03. Książę, który przeprasza
Severus Snape był dziwny. Harry odkrył to w momencie, kiedy mężczyzna wszedł do Pokoju Wspólnego Slytherinu, omiótł wszystkich pierwszorocznym złowrogim spojrzeniem, którym gdyby mógł to pewnie zabił połowę obecnych osób i wbił czarne tęczówki prosto w Harry'ego. A Potter nie miał pojęcia czemu, ale uśmiechnął się delikatnie na jego widok. Może powinien być bardziej przestraszony, bo w końcu Severus Snape roztaczał wokół siebie taką aurę, że nawet Prefekt Naczelny stanął odrobinę prościej i na twarz przybrał jeszcze bardziej nieprzeniknioną maskę. Skinął z szacunkiem profesorowi, ale nie odezwał się. A Severus Snape zaczął mówić.
Harry pamiętał te słowa jeszcze bardzo długo. Wryły mu się w pamięć, osiadły na dnie jego umysłu jakby ktoś je tam siłą przykleił i nigdy go nie opuściły. Nawet wtedy, kiedy miał wrażenie, że jego głowa wiała pustką, a on był tylko skorupą, a nie żywym czarodziejem. Te kilka zdań, które powiedział im wtedy Snape, były jego drogowskazem. Kiedy naprawdę miał dość, opadał z sił i jedyne o czym marzył to to żeby wszyscy dali mu spokój, przypominał sobie profesora, który melodyjnym głosem powitał ich w Slytherinie. Potter nie miał pojęcia, że wtedy usłyszał zdania, które tak bardzo na niego wpłyną.
Nie miał też pojęcia, że osoba Snape'a stanie się dla niego tak ważna. Chociaż musiał przyznać na początku się go bał. Strachem (który tak bardzo znał jak nic innego w życiu) napawały go te czarne wręcz obsydianowe spojrzenie, które jakby wnikało w jego duszę i znało każdy jego występek. Oprócz tego jeszcze te kocie ruchy, bo Harry nie umiał inaczej ich określić, które były podkreślone ciemną peleryną unoszącą się za nim niczym mgła mająca pożreć wszystko na swojej drodze.
Właśnie podążał za tą peleryną, kiedy Snape drugiego dnia szkoły szedł z nimi do Skrzydła Szpitalnego na badania kontrolne. Harry obawiał się tego co one mogą wykazać. Wiedział przecież, że pielęgniarka nie może znaleźć u niego nic dobrego. Ciekaw był czy dzięki magii można odkryć to, że miał złamaną rękę trzy lata temu i jak wiele razy miał poobijane żebra. Potter wiedział, że jeśli tak, to nie będzie potrafił się wytłumaczyć. I może dlatego był gotowy uciec. Skręcić w jakiś korytarz, który mijali po drodze i udawać potem, że się zgubił. Potrafił przecież kłamać, a zamek był naprawdę duży, a on był tutaj dopiero kilkadziesiąt godzin i miał do tego pełne prawo.
Blaise Zabini – jego jedyny współlokator z dormitorium – jakby wyczuwają to co Potter chciał zrobić, złapał go mocno za rękaw szaty i spojrzał na niego, marszcząc brwi tak, że między nimi zrobiła się zmarszczka.
‒ Nie uciekaj, Potter ‒ powiedział wtedy. A Harry przez to miał ochotę to zrobić jeszcze bardziej. Pozwolił jednak dotrzeć sobie do ogromnych drzwi Skrzydła Szpitalnego. Jednak dopiero jak przekroczyli próg, zobaczyli rząd pustych łóżek pokrytych białym prześcieradłem, poczuli duszący zapach eliksirów i maści, a słońce wpadające przez duże okna, oślepiło ich, Blaise go puścił. Snape spojrzał się wtedy na nich, ale nic nie powiedział. A Harry pomyślał, że to dobrze, bo nie wiedziałby jak ma się wytłumaczyć.
Kiedy pani Pomfrey go badała, a wyniki pokazały jej się na pergaminie, zacisnęła tylko mocno usta i spojrzała na profesora Snape'a tak zbolałym spojrzeniem, że Harry skulił się odrobinę bardziej niż wcześniej. Siedział na jednym z łóżek, a reszta pierwszorocznych stała tuż przy drzwiach. Byli na tyle daleko, że na pewno nie mogli nic usłyszeć, poza tym Harry i pracownicy szkoły byli zakryci szpitalnym parawanem i pewnie kilkoma zaklęciami. Potter podskórnie wiedział, że wyniki pokazały wszystko. Wszystkie te urazy, które do tej pory mu się zdarzały. Oczywiście wszystko zawsze było jego winą i gdyby reszta współdomowników tak bardzo nie krzyczała na niego gdy tylko miał zamiar przeprosić za każdą najmniejszą rzecz, to właśnie to by zrobił. Ale tak naprawdę Dursley'owie też nienawidzili kiedy mówił przepraszam. Dlatego zacisnął mocno usta, bo wiedział – znał skutki tego co będzie jeśli się nie zastosuje do zasad – i czekał na wyrok.
Ale Snape nic nie powiedział i to chyba bolało bardziej. Profesor udawał jakby nic się nie stało i odprowadził ich do Pokoju Wspólnego, bo było po kolacji i nie powinni sami chodzić po korytarzach. Harry miał ochotę płakać mimo że obiecał sobie, że więcej nie będzie. Blaise o nic nie pytał, kiedy po wejściu do ich dormitorium zakopał się w pościeli i nie odezwał się do niego ani słowem.
‒ Potter, czy ty wiesz, że jesteś Ślizgonem?
Takie pytanie zadał mu następnego dnia Snape, kiedy pakował się po skończonej pierwszej lekcji eliksirów. Spojrzał wtedy na niego i odgarnął włosy z czoła gdzie widniała rozległa błyskawica. Snape spojrzał tylko na nią i skrzywił się odrobinę. Harry spuścił wzrok na swoją torbę i gęsie pióro, którego jeszcze nie spakował.
Harry pokiwał powoli głową, nie do końca orientując się o co chodziło. Potter wiedział, że jest Ślizgonem. Miał zielony krawat, przypinkę z godłem Slytherinu i spał w Lochach, bo tak postanowiła Tiara Przydziału na postawie jego cech. Czy będąc Wężem trzeba czegoś więcej?
‒ A wiesz co to znaczy?
Nie wiedział. Ale wziął głęboki wdech kiedy uświadomił sobie co to może znaczyć. Wuj Vernon nienawidził kiedy czegoś nie wiedział. Nazywał go wtedy głupim bękartem i siłą wrzucał do komórki pod schodami, albo robił jeszcze coś gorszego i wtedy Harry musiał ukrywać nowe siniaki przed nauczycielem ze szkoły, który jako jedyny nie udawał, że Potter nie istnieje. Podniósł znowu wzrok na profesora, ale tym razem nie udało mu się ukryć strachu, który wręcz od niego bił. Czy Snape ukarze go tak samo jak wuj?
‒ Powiedz prefektowi o nazwisku Rowle żeby przyprowadził cię do mojego gabinetu od razu po kolacji rozumiesz, Potter? ‒ wręcz wysyczał Snape. Harry pokiwał skwapliwie głową. Nie wiedział kim jest ten prefekt, ani jak wygląda, ale nie miał odwagi zapytać. ‒ Możesz iść.
Potter spakował ostatnie rzeczy i wręcz biegiem rzucił się do wyjścia. Na wszystkich bogów, w których nigdy nie wierzył, Snape chciał go ukarać, a Harry odkrył, że naprawdę nie wiedział jak miał się na to przygotować. Wiedział, że wuj Vernon nienawidził kiedy krzyczał, Dudley ze swoim gangiem, kiedy robili Polowania na Harry'ego lubili widzieć jego łzy i starali się zrobić wszystko, by się popłakał. Ciotka Petunia natomiast zawsze kazała mu trzymać nisko głowę, jak najmniej mówić i ogólnie starać się żeby nie pamiętała, że on tu w ogóle jest. A Harry nie miał pojęcia czego będzie o od niego oczekiwał Snape i jakich metod użyje. Potter o mało nie wywrócił się na ruchomych schodach, kiedy dotarło do niego, że nawet nie miał pojęcia jak w czarodziejskim świecie kara się dzieci.
***
Snape go nie ukarał. Co więcej zrobił mu świeżą herbatę i kazał pić, sam wpatrując się w niego niczym sęp w swoją ofiarę. Harry starał się udawać, że gorący napój wcale nie palił go w język, a filiżanka nie trzęsła się mu w dłoniach. Poza tym, siedząc na krześle przy biurku Snape'a w jego gabinecie, nogi nie sięgały do podłogi i mimowolnie machał nimi w przód i tył.
Zanim profesor przeszedł do rzeczy, co stało się bardzo szybko, jakby nie chciał marnować czasu na rozmowę z nim, Harry zdążył rozejrzeć się po jego gabinecie. Byli w Lochach niedaleko Pokoju Wspólnego Slytherinu dlatego okna były bardzo podobne o tych, które Ślizgoni mieli w dormitoriach. Okrągłe, nie za duże i przepuszczające zielono-niebieskie światło z jeziora. Grube kamienne ściany były zakryte przez regały z książkami, które zajmowały prawie całą przestrzeń. Na środku stało biurko i krzesła, na których siedzieli teraz. Harry nawet nie miał odwagi, by spojrzeć na pergaminy, które na nim leżały, w obawie, że Snape może go na tym przyłapać.
Potem strach rozmywał się z każdym słowem profesora, a zastępowało go niedowierzenie i niezrozumienie. Może i Snape miał coś takiego w głosie, że nie można było go nie słuchać i wręcz spijać każdego słowa, które ulatywały z jego wąskich warg, ale Harry słyszał wiele słów (w część z nich nigdy nie wierzył, a inne wręcz wrosły w niego i nie dały o sobie zapomnieć) i nigdy nie pomyślał, że podobne sformułowania będą lecieć w jego stronę. Wuj Vernon często krzyczał, że jest podrzutkiem i ścierwem, ale nigdy nie powiedział mu, że jest potężnym, młodym czarodziejem. A Snape to zrobił podczas ich pierwszej prywatnej rozmowy i Harry mógł udawać nawet to, że Severus nie miał wtedy miny, jakby ktoś robił mu krzywdę czy ciotka Petunia myła mu buzię mydłem. Oczywiście potem nastąpiła całą masa przytyków i tego co Potter musiał poprawić, ale chłopiec nie mógł nawet się przez to smucić.
A kiedy Harry wyszedł z tego spotkania i dotknął czołem zimnych kamiennych ścian Lochów, zaczął się cicho śmiać. Śmiał się z siebie, ze swojej głupoty i faktu, że strach znowu go zniewolił. Poczuł też ulgę, na którą nie pozwolił sobie od bardzo dawna. Na Privet Drive musiał być ciągle czujny i oczekiwać na atak z każdej strony. Niewidzialny ciężar zsunął się z jego barków, a on sam poczuł, że mógłby latać bez żadnej miotły czy zaklęć. Nawet nie wiedział, że ten cały stres, który czuł prawie cały czas, daje mu się tak we znaki. I nawet nie podejrzewał siebie o to, że jedna rozmowa ze Snapem da mu taką ulgę. I może to była tylko głupia naiwność z jego strony, może powinien mieć się na baczności i uważać na każde swoje słowo i ruch, ale gdzieś w głębi umysłu zamiast macek strachu usłyszał głos, że może w końcu się poddać. Powierzyć chociaż część swojego życia w inne ręce i mieć świadomość, że nie będzie go to kosztowało połamanych żeber czy stłuczonych okularów.
Snape dał mu eliksiry.
Może nie do ręki i z instrukcją jak ma je pić, ale powiedział, że skrzaty będą mu je dolewać do kielicha Harry'ego na każdym posiłku i musi je wypić, bo będzie obserwowany. Potter dostał również zeszyt z ćwiczeniami, które młodzi czarodzieje wykonywali, by nauczyć się odpowiednio trzymać pióro w palcach i nie pisać jak hipogryf pazurem po lodzie. Oczywiście też nie mogło zabraknąć kilku książek o czarodziejskim świecie, które musiał przeczytać do ich następnego spotkania. Jakby tego było za mało, Harry dostał coś, przez co nie mógł powstrzymać łez, które leciały mu po policzkach. Snape taktownie podał mu chusteczkę i kazał się uspokoić, bo nie miał zamiaru pocieszać załamanych jedenastolatków. A wszystko przez to, że profesor podarował mu zdjęcie jego matki. Podobno było zrobione kilka miesięcy przed jej śmiercią. Magiczna fotografia pokazywała ją w zwiewnej białej sukience do kostek. Jego mama – dla Harry'ego brzmiało to jak mała abstrakcja – kręciła się wokół własnej osi, na jakieś łące i bezgłośnie śmiała. Harry mógł zobaczyć jej długie włosy i tak bardzo chciał się do niej przytulić, powiedzieć, że cholernie za nią tęsknił i usłyszeć jak mówi jego imię. Jak nazywa go synem, bo nikt nigdy mu tego nie powiedział. Jesteś moim dzieckiem, Harry. Moim synem.
Snape powiedział, że może je zatrzymać.
Harry nie wiedział czy cieszył się tak bardzo nawet wtedy, kiedy dotarło do niego, że jadąc do Hogwartu uwolnił się od koszmaru Privet Drive.
Potem wszystko poszło z górki.
Harry przychodził do Severusa Snape'a za każdym razem gdy coś się działo. A on nigdy nie zatrzasnął mu drzwi przed nosem czy nie burknął, że nie ma teraz czasu. Z tego co wiedział Potter reszta Ślizgonów również do niego przychodziła. Snape był ich Opiekunem Domu, który wiedział, że czasami trzeba nimi potrząsnąć, czasami nakrzyczeć, a częściej po prostu dać filiżankę herbaty i słuchać. Nie trzeba również dużo mówić, wystarczy kilka dosadnych słów, aby dany Ślizgon zebrał się w sobie i wyszedł z gabinetu z wysoko podniesioną głową i dumnym krokiem, bo przecież nikt nie powinien widzieć Węża, który nie lśnić, tym wszystkim czego reszta Domów im zazdrościła.
Harry pamiętał jak profesor Snape opowiedział mu o wojnie. Był marzec, śnieg powoli topniał, a Harry spędził pierwsze Święta w Hogwartcie, dostał prawdziwe prezenty od znajomych i teraz cieszył się, że w końcu przychodziła wiosna. Siedzieli – jak zwykle – w gabinecie nauczyciela. Snape miał podły humor przez cały tydzień, a Harry dzięki Dursley'om umiał to szybko rozróżnić i w miarę możliwości nie wchodzić mu w drogę, co wiązało się z jeszcze bardziej dokładnymi esejami na Eliksiry i nie myleniem składników dodawanych do kociołka.
‒ Wojna była straszna, Potter. Nigdy nie miej do tego wątpliwości. ‒ Snape zaczął mówić, a zaraz wstał nagle z dotąd zajmowanego krzesła i zaczął chodzić od jednej do drugiej ściany. Potter tylko podążał za nim wzrokiem, machając nogami w powietrzu, bo krzesło cały czas było dla niego za duże. ‒ I kiedy ludzie przestali mieć nadzieję, że to się w końcu skończy, pojawiła się przepowiednia o kimś, kto ma moc pokonania Czarnego Pana. I tak, Potter, mówiła ona o tobie.
Potem, Harry nie mógł się uspokoić. Wypadł z gabinetu i zaczął biec, nie do końca świadomy gdzie. Ostatecznie wylądował na boisku do Quidditcha gdzie całe szczęście nikogo nie było. Siedział na trybunach i zagryzał wargi do krwi, bo tak niewiele mu brakowało do tego żeby nie zacząć krzyczeć. A w głowie toczyła się prawdziwa bitwa myśli. Wyobrażał sobie tysiące scenariuszy co by było gdyby. Gdyby Snape nie podsłuchał tej przepowiedni. Gdyby nie poszedł z tym do Czarnego Pana. Gdyby jego rodzice nie sprzeciwili się Lordowi, aż trzy razy. Gdyby skutecznie się ukryli. Gdyby przeżyli. Cały drżał i nie wiedział czy to przez to, że miał na sobie zwykły mundurek i szatę czy to z powodu zimnego wieczoru.
‒ Oszalałeś, Potter ‒ charakterystyczny głos rozniósł się za nim i zanim jeszcze się odwrócił wiedział, że to Malfoy. Tylko on miał ten nawyk przeciągania samogłosek. ‒ Jeśli się przez ciebie rozchoruje, to pożałujesz. ‒ Po czym usiadł koło niego na ławie i rzucił zaklęcie rozgrzewające. Harry poczuł jak ciepłe powietrze atakuje jego całe ciało.
‒ Dzięki, Malfoy.
Siedzieli tak prawie do samej ciszy nocnej, by potem po cichu przemknąć do Pokoju Wspólnego i później tłumaczyć się Rowle'owi, który czekał na nich z wykładem o tym, że pierwszoroczni nie mogą tak po prostu chodzić nie wiadomo gdzie. A rano Harry wszedł do Wielkiej Sali, spojrzał na Snape'a i zrozumiał. Severus go przeprosił i jeśli to nie znaczyło, że żałuje nawet po tylu latach, to Ślizgon nie miał pojęcia co innego mógłby chcieć jako dowód, że to był błąd (który kosztował jego rodziców życie, a jego samego życia z Dursley'ami, ale starał się o tym teraz nie myśleć). Dlatego pokiwał głową w kierunku Snape'a, który mu się przypatrywał, poszedł zjeść śniadanie i wypić okropnie przyprawiony eliksirami sok dyniowy.
Harry nauczył się, że Snape daje mu eliksiry, które maja go wzmocnić. Zeszyt z ćwiczeniami dla dzieci spowodował, że pióro nie wypadało mu co chwilę z rąk, a ta nie drętwiała po napisaniu trzech zdań. Książki pokazały mu świat, w jakim musiał teraz żyć i ta wizja wcale nie pokazywała się tak kolorowo jak mógł myśleć.
Snape nie nakrzyczał na niego kiedy ten przyszedł przestraszony gdy okazało się, że jest wężoustny. Dał mu się nakręcić na tą całą sprawę, a potem dosadnie wytłumaczył, że to nic złego i odesłał do biblioteki gdzie miał znaleźć konkretne pozycje mówiące o tym z czym się wiąże jego nowy dar, bo tak kazał mu o tym myśleć profesor.
Severus pozwolił mu również rozpłakać się, kiedy przyznał mu się co się dzieje na Privet Drive i dlaczego nie chce wracać tam na Święta. Zajęło mu to prawie cztery miesiące, ale Snape nigdy nie naciskał żeby mu o tym opowiedział. Kiedy jednak Harry skończył mówić, nauczyciel Eliksirów, zacisnął mocno szczęki, popatrzył na niego tym badawczym spojrzeniem i powiedział, że się tym zajmie. Młody Ślizgon nie wiedział o co mu chodziło, dopóki nie doszły do niego plotki, że Snape wypadł z gabinetu Dyrektora tak wściekły, że po drodze do Lochów odjął w sumie chyba z dwieście punktów wszystkim domom. Harry wtedy zrozumiał, że Snape nie jest bogiem i nawet on nie jest w stanie wyrwać go z tego piekła. Dlatego wracał tam na wakacje z zapasem eliksirów i obietnicą, że oczywiście wróci we wrześniu cały i żywy (jakby to zależało od niego).
Snape oczywiście nie był jedyny. Był również Blaise, Draco i Teodor. Prefekci i starsze roczniki, które pokazały Harry'emu co właściwie znaczy bycie Ślizgonem. Pod koniec drugiego roku był gotowy dać Snape'owi odpowiedź na pytanie, które zadał mu po pierwszej lekcji Eliksirów.
‒ Bycie Ślizgonem ‒ zaczął pewnym głosem, a Snape spojrzał na niego uważnie z nad pergaminu, który właśnie czytał. Harry siedział prosto przed nim na krześle, jego zielony krawat był idealnie związany, a na szacie nie było żadnych zagnieceń czy brudu, bo nauczył się starać, by wyglądać odpowiednio. Miał w końcu prawie trzynaście lat. ‒ to powód do dumy, profesorze. Wiem, że mogę liczyć na innych Węży i oni nigdy nie odwrócą się do mnie plecami, bo jestem jednym z nich. Wiem, że każdego dnia muszę udowadniać, że jestem wart każdego zawistnego spojrzenia jakimi nasz Dom jest obrzucany, bo nas cechuje coś więcej niż bezmyślna brawura czy ślepa wiara w zasady, które można wyczytać z książek, nie jest to też naiwność w nieskalane dobro. Jesteśmy ambitni i perfekcyjni w tym co robimy. Jesteśmy tak samo silni w pojedynkę, co wtedy, kiedy ktoś celuje w cały nasz rocznik. Nie ryzykujemy jeśli można tego uniknąć. Ale zrobimy to jeśli jednemu z nas będzie się coś działo. I zemścimy się w najlepszy sposób jaki znajdziemy, bo trzeba pokazać, że nie warto drażnić Węża, ponieważ może się okazać, że jego następnego ugryzienie będzie jadowite. Wiem, że należy ocenić sytuację i wybrnąć z niej tak żeby wyszło na moje. Wiem, że świat nie jest sprawiedliwy i nigdy nie będzie. Bycie Ślizgonem, profesorze, to coś znacznie więcej niż zielony krawat i symbol Węża na piersi.
****
Jak gdzieś widać jakieś błędy to piszcie, bo mam małe problemy z laptopem i wstawienie czegokolwiek na Watt okazało się wyzwaniem.
W następnym rozdziale Syriusz!
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro