DZIEŃ DWUDZIESTY TRZECI
praca autorstwa: @AdamGabriel7
❝DZIECIAK OD CHOINEK❞
Anna lubiła zimę. Kojarzyła jej się z ciszą. Nawet gwar miasta zdawał się być przytłumiony tą niewielką ilością śniegu, tak długo przez wszystkich wyczekiwanego. Biały, zimny, cichy świat...
— Choinki!!! Świeże CHOINKI!!!
Starsza kobieta prześlizgnęła się wzrokiem, po źródle hałasu. Jakiś dzieciak siedział na kartonie. Ulicznik. Stare, niedopasowane ubranie. Twarzy nie dojrzała. Zwróciła za to uwagę na dłonie. Brudne, pokaleczone, zaczerwienione od mrozu. Przed nim leżały gałązki świerkowe związane w całkiem zgrabne bukieciki. Albo był wyjątkowo zdolny, albo je ukradł.
Na targowisku odprawiła typowy rytuał handlowy. Wymieniła zimne monety na schłodzone mrozem warzywa. Nie było ich więcej niż zwykle. Zbliżające się święta zmusiły ją do zamiany „do widzenia" na „wesołych świąt". Tylko tyle. Nie robiła dodatkowych zakupów. Nie miała dla kogo. Od kilku lat była wdową. Poza tym w jej wieku ciężar ma znaczenie. Schemat uległ zaburzeniu, kiedy przechodziła obok straganu z robótkami ręcznymi. Zobaczyła piękne, błękitne rękawiczki. Przypomniała sobie zmarznięte dłonie dzieciaka od choinek. To nie były dłonie złodzieja. Kobieta, jeszcze starsza od niej, sprzedała je po świątecznej cenie.
— Dziękuję, psze pani! — powiedział chłopiec zakładając rękawiczki. Pasowały idealnie. Anna przyjrzała się jego twarzy. Brudna, uśmiechnięta. Ciemne oczy wypełniała autentyczna radość.
— Może choinkę?
— Skąd je masz?
— Znajomy handlarz zostawia mi resztki towaru. Czasem nawet cała choinka w doniczce się trafi. Dobry człowiek. Chce pani taką?
— Nie, dziekuję.
Chciała dodać „wesołych świąt", ale się powstrzymała. Na ulicy nie ma świąt. A już na pewno nie są one wesołe. Wróciła do mieszkania, pustego i ciasnego jak jej serce. Przygotowała sobie obiad na dwa dni. Zjadła. Pozmywała. Starła kurze z książek (pozostałość po przeszłości nauczycielskiej). Zaparzyła herbatę i usiadła w fotelu, ciesząc się starą, dobrą rutyną. Schemat znowu został przerwany, tym razem przez prognozę pogody. W nocy temperatura ma drastycznie spaść. Błękitne rękawiczki nie wystarczą. Wstała, złoszcząc się na siebie. Na starość zrobiła się sentymentalna.
— Wróciła pani po choinkę?
— Gdzie mieszkasz?
— Tutaj.
— Ulica to nie mieszkanie. Chodź ze mną.
Chłopiec zgarnął swój skromny dobytek i schował w pobliskim zaułku. Podreptał za nią w ciszy. W drodze pozbył się całodziennego zarobku, wrzucając go do kapelusza jakiegoś żebraka. Zdziwiło ją to, ale nic nie powiedziała. Nie miała ochoty na rozmowę. W mieszkaniu poczęstowała go gorącą herbatą i zabrała się się za przygotowywanie kolacji, czyli odgrzewanie dzisiejszo-jutrzejszego obiadu.
— Nie ma choinki — zauważył chłopiec.
— I nie będzie. Sam widzisz, że nie mam miejsca.
— Jestem przekonany, że znalazłoby się miejsce i na choinkę i na gości. Bardzo wielu świątecznych gości.
— Od lat nie przyjmowałam tu gości i nie sądzę, żeby się to miało zmienić.
— Jestem ja.
— Ty się nie liczysz.
— O gdybyś wiedziała kim jest ten, komu dałaś się napić herbaty...
Spojrzała na niego. Zamknął oczy i podniósł palec do góry, jakby miał zaraz wygłosić jakieś proroctwo.
— „Gościu, zabieraj się stąd, bo zrobię z ciebie miazgę!". Tak do mnie wołają. A to coś znaczy. Jestem zauważany i godzien gróźb.
— Albo zwyczajnie irytujący — odpowiedziała, uśmiechając się jednak.
— Może trochę. I nie specjalnie przecież.
— I masz lat? — zapytała, ku własnemu zdziwieniu. Chłopiec obudził w niej zakurzony instynkt pedagoga. Kiedyś pracowała w szkole, ale to było dawno temu.
— Dwanaście.
— I nie masz domu ani rodziny?
— Całe miasto jest moim domem, a wszyscy opuszczeni są moimi braćmi.
Nie odpowiedziała. Podała mu kolację i patrzyła jak pałaszuje ją ze smakiem. Było w nim coś niezwykłego. Już sam fakt, że zwróciła uwagę na dzieciaka, który bezczelnie przerwał jej zimową ciszę, był dla niej niezwykły. I na tym się przecież nie skończy. Zamierzała zrobić znacznie więcej.
Po kolacji wskazała mu łazienkę, a sama poszła do pokoju, które od lat były zamknięte. Wyciągnęła z szafy ubrania swojego zmarłego przed laty syna. Nie pachniały może wiosną, ale na pewno były w lepszym stanie, niż to, co chłopiec miał na sobie. Zostawiła mu je przed drzwiami, żeby mógł się w nie ubrać. Potem przygotowała mu spanie.
— Jest pani naprawdę dobrą kobietą — powiedział umyty i ubrany w rzeczy jej syna. Ciemne, niedokładnie wytarte włosy domagały się fryzjera, ale na tym się nie znała. Życzyła mu dobrej nocy i zgasiła światło.
Rano obudził ją cichy odgłos zamykanych drzwi. Wstała i zajrzała do pokoju syna. Chłopca nie było. Nie okradł jej. Zostawił za to kartkę. „Dziękuję za okazane serce. Proszę się zaopiekować moim bratem. Emek". Dziwna wiadomość. Dziwne imię. Nie próbowała go dogonić. To była jego decyzja. Jednocześnie wiedziała, że zrobił to dla niej. Przecież nie planowała go przygarnąć. Chciała tylko ocalić go przed zimą. Chciała przed śmiercią zrobić coś dobrego. Szukała pretekstu, aby otworzyć swoje serce, od dawna zamknięte. Pozostaje pytanie, co dalej?
Rytuał. Tego mogła się trzymać. Wyszła na targ. Nie spotkała Emka, widocznie przeniósł się na inną ulicę. Zrobiła obiad. Zjadła. Pozmywała. Starła kurze. Popołudniową herbatę przerwał dzwonek do drzwi.
— Choinka dla jaśnie pani — usłyszała zza świerkowych gałęzi. Nie był to głos dziecka, ale młodego mężczyzny. Wpuściła go do mieszkania i kazała postawić doniczkę z choinką obok okna.
— Wesołych świąt — powiedział chłopak. Miał może dwadzieścia lat i był wychudzony niczym student żyjący na własny rachunek. Głośne burczenie w brzuchu potwierdziło jej teorię.
— Kiedy ostatnio jadłeś?
— Przedwczoraj — powiedział zawstydzony. Nie próbował udawać, że nie jest głodny, a ona o nic więcej nie pytała. Posadziła go w kuchni, w miejscu, gdzie wczoraj siedział Emek.
— Masz gdzie mieszkać? — zapytała, podając chłopakowi dokładkę.
— Właściwie, to nie... Dzisiaj skończyła mi się umowa.
— Możesz się zatrzymać u mnie — powiedziała nie patrząc mu w oczy.
— Dziękuję, ale nie wiem, kiedy będę mógł zapłacić.
— Wystarczy, że pomożesz mi nosić zakupy.
— Dziękuję — powiedział i zamilkł. Był na tyle rozsądny, że nie próbował się wzbraniać. Przyjął pomoc, choć było to dla niego krępujące.
— Ten dzieciak od choinek... zna go pani?
— Spotkałam go wczoraj. Ma na imię Emek.
— Emek? Dziwne imię.
— To zdrobnienie — powiedziała, doznając olśnienia. — Naprawdę ma na imię Emmanuel.
dwa dni do Świąt
Bożego Narodzenia🎅🏼
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro