| Rozdział 11 |
Pomogła T-Dogowi usiąść niedaleko Dale, który już z daleka widząc stan przyjaciela znalazł chodź odrobinę przydatnych rzeczy do opatrzenia rany. Dziewczyna spojrzała na resztę grupy, która stała w jednym miejscu i wpatrywała się w las niedaleko autostrady. Najbardziej w oczy rzuciła się jej Carol. Słyszała jej głośne pociąganie nosem oraz widziała jak co jakiś czas pociera ręką twarz wycierając spływające łzy.
— Sophia uciekła do lasu przed szwędaczami. — wyjaśnił cicho emeryt, a ona tylko spojrzała na niego zaskoczona. — Rick pobiegł zaraz za nią, ale jeszcze nie wrócili.
To co usłyszała zmartwiło ją. Sophia była jeszcze dzieckiem, nawet w czasach przed apokalipsą niebezpieczne było chodzenie samemu po lesie, a co dopiero teraz. Jej wzrok powędrował w kierunku lasu. Miała nadzieję, że za chwilę z niego wyjdzie Rick wraz z dziewczynką. Podeszła bliżej Carol, która nawet nie zwróciła na nią uwagi.
Mijały minuty, a po Ricku i Sophii ani śladu. Odwróciła głowę w kierunku T-Doga, który ze skrzywioną miną wpatrywał się w Dale. Emeryt polewał mu rękę wodą utlenioną. Mogła sobie tylko wyobrazić jaki ból musi teraz przechodzić.
— Rick wraca! — głos Glenn'a sprawił, że ta szybko spojrzała w kierunku lasu. Niestety wracał sam, widziała na twarzy policjanta wypisane wyrzuty sumienia. Lori stojąca niedaleko szarowłosej złapała ją w objęcia gdy ta lekko zachwiała się na nogach.
— Gdzie moja córeczka? — zapytała gdy Grimes był już wystarczająco blisko. Rick spojrzał na nią z bólem i tylko powiedział.
— Sądziłem, że wróciła do was. Wskazałem jej drogę. — mówił siadając na masce jednego z opuszczonych samochodów.
— Zostawiłeś, moją córkę samą w lesie? — w głosie Carol można było wyczuć złość i frustrację.
Rick spojrzał na kobietę i tylko spuścił głowę. Żadne słowa w tym momencie nie mogłyby teraz pomóc. Wyszeptał ciche przeprosiny. Przez około minutę panowała cisza, którą zakłócały jedynie śpiewy ptaków. Po takim czasie Rick zaproponował ponowne poszukiwania dziewczynki, wiedzieli, że do zachodu słońca były jakieś dwie godziny. Chciał jednak wrócić tam i znaleźć Sophie.
Na wyprawę poszła mała grupka, która w razie problemów dałaby sobie radę z umarlakami. Rick wybrał Daryl'a, który jako jedyny z drużyny potrafił tropić co było przydatne w danym momencie, Glenn'a ze względu na jego szybkość, Shane był dobrym wojownikiem, a Alex? Była kiepska w pocieszaniu i wolała iść do lasu, niż zostać sam na sam z Carol. Dziewczyna wyminęła Azjatę, który szedł przed nią i spojrzała na coraz mniej widoczne ślady.
— Ślad się urywa. — szepnęła, a Daryl idący na samym przodzie odwrócił lekko głowę w jej kierunku.
— Jest mniej widoczny, a nie się urywa, złotko. — Dixon kucnął i odsunął dłonią kilka liści ukazując więcej śladów, co zaimponowało dziewczynie. Ona sama prawdopodobnie nigdy nie zobaczyłaby tego co on. Shane stojący obok Rick'a, spojrzał w niebo i położył dłonie na biodrach,
— Zostało nam mało czasu. — opuścił głowę i napotkał spojrzenie policjanta. Grimes westchnął i spojrzał na przyjaciela. Rozumiał, że noc jest najbardziej niebezpieczna tym bardziej w takim miejscu, ale powinien mieć na uwadze, że gdzieś tutaj znajduje się dziecko czekające na pomoc.
— To zawracaj do obozu, a nie marudzisz. — dziewczyna wyminęła go i spojrzała na więcej śladów, które znalazł myśliwy.
— Tak wracaj, my jeszcze chwilę się rozejrzymy.
Shane spojrzał na dziewczynę stojącą do niego plecami, po czym rzucił szybkie spojrzenie na przyjaciela. Pokiwał głową i klepnął dłonią Koreańczyka po ramieniu. Rick odprowadził ich wzrokiem do czasu, aż zniknęli zza drzewami.
Harris szła obok brązowowłosego w absolutnej ciszy. Po takim czasie wiedziała, że mężczyzna nie był wylewny i cenił sobie spokój. Uszanowała to, przynajmniej na ten moment. Dziewczyna zatrzymała się czując jak Rick kładzie jej dłoń na ramieniu. Zerknęła na niego, a ten tylko dał jej sygnał, że powinna kucnąć. Zrobiła to, a zaraz po niej tą samą czynność wykonali jej towarzysze. Były zastępca szeryfa nieznacznie poruszył głową w kierunku małej leśnej ścieżki. Alex spojrzała tam i widząc idącego trupa instynktownie wyciągnęła dłoń chcąc złapać nóż. Rick jednak szybko złapał ją za rękę i pokiwał przecząco głową. Podniosła brew do góry, a ten tylko dał sygnał Daryl'owi i jak najciszej odszedł od dwójki kucających w krzakach ludzi.
Przyglądała się jak mężczyzna zbliża się do ścieżki, szwendacz dalej szedł przed siebie nie wyczuwając, że niedaleko niego znajduje się kolejne danie do spożycia. Daryl wstał na równe nogi gdy tylko Rick zwrócił na siebie uwagę sztywnego. Wycelował do niego z kuszy i po zaledwie kilku sekundach nieumarły leżał w piachu z bełtem wbitym w głowę. Wyprostowała się i wraz z myśliwym zeszła w dół. Rick był przy zwłokach chwilę przed nimi. Wpatrywał się w nie w skupieniu.
— Niedawno jadł. — rzucił mężczyzna uchylając lekko wargi sztywnego i wyciągając z jego zębów kawałek mięsa.
— Myślicie, że mógł dopaść Sophie? — zapytała siadając niedaleko, Rick odwrócił w jej kierunku głowę, ale nic nie powiedział.
— Trzeba otworzyć skurczybyka i się przekonać. — Daryl odłożył swoją kuszę i zza paska wyjął długi ostry nóż. Stanął tak by brzuch delikwenta mieć między swoimi nogami. Ugiął lekko kolana i zamachnął się. Wbił ostrze w skórę szwendacza i przeciął ją. Kobieta odwróciła głowę gdy tylko do jej nozdrzy doszedł zapach zgnilizny. Poczuła jak ostatni posiłek, który jadła podchodzi jej do gardła. Chcąc nie chcąc jej ciekawość była dużo silniejsza niż obrzydzenie. Spojrzała na brązowowłosego, który z obojętną miną wyciąga wnętrzności z trupa. Rick pomagał mu, ale widać było po jego minie, że nie było to najlepsze doświadczenie w jego życiu.
— Sukinsyn zjadł świstaka. — rzucił Daryl spoglądając na resztki zwierzęcia, które wyjął z żołądka.
— Super, ale już mi nie machaj tym przed nosem. — powiedziała i wstała z ziemi. Dixon spojrzał na nią, a kącik jego ust nieznacznie uniósł się ku górze. Machnął lekko nożem, a resztki mięsa odczepiły się od niego i wylądowały tuż przed butami kobiety. Spojrzała na mężczyznę, a w jej oczach można było ujrzeć ognie piekielne.
— Wracajmy do obozu, zaraz będzie ciemno. — rzucił młody Dixon i wyminął Harris, która tylko wywróciła oczami i poszła za nim.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro