Rozdział 5 "Firma z bakaliami"
- No, Sherlocku, myślisz, że gdzie powinniśmy zacząć śledztwo? - Spytał czarnego kota, Gienio.
- Miau! - Zamiauczał w odpowiedzi kot.
- Masz racje! Skoro ten złodziej kradnie bakalie, powinniśmy iść do jakiejś firmy bakaliowej! Tylko..., eee..., którędy? - Gienio rozejrzał się, ale nie zobaczył nic, oprócz jakiegoś człowieka, siedzącego na ławce, który obierał banana, najwyraźniej nie wiedząc, że już go obrał.
- Eee..., dzień dobry, czy wie pan może gdzie jest jakaś firma z bakaliami? - Spytał Gieniu.
- Tak..., jeśli pójdzie pan do skrzyżowania i skręci za hotelem, będzie pan na miejscu! - Odpowiedział człowiek.
- A..., do widzenia! Bardzo mi pan pomógł! - Gienio poszedł na skrzyżowania, i pogłaskał Sherlocka.
- Dobra, eee..., gdzie teraz? O nie! Sherlocku, czy myślisz, że mam alzheimera? Powiedz, że nie! - Przestraszył się. Kot tylko pokazał łapką duży hotel i miauknął.
- A, masz racje. Tędy! - Gieniu ruszył w stronę hotelu, a Sherlock potruchtał za nim. Skręcili za hotelem w prawo, i... byli na miejscu.
- Sherlocku! Jesteśmy! Patrz! To jeden z największych budynków na świecie, i w dodatku tu robią bakalie! - Gieniu zachwycał się budowlą, a potem weszli ( Dzięki Sherlockowi ) do wielkiego "bloku" .
- Wow, Sherlocku! Tylko popatrz! Wszystko tu wygląda jak u nas! - Powiedział Gieniu. Zaraz jednak przypomniał sobie, że kot jeszcze nie widział jego "domu" . Nagle przed Gieniem pojawił się strażnik:
- Stać! Kto idzie? -
- Cuż, eee..., jestem Gieni..., to znaczy Eugeniusz! Tak, Eugeniusz Grill! A to jest mój kot Sherlock! - Aha, a może mi pan powiedzieć jak się pan tu dostał? - Spytał podchwytliwie strażnik.
- Eee..., no..., były otwarte drzwi, więc weszliśmy, i... -
- I? -
- ... I, no, dlatego tu weszliśmy ( A raczej on wszedł )... - Gieniu pokazał palcem na kota. - ... Ponieważ sam kiedyś chciałbym mieć własną firmę bakaliową! - To nie była prawda : Gieniu pracował w firmie bakaliowej, a poza tym niedawno stał się prywatnym detektywem.
- Mhm..., a ma pan upoważnienie? - Spytał strażnik.
- Eee..., cóż, widzi pan, jestem przyjacielem twojego szefa. Bardzo, bardzo bliskim przyjacielem... - Hmm..., w takim razie, niech pan powie jak się mój szef nazywa. - Gienia wmurowało w podłogę. Jak on może się nazywać, jak on może się nazywać? - Myślał gorączkowo. - Romek, Jaś, Zygmunt, a może Cecyl?
- No? Wie pan? - Spytał strażnik, uśmiechając się szyderczo.
- Ja..., no..., tego..., on nazywa się..., eee..., Roman? - Strzelał Gieniu. Strażnik osłupiał. Przez chwilę Gieniu myślał, że źle odpowiedział, ale nie wiedział co go czeka.
- P-p-pan w-w-wie? Przecież... - Jąkał się strażnik.
- W takim razie zostawię pana samego, miłego dnia. - Powiedział Gienio, omijając strażnika.
- A-a-ale proszę pana! - Wrzasnął za Gieniem strażnik.
- Niech się pan nie trudzi! Lepiej zrób sobie przerwę w pracy! - Krzyknął Gienio. Strażnik chwilę się zastanowił i poszedł do pobliskiej kawiarni.
- Uff! Już myślałem, że nas nie wpuści, co nie Sherlocku? - Kot spojrzał na niego z pogardą i polizał swoją łapę.
- Eh..., nie ważne... . - Zrezygnował Gieniu. Poszli czerwonym dywanem, a potem Gieniu znalazł na drugim piętrze drzwi z tabliczką "Szef Roman" .
- Dobra, Sherlocku, musisz tu zostać, bo nie wiem jak oni tu reagują na zwierzęta. - Powiedział. Kot popatrzył na niego niezadowolony, ale pozostał przy wejściu. Gieniu zapukał. Usłyszał kroki, a potem otworzyły się drzwi i zobaczył młodego człowieka z długą, brązową brodą.
- Eee..., dzień dobry. Jestem Eugeniusz Grill i... no, podobno prowadzi pan firmę która robi bakalie! Bo wie pan, jestem od niedawna prywatnym detektywem i szukam pewnego złodzieja bakalii..., czy ten złodziej okrada też pana? - Spytał Romana. Przez chwilę człowiek gapił się na niego, a potem odpowiedział :
- Tak, jakiś złodziej co tydzień mnie okrada! Zawsze w środy! -
- Yhm, a widział go pan może? Chociaż przez sekundę? -
- Tak, widziałem go. -
- A czy mógłby pan mi go opisać? -
- Oczywiście! Miał białe spodnie w kolorowe kropki. Wczoraj zaś miał białe spodnie w czerwone serduszka. -
- To już wiem. Widział pan może jego twarz? Kolor włosów? Czy miał zarost? - Dopytywał Gienio.
- Niestety nie. Miło, że mogłem pomóc, ale muszę zajmować się fabryką, do widzenia! - Roman zatrzasnął mu przed nosem drzwi.
- Świetnie, no i co mam teraz zrobić? - Westchnął Gienio. Sherlock popatrzył na niego z irytacją i wskazał łapką na Gienia, a potem przebiegł spojrzeniem po całym budynku.
- Sherlock, jesteś geniuszem! Przecież ja sam mieszkam w Firmie bakaliowej! Chodź, jedziemy do domu! - Powiedział, ciągnąc za sobą Sherlocka za łapkę. Kiedy wyszli, Gieniu zatrzymał się. Kot popatrzył na niego zdziwiony, po czym wyjął łapkę z jego ręki i zaczął ją starannie myć. "Te koty to zawsze takie same" - Pomyślał Gieniu, a potem rozejrzał się dookoła.
- Wiesz co, chyba zostaniemy tu jeszcze kilka dni. Kto wie, może mieszkańcy coś wiedzą. - Powiedział, z szyderczym uśmiechem, rozbawiony nagłą reakcją kota : spojrzał na Gienia przerażony, a potem skoczył na niego z podniesioną łapą, żeby wybić swojemu właścicielowi z głowy ten pomysł. Oczywiście, nie udało mu się to tak jak planował i walnął łapą jedynie brzuch Gienia. Gieniu był bardzo wysoki, więc skok jego kota był dla niego bardzo mały : a Sherlock myślał totalnie inaczej : ledwie zdołał ułożyć swoje ciało w parasol, a już spadł na chodnik.
- Miał!!!!!!!!! - Wrzasnął, a jak już znalazł grunt pod łapami, wstał, otrzepał się z piasku wciśniętego pomiędzy płytki, a potem zaczął drapać się pod uchem. Gieniu odebrał to jako drapanie się po głowie, więc powiedział :
- I jak następnym razem zachcę ci się zrobić to jeszcze raz, zastanów się co zaraz zrobisz! - Kot miał taki wyraz pyszczka, że wydawało się, że mówi "Okej" .
Gieniu wziął kota na ręce i tak przeszli razem przez ulicę, a potem skierowali się do wielkiego domu z kwiatkami przy drzwiach...
Mam nadzieję, że podoba wam się "Złodziej Bakalii" . No i, przepraszam, że przez kilka dni ( no dobra, miesiąc ) mnie nie było, ale zajmowałam się "Eweliną - Pandorią":) :>-----)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro