| Rozdział 2 |
Wstała równo ze wschodem słońca. Usiadła na swoim materacu i przeciągnęła się leniwie, w namiocie panował półmrok, ale mogła bezproblemowo dostrzec śpiącą kobietę niedaleko niej. Przejechała dłonią po twarzy, chcąc się szybciej rozbudzić. Miała w nawyku po przebudzeniu, siedzenie i wpatrywanie się w znany tylko sobie punkt. Po upływie kilku minut ziewnęła i najciszej jak umiała z torby wyjęła czarną koszulkę na ramiączkach oraz zwykłe spodnie. Zdjęła koszulkę i wymieniła ją na coś świeższego. Rzuciła ubranie w kąt namiotu i wstała z materacu.
Wyszła z namiotu zapinając pasek, który swoją drogą dał jej Shane. Schudła dużo podczas apokalipsy i praktycznie każde spodnie zjeżdżały jej z tyłka. Spojrzała na osobę chodzącą po obozowisku, Daryl Dixon widocznie tak jak dziewczyna nie lubił spać długo. Spojrzał na brunetkę, ale nic nie powiedział. Dziewczyna schyliła się i zawiązała swoje buty. Wyprostowała się i skierowała w kierunku wiadra z wodą, idąc związała włosy w koka. Chwyciła za czystą szklankę i napiła się wody.
— Będę mógł iść z wami? — odwróciła się słysząc dobrze znany sobie głos. Spojrzała na Carla, który wpatrywał się w nią z nadzieją wypisaną na twarzy. Chłopak widocznie miał już dość nic nierobienia. Ciągle albo odrabiał lekcję z córką Carol, Sophią. Gdy nie siedział z nosem w książce, musiał pomagać matce, wcale jej nie dziwiło, że chciał się oderwać od tego wszystkiego.
— Twoja mama się zgodziła? — podniosła brew do góry, a ten odwrócił wzrok. Znała już odpowiedź, położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła lekko. — Nie mogę robić nic wbrew twojej matce, jeśli się zgodzi to zabiorę cię.
Chłopiec pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym od razu pośpiesznie udał się do namiotu, który dzielił ze swoją matką. Carl minął się z nadal zaspaną Amy, blondynka wyciągnęła ręce do góry i ziewnęła przeciągle. Brunetka podała jej swoją szklankę z wodą, blondynka od razu chwyciła przedmiot i upiła większą połowę. W czasie kiedy Amy rozbudzała się, Alex zaczęła pakować do plecaka dwie butelki wody oraz dwa małe noże gdyby udało im się znaleźć grzyby. Obozowisko budziło się do życia z kamperu wyszedł Dale, mężczyzna powitał radośnie zgromadzonych. Zaraz po emerycie dołączył do nich Glenn oraz Carol.
— Powinnyśmy już iść. — Amy spojrzała na swoją dzisiejszą towarzyszkę, brunetka spojrzała na nią. Miała rację, dni są coraz cieplejsze i najlepiej będzie jak odbębnią swoją robotę teraz, dopóki jest chłodno, niż czekać aż z terenu zrobi się przysłowiowa "patelnia". Blondynka chwyciła i założyła na plecy, wcześniej przygotowany przez Alex plecak. Obie zaczęły zmierzać w kierunku lasu, kiedy podbiegł do nich wesoły Carl ogłaszając, że jego rodzicielka pozwoliła mu na taką eskapadę. Alex uśmiechnęła się do chłopca i przepuściła przed sobą.
— Ej paniusie, czekajcie. — Kobieta spojrzała na zbliżającego się Daryla, mężczyzna trzymał kuszę w dłoniach. — Trzymaj. — mężczyzna wyjął zza paska nóż myśliwski z założoną osłonką. Alex spojrzała na broń, a następnie na Dixona. — Bierz to, nie będę leciał przez pół lasu jakby w tych lasach kręcił się szwendacz.
— I tak byś przylazł. — skitowała z uśmiechem,a mężczyzna wywrócił oczy a ona zabrała od niego nóż.
***
Ich poszukiwania były owocne, dosłownie. Udało się im znaleźć sporo jagód i jeżyn, co było pocieszające gdyby Glenn wrócił z pustymi rękoma. Po za owocami znaleźli kilka grzybów, co prawda każdy już miał ich dość, ale kto wybrzydza ten nie je. Wiadome było, ze w tych czasach idąc do lasu nie wróci się z torbą z maca, a szkoda. Oj tak, przed apokalipsą Mcdonald był jej drugim domem uwielbiała zamawiać zestaw z zabawką, którą nudziła się zaraz po wyjściu z restauracji.
— Patrz co znalazłem! — Carl podbiegł do dziewczyny pokazując zdobycz. — Czerwone jagody!
— Wyrzuć to, są trujące. — powiedziała, a chłopak wyrzucił owoc z widocznym rozczarowaniem. Alex spojrzała na niego z lekkim uśmiechem i pokazała mu krzak, z którego może zbierać bez strachu. Kiedy tylko to zrobiła usłyszeli jak z głębi lasu ktoś się zbliża. Wyciągnęła zza paska nóż, który dał jej Daryl i spojrzała na Amy, która chwyciła w objęcia Carla. Brunetka oparła się o drzewo będące niedaleko niej i pewniej chwyciła nóż. Spojrzała na swoich towarzyszy kiwając głową. Kiedy odgłosy stawały się głośniejsze wyszła ze swojej kryjówki z zamiarem zaatakowania napastnika. Momentalnie schowała nóż widząc zdegustowaną minę Daryla.
— Miałaś zamiar dźgnąć mnie moim nożem? — zapytał prychając i wymijając ją.
— Ale nas wystraszyłeś. — skitowała Amy puszczając chłopca.
— Wracajmy do obozu, i tak już dużo mamy. — Alex schowała nóż i zaczęła iść przed siebie. Daryl dołączył do nich i w ciszy przemierzali leśną dróżkę. Carl spoglądał z podziwem na myśliwego, zawsze doceniał fakt że wychodził na polowania do lasu. Było to ryzyko, nie wiedzieli czy gdzieś niedaleko nie szwenda się nieumarły. Amy spojrzała na brunetkę i chcąc przerwać ciszę odezwała się.
— Alex skąd znasz się tak na survivalu? — Carla też to interesowało. Dziewczyna znała się na trujących owocach i roślinach, dodatkowo życie w lesie nie męczyło ją tak jak pozostałych. brunetka spojrzała ukradkiem na Amy, która wyczekiwała odpowiedzi.
— Za gówniarza mój ociec lubił wyjeżdżać w dzicz. — zaczęła i wyminęła gałąź. — Zawsze brał urlop w połowie lipca.Po prostu uwielbiałam jak mój stary wbiegał do salonu krzycząc "Zróbmy coś szalonego!" — powiedziała sarkastycznie. — W ogóle nie umiał żyć w dziczy. Raz rozstawił namiot niedaleko trującego bluszczu i jak matka w nocy szła tam gdzie król chadza piechotą, wleciała w niego dupą. — powiedziała, a Carl cicho zaśmiał się.
— Miałaś fajne dzieciństwo. — powiedziała Amy uśmiechając się szeroko.
— Ta, ujdzie.
— Ja idę dalej. — mruknął Dixon wymijając ich. Spojrzeli jak mężczyzna oddala się w tylko sobie znanym kierunku.
***
Robiło się coraz później, a ekipa która wyruszała za zapasami nadal nie wróciła. Było to niepokojące, tym bardziej że Glenn jadąc samotnie zawsze wracał przed zachodem słońca. Brunetka siedziała z Sophia i Carl'em, którzy męczyli się nad zadaniami z matematyki. Dziewczyna starała się im pomóc jak tylko mogła, odwróciła głowę i ujrzała jak z lasu wychodzi Lori w towarzystwie Shane. Przyglądała im się chwilę dopóki nie usłyszała alarmu samochodowego. Wstała z krzesła i spojrzała na czerwone auto, które niebezpiecznie szybko zbliżało się do obozowiska. Samochód zatrzymał się niedaleko kampera, a z pojazdu wysiadł rozanielony Glenn. Shane nie podzielał jego entuzjazmu, wyminął chłopaka i otworzył maskę samochodu szukając czegoś co wyłączy alarm. Po chwili auto ucichło a wściekły mężczyzna zaatakował Koreańczyka.
— Zwariowałeś?! Wiesz ilu szwendaczy mogłeś sprowadzić?
Były policjant nie powiedział nic więcej widząc nadjeżdżającą białą ciężarówkę. Zatrzymała się ona zaraz za samochodem Glenn'a, grupa przybliżyła się, a z auta zaczęli wychodzić ich przyjaciele. Brunetka przyglądała się im z uśmiechem, na końcu dojrzała jak nieznany jej mężczyzna zamyka drzwi. Rozglądał się on niepewnie, a po chwili spojrzał w jednym kierunku.
— Tata? — Carl spojrzał na nowego w grupie i ocierając łzy z twarzy podbiegł do niego. Tata? Sądziła, że mąż Lori nie żyje. Przynajmniej tak jej opowiadała kiedy ta nakryła ją i Shane na cimcirimci. Poczuła dłoń na ramieniu, spojrzała na T-Doga, który miał zmarnowaną minę. Podniosła brew do góry, a ten próbował coś powiedzieć.
— Alex masz misję. — wyręczył go Koreańczyk, a ta spojrzała teraz na niego z zaciekawieniem. — Tam, w Atlancie zostawiliśmy Merle'a. Był agresywny i nie współpracował. Rick go przypiął do rury i jak mieliśmy uciekać...
— Klucz mi wyleciał. — dokończył T-Dog. — Wleciał do rury, nie miałem jak go wyjąć...
— Czego wy ode mnie oczekujecie? — zapytała krzyżując dłonie na piersi.
— Powiedz Darylowi. — Glenn uśmiechnął się z nadzieją, że to choć trochę pomoże. Wiedział, że Daryl za swojego brata by ich wypatroszył.
— Spierdalaj. — rzuciła przyglądając im się.
— No weź, ciebie lubi. — gówno prawda, po prostu nie wchodziła mu w drogę i mało z nim rozmawiała, przez co nie zdążyła ani jego, ani Merle zdenerwować.
— Ja mu to powiem, a cały jego wkurw skupi się na mnie. — powiedziała, a Glenn spojrzał w ziemię. Właściwie to tak by było i dobrze o tym wiedzieli. — Zostawiliście jego brata, miejcie jaja żeby mu o tym powiedzieć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro