Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

" Najwidoczniej musimy się rozstać''

Molly od wczoraj wariuje na wieść o naszym biznesowym ślubie i wciąż zagaduje mnie bądź Rafaela o prawnukach. Oboje oczywiście próbujemy jej tłumaczyć, że wchodzimy w związek małżeński tylko po to by uratować ich dom. Jednak nic do niej nie dociera i w ten oto sposób ustaliła nam datę ślubu na pierwszego sierpnia, czyli dokładnie za tydzień.

- Prawnuczki Celine będą sypiać kwiatki - trajkocze podczas gotowania obiadu. - Myślę, że zerwiemy polnych kwiatów, bo są najładniejsze. Róże i inne takie mogę wepchnąć w tyłek Joan, żeby ją te kolce podrażniły, a my pozostaniemy przy stokrotkach, chabrach, makach i mleczach. Co ty na to? - spogląda na mnie z tajemniczym uśmieszkiem, który może zwiastować jedynie kłopoty.

- Myślę, że...

- Załatwione - przerywa. - A więc polne kwiaty! Nasz księżulek zgodził się, bym to ja wygłosiła mowę - wyznaje z dumą. - Obiecuję, że was nie zawiodę. Ach, co to będzie za mowa. - zamyśla się na moment i wlepia swoje spojrzenie w okno. - Ta. Już wiem, co powiem. - odzywa się po kilku sekundach.

- Powinniśmy się tego obawiać? - pytam i jednocześnie wpatruję się w wyświetlacz telefonu, gdzie co chwilę dostaję wiadomości od ojca, w których nakazuje mi wrócić do Lenox i oddać mu swoje udziały dobrowolnie. Dobrowolnie to ja mu mogę wybić zęby, a nie oddać coś tak cennego.

- Powiem jedynie o zapylaniu kwiatków, wyjaśnię co we współżyciu małżeńskim jest ważne, opowiem wam pewną historię miłosną.

- Pomiń może zapylanie kwiatków - wtrąca Rafael, który stoi w drzwiach z nietęgą miną.

- Rafe! To najlepsza część mojego monologu! - oburza się. - Muszę wam wyjaśnić to i owo.

- Co się stało? - zmieniam temat patrząc prosto na czarnowłosego.

- Rodzice tu jadą - wyjaśnia z niezadowoleniem. - Powiedziałem im o ślubie.

- Cudownie! - unosi się Molly. - HUGO! Nasz synalek nas odwiedzi! Uwolnij perliczki! Niech go w ten tłusty zad ugryzą. Może to go zmusi do zrzucenia tego brzucha! Rachel, popilnuj zupy. - podaje mi chochelkę, a następnie zostawia nas samych.

- Zgaduję, że nie byli zadowoleni. - wzdycham i oddaję chochelkę czarnowłosemu, bo jak już wiadomo, mam dwie lewe ręce jeśli chodzi o jakikolwiek rodzaj gotowania. Byłabym wstanie zniszczyć smak tej zupy, samym mieszaniem!

- Mają pewne obiekcje....

***

( Dwie godziny później)

Gwen i Jonathan Rivera przyjechali na farmę dwadzieścia minut temu, a teraz wzywają mnie i ich syna na poważną rozmowę do pokoju dziennego.

- Miło cię znów widzieć, Rachel. - uśmiecha się kobieta.

- Witaj, Gwen. - odwzajemniam gest.

- Rany, jak formalnie - prycha Molly.

- Mamo - wtrąca Jonathan.

- Jonty - upomina go Molly. - Nie przerywa się matce, gdy ta coś mówi! Jestem od ciebie starsza i mądrzejsza, pięknisiu. Chcecie może mojej specjalnej herbatki?

- A co jest w niej takiego specjalnego? - pytam z zainteresowaniem.

- Do wyboru do koloru. - nabija się. - Trutka na szczury, płyn do czyszczenia toalet, mydło, gnój, mocz...

- Mamo! - oburza się ojciec Rafaela. - Czy możesz nam po prostu zrobić kawę?

- Oh, jakiś ty drażliwy. - pokazuje mu język, a potem znika w kuchni, a atmosfera między naszą czwórką się zagęszcza. Zazwyczaj nie mam najmniejszego problemu w komunikacji z ludźmi, ale obecnie obawiam się tej rozmowy. Nigdy nie miałam do czynienia z potencjalnymi teściami, więc mam prawo się denerwować, prawda? Ale jak sobie pomyślę o tym, że po ślubie rzucę Rafaela wprost do paszczy lwa, to od razu robi mi się lżej. On będzie pracował u boku mojego ojca, a to będzie miało poważne skutki.

- Co was podkusiło, żeby brać tak nagły ślub? - pyta Jonathan i wgapia się w swojego syna. Ten natomiast niewzruszony jego poważnym tonem, spokojnie udziela odpowiedzi.

- To po prostu niezły biznes. - czuję jakbym właśnie dostała mocnego kopniaka w brzuch. Wiem, że między nami nie ma żadnego głębszego uczucia i nie mam nawet śmiałości, żeby tego oczekiwać, ale te słowa, pozbawione jakichkolwiek emocji, są niczym kubeł zimnej wody. Gwen marszczy brwi i spogląda na mnie, jakby oczekiwała ode mnie potwierdzenia, którego nie potrafię jej dać. Ku mojemu zaskoczeniu, kobieta posyła mi szczery uśmiech, który od razu znika, gdy przenosi spojrzenie na Rafaela.

- Jesteś tego pewien? - pyta go.

- Tak - odpowiada od razu.

- Myślę, że Rachel tak nie uważa. - kwituje. - Dla niej to raczej nie jest tylko dobry biznes.

- O co wam tak naprawdę chodzi? - pyta z irytacją.

- Nie możemy się zgodzić na ten ślub - mówi Jonathan.

- Co nie możecie? - z kuchni słuchać uniesiony głosik Molly. - A chcesz dostać w papę? - mężczyzna wywraca oczami, ale mimo to nie zawraca sobie głowy własną mamą.

- Rafael, małżeństwo to nie jest zabawa. To wymaga wielu poświęceń, wielu wyrzeczeń, trzeba włożyć...

- Klucz do dziurki - wtrąca Molly, uśmiechając się od ucha do ucha. - Spokojna twoja rozczochrana. O zapylaniu kwiatków to ja powiem na ich ślubie. - odkłada na stolik tacę z świeżo zaparzonymi kawami, a następnie siada pomiędzy swoim synem, a synową.

- Mamo, możesz przez chwilę siedzieć cicho?

- Nie.

- Babciu, proszę - wtrąca Rafael. - Niech powie, co ma powiedzieć dla świętego spokoju.

- No dobra. - odpowiada z niechęcią.

- Dziękuję. A więc, synu. Razem z twoją mamą doszliśmy do...

- To ty jeszcze dochodzisz? - nabija się babcia. - Dobre sobie.

- MAMO! - Jonathan Rivera zaciska szczękę, na co staruszka unosi ręce w geście poddania, a następnie udaje, że zamyka usta na kluczyk, który następnie wrzuca do swojego dekoltu. - Rafael, to małżeństwo się nie uda. Rachel, proszę nie bierz tego do siebie, bo naprawdę bardzo cię lubię, ale nie nadajesz się na żonę dla mojego syna.

- Jonathan! - wtrąca Gwen. - Ja tak nie uważam!

- Mniejsza z tym - zbywa ją. - Mówię jak jest. Rachel jest córką naszego wroga i naprawdę nieodpowiedzialnością byłoby pozwolić wam na ten ślub.

- Ma pan rację - przyznaję. - Jestem waszym wrogiem. - pośpiesznie wstaję z kanapy. Nie chcę, aby ktokolwiek zobaczył, jak bardzo mnie te słowa zabolały. Zazwyczaj nie biorę do siebie takich docinek, ale świadomość, że ojciec Rafaela ma o mnie takie zdanie, mocno rani. - Więc pójdę sobie.

- Rachel! - Rafael chwyta mnie za nadgarstek, uniemożliwiając mi wyjście na zewnątrz. - Nie pozwolę ci stąd wyjść.

- Rafael, tak będzie najlepiej. - dopowiada Jonathan. - Mogę ją lubić, ale jej pochodzenie znacznie obniża jej wartość.

- HUGO! - wydziera się Molly. - Daj mi tą pieprzoną wiatrówkę! Zabiję gówniarza! To twoje geny! Gdyby miał moje to by nie pieprzył takich głupot!

- Molly - uciszam ją. - Daj spokój. Nic tu po mnie. Nie chcę was skłócić, dlatego sobie po prostu stąd pójdę.

- Rachel - wtrąca Gwen. - Mój mąż wcale nie miał tego na myśli, prawda?

- Nie będę jej okłamywał. - odpowiada Jonathan. - Nie pozwolę jej wejść do rodziny.

- TATO! - wrzask Rafaela ucisza nas wszystkich. - Nie będziesz za mnie decydował. Zgodziłem się z nią ożenić i nadal podtrzymuję swoją decyzję. - wyrywam się z uścisku czarnowłosego. Nie mam już ochoty na wsłuchiwanie się w tą rozmowę, która nie doprowadzi do niczego dobrego.

- Rafael. - spoglądam na niego. - Naprawdę chciałam, żeby nam się udało. Wierzyłam w to, ale najwidoczniej musimy się rozstać.

- Co ty pieprzysz? Nie słuchaj mojego ojca! - Jonathan wbija wrogie spojrzenie w swojego syna, a następnie wstaje z kanapy i chwyta mnie za łokieć.

- Pani już dziękujemy - fuka i wyprowadza mnie siłą z salonu.

- TATO! - krzyczy. - Zostaw ją, kurwa!

- Właśnie tym powinna dla ciebie tylko być. Kurwą! I nikim więcej. - nim zdążę się pohamować, moja otwarta dłoń zderza się z policzkiem mężczyzny.

- Proszę mnie nie obrażać. - mówię poprzez łzy.

- Wynocha stąd! - wypycha mnie za drzwi frontowe, które po ułamku sekundy zatrzaskują się zaraz za mną, a po drugiej stronie nich słyszę jedynie wrzaski Rafaela, Molly i Jonathana.

- Chodź, skarbie - Hugo opiekuńczo chwyta mnie w pasie. - Odwiozę cię do domu.

------
Hej misie ❤️
No nie zawsze będzie kolorowo 😢
Dobranoc 😘
Buziole ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro