Rozdział 26
/Pov. Nick/
Siedziałem samotnie w gabinecie mojego zmarłego brata. Za chwilę miał odbyć się jego pogrzeb, na który zjadą się przedstawiciele swych watah. Miałem już dość, wszystko się waliło. Nasz sojusz z innymi watahami, zniknięcie mojej mate a teraz pogrzeb mego brata. To stanowczo za dużo jak na ten krótki okres czasu. Szczerze nie miałem już na nic siły. Bez mojej mate czułem się samotny, pusty. Bez niej wszystko po woli traciło sens. Miała być mą kobietą, przyjaciółką, powierniczką, ukochaną. A nie ma jej wcale, na co mi ta głupia więź mate skoro tylko przez nią cierpię? Jednak prawda była taka, że oddałbym wszystko by znów była przy mnie. Nic innego się nie liczyło, tylko ona.
W trakcie potoku moich myśli, usłyszałem pukanie do drzwi. Po chwili ukazał się w nich wysoki brunet o piwnych oczach. Był to Matt, delta, mój dobry kumpel.
-Już czas Nick. Wszyscy zebrali się na dziedzińcu. Czekają na ciebie.
-Dzięki stary, już idę.
Gdy tylko chłopak zniknął z mojego pola widzenia, przetarłem zmęczone oczy. Czas iść. Wstałem z skórzanego, czarnego fotela i wyjrzałem przez okno. Dziesiątki wilkołaków na okrągłym dziedzińcu a w środku wielka drewniana konstrukcja otoczona kwiatami.
Wyszedłem z gabinetu i kierowałem się dużymi korytarzami w dół, po schodach i na lewo by wyjść z głównego domu watahy. Gdy tylko wyszedłem na dwór, wszystkie pary oczu spojrzały w moją stronę. Dumnie szedłem z wysoko podniesioną głową. Najwyższy czas to wszystko skończyć.
Powoli podchodziłem coraz bliżej do ołtarza mego zmarłego brata. Po drodze wziąłem pochodnię od pobliskiej gammy. Zbliżyłem się na tyle by ujrzeć po raz ostatni twarz mojego brata. Powoli nachyliłem się nad jego ciałem i delikatnie musnąłem moimi ustami jego czoło. Powoli łzy zbierały się w kącikach moich oczu, jednak nie pozwolę im wypłynąć. Teraz to ja stanę na czele tej watahy, muszę być silny. Dla mojego brata, dla Cloud'a.
Delikatnie pochyliłem pochodnię by stos się podpalił. Gdy tylko ogień zaczął trawić leżące ciało odwróciłem się do pozostałych zebranych i podszedłem do nich kilka kroków.
-Dziś żegnamy naszego alfę- zacząłem. Delikatnie obracałem głowę by wszystkich omieść moim wzrokiem i dalej kontynuowałem moją wypowiedz.
-Pogrążymy się wszyscy w ogromnym żalu bo odszedł nie tylko nasz alfa, a syn, przyjaciel i brat. Jednak mimo jego śmierci, pamięć o nim będzie krążyć a jego imię zostanie na zawsze w naszych sercach. Teraz to ja będę przewodził tą watahą- moja wypowiedź była krótka, lecz treściwa.
Ludzie zaczęli ustawiać się w kolejce by złożyć mi kondolencje. Po kilkunastu minutach spostrzegłem, że została tylko jedna osoba. Nie powiem, zdenerwowałem się gdyż nie była to narzeczona Cloud'a ani żaden przedstawiciel z jej watahy. Został tylko były narzeczony mojej zaginionej mate, Stephan.
Nieśpiesznie podchodził do mnie z jakimś dziwnym uśmieszkiem na ustach, a w jego oczach czaiło się coś dziwnego. Gdy tylko zostaliśmy sami, bo inni poszli do jadali, zaczął mówić.
-Piękna przemowa Nick. Wyrazy najszczerszego żalu z powodu straty twego brata. Chociaż to nie jedyna twoja strata.
-Co masz na myśli- nie podobał mi się ton jego głosu, od razu na jego dźwięk spiąłem wszystkie mięsnie gotowy do prawdopodobnego ataku.
-Słyszałem, że zaginęła ci mate. Co za szkoda. W końcu każdy wie, że gdy samiec spotyka swoją mate i zostaje od niej odseparowany powoli popada w obłęd. Powiem ci tylko, że teraz jest jej lepiej bez ciebie. Ona już cię nie potrzebuje. Straciłeś ją i w krótce stracisz tą watahę- ledwo zakończył wypowiedz a już przyduszałem go moją ręką. Popchnąłem go na pobliskie drzewo, dalej go przyduszając.
-Gadaj gadzie gdzie ona jest i o co chodzi, że stracę watahę?!
On tylko powiększył swój uśmiech i złapał za moją dłoń wbijając w nią pazury.
-Radzę ci uważać co robisz chłopczyku, nie chcemy przecież by coś stało się twojej mate.
Momentalnie go puściłem, nie mogłem ryzykować, że ten psychol zrobi coś mojej Alex. Nic nie powiedziałem gdy odchodził w stronę niedaleko zaparkowanych aut, ani gdy odjeżdżał.
/Pov. Stephan/
To za łatwe. Przecież on nie ma za grosz rozumu. Śmiałem się z Nicka w moich myślach. Stracił już brata, za chwile straci swoją drogocenną mate. I to z własnej głupoty. Byłem niesamowicie szczęśliwy, wszystko szło zgodnie z planem. No może oprócz ostatniego, powiedzmy "wypadku" mojej niuni. Jednak sama sobie na niego zasłużyła, mogła się kurwa nie ruszać z miejsca. Jednak postanowiłem sobie, że będę dla niej trochę łagodniejszy, w końcu pod sercem nosi mojego szczeniaka.
Właśnie dojechałem do prywatnego domu mojego i Alex. Wysiadłem z auta i skierowałem swoje kroki w stronę dużych, dębowych drzwi. Powoli przez nie przeszedłem przez kuchnie, prosto do salonu. Zastał mnie uroczy widok. Moja niunia leżała na kanapie, wyciągnięta na całą długość i przykryta niebieskim pledem. Wspaniale było widać jej już sporych rozmiarów brzuch. Stanąłem niedaleko niej i kucnąłem a ręką przejechałem po jej aksamitnych, brązowych włosach, przez policzek i na biuście kończąc. Przez ciąże jej piersi się powiększyły. Nie powiem by mi to przeszkadzało. Nachyliłem się nad dziewczyną i delikatnie pocałowałem jej soczyste, różowe usta. Kochałem smak jej warg, była dla mnie jak narkotyk. Powoli mnie uzależniała i zanim się spostrzegłem byłem już całkowicie od niej zależny. Nigdy nie pozwolę jej odejść. Kocham ją i jej potrzebuję.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro