Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4


Natura jest niesamowita i nie jest to tylko moje zdanie, które jest kierowane przez moją wilczą stronę. Natura zatacza wielki krąg życia, uzupełnia się. A mimo to zawsze znajdą się wyjątki jak delfiny, które mimo bycia ssakiem żyją w wodzie czy jako jedyne latające nietoperze. Te niesamowite stworzenia mimo iż czegoś nie widzą, gdyż mają słaby wzrok, to i tak nigdy nie wpadną na żadną przeszkodę dzięki swojej echolokacji. Pod pewnym względem czułam się jak nietoperz, mimo iż czegoś nie widziałam to czułam to całą sobą. Jego wzrok. Było to co najmniej irytujące, zważywszy na to, że nigdy nie podszedł by zamienić chociaż słowo. Cóż, ja nie odczuwałam potrzeby zmieniania tego.

Z zamyślenia wyrwał mnie nagły powiew powietrza, od razu wyczułam gdzie znajduje się niewielkie stado jeleni.  Teraz tropienie było moim obowiązkiem. Jeszcze parę miesięcy temu razem z Roxanne się tym zajmowałyśmy. Teraz jednak przez jej ciąże zostałam sama na tym polu. Nie miałam jej nigdy za złe, że teraz cała praca spadła na mnie. Taka była kolej rzeczy, wilczyce musiały dbać przede wszystkim o swoje młode, a w tym czasie ktoś inny musiał zapewniać im pożywienie. Niby była opcja by iść do sklepu, jednak stroniliśmy od ludzkich siedlisk, korzystaliśmy z nich tylko gdy naprawdę był ku temu dobry powód.

Powoli zbliżałam się do oddalonej o kilkanaście metrów łani. Naganiacze, którzy mieli za zadanie zagonić stado w stronę czekających wilków, czekali tylko na mój znak. Chowając się w wysokiej trawie podeszłam jeszcze kilka metrów bliżej do stada. Nagle poczułam nieprzyjemny dreszcz, jednak nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Wysoko uniosłam pysk a moje wycie zagłuszyło cykady. Nagle jak piorunem trafione, zwierzęta zaczęły się rozbiegać na różne strony. Tylko na to czekaliśmy, z trzech stron  razem z jeszcze trzema innymi wilczycami zaczęłam zaganiać wystraszone stado w stronę północną, gdzie czekały jeszcze cztery wilki, których głównym zadaniem było wybranie ofiary, odgonienie jej oraz rozpoczęcie ataku. Do tego jednak potrzebne były basiory. Niestety polowania nie zawsze kończyły się udanie, a brak jedzenia był czasem najmniejszym problemem. Gdy byłam mała jedna z naganiaczek została podeptana przez bizona, nie zdołała przeżyć.

Mimo iż jelenie nie były największymi zwierzętami, na które polowałam to trzeba było uważać. Wystarczyło parę kopnięć do poturbowanych kończyn lub jelenia z okazałym porożem i dziura w brzuchu gotowa.

Biegłam po lewej stronie uciekającego stada, wystarczyło przeskoczyć mały strumień i już zasadzka gotowa. Nagle stado zaczęło gwałtownie skręcać w moją stronę. Chciały zmienić tor biegu z polany do lasu, gdzie byłoby trudniej złapać jedną łanie i ją powalić. Natychmiast przyspieszyłam by jeszcze próbować je zagonić na dalszą część polany. Wycie innego wilka poinformowało mnie i pozostałe naganiaczy by zmusić stado do przeskoczenia wody, a basiory już zajmą się odseparowaniem jednego osobnika. Biegłam z całych sił by roślinożercy nie zdołały czmychnąć do lasu. 

Czułam jakby moje łapy palił ogień, język zwisał z boku pyska, by brać większe hausty powietrza, a uczy leżały na moim łbie. Przede mną już była rzeczka, jednak gdy już miałam skoczyć moja tylna łapa poślizgnęła się na pobliskim błocie. W efekcie nie zdołałam cała przeskoczyć a tylko moje przednie łapy. Usilnie próbowałam się wspiąć na brzeg jednak, gdy już mi się udawało jedno z kopyt uderzyło mnie w przód ciała. Na moment straciłam oddech a wielkie wilcze ciało zaczęło się zataczać. Jedna z łań widząc okazję przemknęła obok mnie, spostrzegając okazję do ucieczki. W ślad za nią poszły pozostałe. Moja wataha natychmiast się skierowała w moją stronę by podjąć jeszcze jakieś próby ratowania tego polowania. Byli jednak zbyt daleko, około dwudziestu zwierząt skierowało się w moją stronę.

Niewiele mogłam w tym momencie zrobić. Ledwo oddychając próbowałam uciec do lasu, jednak od linii drzew dzieliło mnie około trzydziestu metrów, gdy poczułam coś ostrego na mojej skórze. Nie minęła sekunda a miałam ranę zadaną od jeleniego poroża. Przewodnik stada stał tyłem do lasu a przodem do mnie. Za mną biegło rozszalałe stado. Nie wiem gdzie byli moi towarzyszę, nie skupiałam się na tym. Jedyne o czym myślałam to jak nie wszystkie kopytne zdołały mnie omijać, część na mnie wpadała. 

Ostatni raz próbowałam się wydostać, wbiec jakoś do lasu by drzewa dały mi schronienie. Jednak ból w piersi, rana na boku oraz co chwila na nowo ból bycia tratowanym był nie do zniesienia. Ledwo trzymałam się na łapach, nie miałam siły a w tym samym momencie jeleń ruszył na mnie. Byłam gotowa na jego natarcie.

Niespodziewanie moje łapy straciły kontakt z zimną ziemią a ja nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Mimowolnie uleciał ze mnie skomlenie pełne bólu i strachu. Leżałam na rannym boku a nad sobą nie widziałam pięknego księżyca a ciemność. Co dziwne ciemność nagle zaczęła warczeć a ja zaczynałam dostrzegać przebłyski brązu na futrze.

Po kilku sekundach, które wydawały się jak wieczność, okrążyła nas pozostała siódemka wilków z widocznymi kłami i wściekłością na pyskach. Gdy całe stado zdążyło wbiec do lasu i się rozproszyć, przewodnik stada szybko się obrócił i w popłochu zniknął w gęstwinie drzew. Dopiero będąc pewnym, że przeciwnik odszedł, wielki basior odsunął się na bok, dając mi trochę przestrzeni by się podnieść, co zajęło mi kilka długich sekund. 

Nie wiem jak zdołałam ustać na trzęsących łapach, nie byłam pewna czy dam radę chociaż dostać do domu o własnych siłach. W końcu zdobyłam się na to by dokładniej przyjrzeć się obcemu wilku. Gdy tylko spojrzałam w oczy wielkiego samca, już wiedziałam, że mój instynkt po raz kolejny mnie nie zawiódł. Musiał przypatrywać się polowaniu już od początku. Kiwnęłam mu łbem w niemym podziękowaniu i ostrożnie zaczęłam się kierować w stronę domu głównego. Nie miałam czasu rozmyślać nad tym, że Nick szedł za mną, uważając by dopasować tępo swojego chodu do mojego. Po kilkuset metrach zrównał się ze mną i kompletnie nic sobie z tego nie robił, że wpadałam na niego swoim cielskiem od czasu do czasu. Dumnie szedł i asekurował mnie bym nie upadła. Łeb miał cały czas w górze i nasłuchiwał potencjalnych dźwięków, tylko od czasu do czasu na mnie zerkał. 

Nie miałam jednak zbyt wiele czasu nad rozmyślaniem nad jego postawą. Gdy było bezpiecznie pozostałe wilki poszły spróbować zapolować na coś mniejszego by jakoś uratować to polowanie. Ja jednak z głową opuszczoną zastanawiałam się co powie mój najstarszy brat.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro