Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

– I obrót! – krzyknął rozbawiony Jim.
Tańczenie w salonie w obecności jego i Seby było bezcenne. Jim wiedział, że kiepsko mi się tańczy... tak elegancko? Wolę swoje kroki nie ustalone przez jakiegoś mądrale. Kiedy znów trzymał rękę na mojej tali na moją twarz wpadł rumieniec. Tylko on potrafił mnie zawstydzić i tylko przy nim chciałam być idealna we wszystkim

– Słodko się rumienisz – szepnął mi do ucha. Zaśmiałam się i chciałam coś powiedzieć kiedy usłyszałam pukanie. Spiełam się, bo nie widziałam kto o tak późnej porze może od nas czegoś chcieć.

– Spodziewacie się kogoś? – spytał Sebastian na co oboje zaprzeczyliśmy. Po chwili nasz ochroniarz otworzył drzwi a przez nie wpadł Magnussen. Tak ojciec Karen. To szczerze mnie zdziwiło.

– Widzę, że dobrze się bawicie – zauważył, a ja chciałam odsunąć się od Jima, lecz nie pozwolił mi na to.

– Bawimy się świetnie, co cię tu sprowadza? – oderwał się chłodno mój przyjaciel. Był zły, był wściekły, a ja wiedziałam jak mogą skończyć na tym inni. Objęłam go w pasie i położyłam głowę niedaleko jego szyji. Wiedziałam, że to może uratować życie ojcu Karen.

– Czy masz coś z tym wspólnego? – spytał wprost. Widziałam po Sebastianie, że jest zaskoczony i gotów do zainterweniowania.

– O czym ty mówisz? – powiedział już spokojniej – Jeśli nie masz nic ciekawego do powiedzenia to opuść te miejsce zanim zrobi się nieprzyjemne.

– Ona nie żyje – powiedział. Na co od razu zrobiło mi się słabiej.

– Co? – spytałam.

– Karen nie żyje, znaleziona ją dziś w rzece – powiedział chłodno, lecz wiedziałam, że w środku cierpiał. Odsunęłam się od Jima i podeszłam do Geniusza Szantażu.

– Tak mi przykro – powiedziałam, kładąc rękę na jego ramieniu. Ten nie wytrzymał i mnie przytulił. Po chwili poczułam jego usta przy uchu.

– Ona nie żyje przez was – odsunęłam się od niego z niedowierzaniem.

– Przez nas? – spytałam.

– Sara to nie ma sensu – usłyszałam z tyłu Jima, lecz nie przykułam do tego większej wagi.

– Przez nas?! – podniosłam głos.

– Gdyby nie wy nadal by żyła. Była by zamknięta, ale żywa – powiedział patrząc mi w oczy – To ty. To ty ją zabiłaś zawierając z nią znajomość.

– Wynocha – powiedziałam.

– Boli cię prawda? – spytał.

– Zamknij się. Sebastian pokaż naszemu gościowi wyjście. – po słowach Jima w pomieszczeniu nastała cisza.

– Sara... – nie dałam mu doskoczyć bo zerwałam się po telefon, gdzie miałam zapisany numer swojego męża.

– Co robisz? – spytał kiedy trzęsącymi się rekoma przeglądałam kontakty – Przestań.

– Przestań? Jak myślisz kto mój oddać starzał? Jak myślisz kto skazał ją na śmierć! – krzyknęłam. Ten zabrał mi telefon i przytulił. Próbowałam się wyrwać, ale to nie wiele dało. Po tej złości zaczęłam szlochać. Jim wypuścił mnie z ramion by wyciągnąć swój telefon, który znalazł się w mojej dłoni.

– Napisz do Mycrofta – otarł mi policzki.

– Jesteś pewnien? – spytałam, na co ten pocałował mnie w policzek i w czoło.

– Jak tego, że żyje – uśmiechnęłam się do niego lekko, przypominając sobie jego opowieść o tym, jak upozorował swoją śmierć.

❤️❤️❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro