DZIEŃ PIĄTY
praca autorstwa: Brxxks
❝PROMIENISTOŚĆ❞
Antek miał same fatalne pomysły.
Właściwie odkąd pamiętał. Gdy miał lat czternaście, namówił swojego
najlepszego przyjaciela, Kubę, aby skoczyli razem ze skarpy do jeziora. Byli wtedy na wspólnych wakacjach – ich rodzice się przyjaźnili, więc właściwie co roku dokądś razem wyjeżdżali. Tym razem wybrali się na Mazury – spędzili tam półtora tygodnia, było chłodno i padało niemalże codziennie, ale tamtego dnia, gdy Antek namówił Kubę na misję samobójczą, świeciło im nad głowami słońce. Mieli wyjeżdżać nazajutrz, a żaden z nich nie miał ochoty na powrót do Warszawy, bo powrót do Warszawy wiązał się z końcem wakacji, ze szkołą i z Julią, której Antek nienawidził. Razem z Kubą uciekli od rodziców po południu; od mam czytających książki i od ojców łowiących ryby i pijących piwo. Kuba był zawsze tym bardziej ostrożnym, a Antek wiedział, że Kuba był po prostu od niego mądrzejszy, ale w końcu udało mu się go namówić. Pierwszy miał skakać Antek, bo Antek, wtedy lat czternaście, nie bał się śmierci, nie bał się rodziców i nie bał się swoich uczuć do Julii i nie bał się niczego, tak naprawdę bojąc się wszystkiego po trochu. Był przygotowany. Był gotowy. I skoczył.
Niewiele pamiętał z samego skoku. Ten spadek trwał dla niego wieczność, a gdy zbliżał się do powierzchni wody, był pewny, że rozciągało się przed nim szkło. Ale, oczywiście, szkłem to nie było – woda objęła go w swoje ramiona, woda właściwie objęła go całego – wpadła mu do ust i do nosa, do oczu i do płuc, Antek wtedy czuł, że jego krew także zamieniła się w wodę. I wiedział wtedy, że umarł. Wiedział też, że umarł, gdy wynurzył się wreszcie, serce przebijające mu skórę, słońce chowające się za deszczowymi chmurami i Kuba, nie stojący na skarpie, ale już na brzegu, w wodzie po kolana. Antek nie był pewny jak udało mu się wynurzyć i nie był pewny, jakim cudem nie złamał sobie kręgosłupa, biorąc pod uwagę nie-głębokość jeziora. Dopłynął do Kuby, a Kuba podał mu ręcznik. Gdy Antek się ubrał, wracali do domu w ciszy, właściwie w ciszy wrócili też do Warszawy, każdy ze swoimi słuchawkami na uszach.
Gdy Antek miał siedemnaście lat, no dobra, PRAWIE siedemnaście – no dobra – szesnaście, zabrali motocykl brata Kuby i wyjechali na drogę. Jechali mostem Świętokrzyskim i czuli wolność – Antek nigdy nie czuł takiej wolności jak wtedy, zachłysnął się tą wolnością i zachłysnął się młodością, zachłyśnięty był również, gdy zatrzymała ich policja i zachłyśnięty był wszystkimi konsekwencjami, które ich spotkały później.
Antek wspominał to wszystko, gdy siedział na jednej z ławek w Parku Skaryszewskim. Był grudzień, przerwa świąteczna, za cztery miesiące miał maturę i nie wiedział czym zasłużył na sytuację, w której się znalazł. Mimo że zgarnął śnieg na ziemię, zanim usiadł na ławce, i tak miał całe mokre spodnie. W parku nie było zbyt wielu osób, choć co jakiś czas mijali go ludzie trzymający się za ręce lub trzymający w rękach smycz. Raz podbiegł do niego puszczony wolno labrador i polizał go w kolano, najpierw obwąchując tak dokładnie, jak tylko potrafił, a jego właścicielka podbiegła wystraszona do Antka i zaczęła go przepraszać. Antek uśmiechnął się do niej i pogłaskał labradora, licząc, że ten jego ciepły oddech i ciepła sierść to zwiastun czegoś dobrego. Śnieg dzisiaj nie padał, ale było bardzo zimno. Antek miał już skostniałe dłonie, a w niektórych miejscach skóra przybierała fioletowe odcienie. Na jego kolanach leżał podarunek zaklejony w szary papier.
To właściwie Kuba pomógł mu to pudełko zapakować i zakleić. A właściwie, Kuba to wszystko zrobił, a Antek tylko leżał zestresowany na łóżku, wiedząc, że to jego ostatnia szansa na wycofanie się z tej sytuacji, choć wiedział także, że jeśli to zrobi, będzie nienawidzić się do końca życia. Siedząc jednak w tym parku, stwierdził, że i tak siebie nienawidzi. To był jego kolejny fatalny pomysł.
Bo wiedział, że nie przyjdzie.
Jego znajomość z Julią zaczęła się wysłaną jej walentynką w pierwszej klasie gimnazjum. Zrobił to, bo namówili go do tego koledzy, bo był głupi i miał trzynaście lat i też trochę dlatego, że Julia śmiała się z niego, gdy na pierwszej lekcji historii nauczycielka wzięła go do tablicy, a on, stojąc przed całą klasą, nie potrafił poprawnie pokazać na mapie, gdzie leżała Mezopotamia. Więc wysłał jej tę walentynkę i wysyłał jej walentynki przez następne dwa lata, a potem obserwował, jak ze łzami w oczach chowała je do plecaka. To nie były miłe walentynki, a zresztą, trzeba to powiedzieć, nie były to po prostu walentynki – w pierwszej klasie napisał dla niej rymowany, obrażający ją wierszyk, w drugiej klasie wydrukował z Internetu zdjęcie kobiety w bieliźnie i dokleił na miejsce jej twarzy twarz Julii, a w trzeciej klasie wysłał jej pustą kartkę. W Antku uczucia były zawsze jakieś żywe i za głośne, rodzice podejrzewali u niego ADHD, bo wiecznie był rozedrgany i nieskupiony, a on podejrzewał u siebie truciznę, rozkwitającą od jego serca i zatruwającą wszystkie żyły, jakby ta trucizna była wodą z tamtego okropnego jeziora. Myślał raczej, że Julia nie wiedziała od kogo były te nie-walentynki, ale mylił się, a zrozumiał to, gdy w trzeciej klasie, dostając ten pusty prezent, spojrzała na niego przez ramię. Nigdy nie czuł się jeszcze tak upokorzony jak wtedy, nawet gdy Julia śmiała się z niego podczas odpytywania z historii.
Kuba zawsze pytał się go, czemu to robił, a Antek nigdy nie potrafił odpowiedzieć, bo wszystkie odpowiedzi byłyby głupie i bezsensowne. Robił to. Po prostu. Po prostu. Bo tak. Bo zasłużyła. Bo była od niego lepsza z historii i WOS-u. Bo złamała mu serce tańcząc z Adamem na pierwszej imprezie, jaką klasowo zorganizowali w wakacje po pierwszej klasie gimnazjum.
Gdy Antek trafił z nią do liceum, myślał, że zwariuje. Była jakaś ładniejsza i jakaś bardziej okropna, gdy tłumaczyła wszystkim matematykę, wysyłała swoje notatki, w późniejszych latach opiekując się pierwszakami i pomagając w samorządzie.
Był zdziwiony, gdy przyszła do niego na balkon na jednej z imprez w drugiej klasie. Antek widział po jej zachowaniu, że była trochę pijana. Był wtedy listopad, ale śnieg spadł parę dni wcześniej, więc Antek miał wrażenie, że już spowija ich zima. Palił papierosa, a gdy Julia usiadła obok niego, także zaczęła palić. Po czym powiedziała:
— Wiem, że to ty wysyłałeś mi przez całe gimnazjum te fatalne walentynki. Nigdy ci za nie nie podziękowałam. Więc dzięki.
Spojrzał na nią wtedy. Waliło mu serce. Zaczął zastanawiać się, gdzie jest Kuba, bo chciał uciec z tamtego balkonu jak najszybciej mógł. Nie uciekł jednak.
— Przepraszam — powiedział w końcu, a te przeprosiny, ku jego zdziwieniu, nie smakowały gorzko, ani nie smakowały w ogóle. Powinien już dawno je z siebie wyciągnąć, bo teraz wydawały się mniej szczere niż mogłyby być miesiąc temu.
— Rozumiem — mruknęła, wstając. Papierosa, w połowie wypalonego, zgasiła i wrzuciła do popielniczki. — Należało mi się za tę Mezopotamię.
Z tymi słowami go zostawiła.
Antek nie pamiętał kiedy się w niej zakochał. Wiedział tylko, że było to snem, jednym z tych dobrych i jednym z tych dziwnych, po którym budzisz się i wiesz, że śniło ci się coś nieprawdopodobnego, choć nie wiesz do końca co. Za rękę po raz pierwszy złapał ją w kwietniu następnego roku, gdy było jeszcze zimno, ale gdy od ziemi odrastały już żonkile. Julia uwielbiała chodzić do Ogrodu Saskiego, Julia w ogóle uwielbiała chodzić po różnych parkach, uwielbiała się uczyć i uwielbiała mieć przy sobie coś ciepłego do picia. To ona pocałowała go po raz pierwszy, w maju, tydzień po jej osiemnastych urodzinach. Spytał się jej wtedy jakim cudem mu zaufała, a ona odpowiedziała tylko: nie zaufałam. Gdy w październiku powiedział jej, że ją kocha, ona powiedziała, że kocha go odkąd pierwszy raz go zobaczyła.
Antek miał same fatalne pomysły.
Pamiętał, że tamtego dnia pokłócił się najpierw z mamą, a potem z Kubą. Pamiętał, że z Julią tamtego dnia też właściwie się pokłócił, choć nie była to kłótnia, raczej kumulacja jej wszystkich rozczarowań względem jego osoby. Antek nie chciał myśleć o studiach, Antek nie chciał, żeby Julia myślała o studiach, tym bardziej za granicą – Antek tylko chciał całować się z nią do końca życia, chciał, aby robiła obok niego notatki z historii, chciał, aby się przy nim śmiała i uśmiechała, i chciał, żeby zawsze była przy nim spokojna, ale Julia chciała jakichś innych, niestworzonych rzeczy. Czasami Antek myślał, że nie chciała jego, a tylko jakąś wybraną jego cząstkę, bo ta cząstka w zupełności jej wystarczyła, a on cały był tylko niepotrzebnym obciążeniem.
Więc pojechał na tę imprezę. Był początek grudnia i padał deszcz ze śniegiem. Antek rzadko pił alkohol, bo okropnie na niego reagował, ale na tamtej imprezie wypił go o wiele za dużo. Tańczył z różnymi dziewczynami, tańczył sam, a Julia do niego nie pisała i nie pisała, i nie pisała, i Antek pomyślał, że obraziła się na niego już na zawsze, więc pił jeszcze, pił za swoje smutki i za maturę, i za wszystkie kłótnie, i za wszystkie swoje fatalne pomysły i gdy napił się za jeszcze parę rzeczy, jego koleżanka z klasy, Zuzia, go pocałowała.
Po tym pocałunku niczego nie pamiętał. Pamiętał tylko, że Kuba zadzwonił do niego koło czwartej nad ranem, gdy na dworze było jeszcze ciemno, a Antek odebrał, cały zmarznięty o ile już nie zamarznięty. Siedział na przystanku, na Placu na rozdrożu, a obok niego spał jakiś pijak, zwinięty na ławce. Ulice ozdobione już były na święta, bo w Warszawie na święta stroi się wszystko już w październiku, żeby na pewno zdążyć, a gdy Kuba po niego przyjechał, zaczął padać śnieg.
I Antek już wtedy wiedział, że to koniec. Ale jakimś cudem zmuszał się bezustannie do nieruszania się z tego miejsca na ławce, w Parku Skaryszewskim, mimo że minęło dwadzieścia minut i minęło minut czterdzieści, a potem godzina. Kuba napisał do niego: przyszła? A Antek odpisał: nie.
O pocałunku nie dowiedziała się od niego, bo ludzie z klasy nawet nie dali Antkowi na to szansy. Chyba wiedziała już z samego rana, Antek był tego pewny, ale nie napisała do niego ani rano, ani po południu, ani wieczorem, a gdy on, wreszcie z powrotem żywy, był w stanie z nią porozmawiać, nie odbierała. Nie wiedział, czy była na niego wściekła, czy tylko zawiedziona – wiedział za to, że gdyby to on obudził się rano i pierwszą rzeczą, jaką by zobaczył, byłyby wiadomości od obcych ludzi mówiące, że Julia, całkowicie pijana, całowała się z jakimś chłopakiem, dosłownie by zwariował. Myślał, żeby do niej pójść – a zresztą i poszedł, bo nie widział innego sposobu, aby uciszyć wszystkie nerwy w swoim ciele, nabrzmiałe od strachu i od czystej paniki, paniki, jaką musiał odczuwać Kuba, gdy Antek nie wynurzał się z tamtego jeziora. Metrem pojechał na Rondo ONZ, a z Ronda ONZ pojechał kolejne parę przystanków autobusem. Gdy stanął przed jej blokiem, nie był w stanie zadzwonić do drzwi, nie był w stanie się nawet ruszyć, więc stał, zamarznięty nie tylko z powodu zimy, ale i z powodu złamanego serca, fatalnego zbiegu różnych okoliczności, które w ułamku sekundy zniszczyły wszystko, przed czym ukrywał się tyle lat i wszystko, o co kolejne lata walczył.
Gdy Julia wreszcie przyszła do szkoły, powiedział mu o tym Kuba. Była środa, parę dni przed przerwą świąteczną. Antek nie przejmował się dzwonkiem na lekcję, bo gdy zszedł do szatni, była tam, stała, ubrana jakoś dziwnie i w ogóle cała jakaś dziwna, ale ona, Julia, ona, która zawsze zimnymi wieczorami oferowała mu swoje śmieszne, o wiele za małe rękawiczki, aby tylko znowu nie popękały mu dłonie.
— Cześć — powiedział do niej, a ona wystraszyła się samego brzmienia jego głosu, nie spodziewając się go usłyszeć.
— Daj mi spokój, Antek.
Chciała go minąć, ale zagrodził jej drogę.
— Proszę cię. Porozmawiaj ze mną. Proszę. Proszę.
Nie był pewny ile czasu zajęło jej spojrzenie mu w oczy. Gdy Kuba zakochał się po raz pierwszy, Antek leżał wieczorami w łóżku i zastanawiał się, co to było za uczucie – zakochanie. I nie rozumiał tego przez cały związek z Julią, ale zrozumiał to wtedy, gdy na niego spojrzała, z zimą za oknem. Bo zakochanie było właśnie jak ta zima.
— Czy powiesz mi, dlaczego tak nienawidziłeś mnie w gimnazjum? — spytała i chyba żadne z nich akurat takiego pytania się nie spodziewało.
— Słucham?
— Musiałeś mieć jakiś konkretny powód. Nie śmiałam się wtedy na historii z ciebie, ale z tego, że dziewczyna, z którą siedziałam, powiedziała, że jesteś strasznie słodki. Ale domyślałam się, że to nie było powodem. Czy było? Bo przez tyle lat cię obserwowałam, widziałam cię z Kubą i widziałam cię z innymi dziewczynami i zawsze zastanawiałam się: jesteś taki przez wszystkich kochany. Czemu czułeś potrzebę upokarzania mnie przed samą sobą, rok w rok?
— Julia... — zaczął Antek, chcąc jej przerwać, bo nie mógł tego słuchać i nie mógł też patrzeć jej w oczy.
— Nie. Posłuchaj mnie. Myślałam, że może ci się podobam. Że może to jest twój sposób na... sama nie wiem. Ale gdy wysłałeś mi tę pustą kartkę, w ostatniej klasie, wiedziałam, że po prostu się mną bawisz i ta myśl była okropna. A jakimś cudem i tak zawsze cieszyłam się, że cię widzę, bo zawsze byłeś taki żywy i młody, nie tak jak ja. I zawsze wydawałeś się wszędzie pasować i zawsze byłeś po prostu moim przeciwieństwem. A gdy wreszcie stało się między nami to, co się stało, zrozumiałam, że jesteś do mnie bardzo podobny, ale, to było kolejne zaskoczenie, w ogóle mnie to do ciebie nie zniechęciło. Wyśniłam sobie ciebie. I nawet zapomniałam o tych okropnych walentynkach. Więc powiedz mi, kurwa... dlaczego postanowiłeś to wszystko zepsuć?
Z tymi słowami go minęła, a on nawet nie był w stanie jej zatrzymać, bo nie mógł się ruszyć, bo nie mógł oddychać. W ogóle w tamtej chwili przestał istnieć.
Do Parku Skaryszewskiego poszli na swoją pierwszą randkę, choć nie byli chyba do końca świadomi, że była to ich pierwsza randka. O tym myślał Antek, gdy mijało kolejne piętnaście minut. Zaczął sypać śnieg. Antek chciał, aby ten śnieg go zasypał. Wstał z miejsca, wyjmując telefon i sprawdzając czy może Julia odpisała mu cokolwiek na tę propozycję spotkania, ale nie – jedynie wyświetliła. Właściwie była to propozycja spotkania i była to też odpowiedź na jej pytanie. Zrobił to wczoraj wieczorem. Kuba leżał u niego na łóżku, a on siedział na parapecie i przy otwartym oknie palił papierosa.
A ona nie przychodziła. Był głupi, sądząc, że przyjdzie. Że wyjdzie z domu, w ten okropny grudniowy wieczór, gdy złamał jej serce (po raz kolejny). Spojrzał na prezent w swojej dłoni, na papier, który zaczynał już mięknąć.
Więc ruszył przed siebie. Zrobił parę kroków i poczuł uścisk na ramieniu.
— Antek — usłyszał. — Poczekaj.
dwadzieścia dni do Świąt
Bożego Narodzenia🎅🏼
a/n: chciałabym tylko napisać, że uwielbiam Was wszystkich (!wszystkich), ale właśnie to jest moja ulubiona autorka na wattpadzie:-) dziękuję
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro