Rozdział 2
Czekając na gości z północnego stada nie miałam zbyt wiele do roboty. Nie mając innych opcji położyłam się na wilgotną ściółkę pod postacią mojej brązowej wadery. Chociaż nie byłam całkowicie brązowa, na uszach, pysku, końcówce ogona oraz podbrzuszu miałam rudawe prześwity. Byłam nawet całkiem duża jak na samicę, chociaż dalej nie mogłam się nawet równać z dorosłym wilkokrwistym. W sumie każdy miał inne określenie na nasz gatunek, jedni nazywali wilkołakami, zmiennymi czy jeszcze coraz bardziej wymyślnymi epitetami. Nie miało to jednak znaczenia i tak każdy wiedział kim jesteśmy. Ludzie byli świadom naszego, niezwykłego dla nich świata. Jednak była jedna żelazna zasada- trzymaj się swoich.
Będąc pogrążona w moich myślach pozwalałam nikłym promieniom słońca padać na mój grzbiet, jednocześnie czerpać z nich przyjemne ciepło. Pysk położony na przednich łapach był skierowany w stronę niewielkiego strumienia, z którego niebawem mieli, według zapowiedzi mojego starszego brata, przybyć przedstawiciele północnego stada. Z informacji, które posiadałam wynikało, że stadu przewodzi trzydziestojednoletni alfa Cloud Wood, a za jego betę robi jego młodszy brat Nickolas. Osobiście nigdy ich nie spotkałam, jednak byłam ciekawa co z nich za ziółka.
Odnośnie ziółek, niektórych ich zapach odstraszał, inne pomagały zatamować krwawienie były też z kolei takie, wszystkim raczej dobrze znane, po których każdy trafiał do krainy szczęśliwości i taco bell. A te na które obecnie patrzyłam zostały zmiażdżone przez mocno brązową wilczą łapę.
W niecałe dziesięć sekund podniosłam się z pozycji leżącej i stałam w pełni okazałości z dumnie uniesionym łbem. Przede mną stał dobrze zbudowany wilk, o różnych odcieniach brązu oraz bursztynowych oczach, był dużo większy ode mnie, przewyższał mnie o dobre czterdzieści centymetrów, chociaż muszę przyznać, że ja do niskich samic nie należałam. Rozejrzałam się po innych wilkach, a było ich sporo, no przynajmniej jedenastu. Przerzucałam wzrok z jednego na drugiego i każdego, uważnie lecz szybko omiotłam wzrokiem. Jedynie zatrzymałam się chwilę dłużej na jednego wielkiego samca, kroczącego na samym tyle tej małej sforki. Był łudząco podobny do pierwszego wilka, z tą różnicą iż ten schowany w cieniu dębów był, z tego jak oceniam, odrobinę niższy jednak miał intensywniejszy kolor tęczówek. I chyba każdy przyznałby mi rację, że były to oczy na okładkę najlepszych czasopism.
Nie przypatrywałam się jednak ani sekundy dłużej, skinęłam głową do grupy wilków i odwróciłam się w przeciwną stronę gdzie znajdowała się moja wataha. Nie czekając ani jednej chwili dłużej od razu zaczęłam biec by jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Dymorfizm między płciami wilkokrwistych były oczywiste i pewnie oklepane, dodatkowo sprawdzały się w większości przypadków, samce były masywne, silne i wytrzymałe wprost urodzeni do walki. Z drugiej strony to wadery były najlepszymi tropicielmi, smukłe, szybkie i cierpliwe. Żyliśmy z ludźmi w pokoju, co nie znaczyło, że tak ławo się z nimi brataliśmy, oni mieli swoje zasady a my swoje instynkty. Nie przepadaliśmy za miastami czy technologią, za to raz na jakiś czas dzieliliśmy się i szliśmy na łowy. Najczęściej były to łosie czy jelenie, jednak osobiście byłam raz przy zabijaniu niedźwiedzicy. Było to niezłe rozczarowanie zważywszy na to ile pracy zostało włożone w zabicie misia, podczas gdy jego mięso wcale nie smakowało jakoś nadzwyczajnie.
W oddali było już widać pierwsze zarysy dachów, więc uniosłam pysk i donośnym wyciem oznajmiłam swą obecność. Wybiegając na mały placyk, już czekał na mnie JJ z głupim uśmieszkiem, a przy nim pod ręką miał swoją ciężarną partnerkę. Szczerze już nie mogłam doczekać się aż zostanę ciocią. Do macierzyństwa nie było mi śpieszno, jednak jak większość damskiej populacji miałam słabość do tych małych ziemniaków z mechem na głowie.
Kiwając mojemu bratu skierowałam się w swoją stronę by na spokojnie się przemienić oraz przebrać. Inna sfora miała na to już wyznaczoną sferę, do której zaprowadzi ich nasz beta. Odwróciłam głowę by ostatni raz skierować ją na przybyłych i ku mojemu zaskoczeniu odkryłam bursztynowe oczy skierowane na moją osobę oraz dziwne uczucie w żołądku. Nie myśląc już o tym weszłam przez frontowe drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro