Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Zepsute serce

Pod jedną z białych ścian stoi drewniane krzesło. Na prawej, przedniej nóżce widoczne są liczne wyżłobienia i zarysowania. Spaniel o złotej sierści uwielbiał kiedyś od czasu do czasu wbijać zęby i pazury w stary mebel. Suczka powoli traciła siły, a złośliwy nowotwór sutka, pomimo skomplikowanej operacji, nie pozwolił jej wrócić do domu.

Rolety w oknach są prawie całkowicie zasłonięte, przez co w pomieszczeniu panuje półmrok. Jedynie pojedyncze smugi światła przedostają się do pokoju i oświetlają małą powierzchnię paneli.

Nieduży stolik, komodę i kilka szafek pokrywa spora warstwa kurzu, która nagromadziła się przez parę tygodni zaniedbania porządków przez właścicielkę mieszkania.

Królującą ciszę przerywa tylko tykanie ściennego zegara umiejscowionego w kuchni nad piekarnikiem. Brudny, niebieski talerz leży obok kubka z wyszczerbieniem na małym uchwycie. Błagają o gąbkę i płyn do naczyń o miętowym zapachu. Zaschnięta plama po wylanej kawie wygląda tak, jakby wtopiła się w blat stołu i miała zostać tam już na zawsze.

Z niedomkniętej szuflady w salonie wystają dokumenty. Kilka rachunków za prąd i światło gości pod dużych rozmiarów lustrem na kremowym kredensie. Frontowe drzwi już od kilku dni pozostają zamknięte na zasuwkę.

Nikt do nich nie puka.

Dwudziestosiedmioletnia kobieta siedziała na krańcu szerokiego łóżka, które zakupiła wraz ze swoim mężem. Ręcznie zdobiony zagłówek skradł jej serce, a miękki materac tylko utwierdził ją w przekonaniu, że to najlepszy wybór. Mężczyzna stojący za sklepową kasą stwierdził, że to jedyne takie posłanie, a wykonane było na zamówienie pewnego bogatego biznesmena, który odmówił zapłaty ze względu na to, że mebel nie spełniał jego oczekiwań. Jednak dzięki temu Sara mogła postawić ten element wyposażenia wnętrza w swojej przestronnej sypialni.

Oderwała nitkę od porozciąganego swetra, który zmechacił się od częstego zakładania. Dostała go od ojczyma na imieniny i był jednym z jej ulubionych, ale czuła się niezręcznie, kiedy przyjmowała kolejny podarunek. Mężczyzna przy każdej okazji obdarowywał ją prezentami kosztującymi więcej, niż zdołałaby odłożyć ze swojej pensji bibliotekarki.

Na szerokim parapecie, w ozdobnej doniczce znajdowała się szczepka sansewierii. Kochana sąsiadka Sary stwierdziła, że roślina jest łatwa w pielęgnowaniu i z pewnością będzie ładnie wyglądać, więc dwudziestosiedmiolatka nie miała serca, by tego drobnego prezentu nie przyjąć. Nienawidziła wykorzystywać ludzi. Uwielbiała dawać, ale niekoniecznie dostawać.

Wygładziła kołdrę i czekała, myśląc o swoim zmarłym dziecku.

Chciała i próbowała chronić maleństwo, ale nie udało jej się. Nie z mężem tyranem. Każdego dnia budziła się z tym samym okrutnym poczuciem winy, pustki i bólem rozrywającymi jej organizm, a przede wszystkim umysł zapełniający się od nowa niechcianymi obrazami. Widokiem jej posiniaczonego brzucha. Minami lekarzy i pielęgniarek próbujących uratować ciążę.

I to jedno zdanie, które spaliło i po nadziei zostawiło marne zgliszcza.

,,Pani córeczka nie żyje".

Zastanawiali się, pytali, prosili. Jednak ona zbyt bardzo bała się Jonathana. Jego wybuchu złości i tego, co robił z nią po każdej kłótni, kiedy coś szło nie po jego myśli. Bił ją do nieprzytomności. Czasem nawet związywał jej ręce i nogi grubymi sznurami, żeby nie szamotała się tak agresywnie. Szczerzył się do niej z szaleńczym błyskiem w oku, a ona odwracała wzrok, by chociaż odrobinę uchronić się od jego zbyt jawnej nienawiści.

Kiedyś kochała jego półuśmiechy, którymi obdarzał ją przy śniadaniu i podczas wieczornych kąpieli w wannie.

Wierzyła w jego przepełnione uczuciami słowa przysięgi małżeńskiej, wyryte w jej sercu jak nagrobkowe, dziewczęce imię Deliah w marmurze.

Na sąsiedniej działce sąsiad kosi trawę, która przez piękną pogodę zdołała urosnąć w szybkim tempie na kilka centymetrów. Słońce daje się we znaki, przez co kropelki potu występują na czoło staruszka dbającego o swoje przydomowe, niewielkie podwórko. Stara kosiarka brzęczy niebezpiecznie, jakby zaraz miała się zbuntować i zepsuć. Sobotnie popołudnie to jego ulubiona pora w przeciągu całego tygodnia. Już od kilku lat jest szczęśliwym emerytem, jednak weekend zawsze kojarzył mu się z dobrze spędzonym czasem, najczęściej w rodzinnym gronie. Nic się w tej kwestii nie zmieniło na przestrzeni upływających kolejno miesięcy. Brat bliźniak odwiedzał go regularnie co niedzielę. Uwielbiał grać w szachy, a że starszy o kilka minut gospodarz domu nie potrafił odmówić, tak wyglądały ich spotkania: kieliszek koniaku, partyjka i rozmowa o wydarzeniach z kraju i świata.

Jego żona zabiera się za pieczenie swojego popisowego ciasta ze śliwkami. Zamierza odwiedzić młodą znajomą, od której dzieli ją jedynie wysoki na półtora metra żywopłot, i zanieść jej nie mniej niż pół blachy słodkiego placka. Wie, że kobieta będzie wzbraniać się od przyjęcia poczęstunku, ale po krótkiej chwili po prostu zaprosi ją do środka na jej ulubioną, czerwoną herbatę.

Ich syn za kilka minut zaparkuje swoje auto w kolorze musztardowym na betonowym podjeździe, ponieważ mija on kolejne przecznice miasta, znacznie przekraczając dozwoloną prędkość. Dawno nie odwiedzał rodziców. Jakiś cichy głosik w głowie podsunął mu ten pomysł, a nieznajoma siła przyciągała go tutaj niczym magnes. Wtorkowa rozmowa telefoniczna z sąsiadką rodziców, a jego przyjaciółką, wcale go nie uspokoiła. Kobieta wydawała się spięta i przestraszona. Zapewniała, że zarówno u niej, jak i jego rodziców wszystko w porządku, jednak on nie dawał temu wiary. Zaniepokoił się dziwnymi myślami, które nachodziły jego umysł i podsuwały coraz to gorsze scenariusze. Tym bardziej że nikt nie odbierał stacjonarnego telefonu, a głos automatycznej sekretarki spędzał mu sen z powiek. Urwanie głowy w pracy wcale nie pomagało w odgonieniu nieprzyjemnych wizji. Zaczął się martwić, że coś mogło przydarzyć się jego rodzicom, dlatego, kiedy nadszedł weekend, postanowił czym prędzej udać się do rodzinnego domu.

Usłyszała ustępującą w drzwiach zasuwkę i skrzypnięcie nienaoliwionych drzwi otworzonych przez jej męża, który skończył pracę w biurze. Spojrzała na elektroniczny budzik: piętnasta. Jej znienawidzona godzina. Czas jej upadku i pierwsza z minut cierpienia.

— Gdzie ty, do cholery, jesteś? — Po mieszkaniu rozniósł się podniesiony głos Jonathana.

Nie odezwała się. Strach zacisnął na jej gardle gruby sznur, oddech uwiązł w płucach, a oczy na kilkanaście sekund przestały mrugać. Z jej rąk odpłynęło całe ciepło. Wkradające się zimno spowodowało, że na ciało kobiety wystąpiła gęsia skórka. Odetchnęła głęboko.

Wyprostowała plecy i położyła lodowate dłonie na ciemnych jeansach. Serce biło miarowo, ponieważ mózg wiedział, co wydarzy się za chwilę.

Cześć tato! Mama w domu? pyta Zack, wysiadając z samochodu i klikając na pilocie przycisk blokowania drzwi pojazdu.

Podchodzi do ojca i przytula go po męsku, podając przy tym prawą rękę.

Jest. Chyba coś piecze, bo zapach się niesie po całym podwórku odpowiada, już siwy, mężczyzna.

Syn kieruje się w stronę drewnianej werandy, na której stoi szklany stolik i kilka wiklinowych krzeseł. Frontowe drzwi są otwarte na oścież, dlatego bez pukania wchodzi do środka domu, zostawiając równo ułożone pantofle w przedpokoju. Kieruje się do dobrze znanej mu kuchni urządzonej w wiejskim stylu. Ściany wyłożone czerwoną cegłą są idealnym tłem dla drewnianych mebli, które zostały przemalowane na biały kolor kilka lat temu. Duże okno wychodzi na kolorowe rabaty z kwiatami, a stare drzewo rzuca cień na dużą część ogrodu pielęgnowanego kobiecą ręką. Na topornych blatach porozstawiane są różnej wielkości miski i kubki, a w samym środku tego całego bałaganu krząta się zadbana pani domu w błękitnym fartuszku, pod którym kryje się elegancka sukienka za kolano. Kobieta, nie wyczuwając niczyjej obecności, zakłada rękawice i wstawia ciasto do rozgrzanego piekarnika.

— A może takie: ,,dzień dobry, synku, miło cię widzieć?" — odzywa się chłopak o czarnych włosach i niezbyt przystojnej twarzy pokrytej bliznami po młodzieńczym trądziku.

Wzrok matki wędruje w stronę wejścia do pomieszczenia kuchennego i zatrzymuje się na wysokiej postaci, stojącej obok jej ulubionej sansewierii w kamiennej doniczce. W oczach czuje słone krople będące wynikiem rozczulenia i tęsknoty za jedynym synem. Powolnym krokiem podchodzi do mężczyzny i obejmuje go wątłymi ramionami, mocno wczepiając kościste palce w materiał dopasowanego garnituru.

— Wreszcie przyjechałeś, kochanie.

— Proszę...

Próbowała ocierać łzy, ale te jak na złość płynęły coraz szybciej, skapując na skotłowaną pościel. Podkulone nogi już dawno zdrętwiały, a krew sączyła się z licznych zadrapań. Miała zamknięte oczy. Nie chciała widzieć jego twarzy. Jego rąk, które potrafiły jedynie wymierzać kolejne ciosy. Nie chciała widzieć JEGO.

— Szkoda, że nie prosiłaś wcześniej. Zanim ośmieliłaś się mnie ugryźć, a później próbowałaś uciec, obrzydliwa suko.

Wymierzył kolejne bolesne uderzenie, tym razem w głowę.

Cała trójka siedzi na skórzanej kanapie i zajada się jeszcze ciepłym ciastem. Nie widzieli się bardzo długo, ale po godzinnej wymianie zdań zapada cisza. Żadne z nich nie wie, co mogłoby jeszcze dodać, opowiedzieć.

Zack nie chce mówić, że firma, w której pracuje, niedługo zbankrutuje. Szef nie daje rady spłacać kredytów, a on ostatnią pensję wydał na opłaty, imprezy i domy publiczne. Rodzice nie chcieliby go znać. Mama jest zagorzałą chrześcijanką i potępia takie zachowania. Natomiast ojciec zawsze zgadza się z rodzicielką, przez co syn straciłby zaufanie obojga.

Cisza trwa jeszcze kilka następnych minut, dopóki nie rozlega się dzwonek do drzwi.

— Ja otworzę — mówi ten, który jest gościem w rodzinnym domu.

Zagląda przez wizjer, a osoby stojące po drugiej stronie budzą w nim duży niepokój. Odsuwa zasuwkę i naciska metalową klamkę. Otwiera powoli drzwi, a policjanci zerkają po sobie i spoglądają z powrotem na jego twarz.

— Dzień dobry. Pan Zack Manson? — pyta jeden z funkcjonariuszy, a drugi wyjmuje granatowy notesik i długopis z kieszeni spodni. Chłopak jedynie kiwa głową na potwierdzenie i wpatruje się tępo w mundur tego pierwszego. — Mamy do pana kilka pytań. Możemy wejść do środka?

Patrzył na jej pustą twarz i nawet nie czuł przenikliwego chłodu bijącego od jej ciała i dłoni, którą przysunął do swojego policzka.

Nie powiedział nic. Słowa uciekły z jego głowy tak jak ostatni oddech z ust martwej już teraz kobiety.

Kochani! Trochę czasu mi zajął ten one-shot. Nie jest perfekcyjny, poprawiałam go chyba tysiąc razy. Zmieniałam koncepcję, układ zdań, dodawałam retrospekcje, a później usuwałam wszystko i zaczynałam od nowa. Wreszcie go dokończyłam i myślę, że zostało to napisane ,,ze smakiem". Dziękuję wszystkim za przeczytanie. 

Niestabilnie obiecuję, że następna praca będzie bardziej emocjonalna.

Pozdrawiam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro