Rozdział 29
~Damien~
Wracam ze spotkania, myśląc o poranku. Marina jest do tego zdolna? Powinienem się z nią spotkać. Czego ona chce? Jeśli to oczywiście ona. Mój telefon zaczyna dzwonić. Szukam go po kieszeniach, aż odbieram. Patricia?
- Pomocy... - szepcze do słuchawki.
Marszczę brwi i gwałtownie się zatrzymuje.
- Gdzie jesteś?
- W domu... ja - słyszę jakiś huk. Jakby coś walnęło w drzwi. - Nie mam jak uciec - zaczyna panicznie piszczeć.
- Nie ruszaj się. Już jadę. - wybiegam z budynku dopadając szybko swoje auto. Jadąc łamie chyba wszystkie możliwe przepisy.
Przecież muszę jej pomóc. Paolo ruszył za mną, bo odzywa się w głośnomówiącym zestawie. Nie mam czasu, aby mu to teraz tłumaczyć. Z piskiem parkuję pod ich blokiem i wbiegam na górę. Nie mam pojęcia co się tam dzieje, ale wchodzę bez zastanowienia.
- Biegasz do nich z każdym problem kurwa! A to dziecko pewnie nie moje! Może prezesika? Otwieraj kurwa! - Mulat kopie w drzwi.
Słyszę kolejny krzyk zza drzwi i paniczny szloch. Przecież go zabije. Łapię chłopaka za ramiona. On jest w jakimś szale. Przypieram go do ściany i uderzam. Jest kompletnie zaskoczony przez co nie rzuca się i mogę go obezwładnić. Obecnie leży na podłodze z ręką zgiętą na plecach. Nie rusza się, bo wie ze wtedy będzie mieć ją złamaną. Do mieszkania wpada Paolo. Uspokajam go wzrokiem.
- Ja ją teraz zabieram. I nawet nie próbuj mi przeszkadzać. Myślałem, że będę miał miły weekend ale musiałeś go spierdolić - warczę do Trevora i podnoszę się. Podchodzę do drzwi delikatnie pukając. - Patricia? Możesz do mnie wyjść.
Nie słyszę odpowiedzi, a jedynie dalszy płacz.
Wywracam oczami i ściągam marynarkę. Trochę się cofam, aby uderzyć i wyważyć drzwi. Opadają z hukiem.
- Jestem. Nic ci się nie stanie. Chodź proszę - wyciągam do blondynki rękę.
Wstaje szybko i cała zapłakana przytula się do mnie mocno. Obejmuję ją ręką. Szkoda mi jej. Szkoda mi dziecka. Ona jest prawie w czwartym miesiącu ciąży. Jest to widoczne, a on ją denerwuje.
Jestem dla niej obcym facetem, a ona z pełnym zaufaniem wtula się we mnie trzęsąc się. Daję jej chwilę, aby powstrzymała łzy. Głaszcze włosy blondynki. Skurwysyn. Brak mi słów.
- Chodź - mówię cicho. - Paolo zabierze cię do nas.
Kiwa głową i idzie za mną.
- Zabierz ją do domu - zwracam się do pracownika. - Pojadę z Avianą do sklepu i kupimy jej parę rzeczy. Jeśli coś się stanie tej dziewczynie - patrzę na niego znacząco.
- Tak proszę pana - opatula dziewczynę swoją marynarką.
Roztrzęsiona wychodzi z nim. Odwracam się do tego całego Trevora, który już się zebrał z podłogi.
- Nikt cię tu nie zapraszał - warczy w moją stronę.
Patrzę na niego z pogardą, biorąc marynarkę z fotela. Zakładam ją i poprawiam.
- Nie prowokuj mnie, jasne? Za pobicie grozi kara dwóch lat więzienia.
- Wynocha!
- Z przyjemnością - odpowiadam i wychodzę, zamykając drzwi.
Nie wiem czy Aviana się załamię czy będzie wściekła. Muszę jej to tak delikatnie powiedzieć. Wsiadam do auta i jadę w stronę biura. Dziewczyna stoi przed biurkiem opierając się o nie i rozmawia ze starszym mężczyzną. Brunetka śmieje się zakręcając pasmo włosów na palec. Unoszę brew i lustruję gościa wzrokiem. Biznesmen z mercedesem i milionem na koncie. Starszy ode mnie, mniej dorobiony. Bez żony, bo nie ma obrączki na palcu. Lub ma żonę, a chce zrobić wrażenie na mojej sekretarce. Między nimi zdecydowanie jest zbyt mała odległość. Szatyn opowiada jej coś, a ona słucha go z lekko rozwartymi wargami.
- Nie masz przypadkiem pracy? - warczę do dziewczyny. - Kawę poproszę.
Aviana prostuje się szybko i patrzy na mnie.
- Panie O'Connor. To pan Krafting. - mówi wiedząc że nazwisko mi dużo powie. Nigdy nie widziałem gościa, ale... O kurde.
- Pan Krafting - powtarzam. - Świetnie. Ale pięć metrów od niej - mówię, odciągając dziewczynę w bok. - Zapraszam do biura, jeśli ma pan jeszcze sprawę do mnie. A ty jedziesz z Liamem do centrum handlowego i robisz zakupy dla ciężarnej - podaję dziewczynie kartę.
- Nie rozumiem - patrzy na mnie pytająco.
- Patricia.
- Co z nią? - widzę przerażenie w jej oczach.
Dobrze że Aviana go zatrzymała do mojego powrotu. Ma dobrą ofertę, poza tym z nim współpraca to będzie renoma i zysk. Ale flirt mi się nie podobał.
Nasza rozmowa trwa dobre dwie godziny i kończy się sukcesem.
- Dziękuję - mówię chociaż nie jestem w lepszym humorze. Podaję mu rękę, wiedząc że Aviana zaraz tu wpadnie i będzie chciała jechać do domu. Bo Liam nie miał prawa jej tam zawieść.
Wymija się z nim dosłownie o dwie minuty. Jest zła i ma do mnie pretensje że nie pozwoliłem jej iść.
- Pojedziemy razem - mówię spokojnie. - Kochanie nic jej nie jest. Nie pobił jej.
- Dlaczego zadzwoniła do ciebie? - opada na fotel w moim biurze i rozpłakuje się.
- Hej - nachylam się nad nią i przytulam. - Nie płacz. Ty nie byłabyś w stanie tam wejść. Mógłby ci coś zrobić, a wtedy faktycznie bym go zabił. Dobrze zrobiła. Nie płacz - powtarzam ocierając jej łzy.
- Nie wiem jak mogę jej pomóc.
Glaszcze ją po plecach. Ja wiem. Mogę jej kupić mieszkanie, sprawić, że będzie bezpieczna ale ona go kocha.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro