'' Na ogół silny mężczyzna, płacze"
- Może pan powtórzyć jeszcze raz? - pyta miejscowy szeryf, który jest bardziej zainteresowany długimi nogami Chloe, niż tym, że ktoś nas nęka.
- Kurwa jego pieprzona mać - warczy Rafael. - Mój samochód spłonął, ktoś go podpalił, co w tym trudnego do zapamiętania! - ciska w szeryfa wrogim spojrzeniem, a jego zaciśnięte pięści niemal szykują się do zadania ciosu.
- No tak tak - mamrocze szeryf. - I nie ma żadnych podejrzanych?
- To pewnie Marshalowie - dopowiada Molly. - Są do tego zdolni.
- Mhm - zapisuje coś w swoim notesie, a następnie wstaje z fotela i wyciąga dłoń do mojego męża. - szkoda tak pięknego samochodu.
- W dupie mam samochód. - warczy. - Mogę sobie kupić takich pięć, ale do kurwy nędzy, ktoś mógł zginąć! Zachowuje się pan tak jakby wszystko panu zwisało, a tu chodzi o nasze bezpieczeństwo! A co jeśli następnym razem ktoś z nas ucierpi? Kurwa mać, zacznijcie pracować jak należy, bo obecnie potraficie tylko brać pieniądze z naszych podatków, a tutaj naprawdę ktoś może stracić życie.
- Panie Rivera, proszę o spokój. Obiecuję, że znajdę sprawcę.
- Lepiej dla pana, żeby tak było. - fuka, a następnie z wyrazem poirytowania wychodzi z pokoju.
- Rafael - wołam. - Gdzie idziesz? - nawet się nie odwraca, lecz po chwili słychać jedynie trzask frontowych drzwi. Molly kładzie mi rękę na ramieniu, a na twarzy gości jej uśmiech, ale nie radości, tylko smutku.
- Wróci jak się uspokoi - tłumaczy. - Zawsze ucieka na jakiś czas, gdy dzieje się coś poważnego.
- To ja już pójdę - wtrąca szeryf.
- Do widzenia - mówię, a Hugo wprowadza naszego gościa, tłumacząc mu ponownie szczegóły całego zajścia. Jestem zmęczona tym dniem. Jak dla mnie wydarzyło się zbyt wiele, żeby nawet w spokoju napić się zwykłej herbaty. Najpierw cudowna ceremonia ślubna, potem krótkie przyjęcie, przerwane wybuchem Hummera, a teraz ucieczka Rafaela od tego całego zamieszania. Podczas gdy strażacy gasili pożar, nasi weselni goście stracili zapał do świętowania. Z resztą, ja i Rafael również. Myśl, że ktoś jest zdolny do czegoś takiego, budzi we mnie lęk, a to wcale nie jest miłe uczucie.
- Rachel, skarbie. - zagaja Eunice, która mocno ściska dłoń swojego męża. - Może położysz się spać? Jesteś zapewne zmęczona.
- Poczekam na Rafaela. - wyjaśniam.
- Prędko nie wróci - dopowiada Molly. - Zbyt wiele się wydarzyło, więc musi sobie wszystko przemyśleć. Powinnaś pójść spać.
- Gdzie mogę go znaleźć ? - zmieniam temat, bo mam głęboko gdzieś sen. Nie mogę zostawić Rafaela w takim stanie. Nikt nie powinien się zadręczać czymś na co nie miał wpływu, a właśnie to pewnie robi mój mąż. Zadręcza się.
- Niech pobędzie sam - tłumaczy Molly. - Daj mu trochę czasu, niech ochłonie. Wróci za kilka godzin znacznie spokojniejszy. - kapituluję, ponieważ nie wyciągnę nic więcej od babci, ani od Eunice. Z westchnieniem wstaję z kanapy i wygładzam i tak już mocno pogiętą i brudną suknię ślubną.
- Więc dobranoc. - mówię jedynie i idę w stronę schodów. Mam dość dzisiejszego dnia, ale na pewno nie mogę tak po prostu iść spać, gdy wiem, że Rafael gdzieś siedzi samotnie i zadręcza się tym wszystkim. Czym prędzej zmieniam kierunek chodu i wychodzę z domu prosto na parne i duszne powietrze. Schodzę z werandy i rozglądam się wokół, ponieważ nie mam żadnego pojęcia, gdzie powinnam zacząć szukać. Gdybym była na jego miejscu zapewne szukałabym miejsca z dala od ludzi. Takiego, w którym czułabym się dobrze sama ze sobą, aczkolwiek Rafael się ode mnie różni, więc w zasadzie mógł zaszyć się wszędzie,ale na sam początek powinnam zajrzeć w pewne miejsce.
Mijam wrak samochodu, uciekając od niego wzrokiem, a następnie otwieram masywne drzwi od stodoły i ku mojej uldze, znajduję go, siedzącego na krześle przy naszym stole. Głowę ma ukrytą w dłoniach, przez co wygląda bardzo bezbronnie.
- Rafe - mówię po cichu i powoli idę w jego stronę. Unosi na mnie swoje smętne spojrzenie i wzdycha.
- Miałem nadzieję, że tu przyjdziesz. - mówi poważnie. - Myślałem, że jak posiedzę sam to uda mi się uspokoić, ale najwidoczniej już mi to nie pomaga.
- Po prostu wydarzyło się zbyt wiele...
- Wcale nie - przyciąga mnie do siebie, tak że siadam prosto na jego kolanach. Chowa twarz w moje włosy i mocno zaciąga się ich zapachem. - Tu nie chodzi o to, że ktoś zniszczył mi samochód i wesele. Po prostu wystraszyłem się, że ktoś mógł ucierpieć. A co jeśli to nie Hummer byłby celem, tylko ta stodoła? W głowie pojawia mi się multum strasznych scenariuszy i naprawdę jestem przerażony. Już straciłem dziecko, więc nie chcę teraz tracić nikogo więcej.
- Nie stracisz - wtulam się w niego. - Obiecuję.
- Nie możesz tego obiecać. - rozkleja się. Pierwszy raz jestem świadkiem, jak ten na ogól silny mężczyzna płacze. - Przerosło mnie to wszystko. - wyznaje. - Nie radzę sobie z tym całym gównem. To zbyt wiele... Mógł ktoś zginąć. - wtula mnie do siebie, a jego szorstkie dłonie gładzą moje plecy. Siedzimy w takiej pozycji minuty, ale dzięki temu czuję jak z mojego ciała odchodzą negatywne emocje, a zastępuje je tylko i wyłącznie spokój.
- Może, wróćmy do domu i połóżmy się spać. - proponuję.
- Jasne - szepcze. - Chodźmy.
----
Hej misie ❤️
Dobranoc 😘
Buziole ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro