Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

DZIEŃ TRZYNASTY

praca autorstwa: Optypesyreal

❝ŚWIĄTECZNY UTRACJUSZ❞

Kobieta gotowała się ze złości, bowiem jej rodzice, jak zawsze, spóźniali się na ten niezwykle ważny dzień — Wigilię. Czekała na nich cała rodzina, składająca się z sześciu dzieciaków i tuzinu dorosłych. Młodsi biegali po domu, starsi rozmawiali o polityce i życiu, a ona zachodziła w głowę, czemu choć ten jeden raz wszystko nie mogło być idealnie.

     — Kaśka, daj spokój. — Mąż położył jej dłoń na ramieniu. — Zaraz przyjdą, nie ma się co martwić.

     — Wiem, że przyjdą, tylko dlaczego spóźnieni jak zawsze? — odgryzła się. Dosłownie sekundę później usłyszeli dzwonek do drzwi. — O wilku mowa.

     Oboje jako gospodarze weszli w sień, a następnie otworzyli drzwi. Ku ich zdziwieniu nie zobaczyli rodziców Katarzyny, zaś mężczyznę w wieku średnim o smolistych włosach, ubranego w garnitur, z podniesioną głową i, co najdziwniejsze, z wielką, czerwoną walizką.

     — Dobry wieczór — odezwał się. Małżeństwo skinęło głowami niepewnie. — Nazywam się Jan Mikołajczyk. — Wyciągnął rękę na powitanie i zaczekał z dalszym mówieniem, aż para mu ją potrząsnęła.

     — Katarzyna i Robert Rubin — rzekła kobieta.

     — Wiem, że mnie państwo nie znają — zaśmiał się. — Wprowadziłem się na koniec tej uliczki tydzień temu. Nie mam żadnej rodziny ani znajomych. Pomyślałem więc, że zostanę niezapowiedzianym gościem, o którym każdy kiedyś słyszał, ale nikt nigdy żadnego nie widział. — Katarzyna spojrzała na męża, a on na nią. Nie byli pewni, co tak właściwie miało właśnie miejsce. — Tak więc przychodzę z zapytaniem...

     — Proszę się czuć jak u siebie — przerwał mu Robert. Kobieta wytrzeszczyła oczy, bowiem podjął tę decyzję bez wcześniejszej konsultacji z nią. — Zapraszamy, panie Miko...

     — Mówcie mi Jan — tym razem to nieznajomy się wtrącił, a następnie wszedł do środka, zostawiając parę gospodarzy samą w drzwiach.

     Kobieta zamknęła drzwi za nieznajomym, a następnie złapała męża za garnitur i pociągnęła go za sobą ku kotłowni. Pomieszczenie to do największych nie należało, miało może z dwa metry długości i niewiele więcej szerokości. Do tego dochodził fakt, iż w środku znajdowała się deska do prasowania oraz suszarka na pranie.

     — Co ty wyprawiasz? — zdziwił się Robert. — Zachowujesz się jak...

     — Dlaczego go zaprosiłeś do środka?

     Mężczyzna się zaśmiał pod nosem i złapał żonę za rękę.

     — Kochanie, no, po coś jest to dodatkowe miejsce przy stole. — Kobieta nadal była naburmuszona i nie wyglądała na ani trochę przekonaną. — Ja wiem, ja rozumiem... Zazwyczaj się z niego nie korzysta, ale, hej, pomyśl o tym tak, że dzięki temu panu te święta będą dużo ciekawsze!

      Katarzyna zabrała rękę i złapała za klamkę, co nieco go zasmuciło.

     — Janowi.

     — Słucham?

     — Koleś ma na imię Jan — rzekła z uśmiechem i wyciągnęła męża z pomieszczenia.

***

Jan zajął miejsce pomiędzy synami siostry Katarzyny. Uwielbiał dzieci. Tryskała od nich taka radość, dobroć i niewinność, przez co nie był w stanie się nie uśmiechać.

     — A dlaczego pan jest u nas? — zapytał Stasiek, młodszy z synów. — Co z pana bliskimi?

     — Właśnie — dodał Wojtek, ten starszy. — Tacy fajni ludzie jak pan powinni mieć na pęczki dobrych znajomych!

     Mężczyzna omal się nie zaczerwienił. Młodsi mieli to do siebie, że byli szczerzy do bólu i bezpośredni, co w tamtej chwili mu wcale nie przeszkadzało. Z drugiej strony miał jednak ochotę odpowiedzieć im, że wcale nie jest taki super.

     — Cóż, no... — Podrapał się po szyi. — Dziękuję. To bardzo miłe z waszej strony.

     — A gdzie pan w ogóle pracuje? — zapytał Wojtek, cały czas wpatrując się w jego ubrania. Były one markowe i w stanie idealnym – jakby dopiero co kupione. — Wygląda pan super moim skromnym zdaniem. Sam chciałbym tak kiedyś wyglądać, serio.

     Jan spojrzał po sobie i uśmiechnął się delikatnie. Zdjął szarą marynarkę i wręczył ją chłopakowi, którego oczy z każdą sekundą stawały się coraz bardziej wytrzeszczone.

     Jakby na jakiś sygnał, rozmowy przy stole ucichły. Teraz każdy był wpatrzony na Wojtka z jego nową marynarką.

     — Co się stało? — szepnęła Kasia do męża.

     — Jan chyba dał mu swoją marynarkę — odpowiedział, zdziwiony na tyle, że nawet na chwilę nie spuścił wzroku z zaistniałej sytuacji.

     — Ale... Ja...

     — Weź ją, Wojtku. — Jan położył dłoń na ramieniu nastolatka. — Jest jeszcze za duża, ale niedługo do niej dorośniesz.

     — To nie są żarty? — spytała zszokowana mama chłopca.

     Nieznajomy pokręcił głową z ogromnym uśmiechem na twarzy.

     — Chociaż tak jestem w stanie się odwdzięczyć za gościnę — odparł, patrząc po kolei każdemu w oczy. — Poza tym jemu przyda się bardziej niż mnie — dodał z łagodnym śmiechem.

     Cisza trwała jeszcze tylko chwilę, bowiem szybko została zastąpiona ponownymi rozmowami rodziny, które przepełnione były szczęściem i ciepłem. Nawet Katarzyna zmieniła nastawienie.

     — Wiesz co, Robert? — zagaiła. — Cieszę się, że go zaprosiliśmy.

     Robert nie wiedział, czy się śmiać, czy przytulić żonę, więc zdecydował się na obie opcje.

     W międzyczasie zaczął dzwonić czyjś telefon. Po dłuższej chwili, kiedy to telefon nadal dzwonił, każdy zaczął sprawdzać swoje urządzenie, nieważne, czy miał je wyciszone, czy nie. Dopiero gdy telefon przestał hałasować, Jan się otrząsnął, wstał i zapytał, gdzie mógłby oddzwonić. Katarzyna wskazała mu palcem drogę do łazienki na dole, w której akurat nie było nikogo. Mężczyzna złapał telefon mocno w pięść, a następnie udał się do pomieszczenia.

***

Po piętnastu minutach Katarzyna zaczęła się niepokoić. Nie było słychać, by Jan z kimś rozmawiał czy załatwiał swoje potrzeby. Nie wiedziała więc, co takiego gość mógłby tam tak długo robić. Kobieta podbiegła do męża i na ucho szepnęła mu, by poszedł z nią. Robert przeprosił wszystkich przy stole i pognał za żoną.

     — Otwórz drzwi — rozkazała.

     — Daj człowiekowi w spokoju się załatwić — odparł. Wytrzeszczył oczyma i odwrócił się, by zasiąść ponownie przy stole. Ręka Katarzyny, która teraz znalazła się na jego barku, jednak była szybsza. — Co robisz?

      Pociągnęła go bliżej drzwi od łazienki i zaczęła w nie pukać. Raz. Drugi. Trzeci.

     — Jan? Wszystko w porządku? — spytała przejęta. — Jan?

     — Jan?! — Robert również zaczął się niepokoić. — Jesteś tam?!

     Kolejne sekundy ciszy. Paskudnej ciszy. Robert nie wytrzymał i poszedł po nóż, dzięki któremu dało się od zewnątrz przekręcić zamek od drzwi. Mimo jego trzęsących rąk robota poszła szybko i gładko. Oboje otworzyli delikatnie drzwi i zaczęli szukać po podłodze nieprzytomnego Jana, któremu mogło się coś stać podczas tych kilkunastu minut nieobecności.

     Tylko że Jana tam nie było. A łazienka wyglądała na nienaruszoną. Prócz...

      — Zostawiłeś otwarte okno?

      — Nie... — Przełknął wielką gulę w gardle. — Gdzie Jan poszedł?

     — Skąd mam to wiedzieć? — prychnęła. — Mnie bardziej zastanawia, co z jego rzeczami, które u nas zostawił.

      — Jakimi rzeczami?

      — Walizka?

      Robert przeklął pod nosem i wybiegł z toalety. Nie pamiętał, gdzie Jan zostawił swoją walizkę, przez co nie miał zielonego pojęcia, gdzie miał w ogóle jej szukać. Zaczął od sieni, zajrzał do garażu, sprawdził też pod stołem, gdzie siedział Jan. Nie przyszło mu do głowy, że wielka, czerwona walizka znajdowała się pod choinką, a do niej właśnie dobierał się Stasiek.

     Wydarł się tak głośno, że było go słychać nawet u sąsiadów. Ale to nie miało znaczenia w tej chwili.

     Znaczenie miało to, że jakiś nieznajomy mężczyzna przyszedł do ich domu, wyszedł sobie przez okno, a pod choinką zostawił walizkę, w której Bóg wie co mogło się znajdować.

      — Stasiek! — wrzasnął po raz któryś. — Zostaw to! Odsuń się!

     Chłopiec przestraszony uciekł do mamy i przytulił się do niej bardzo mocno. Jednocześnie nie zrezygnował z oglądania, co właśnie robił jego wujek.

     Delikatnie złapał za suwak i wytarł pot z czoła. Zauważył, że na walizce przyklejona była kartka z napisem "prezenty". Zrozumiał, że to nie był przypadek. Że Jan zostawił ją specjalnie. Tylko dlaczego? Co takiego w sobie zawierała?

     Na "trzy" w swojej głowie otworzył chaotycznie walizkę.

     — Kurwa — syknął, śmiejąc się pod nosem. — No oczywiście.

     — Co się stało? — zapytała Katarzyna, stojąca z daleka od choinki. Tak w razie czego. — Nic?

     — Masa drogich prezentów — rzekł, pokazując po kolei drobiazgi typu zegarki, telefony, biżuterię czy nawet bilety na najróżniejsze spektakle, do których dostęp miała tylko elita. — Kim jest ten gościu?

     — Świętym Mikołajem! — krzyknął Stasiek z radością. — Wujku, możemy już rozpakować prezenty?

     Nie miał siły łamać siostrzeńcowi serca, a Jan i tak sobie poszedł. Skinął głową i przepuścił chłopca do walizki.

***

Szedł w samej koszuli i spodniach, mimo że temperatura była wyraźnie poniżej zera. Ale nie przeszkadzało mu to. I tak już nic nie czuł od dawna. Nie zwracał uwagi na brak obuwia, bo wiedział, że tam, dokąd szedł, nie było ono potrzebne.

     Z przyzwyczajenia wyciągnął rękę, by spojrzeć, która wybiła godzina. Zapomniał jednak, że nie miał już zegarka, jaki dostał za bycie pracownikiem miesiąca w firmie. Tak samo jak nie miał na sobie marynarki, którą kupiła mu była żona.

     Sięgnął do kieszeni po telefon. Dwudziesta. Nie za wcześnie, nie za późno. Wręcz idealnie.

      Usunął z kalendarza wszystkie plany dotyczące spektakli, na jakie miał się wybierać. To samo zrobił z kontaktami. Ich akurat miał mniej — dostawca pizzy, pracownicy z firmy, była żona i córka, która nie chciała go znać. Klik.

     Oparł się ramionami na barierce. Uwielbiał noce. Było tak... spokojnie. Mógł w ciszy myśleć i wspominać czasy, kiedy jego życie było dobre, pełne kolorów i szczęścia.

     — Proszę pana?!

     Nienawidził za to hałasu, który przerywał mu te chwile.

     — Halo?! — Mężczyzna otworzył drzwi od samochodu. Jan ugiął się i postanowił się odwrócić. — Co pan tu robi?

     — Tak sam? — dodała kobieta, najpewniej jego żona. — Może chce pan z nami pojechać do córki? Jesteśmy spóźnieni, więc wzięlibyśmy pana jako prezent czy coś — zażartowała.

     Jej mąż podłapał żart i zaczął się do niego ponownie zbliżać. Wyjął przy okazji swoją starą Nokię, by wybrać numer do jego córki, Katarzyny.

     — Dziękuję za propozycję, ale jestem zmuszony odmówić. — Uśmiechnął się niczym gentleman i zaczekał, aż mężczyzna przerwie połączenie. — Czekam na kogoś, tak więc...

     Kierowca odwrócił się do żony, która nadal siedziała w samochodzie, i wzruszył ramionami.

     — No jak tam pan woli — westchnął. — Wesołych Świąt!

     Jan podszedł do mężczyzny i wręczył mu trochę pieniędzy.

     — Przydadzą się panu bardziej niż mnie — rzekł z uśmiechem. — A teraz proszę jechać do córki, bo pewnie się niecierpliwi.

     Małżeństwo spojrzało po sobie ze zdziwieniem, ale ostatecznie jedynie skinęło głowami. Wzięli podarunek i odjechali bardzo szybko, by zdążyć do córki na kolację.

     Nawet nie zauważyli, że mężczyzna, z którym przed chwilą rozmawiali, zniknął z mostu.

     Jedyne, co po nim zostało, to jego telefon, który właśnie włączył alarm ustawiony na dwudziestą trzydzieści o treści: "Wesołych Świąt".

dwanaście dni do Świąt
Bożego Narodzenia🎅🏼

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro