Rozdział Czwarty
Jako prezent z okazji urodzin, Aga postanowiła zrobić Wam niespodziankę :)
Loren pochyliła się nad chłopakiem. Nie lubiła jak ktoś podważał jej autorytet; nie po to tyle walczyła o swoją pozycję. Zawsze starała się nie okazywać wielu emocji, ale dzisiaj nie wytrzymała i musiała udowodnić gdzie jest miejsce takich nic nie wartych osób jak on. Wyprostowała się, dotknęła czubkiem buta jego twarzy.
- Nie wiem kto cię zatrudnił i dlaczego, ale nie toleruję takiego zachowania.
Wystraszony chłopak nic nie powiedział. Dziewczyna kopnęła go, odwróciła się na pięcie, poprawiła włosy i ostentacyjnie wyszła. Nie wiedziała co ją podkusiło do takiej reakcji. Zazwyczaj się nie wychylała, może władza naprawdę działała jak dobry narkotyk. A ostatnio zyskiwała jej coraz więcej. To wszystko jej się podobało. To kim się stała i jak bardzo się zmieniła.
Jim pozwalał jej na wszystko i w dodatku zachęcał ją do wydawania poleceń oraz górowania nad innymi. Uczył ją tego co może się jej przydać w przyszłości. Gdzieś podświadomie myślał o tym, że to właśnie ona przejmie całą pajęczynę. Obserwował ją i wytykał wszystkie nawet najmniejsze błędy. Chciał, żeby była na wszystko gotowa. Dokładnie i ostrożnie dobierał zlecenia dla niej oraz pilnował by legenda o niej obeszła całą czarną strefę.
Loren z gracją przemierzała korytarz, chciała już usiąść i odpocząć. Doszła pod wielkie, czarne drzwi, które po chwili otworzyła. Nie przejmowała się niczym, w szczególności, że powinna zapukać. W środku za biurkiem siedział Moriarty a przed nim stał jakiś nieznany jej mężczyzna, wyglądał jakby czekał na ścięcie i pewnie tak było. Dziewczyna bez słowa opadła na kanapę i spojrzała Jimowi w oczy.
Obydwoje lubili ich małe potyczki, często rywalizowali wykonując najzwyklejsze czynności. Relacja między nimi należała do specyficznych. Z jednej strony Moriarty był jej pracodawcą z drugiej Loren była odzwierciedleniem jednej z osobowości mężczyzny, który widział w niej podobieństwo do siebie. Jim już od dłuższego czasu zauważył w niej pewną wyższość nad innymi, którą tak długo i mozolnie próbował u niej wykrzesać. W pewien sposób był z siebie dumny, a myśli o tym, że "stworzył" potwora powodowały uśmiech na jego twarzy.
Przewrócił oczami na zachowanie nastolatki i wrócił wzrokiem do Freddy'ego przez którego misja się nie odbyła. Nienawidził takich ludzi, ale ich potrzebował. Dziadek chłopaka pracował w rządzie co dawało mu świeże i przeważnie pewne informacje. Oczywiście miał wiele swoich wtyczek i część polityków pod swoją kontrolą, ale zawsze jeden sponsor więcej to coś dobrego. Freddy był gotowy na wszystko i bardzo oddany, ale strasznie niezdarny, co niestety było bardzo uciążliwe na "froncie".
Moriarty nie chciał kontynuować rozmowy przy Loren dlatego odprawił skruszonego chłopaka ruchem ręki. Odczekał aż nie będzie już nikt im przeszkadzał i wstał z fotela. Obszedł stół i stanął z przodu opierając się rękami o blat.
- Co masz mi do powiedzenia?- zapytała dziewczyna pochylając się delikatnie nad stolikiem do kawy.
- A co chciałabyś usłyszeć? Że cię szukają? Że wiedzą o tobie coraz więcej? - Powoli nabrał i wypuścił powietrze próbująć się trochę uspokoić. Nastolatka doprowadzała go do szału, ale stała się częścią jego świata bez której nie chciał żyć. - Igrasz z ogniem Loren... Miałaś się nie pokazywać. Nie tego cię uczyłem. Pozwoliłem ci na wszystko, bo myślałam, że jesteś gotowa i dasz sobie radę. - Mężczyzna spojrzał jej w oczy. - ON kiedyś zwróci na ciebie uwagę, rozpozna cię w tłumie ludzi, a wtedy będzie już za późno... nawet na ucieczkę.
Oboje obserwowali się nawzajem powoli skanując sylwetkę drugiego oraz czekając na dalszy ciąg wydarzeń i reakcje ze strony dziewczyny. Byli zawzięci i nienawidzili przegrywać. Kiedy Loren pojawiła się w bazie w towarzystwie szefa wszyscy przez długi czas mówili tylko o niej. Wiele osób twierdziło, że jest jego córką z jakieś wpadki, ale każdy bał się odezwać. Każde spojrzenie w jej stronę mogło się skończyć bardzo źle, a sama myśl, że jest ważna dla Jima odstraszała wszystkich od niej. Osoby które ją pamiętają jako małą dziewczynkę mówią o niej, że jest wysłannikiem diabła, zjawą piekielną. Dlatego trudno się dziwić, iż wszyscy boją się tego, że to właśnie ona zostanie ich nowym szefem.
Niektórzy pamiętają jak Moriarty zajmował się dziewczynką, jak o nią dbał. Wielu myślało wtedy, że się zmienił i jest słaby, ale ci którzy wytrwali wiedzą, że tworzył swoją najwspanialszą broń. Po pewnym czasie bywalcy w bazie zaczęli się przyzwyczajać do tego, że wszędzie mogli znaleźć jej rzeczy, że byli obserwowani przez niską dziewczynkę, która śledziła każdy ich krok.
Chodziła ubrana w najnowsze projekty od Vivienne Westwood lub wygodne stroje treningowe. Starała się nie rozmawiać z nikim i unikać towarzystwa ludzi, ale wyjątek stanowił ON. Zawsze wiedział co robiła, gdzie była. W pewien specyficzny sposób chronił jej inność przed światem. Stawał się dla niej barierą ochronną, najważniejszą osobą w życiu. Loren pod tym względem dalej się nie zmieniła. Nadal unika ludzi i rozmów z nimi. Woli spędzać czas sama w ciszy, czasami obserwując innych.
Podniosła się, odwróciła i wyszła. Skierowała się do wyjścia. Nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Powoli ruszyła przed siebie. Zamierzała pospacerować po Londynie w nocy i się uspokoić. Nie minęło dużo czasu kiedy doszła do parku. Usiadła na delikatnie ukrytej w krzakach ławce. Zamierzała pospacerować naturę. Kiedy siedziała tak w ciszy, straciła poczucie czasu. Nagle usłyszała szelest i kroki. Nie ruszyła się, a już po chwili wiedziała do kogo należą.
Jim przysiadł na ławce obok dziewczyny. Otworzył wino, które przyniósł i podał jej. Siedzieli w ciszy, każdy myślał o swoich sprawach. Nie przyjmowali się godziną ani miejscem w którym się znajdują. Próbowali za wszelką cenę odpocząć od codzienności. Loren wzięła łyk z butelki i podsunęła ją mężczyźnie, ten spojrzał na nią dziwnie, ale po chwili sam się napił. Kiedy butelka się skończyła posiedzieli chwilę w ciszy by po chwili zacząć wspominać i rozmawiać na normalne, ludzkie tematy.
Kiedy zaczęło świtać wstali z ławki i w świetle wschodzącego słońca zaczęli kierować się w stronę wyjścia z parku. Powoli ciesząc się swoim towarzystwem zmierzali do widocznego na horyzoncie czarnego auta. Kiedy doszli Jim otworzył Lor drzwi, szybko wsiedli i z piskiem opon ruszyli w stronę bazy.
- Jak wrócimy masz iść spać - rozkazał. - Wieczorem widzę cię w sukience, gotową do akcji. Wkręcimy się na przyjęcie. - Posłał w jej stronę przebiegły uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro