Rozdział 10. Rytuał w Stonehenge
UWAGA!
Spoilery pochodzą z:
# Harry Potter
# Jak wytresować smoka, część 1 i 2
# Strażnicy Marzeń
# Naruto/ Naruto Shipppuuden
# Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy + Olimpijscy Herosi
# X-Men Geneza Wolverine, X-Men
# Batman
OSTRZEŻENIE: przekleństwa, krew, przemoc
Autorka posiada jedynie Night Blackheart oraz fabułę.
Vesyraeth "Vesy" Daredevil należy do Madnesss
Cała reszta należy do odpowiednich autorów.
Rozdział dedykowany dla Madnesss, KasiaKsiek i ShadowBluePainter.
######################
Harry obudził się na zimnej, kamiennej podłodze. Na twarzy czuł maskę a wokół ciała owiniętą pelerynę. Ciągle był w stroju Robina. Bez otwierania oczu, bo maska odwzorowywała ruch powiek i brwi, zaczął skanować swoje otoczenie. Był w dużym pomieszczeniu wypełnionym ludźmi. Słyszał szum płomieni, czyli brak okien, oświetlenie pochodniami. Gdzieś z przodu dochodziło syczenie i odgłos przesuwania łusek po kamieniu, czyli jakiś wąż.
"Mam przerąbane"
- Obudź się, Potter. Wiem, że nie śpisz - dobiegł go głos Voldemorta - Podnieście go.
Dwóch śmierciożerców podniosło go za skrępowane z tyłu ręce. Przed nim, na podwyższeniu, siedział na tronie Lord Wmordętort. Wyglądał zupełnie jak podczas wizyty w Ministerstwie Magii. Wokół jego stóp leżała Nagini.
Harry postanowił grać głupiego. Przecież miał na twarzy maskę Robina.
- Przepraszam bardzo, ale chyba pomyłka. Ktoś widział Batmana? Taki wysoki, mroczny i małomówny, trochę jak przerośnięty nietoperz. O, przepraszam, gdzie moje maniery. Jestem Robin, Boy Wonder, partner Mrocznego Rycerza. Miło cie poznać, panie Wężowa Facjata.
Voldie zmrużył groźnie oczy.
- Sooorki bardzo, ale jestem odporny na Wzrok Śmierci. Batman ma dwadzieścia razy gorszy. A tak ogólnie to...
- Potter! Nie graj głupiego, wiem, że to ty! Zapomniałeś, że mamy mentalne połączenie?!
- W sumie to nie. Liczyłem, że ty nie pamiętałeś.
- Nadal bezczelny. Zupełnie jak ojciec. Może zmieniłeś zdanie, i się jednak przyłączysz?
- Do kółka starych capów? Nie, dzięki.
- Zobaczymy. Macie 2 godziny. Ma żyć.
Harry zauważył, że w sali byli tylko członkowie Wewnętrznego Kręgu, łącznie z Bellatrix trzymającą świeżo zabandażowany i uleczony kikut ramienia. Pazury Logana obcięły go na czysto tuż poniżej pachy, zostawiając tępo zakończony, ruchomy klocek.
"No to jedziem z tym śledziem"
#Time skip
Po upływie wyznaczonego czasu bolało go chyba każde włókno w ciele. Ale to nie był żaden problem. Doświadczał gorszego bólu podczas gdy jeszcze mieszkał z Dursleyami. A potem, gdy oni go przygarnęli i dali mu dom, również nie był wolny od tego uczucia. Kiedyś został złapany w wybuch bomby. Ale magia też potrafiła sprawić mu ból. Gdy śmierciożercom nie udało się rozpiąć stroju, a był nożoodporny wraz z peleryną, wściekli się i przeszli do magicznych klątw.
Miał magicznie poszatkowane narządy wewnętrzne. Jego bebechy zapewne przypominały sałatkę przemieloną przez maszynkę do mięsa. Wszystkie cztery kończyny miał skręcone i złamane.
Ledwo zauważył jak przenieśli go na zewnątrz. Dopiero czując chłodny nocny wiatr na twarzy oprzytomniał na tyle, by zauważyć znaną formację skalną oświetloną księżycem w pełni Został brutalnie położony na plecach, na pentagramie narysowanym wewnątrz Stonehenge. Tuż przed nim, na szpicu jednego z ramion pentagramu, stał Voldemort. Księżyc prawie zenitalnie oświetlał znak.
- Wiesz Potter, w przeszłości w tym właśnie miejscu wielki czarodziej zmienił czarnoksiężników w kamienie. Od tamtej pory jest nasiąknięte starożytną magią. A tego właśnie potrzeba do tego typu ciemnych rytuałów.
Na pozostałych czterech końcach stanęło czterech śmierciożerców. Reszta Wewnętrznego kręgu, niosąc zapalone świece, poustawiała się na zewnątrz okręgu. Zaczęli coś cicho skandować. Zerwał się wiatr, który dziwnie nie poruszał płomieniami knotów.
- Wiesz co się dzieje, gdy czarodziej straci całą swoją magię? - usta Voldemorta wykrzywiły się w sadystycznym uśmiechu - Umiera.
Księżyc stanął w zenicie nad Stonehenge. Lord podniósł ręce do góry.
- Tir adis et falla quartare! Erimare que ritema! Sol verite itratiome koro vega! Letra sitve...
Dalszego ciągu Harry nie usłyszał, bo całe jego ciało przebiło milion szpilek bólu. Jakby ktoś chciał go obedrzeć ze skóry. Nie widział tego, ale czuł palące go znaki wyryte na skórze jak tatuaże. Czasem widział mocno wyblakłe pismo runiczne obejmujące całe jego ciało. Teraz runy rozjarzyły się jak rozgrzane do białości żelazo. Potem, jeden po drugim boleśnie odrywały się od jego skóry i ulatywały w powietrze. Ból ustał, gdy ostatni z nich zerwał połączenie z jego skórą. Teraz widział wyraźnie, jak białe symbole fruwały mu nad głową.
Wydawały się niemal tańczyć na wietrze. Więc tak wyglądała jego magia? Runy wyryte na jego ciele? Czyli, że co? Nie był czarodziejem?
Harry wiedział, jak wygląda magia czarodzieja. Skupia się w kolorową kulę zwaną rdzeniem, zatopioną wewnątrz klatki piersiowej, tuż obok serca. Kolor zależał od osobistych predyspozycji czarodzieja i jego powinowactwa do różnych rodzajów magii. Na przykład kolor zielony oznaczał powinowactwo do roślin, srebrny magię umysłu, a czarny tak zwaną "czarną magię". Nawet odcienie miały znaczenie.
Na dodatek rdzeń nie ograniczał się tylko do jednego koloru. najczęściej występowały dwa albo i trzy kolory. Wiedział, że profesor McGonagall miała fioletowy dla transmutacji i szarobury pręgowany, dla animagii kota.
Voldemort skończył inkantować i wyciągnął rękę chcąc chwycić jego magię. Ledwo dotknął najbliższego symbolu, a ten zapłonął złowrogim fioletowym płomieniem, od którego zajęły się inne znaki. Następnie, zupełnie jakby coś je przyciągnęło, zaczęły się zlepiać i kumulować w środku, jakby był tam magnes. Silny impuls wyrzucił Voldiego i innych z kręgu, łamiąc go. Czując wreszcie przypływ sił, Harry przewrócił się na brzuch i z ogromnym bólem podniósł na czworaka. Zębami przegryzł sznur krępujący mu ręce.
- Potter, coś ty narobił?!
Voldemort podniósł się do pionu. Wściekły wycelował w niego różdżkę.
- AWADA KAAAAAAAAAA!!!!!
Z prawej strony piersi wyszły mu trzy srebrne szpony. Upadł, odsłaniając Jamesa.
Harry rozejrzał się. Reszta ekipy masakrowała śmierciożerców, ale wszyscy pośpiesznie się deportowali.
- Jeszcze tu wrócę!!!! - wrzasnął, krwawiący z przebitego płuca Wmordętort i zniknął. W ostatniej chwilli, bo by nadział sie na kosę Night. Harry poczuł za sobą dziwnie cichego Jack'a, który pomógł mu wstać. Pytający wzrok.
- Ze mną okej.
- Nie, nie jest z tobą okej - warknęła Blackheart, celując do niego z dwóch palców.
- Jabłko i Grzech, tak musi być. Wojna i Śmiech zaraz po niej. Zieleń i Brąz, Płomieni dym. Żebrak i Król w koronie. Słońce i Grad, po Nocy Dzień. Światło i Mrok ramię w ramię. Szampan i Kac, po Życiu Sen. I nic ci już nie zostanie.
Harry nagle poczuł się o wiele lepiej. Nie czuł już bólu i mógł bez obaw ruszać wszystkimi kończynami.
-"Night do Harry'ego: Inkantacja działa tylko na obrażenia zrobione do 12 godzin przez rzuceniem. I nie usuwa blizn. Sorki, to wszystko, co mogłam zrobić"
Reszta zebrała się dookoła niego. Kosa Night ociekała krwią, tak samo jak pięści Jamesa, miecz Percy'ego, noże Naruto i piła łańcuchowa Vesy. Oczy wszystkich z wyjątkiem Naruto skanowały Pottera szukając obrażeń, których na szczęście już nie było.
Uzumaki miał wzrok utkwiony w łączących się fioletowych ognikach.
- Popatrzcie...
Fioletowy ogień uformował się w kształt samuraja.Wewnątrz klatki piersiowej zaczęło się coś tworzyć. Coś ciemnego w kształcie człowieka. Po chwili z energii uformowało się ludzkie ciało.
Chłopak mniej więcej w ich wieku. Miał zamknięte oczy i wyglądał jakby spał. Przydługie, kruczoczarne włosy zwisały po bokach jego twarzy a z tyłu opadały kolcami. Skórę miał bladą, prawie w odcieniu skóry Night. Ubrany w szarą, rozpiętą koszulkę z kołnierzem, czarne spodnie i sandały. Wokół bioder owinięty był pas granatowej tkaniny przewiązanej fioletowym sznurem. Zza pleców wystawała katana.
Pochylił głowę i nagle otworzył oczy, odsłaniając dwie czerwone, sześcioramienne gwiazdy na czarnym tle. Potem postać astralna zniknęła i nieprzytomny nastolatek upadł prosto w ręce Naruto.
- Co się tutaj dzieje? - mówiąc, że Harry był zdezorientowany, to użyłoby się eufemizmu - Możecie mi to wytłumaczyć?!
-"James: Co robimy?"
-"Naruto: Sasuke? A-ale jak to?"
-"Night: Mam pewną teorię..."
-"Harry: Hellooo! Czekam na wyjaśnienia!"
-"Percy: On nas słyszy?"
-"Night: Nie usunęłam linku psychicznego..."
-"Percy: To usuń teraz!"
-"Harry: Hej! Mam prawo wiedzieć co się tutaj dzieje!"
-"Vesy: Harry, jesteś naszym przyjacielem. Powiemy ci tyle, ile będziemy mogli, ale nic nie obiecujemy."
-"Harry: Dobre i to. Znacie jakieś miejsce, gdzie możemy porozmawiać bez dodatkowych gumowych uszu? Bo pod tym względem Hogwart odpada."
-"Night: Znam idealne miejsce. Trzymać się, może trochę mrowić."
Blackheart uniosła ręce do góry. Pomiędzy palcami przebiegły wielobarwne iskierki. Na moment mogli zobaczyć całą galaktykę przesuwającą się nad ich głowami.
- Sibro od san zreibaz! - krzyknęła. Białe światło otoczyło całą grupę. Zniknęli.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro