| Rozdział 14 |
Rick chwiejnym krokiem ruszył w kierunku czekających na niego członków grupy. Trzymał on w dłoniach mapę okolicy, która pożyczył im Hershel Właściciel farmy pozwolił im pozostać na jego ziemi do czasu aż Carl wydobrzeje oraz odnajdą mała Sophie. Była to dobra okazja również do dalszych poszukiwań małej członkini ich grupy.
— Dobra, podzielimy się na trzy zespoły i sprawdzimy te trzy rejony. — mówił Rick rozkładając mapę na masce samochodu. — Andrea i T-Dog pójdą tutaj. Zaznaczcie swój teren, żeby kolejna grupa nie przeszukała go drugi raz.
— Las jest ogromny. — rzuciła blondynka zakładając na głowę czapkę.
— To prawda, kiedy słońce będzie zachodzić macie od razu wracać tutaj. Rozumiecie? — spojrzał na nich, a Andrea i T-Dog pokiwali głowami na "tak". — Shane i ja weźmiemy samochód i pojedziemy do miasteczka obok, może jakimś cudem tam dotarła.
— Bez urazy Rick, ale wyglądasz jakbyś balował przez ostatni tydzień. Prędzej zemdlejesz niż coś uda wam się odkryć. — brunetka spojrzała na przywódcę.
— Dziewczyna ma rację.
— Ja idę sam. — Dixon podszedł do mapy i wskazał dłonią ścieżkę, która ma zamiar przemierzyć.
— Czyli ja i Shane ruszamy do miasteczka. — powiedziała dziewczyna. Rick tylko kiwnął głową potwierdzając.
Shane tylko wziął swoją broń po czym ruszył w kierunku samochodu. Dziewczyna spojrzała ostatni raz na Ricka i również ruszyła w kierunku pojazdu.
***
Oparła głowę o szybę, a panującą w samochodzie ciszę zakłócał szum z zewnątrz. Shane spojrzał w bok i lekko chrząknął chcąc tym samym zwrócić na siebie uwagę dziewczyny.
Alex odwróciła lekko głowę i spojrzała na bruneta.
— Chyba nie jesteś zadowolona jadąc ze mną, co? — zapytał i skręcił w lewo.
—W sumie to tak. — rzuciła, a ten spojrzał na nią z niedowierzaniem jak bardzo potrafi być bezpośrednia. — powinniśmy zacząć się przygotowywać na zimę, wieczory są coraz chłodniejsze.
Miała rację. Grupa była tak pochłonięta poszukiwaniami dziewczynki, że całkowicie zapomnieli o tym ważnym aspekcie. Jak narazie mają miejsce na osiedlenie się, nie wiadomo jednak na jak długo. Posiadali jedynie letnie ubrania i za jakiś czas staną się mało praktyczne.
Wjechali do miasteczka, które na pierwszy rzut oka mogło być opuszczone. Przy domach stały otwarte samochody, spoglądając na nie od razu można było się domyśleć, że ludzie mieszkający tu nawet nie zdążyli uciec. Shane zatrzymał auto i spojrzał na dziewczynę.
— Od którego chcesz zacząć? — zapytał wyciągając że schowka pistolet.
***
Rozpędzony koń przeskoczył przez ogrodzenie i pognał ku farmie. Siedząca na nim kobieta pospieszała go, nie mogła się wręcz doczekać powrotu do domu. Dostrzegła coś jednak, a mianowicie kilka nieznanych jej samochodów. Czyżby podczas jej nieobecności ktoś przejął farmę? Serce zabiło jej mocniej, a koń jakby na złość zaczął biec wolniej. Zatrzymała zwierzę przy drzewie, które rosło nieopodal białego domu. Spojrzała na drzwi wejściowe, które otworzyły się gwałtownie. Maggie stanęła na jednym ze stopni uśmiechając się szeroko.
Monica wyjechała dokładnie dwa tygodnie temu sprawdzić czy we wsi nieopodal nadal jest jej rodzina. Wbrew pozorom podróż nie była łatwa, tym bardziej z takim koniem. Panna Wheeler ruszyła w kierunku kuzynki z rozłożonymi rękoma czekając na uścisk z jej strony. Maggie wtuliła się mocno w jej ciało.
— Dobrze cię znów widzieć. — odsunęły się od siebie, a ta dodała jeszcze. — Zaczynałam się martwić.
— Żyje i mam się dobrze. — uśmiechnęła się lekko, ale jej twarz po chwili nabrała znów poważnego wyrazu. — Co to za auta?
— Kilka dni temu Otis wyszedł na polowanie. — zaczęła wpatrując się w nią. —Wpadł na pewną grupę i niechcący postrzelił chłopca, tata mu pomógł i teraz dochodzi do siebie.
— Zwariowaliście? Przyjęliście ich wszystkich?
— Monica, to dobrzy ludzie. — wsadziła dłonie do kieszeni, a na wspomnienie o Azjacie na twarz wkroczył jej mały uśmiech. — Szukają teraz zaginionej dziewczynki. Gdy ją znajdą, a chłopiec dojdzie do siebie to odejdą.
— Mam nadzieję.
***
Prawie cała drużyna Ricka wróciła z poszukiwań. Jedynymi, których nadal nie było była Alex i Shane. Rick nie martwił się zbytnio, w końcu znał swojego przyjaciela i nie raz widział go w akcji. Wyszedł na werandę trzymając w dłoniach kubek z herbatą. Jego oczom ukazał się nadjeżdżający samochód. Glenn rozpalający ognisko spojrzał na brunetkę wychodząca z auta w absolutnej ciszy. Rzuciła im jedno spojrzenie po czym podeszła do bagażnika. Wyciągnęła z niego wielki worek.
— Brawo, nieźle wam poszło. — powiedziała Carol pomagając dziewczynie.
— Znaleźliśmy niezłe miejsce do przeszukania. — mówiła dziewczyna, kiedy Shane pomagał jej wyjąć zdobyte rzeczy. — Jutro znowu tam pojedziemy, będziemy zabezpieczeni na zimę.
Rick pokiwam głową z podziwem. Dziewczyna spojrzała w stronę ogrodzenia, przez które właśnie przechodził Dixon. Zasmucił ją fakt, że nie znalazł córki Carol. Liczyła na niego, w końcu miał wrodzony talent do tropienia. Spuściła głowę, słysząc jak Carol wypuściła głośno powietrze ustami. Nie minęła chwilą, a kobieta wyminęła Alex i ruszyła w stronę ich obozowiska.
— Jak z Carlem? — zapytał Shane, patrząc na swojego przyjaciela.
— Lepiej, dużo odpoczywa. — mówił.
Brunetka wyminęła ich i ruszyła w kierunku młodego Dixona. Shane spojrzał na jej plecy i przez chwilę w ciszy wsłuchiwał się w słowa Ricka.
Daryl zrzucił z pleców swoją kusze i usiadł na ziemi. Widać było że jest wkurzony.
— Znalazłeś jakiś trop? — spojrzał na dziewczynę, która kucnęła niedaleko, prychnął cicho.
— A jak myślisz? — rzucił sarkastycznie, odwracając głowę.
— Może pójdę jutro z tobą? — zapytała, a ten prychnął pod nosem.
— Nie potrzebuje dodatkowego balastu. —odparł patrząc na nią.
— Tylko tak mówisz, oboje wiemy że nawet lubisz moje towarzystwo. — powiedziała z uśmiechem, przez który odwrócił głowę nic nie mówiąc. — Nie daj się prosić. Co dwie pary oczu to nie jedna, prawda? Jeśli chcesz możemy ruszyć dwoma ścieżkami i spotkać się w połowie drogi.
—Jak sobie chcesz, ale nie będę biegł przez las jak jakiś sztywny cię zaatakuje. —rzucił idąc w stronę swojego namiotu.
— Przyjemniaczek.
Stanęła i spojrzała na Maggie, która stała niedaleko z założonymi na piersi rękach. Kawałek za nią stała nieznana jej dziewczyna.
Miała ona długie włosy zaplecione w luźny warkocz, wielkie zielone oczy praktycznie przeszywały ją na wylot. Czuła jakby kobieta chciała coś z niej odczytać.
— Gdybym dostawała dolara, za każdym razem jak tak mówi miałabym McDonald'a. — o tak, jej tajna bronią na takie niezręczne sytuacje zawsze było nietuzinkowe poczucie humoru. Maggie uśmiechnęła się słysząc jej słowa.
—Że kanapkę?
—Że restauracje. — Odparła poważnie puszczając jej oczko. Maggie rozchyliła lekko usta, a Alex wsadziła dłonie do tylnych kieszeni i z lekkim uśmiechem odwróciła się od dwóch kobiet i ruszyła w kierunku ogniska.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro