Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3



Zaręczyny w mojej kulturze były trochę inne, zwłaszcza te aranżowane. Ja już w wieku 16 lat byłam nie do ruszenia. Stephan, mój narzeczony, był starszy o siedem lat, nie była to duża różnica a mi dodatkowo to nie przeszkadzało bo znałam go od dziecka. W naszej kulturze normalne były parowania dla sojuszy. Gdy żyli moi rodzice dali mi wybór, a ja się zgodziłam. 

Miało to swoje plusy, jednak kij ma zawsze dwa końce. Wilki wiązały się raz a gdy ich partner umierał to drugie powoli umierało z rozpaczy. Watahy miały jasno ustalone prawa, a każde ich złamanie musiało się skończyć rozlewem krwi. W optymistycznym wypadku wystarczyła krew jednego wilka, w najgorszym, całego stada. W końcu, nawet historia pamiętała o porwaniu Heleny ze Sparty, później okrzykniętej Trojańską. Tak już była gdy serce nie idzie w parze z rozsądkiem.

Rozsądkiem nie grzeszył też pewien samiec, który przyglądał mi się od przeszło czterdziestu minut. Może bym go nie zauważyła, jednak mojego węchu nie da się oszukać, w końcu najlepiej tropiłam ze wszystkich wader z mojej watahy.

W tym przypadku siedział on po drugiej stronie placu patrząc cały czas na mnie i śledząc każdy mój ruch od momentu gdy zostaliśmy sobie oficjalnie przedstawieni. Był betą stada z północy, dwudziestoośmioletni szatyn z bursztynowymi oczami. Od razu go poznałam, to on trzymał się na samym tyle przez całą naszą podróż z granicy do domu głównego. 

Nagle wszystkie rozmowy ucichły, a mój wzrok powędrował na starszego brata, który wraz z Cloud'em Wood'em kierował się na sam środek polany a przystanął tak, że wielkie ognisko było niecały metr za jego plecami. Szpaner.

-Przyjaciele, dzisiejszy wieczór jest iście niezwykły. Dane jest nam gościć sforę z północy- zaczął Dave, kiwając głową w stronę przybyłych wilków.- Już od jutra zaczniemy negocjować potencjalny sojusz, dziś jednak mamy się bawić i zawierać przyjazne stosunki z naszymi gośćmi.  A gdy pierwsze promyki Słońca zaczną padać, rozpoczną się rozmowy. Cieszmy się więc, jedzmy i tańczmy.

Nagle muzyka się rozpoczęła, bębny zrównały ton z fletnią, cherokee komponowały się wręcz magicznie z marakasami. A gdy nagle wszyscy zaczęli odtwarzać pieśń naszych ludów rozpoczęły się tańce. Ku czci naszej Matki Księżyca oraz nas samych. Przez te nieliczne momenty wilki naprawdę przejmowały nad nami kontrolę mimo ludzkiej skóry. One w ten sposób zaczynały kusić potencjalnych partnerów, a tym samym nadchodziły gody. 

Nina szybko złapała mą dłoń i zaczęła ciągnąć w stronę ogniska, a ja ze śmiechem na ustach dałam się jej prowadzić. Nie było jednego uniwersalnego tańca, chodziło o dobranie się i poruszanie zgodnie ze sobą. Partnerzy nie zawsze, mimo najlepszych chęci, pasują do siebie. Jednak ja i Nina miałyśmy siebie i doskonale się uzupełniałyśmy. Podczas gdy ona twardo stawiała kroki i szła przez życie z twardymi zasadami, ja byłam jej przeciwieństwem. Byłam typowym lekkoduchem, kochałam swoje połączenie z naturą i się mu poddawałam. Tylko jedna osoba mogła bardziej do mnie pasować niż przyjaciółka.

Muzyka nie ustawała mimo wielu minionych godzin. Nina została odciągnięta przez samca z północy. A ja zostałam sama i dalej się świetnie bawiłam. Moje włosy swobodnie się ruszały wraz z mym ruchem i wiatrem. Zwiewna sukienka o wyblakło brązowym kolorze zdobiła me ciało. A bransoletki na bosych stopach obijały się od siebie. Jednak ciągle z tyłu głowy miałam uczucie, że ktoś mnie obserwuje. JJ stał obok swojej partnerki i ciągle podsuwał coś do jedzenia, jednak kątem oka sprawdzał czy ze mną wszystko w porządku. Robił tak od śmierci rodziców, w wieku osiemnastu lat zostałam sierotą. Dave musiał skupić się na stadzie a nie na małolacie w żałobie.

Mimo wzroku John'a wiedziałam, że ktoś jeszcze na mnie patrzy. Odwróciłam się gwałtownie a w ciemnościach rozbłysły te bursztynowe oczy. Stał na samym skraju polany, luźno opierając się o drzewo. Włosy o czarnej barwie swobodnie spływały po jego karku, a ręce były zaplecione na klatce piersiowej. Zaczęłam wpatrywać się w jego oczy. Nicolas Wood na pewno był przystojny i nie było to tylko moje zdanie. Nie więcej niż siedem metrów od niego ukradkiem wpatrywały się w niego cztery niesparowane wilczyce. Wiedziałam, że od rana będzie zasypywany przez nie różnymi propozycjami. No cóż, co prawda do lutego zostało jeszcze kilka miesięcy, jednak nie zaszkodzi wcześniej przygotować się do rui.

U wilkokrwistych ciąża trwa zazwyczaj trzy lub cztery miesiące. W rzadkich przypadkach, takich jak partnerka mojego drugiego brata Roxanne, ciąża trwała już sześć miesięcy i niezwykle mocno dawała jej w kość. Dlatego cieszyłam się, że John nie spuszcza jej z oczu.

-Stara, przestań błądzić wzrokiem i opanuj hormony. Wywijasz jakbyś miała piach z gaci wytrząsać- nie wiedzieć kiedy Nina postanowiła się pojawić. Chyba niezbyt dobrze się rozumiała z jej tymczasowym partnerze w tańcu.

-Zazdrosna jesteś, co? 

-A żebyś wiedziała! Ten beta patrzy na ciebie od kilku godzin i nawet odprawił kilka innych samic gdy próbowały nakłonić go do tańca. Co on do ciebie ma, co?- spytała z dziwnym grymasem na twarzy. Wraz z Niną skierowałam się w stronę domu, w którym mieszkałam z braćmi. O świcie nie tylko oni będą musieli wstać na obrady. Ja wraz z kilkoma innymi wilkami pójdziemy polować.

-Nie mam bladego pojęcia, czuje jednak, że jeśli nie przestanie to będą z tego problemy. Może nic się nie stanie, jednak za parę dni przyjeżdża Stephan i nie chcę żadnych nieporozumień- powiedziałam wchodząc do mojego pokoju. 

Ściągnęłam ciuchy i wrzuciłam do kosza na pranie, który stał w rogu łazienki. Podczas gdy ja brałam prysznic przy otwartych drzwiach brunetka rozgościła się na małej kanapie, która stała przy oknie bym mogła spokojnie na niej, lub parapecie, czytać.

-Dawno go już nie było. Ile to? Pięć miesięcy?

Wyszłam i ręcznikiem w ręce, który służył do suszenia włosów. Poszłam do komody, z której wyciągnęłam krótkie spodenki i bluzkę na ramiączkach. Miały mi posłużyć jako piżama.

-Nawet więcej, jednak się mu nie dziwię, ma ręce pełne roboty z podlegającymi mu watahami. Dodatkowo za niedługo będziemy musieli ustalić pewne kwestie dotyczące naszego parowania. W końcu mam już dwadzieścia dwa lata a on już dwadzieścia dziewięć. I tak już długo czekał, jednak rozumiał moje opory po śmierci rodziców.

-A jak na to wszystko Dave? Pewnie wniebowzięty bo wzmocni się sojusz na naszych terenach- przytaknęłam jej głową.- A co będzie gdy wyjedziesz, będziesz mieć nową watahę, nowe zobowiązania i nie będziesz mieć dla mnie czasu.

Z głupim uśmiechem skoczyłam na nią. Nie zdążyła nawet krzyknąć a już wpadłam na nią. Niestety niechcący na tym ucierpiałyśmy. Nina swoje kolano wbiła mi w brzuch a ja nie chcący dłonią rozbiłam jej nos. No cóż, czasem bywam niezdarna. Szybko sięgnęłam po chusteczki stojące na stoliku nocnym by zatamować lekki potok, który sączył się z wyraźnie zirytowanej brunetki.

-Tym się nie przejmuj. Podczas pierwszych rozmów ustaliliśmy razem ze Stephanem, że przeprowadzisz się ze mną. Brat przez chwilę odmawiał, jednak ugiął się gdy John wstawił się za nami. Wszystko ustalone, bez ciebie się nie ruszam- powiedziałam, ze śmiechem na ustach , podczas przytulania się do boku mojej najlepszej przyjaciółki.

Ona tylko ze zirytowaniem uniosła oczy na sufit, wciąż trzymając chusteczkę przy krwawiącym nosie.

-Ty nie ruszysz się beze mnie a ja muszę uzupełnić braki w mojej apteczce. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro