleniu. - Trening quidditcha. Spóźnię się.
Jeśli Ron byłby psem, zjeżyłby sierść i odsłonił kły.
- Nie będziecie grać – warknął. – Zarezerwowaliśmy boisko.
Harry spojrzał na Malfoya z wyrzutem.
- Ron ma rację. Pamiętaj, że rezerwacja nie może być zmieniona. Ustaliliśmy to w zeszłym roku.
"Ustaliliśmy", jakież to piękne określenie, pomyślała Hermiona.
Gdy pomimo rezerwacji, Ślizgoni po raz piąty z rzędu zajęli boisko, Malfoya i Harry'ego trzeba było siłą powstrzymywać, żeby się nie pozabijali. W końcu do akcji musiał wkroczyć Dumbledore.
Kiedy Hermiona popatrzyła na stojących obok siebie w idealnej zgodzie Harry'ego i Malfoya, zaczęła tęsknić za tamtymi czasami.
- Nie mówiłem, że będziemy trenować na boisku – stwierdził Malfoy lekceważąco. – Złapię cię później, Potter.
Gdy wychodził, obdarzył jeszcze Hermionę i Rona drwiącym uśmiechem.
Harry patrzył za nim, wyraźnie zaintrygowany jego ostatnią wypowiedzią. Drzwi jeszcze dobrze się nie zamknęły, a Ron już zaczął sztorcować Harryego.
Hermiona schyliła się, żeby podnieść książkę.

*

Harry zdawał sobie sprawę, że został kapitanem drużyny tylko dlatego, że był Harrym Potterem.
Zwykle funkcję tę obejmował ktoś z rodziny czarodziejów, kto od dziecka interesował się quidditchem, a na podstawie oglądanych meczów i omawianych w domu strategii, mógł zaplanować taktykę gry. Ale oczywiście dla Harry'ego Pottera zawsze robiono wyjątki.
Ron posiadał wręcz encyklopedyczną wiedzę na temat każdej gry, w której brały udział Armaty z Chudley i właśnie tłumaczył jakieś zagrania ich nowemu obrońcy, Natalie McDonald.
Harry stał z boku, uśmiechał się grzecznie i puszczał ich rozmowę mimo uszu.
Ron powinien być kapitanem.
- Mam nadzieję, że Ron nie przestraszy jej za bardzo – stwierdził stojący za Harrym Dean Thomas.
Harry odwrócił się. Chłopak uśmiechał się do niego przyjaźnie. Z Deanem zawsze dobrze mu się rozmawiało, wiec Harry odrobinę się odprężył.
- Dlaczego miałby ją przestraszyć?
- Mnie przeraża – odparł Dean z udawanym drżeniem. – Te wszystkie rozmowy o tysiącach meczów, które kiedyś gdzieś się odbyły, nieźle mieszają mi w głowie. Oczywiście ja nigdy nie byłem aż tak bardzo zainteresowany quidditchem.
To była prawda. Dean wykazywał średni entuzjazm do quidditcha. Pomimo że miał świetne możliwości techniczne, zawsze pozostał wierny swoim dwóm pasjom – futbolowi i sztuce.
- Właściwie dlaczego zgłosiłeś się do drużyny?
Dean był trochę zakłopotany.
- Cóż... chciałem spędzać więcej czasu z Ginny.
Harry spojrzał na Ginny. Prowadziła właśnie ożywioną dyskusję na temat Armat z Chudley. Mówiła głośniej i z większym zaangażowaniem niż zwykle.
Harry nigdy nie rozumiał krótkotrwałego związku Ginny i zamkniętego w sobie Deana.
- Przykro mi, że wam nie wyszło... Szkoda.
Teraz Dean był z Parvati, więc wszystko było w porządku. Dean był taki miły... Harry nie mógł pojąć dlaczego Ginny z nim zerwała. Ginny zauważyła, że chłopcy ją obserwują i zarumieniła się.
- Wiesz, mogło być gorzej – stwierdził Dean filozoficznie. – Mogłem być na przykład jednym z tych głupków w drużynie Ślizgonów.
Harry spojrzał na niego pytająco.
- Malfoy zachowuje się jak zwariowany na punkcie dyscypliny sierżant – wyjaśnił Dean. – Musiałeś to zauważyć.
Harry zauważył przede wszystkim, że gdy Dean wymawiał nazwisko Malfoya, nie słyszał w jego głosie nienawiści.
Dean zawsze był spokojny, ale bardzo spostrzegawczy.
- Nie mam nic do Malfoya – powiedział. – Prawie go nie znam. Nigdy mi nie przeszkadzał. Zaprzyjaźniliście, tak?
- No, owszem.
- Ma bardzo interesującą osobowość – zauważył Dean, wzruszając ramionami. – Jest przerażający, ale przy okazji, jedyny w swoim rodzaju.
- Przera...
W tym momencie, jakby chcąc udowodnić opinię Deana, na horyzoncie pojawił się Malfoy. Pędził przez pola otaczające boisko, ścigając Crabbe'a i Goyle'a. Włosy fruwały mu wokół głowy, a oczy błyszczały szaleństwem. W ręku trzymał ciężką torbę. Dwaj pałkarze biegli tak szybko jak tylko mogli, podczas gdy ich kapitan wściekle miotał w nich ciężkimi metalowymi kulami.
- Nigdy do niczego nie dojdziecie, jeśli będziecie się bali, że uderzy w was tłuczek! Stójcie! Wracajcie i przyjmijcie ciosy jak mężczyźni!
Ani Crabbe, ani Goyle nie byli aż tak głupi. Uciekali dalej, wyjąc od czasu do czasu, gdy Malfoyowi udało się któregoś z nich trafić.
- Żądny władzy... Slytherin kochał tych, którzy mieli wielkie ambicje – zacytował Dean ze śmiechem. – Malfoy jest zdeterminowany, żeby znowu zaścielić boisko pokonanymi Krukonami. Tak jak mówiłem, przerażający.
Malfoy zorientował się, że jego torba jest pusta akurat wtedy, gdy zrównał się z Harrym i Deanem. Crabbe i Goyle, nie zdając sobie z tego sprawy, nadal gnali przed siebie.
- Idioci! - wrzasnął Malfoy za nimi.
Zwrócił się w stronę Deana i Harry'ego, od niechcenia kiwając im głową. Wyglądał na wykończonego, ociekał potem, a mokre włosy opadały mu na oczy. Mimo to jednak odwrócił się energicznie i sprężystym krokiem odszedł w stronę zamku.
Harry uśmiechnął się do Deana.
- Ale, jak mówiłeś, jedyny w swoim rodzaju.
Podszedł do Rona i Natalie.
- Hej, może pogramy, zamiast gadać? No już, wszyscy na miotły!
- Tak jest, kapitanie – uśmiechnął się Dean.

*

Następnego dnia Harry przyszedł wcześniej na eliksiry, żeby porozmawiać z Malfoyem.
Malfoy był bardzo zajęty, świętując zasłużone zwycięstwo nad Krukonami, więc Harry spędził ten weekend z Ronem i Hermioną. Nie widział się z Malfoyem już kilka dni i ... cóż, to było zaskakujące, ale stwierdził, że chyba za nim tęsknił.
- Gratuluję wygranej – powiedział. – Nie miałem okazji życzyć ci szczęścia przed meczem.
Malfoy uniósł brodę. Nie wyglądało na to, że tęsknił za Harrym, ale przecież przyszedł wcześniej, prawda?
Harry powoli uczył się rozumieć zachowanie Malfoya.
- Ślizgoni nie potrzebują szczęścia – odparł Ślizgon. – Mamy świetną taktykę.
- Tak, wasza taktyka polega na łamaniu wszystkich zasad.
- W quidditchu można faulować na siedemset różnych sposobów – poinformował go Malfoy. – Nie chciałoby mi się uczyć każdego z nich.
- Czy ktoś mówił ci już, że jesteś niemożliwy? – spytał Harry żartem.
Twarz Malfoya złagodniała.
- Mój ojciec stale mi to powtarzał. – Zamilkł na moment, a potem dodał szorstko: – Nie mogę się dzisiaj z tobą spotkać.
Harry w pierwszej chwili poczuł satysfakcję. Malfoy nigdy wcześniej nie zadawał sobie trudu informowania go o czymś takim. To, że ostatnio spotykali się regularnie, wydawało się raczej jego fanaberią.
Poza tym Harry czuł się oczywiście rozczarowany.
- Och... dlaczego?
- Zew natury, żądza i te sprawy. Wiesz jak jest.
Harry dopiero zaczął się rumienić, gdy Malfoy uniósł brwi i uśmiechnął się.
- Potter, ty naiwny głupku. Pochlebiasz mi myśląc, że mam czas na podrywanie. Jakbyś nie zauważył, ostatnio poświęcam ci sporo czasu.
Harry odprężył się trochę.
- A więc słynny Czar Malfoya, dzięki któremu mogłeś poderwać każdą dziewczynę w ciągu dwóch minut, przestał działać?
- Oczywiście, że nadal działa. Nigdy nie powinieneś w to wątpić. Ale nie mam dwóch wolnych minut, bo muszę odrobić zadanie z astronomii.
- Cóż, jeśli będziesz w Wieży Astronomicznej, prawdopodobnie wystarczy, że otworzysz szafę, a znajdziesz się w czyichś objęciach.
Malfoy machnął trzymanym w ręce piórem.
- Teraz myślisz jak Ślizgon. Ale niestety, nie idę na wieżę. Chcę opracować mój projekt w szerszym zakresie, a do tego potrzebuję otwartej przestrzeni. A jeśli nie chcę mieć randki z krową, to...
Malfoy wzruszył ramionami. Harry przysiadł na jego ławce i zamyślił się.
- Brzmi nieciekawie – podsumował.
- No cóż.
- ...Mogę z tobą iść, jeśli chcesz?
Malfoy spojrzał na niego. Jego szare oczy pozostały obojętne.
- Nie chodzisz na astronomię – powiedział. - To zresztą następny przykład twojej głupoty, Potter, bo to naprawdę fantastyczne zajęcia. Czy twoje życie jest aż tak żałosne, że włóczenie się i leżenie na nudnym polu uważasz za zabawne?
Harry zaczął z zainteresowaniem oglądać drewniany blat ławki.
- Hermiona i Ron mają dzisiaj swoje tete a tete. Dzisiejszy wieczór faktycznie zapowiada się żałośnie, więc równie dobrze mogę włóczyć się po błoniach. Poza tym pomyślałem, że przyda ci się towarzystwo. - Podniósł głowę i uśmiechnął się krzywo. – Ale skoro i tak chcesz się mnie pozbyć, żeby mieć więcej czasu na podrywanie...
- Mówiłem coś takiego? Och, no dobrze, możesz ze mną iść. A teraz zmykaj Gryfonku, zanim ugryzie cię zły Mistrz Eliksirów – wymruczał Malfoy.
Harry obejrzał się. Snape był już w klasie i spoglądał na niego groźnie. Harry błyskawicznie dopadł swojego miejsca i osunął się na krzesło.

*

Harry leżał na kocu i rozkoszował się panującym wokół spokojem.
Z zachwytem patrzył w rozgwieżdżone niebo – było takie piękne. Jego widok wywoływał w nim uczucie szczęścia, zupełnie jak wtedy, gdy grał w quidditcha. Nawet teraz, w nocy, przypominało mu olbrzymi plac zabaw. Błonia były ciche, a ciemność sprawiała, że czuł się bezpiecznie; nikt od niego nic nie chciał, niczego nie oczekiwał.
Odwrócił się i zaczął obserwować Malfoya. Na tle ciemnego nieba widział jego profil. Chłopak wpatrywał się w niebo przyciskając do oczu omniokulary. Od czasu do czasu pochylał się nad pergaminem i robił jakieś notatki. Co jakiś odgarniał opadające mu na oczy kosmyki jasnych włosów i uśmiechał się do Harry'ego.
Malfoy nie sprawiał wrażenia, jakby potrzebował towarzystwa Harry'ego. Wydawało się, że Ślizgon jest samowystarczalny. Przez całe lata radził sobie bez prawdziwych przyjaciół, jeśli nie liczyć Crabbe'a i Goyle'a. Harry'emu zrobiło się przykro, gdy pomyślał, że tak naprawdę jego obecność tutaj jest Malfoyowi całkowicie obojętna.
To było coś nowego dla Harry'ego Pottera. Po raz pierwszy w życiu zależało mu na tym, aby ktoś zwrócił na niego większą uwagę.
Harry uśmiechnął się do swoich myśli, podłożył ręce pod głowę i zapatrzył w niebo.
- Czemu się tak uśmiechasz, Potter? – zapytał Malfoy nieobecnym tonem, jednocześnie zapisując coś na pergaminie.
- Och... nic. Po prostu jestem zadowolony.
Zadowolony. Tak, to było to.
- Bo zamarzasz w środku nocy na błoniach? Niewiele ci trzeba do szczęścia.
Harry delikatnie szturchnął go w ramię.
- Ach, tak. Ty czerpiesz przyjemność z wyżywania się na bezbronnych Ślizgonach. Wiesz, sadyzm nie jest najlepszym sposobem na życie.
- Dla Ślizgonów jest jedynym sposobem na życie – stwierdził Malfoy, nie usiłując nawet zaprzeczyć. – No, ale skąd ty miałbyś o tym wiedzieć, przecież nie jesteś Ślizgonem.
Harry podniósł się i oparł na łokciu.
- Niewiele brakowało, żebym nim był.
Malfoy upuścił omniokulary.
- Co?
Harry poczuł satysfakcję, że w końcu udało mu się przyciągnąć uwagę Malfoya.
- Tiara Przydziału twierdziła, że powinienem być w Slytherinie – przyznał, a potem, mając nadzieję, że Malfoy się nie obrazi, dodał ciszej: – Ale ja nie chciałem.
Malfoy nawet nie zauważył, że Harry starał się być taktowny.
- Ty? – zdumiał się. – Harry Potter? Uosobienie cech idealnego Gryfona? Niemal umieszczony w gnieździe węży! – Roześmiał się diabelsko. – No, to by było coś!
Harry położył się z powrotem i utkwił oczy w migoczących gwiazdach.
- Tak – zgodził się. – To by było coś.
- Och, miałbym tyle okazji i mógłbym wykorzystać tyle sposobów, żeby zamienić twoje życie w piekło – rozpaczał Malfoy. – Przez pięć lat mieszkalibyśmy w tej samej sypialni. Mógłbym cię doprowadzić do szału, pozbawić zdrowych zmysłów.
Harry zamknął oczy. Na twarzy czuł chłód nocy, a jedynymi dźwiękami przerywającymi ciszę, był głos Malfoya i skrobanie pióra na pergaminie.
- Hmm. Więc nie uważasz, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić?
- A czy teraz jesteśmy przyjaciółmi?
Harry spojrzał na Malfoya i zamrugał, jakby patrzył w bardzo jasne światło.
W oczach Malfoya nie czaiła się złośliwość, raczej iskierka zaciekawienia. Harry poczuł nagle wielką ulgę.
- Wiem – stwierdził Malfoy głosem pozbawionym wszelkich emocji. – Chciałeś, żebyśmy zostali przyjaciółmi i ja się zgodziłem. Ale czy naprawdę jesteś moim przyjacielem?
Harry usiadł. Bardzo chciał powiedzieć coś szczególnego, ale nie wiedział jak wyrazić swoje uczucia.
W końcu powiedział jedyną rzecz, jaka przyszła mu do głowy:
- Tak.
W napięciu oczekiwał na jakąś reakcję.
- To dobrze – odparł Malfoy, spoglądając w niebo i zamaszyście zaznaczając coś na pergaminie.
Harry czuł się trochę dziwnie. Nadal czekał na jakąś żywszą reakcję Malfoya, na jakieś słowa, które znamionowałyby uczucia Ślizgona.
To była dziwaczna przyjaźń. Tak niepodobna do zażyłości, która łączyła go z Ronem i Hermioną. Tak różna od koleżeńskich stosunków, jakie panowały między nim a Seamusem i Deanem. To było zupełnie inne uczucie, całkiem nowe. Budziło w nim napięcie i niepewność, i było takie... intensywne. Znaczyło więcej, niż relacje z Seamusem i Deanem; sprawiało, że tak łatwo można go było skrzywdzić, a jednak nie niosło ze sobą tego poczucia bezpieczeństwa, które dawali mu Ron i Hermiona.
A teraz leżał tu, w napięciu czekając na coś, czego Malfoy najwyraźniej nie miał zamiaru powiedzieć.
Poczuł niejasne pragnienie, żeby wziąć odwet za niepokój, którego przyczyną był brak odpowiedzi Malfoya.
- Gdybym był w Slytherinie, nie zaprzyjaźniłbym się z Ronem i Hermioną – odezwał się, wypowiadając imiona przyjaciół z rozmyślną emfazą.
- Faktycznie, wieka tragedia – zauważył Malfoy ironicznie.
- Nie rozumiem, dlaczego ty ich tak bardzo nienawidzisz – powiedział Harry.
Malfoy zajęty był wkładaniem książek do torby i nie patrzył na Harry'ego, gdy zaczął mówić. Jego pozbawiona emocji twarz wyrażała jedynie zadumę.
- To nieprawda, że ich nienawidzę. Ale wiesz co sądzę o... no dobrze, osobach pochodzących z mugolskich rodzin. A jeśli chodzi o Weasleyów... - Jego usta skrzywiły się w drwiącym uśmieszku. - Mój ojciec mi o nich opowiadał.
- Weasleyowie to wspaniali ludzie – rozzłościł się Harry i usiadł prosto.
Twarz Malfoya była teraz bardzo blisko, ale Harry nie widział w jego oczach wrogości, a głos chłopaka był obojętny i rzeczowy.
- Ojciec Weasleyów rzucił się na mojego, w księgarni, pamiętasz? Nieważne czy są wrogami czy nie, takie zachowanie jest niewybaczalne. A ich dzieci nie są inne. Te bliźniaki zawsze gwizdały, gdy Tiara przydzielała dzieciaki do Slytherinu. Ludzie mówią, że jestem uprzedzony, ale ja nigdy nie zniżyłbym się do czegoś takiego. A jeśli chodzi o tego twojego ukochanego Weasleya, jest dokładnie taki jak jego bracia. Nie lubi mnie za nazwisko. I z tego samego powodu ja nie lubię jego. Tak to właśnie wygląda, tylko że Weasleyom nikt nie zarzuca przy tym bestialstwa.
- To wcale nie t...
„Słyszałem o nich. Mój tata mówi, że ojciec Malfoya nie wahał się, przechodząc na stronę Sam-Wiesz-Kogo".
Harry przypomniał sobie, jak Ron prychnął pogardliwie na wieść, że syn Malfoya ma na imię Draco. Najwyraźniej był przekonany, że ma prawo się z niego wyśmiewać, tylko dlatego, że chłopak pochodzi z takiej rodziny.
Jedyną dobrą stroną nieposiadania rodziców było to, że Harry nie przejął automatycznie ich opinii i przekonań.
- Ron jest dobrym człowiekiem – powiedział Harry zmęczonym głosem, układając się na kocu i spoglądając znowu w gwiazdy. – Nie powinieneś oceniać nikogo tylko po tym, jakie nosi nazwisko.
„Cała ich rodzina jest zła".
- Jemu to powiedz – zadrwił Malfoy.
- Powiem mu – odparł Harry. – I tobie też to będę powtarzał.
Malfoy odepchnął na bok swoją torbę z książkami i wyciągnął się na kocu.
- Och, przestań zrzędzić, Potter. Bo inaczej naślę na ciebie moich sługusów.
- Heh... – zaśmiał się Harry. – Wcale się ciebie nie boję.
- Oczywiście. Harry Potter niczego się nie boi – drażnił Malfoy.
- Zamknij się!
- Nieustraszony Potter. Wygląda na to, że jesteś jedyną osoba w całej szkole, która ani na moment nie poddaje się panice.
- Dlaczego miałbym panikować?
- Chłopiec, Który Zapomniał O Całym Świecie. Od roku znikają ludzie. Do tej pory Hogwart był swego rodzaju azylem, a teraz uczniowie znikają i to pod samym nosem Dumbledore'a. Teraz nasza szkoła nie jest bezpieczniejszym miejscem niż błonia i wszyscy wiemy, że jest wśród nas ktoś, kto pomaga Sam-Wiesz-Komu. Czy ty się nigdy nie boisz?
- Nie zauważyłem, żebyś ty siedział z głową pod kocem i trząsł się ze strachu.
- To dlatego, że mam nerwy ze stali – oznajmił Malfoy dumnie. – Potter! Ty draniu! Masz poduszkę?!
- Nie, zwinąłem swój płaszcz. Widzisz, ja noszę płaszcz. I sweter. Bo jest luty i jest bardzo zimno, a ja nie jestem idiotą.
- Śmiesz nazywać mnie idiotą? Jutro rano spotkasz się z moimi prawnikami!
Malfoy usiłował wyszarpać mu płaszcz spod głowy, ale udało mu się wyrwać tylko mały kawałek.
- Dobra – powiedział w końcu łaskawie. – Posuń się trochę.
Harry poczuł, że miękkie kosmyki łaskotają go u ucho i posunął się, żeby zrobić Malfoyowi więcej miejsca. Niebo nad nim było czyste, a obok słyszał spokojny, regularny oddech Malfoya.
- Boisz się czasem? – zapytał Harry nagle.
- Hm? Oczywiście że tak, Potter. Nie jestem cholernym bohaterskim Gryfonem. Pamiętasz jak rzuciłeś na mnie swojego głupiego patronusa na trzecim roku? To było straszne. Leciał prosto na mnie.
Harry zaśmiał się miękko.
Prawda. Malfoy, Goyle i Flint przebrani za dementorów.
- Nie wiedziałem, że biegł wprost na ciebie.
- Cóż, tak było.
- W pewnym sensie to dla mnie komplement – stwierdził Harry. - Nawet w tym idiotycznym kostiumie byłeś godnym przeciwnikiem.
- Jeśli oznaką godności ma być fakt pokonania przez fantomowego jelenia, to wolę być niegodny.
- Och, nie narzekaj.
Oczywiście proszenie Draco, żeby nie narzekał, było równie bezcelowe jak proszenie nieba, żeby zmieniło kolor na żółty, a...
Draco.
Harry zdał sobie sprawę, że bardzo łatwo przyszło mu nazwanie w myślach Malfoya po imieniu. A przecież kilka tygodni wcześniej wydawałoby mu się to... kompletnie absurdalne. A teraz, cóż... przecież miał na imię Draco prawda? Tak właśnie myślał, gdy na niego patrzył. To przecież zupełnie naturalne.
Co nie oznacza, że Harry miał zamiar tak do niego mówić. Nic z tych rzeczy.
- Wcale nie narzekam. – Chwila ciszy. – Zimno – poskarżył się Draco. - Powinniśmy wracać.
- Umhmmm. – Na błoniach było tak spokojnie. – Za minutkę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro