Wstęp
Kilka tysięcy lat przed naszą erą, Wałbrzych
– Obiecałeś, że będziesz się trzymał od niej z daleka! – Pięść Ryśka trafiła w szczękę Krzyśka.
– Pierwsza do mnie zagadała! – Krzysiek ze łzami w oczach, które bardzo chciał ukryć, uniósł dumnie brodę, aby pokazać Ryśkowi, że jego cios wcale go nie zabolał.
– Akurat! – Lewy sierpowy Ryśka zmiażdżył nos Krzyśka, któremu wtedy już puściły nerwy. Otarł krew spod nozdrzy, posłał Ryśkowi mordercze spojrzenie i walnął w jego szczękę. Nie chciał go bić. Wiedział, że młody poskarży się ojcu i zgoni całą winę na niego. Ale nie mógł stać i patrzeć, jak Rysiek okłada go po twarzy!
– Na litość Boską, dzieci! Co wy robicie? – wrzasnęła matka przez otwarte okno w kuchni. – Zaraz zawołam ojca, to się wami zajmie!
Chłopcy zdążyli wymienić przerażone spojrzenia, ale było już za późno. Z domu wyszedł ojciec. Szedł powoli, doskonale udając spokój. Jego ręka powędrowała do paska, który przytrzymywał jego spodnie. Należy nadmienić, że nie był to taki zwykły paseczek, tylko gruby skórzany pas z metalową klamrą.
Z nosa Krzyśka powoli płynęła krew, tak jak z w wargi Ryśka. Matka, widząc chłopców w takim stanie, od razu przyszykowała apteczkę.
– Co wam do tych durnych łbów strzeliło, żeby się bić? – Ciężki pas lekko odbił się od wewnętrznej strony jego lewej dłoni. Rysiek i Krzysiek przełknęli ślinę.
– Bo Krzysiek odbił mi dziewczynę! – W końcu wykrztusił Rysiek.
Krzysiek spuścił głowę zawstydzony, matka zamarła w bezruchu, a ojciec otworzył szerzej oczy.
– Macie po cztery lata...
– Ej, ja mam prawie sześć! – przerwał ojcu Krzysiek, ale zaraz potulnie zamilkł.
– Macie po cztery lata i już bijecie się o dziewczynę? Do reszty was pojebało?
– Kazimierz, nie wyrażaj się tak przy dzieciach! – Matka wybiegła z domu i zagoniła chłopców do kuchni, aby opatrzyć ich rany. Wiedziała, że tylko odkłada w czasie ich spotkanie trzeciego stopnia z pasem ojca.
– Rysiu, wiem, że bardzo chcesz zostać policjantem, ale masz zakaz oglądania tych amerykańskich filmów, gdzie policjanci biją ludzi!
– Mamo! – jęknął Rysiu.
– A ty, Krzysiu... Nie spodziewałam się tego po tobie, powinieneś troszczyć się o brata a nie się z nim bić!
Krzysiek wywrócił oczami.
Kwiecień 1996 r., Wałbrzych
– Agnieszka, przecież ty za dwa tygodnie bierzesz ślub! Nie mogę zrobić tego Ryśkowi!
– Przymknij się! – Agnieszka zamknęła mężczyźnie usta namiętnym pocałunkiem i popchnęła go w stronę łóżka.
Sylwester 1996 r. jakaś pipidówa pod Wrocławiem
– Chyba odeszły mi wody – powiedziała Agnieszka o godzinie dziewiętnastej.
– Jesteś pewna, skarbie? Impreza się nawet nie rozpoczęła... – mruknął Rysiek.
– Tak, jestem kurewsko pewna, że zaczynam rodzić! Aaaa! – Agnieszka osunęłaby się na kolana, gdyby nie szybka reakcja jej męża.
O godzinie 23:55 na świat przyszła maleńka dziewczynka, której nudziło się już w brzuszku mamy i postanowiła wyjść na zabawę do dorosłych.
Któryś dzień nowego 1997 roku, Urząd Stanu Cywilnego w Wałbrzychu
– A tutaj proszę wpisać imię córeczki – podpowiedziała uprzejma pani.
Tylko jak żeśmy ją kurwa nazwali? – pomyślał Rysiek. Sylwestrowo–noworoczne balowanie przedłużyło się o kilka dni, bo musieli oblać narodziny córeczki. Dziś do urzędu przyszedł na straszliwym kacu. O mały włos nie zapomniał zabrać z lodówki skróconego odpisu aktu małżeństwa i dowodów tożsamości.
– Rysiek, no wpiszże coś – mruknął jego brat Krzysiek.
– Kiedy nie wiem co – odpowiedział Rysiek.
Obydwaj chcieli jak najszybciej wrócić do domu.
Agnieszka chciała, żeby to było ładne imię. Gdyby to był chłopiec, to nazwaliby go Julian, po tym poecie, a jeśli dziewczynka? Kurwa... Ale mi łeb pęka. A chuj, wpiszę byle co. I tak ją kocham.
Julianna.
Kilka koślawych literek napisanych przez Ryśka skazało jego córkę na wieczne wyśmianie.
Luty 1998 r., Wałbrzych
– Powiedz: mama.
– Ta–ta.
– Powiedz: mama – powtórzyła cierpliwie Agnieszka.
– Ta–ta. – Mała Julianka klasnęła zadowolona w rączki.
– No, córciu. Powiedz: ma–ma – zachęcała ją dalej.
– Kuja.
Agnieszka spojrzała zdezorientowana na dziewczynkę.
– Wa. – Szczęśliwa córeczka złapała za włosy mamy.
– Mama – przekonywała ją.
– Kuu–wa! – Juleczka się zaśmiała, a zrozpaczona matka opuściła głowę.
– Czegoś ty ją, durniu, nauczył? – wrzasnęła na męża, który właśnie wszedł do salonu.
– Ta–ta!
– No czego? Czego? Niczego! – odpowiedział, sięgając po piwo do lodówki.
– Kuu–wa!
– To twoim zdaniem jest nic?
– Ku–ku – naśladował córkę ojciec – tak robi kukułka. A www to samochód – wyjaśnił.
– Tylko to mi na co innego wygląda – upierała się żona.
– Niech ci wygląda, na co chcesz. Na drugi raz, jak ci nie pasuje, to nie wyjeżdżaj na dwa miesiące na delegacje! – odburknął Rysiek.
– Dobrze wiesz, że to moja praca! – warknęła i zabrała się z walizką do ich sypialni.
– Ma–ma – szepnęła smutna dziewczynka i się rozpłakała.
Maj 2001 r., Wałbrzych
Czteroletnia Julianna siedziała na miejscu pasażera w radiowozie ojca i jadła z nim kebaba od prawdziwego Turka w tajemnicy przed mamą. Wzięła do ust słomkę i pociągnęła porządny łyk coli. Przełknęła, po czym beknęła głośno.
– No, córa. Idziesz na rekord. Sześć sekund – pochwalił ją ojciec, odkładając stoper. Dziewczynka uśmiechnęła się do niego zadowolona i pomachała nóżkami w powietrzu.
– A mogę pierdnąć? – spytała, oblizując palce.
– Nie tutaj, za chwilkę pójdziemy na komisariat po moje rzeczy.
Dziewczynka pokiwała posłusznie głową i pociągnęła kolejnego łyka coli. Wyciągnęła swoje malutkie rączki w stronę taty, aby wytarł je specjalną pachnącą chusteczką i wysiedli z auta.
– A pójdziemy dzisiaj na rowery? – zapytała, kiedy otwierał przed nią drzwi.
– Pewnie – zapewnił Rysiek. – Usiądź tutaj. – Wskazał na miękki obrotowy fotel znajdujący się obok jego kolegi. – Dante, będziesz miał na nią oko? Muszę oddać raport.
– Pewnie – odpowiedział tylko i przybił żółwika z Julianką. – Co tam słychać? – zapytał, kiedy grzebała w szufladzie.
– Jadę z tatą na rowery – odpowiedziała, po czym sapnęła, schyliła się i wyciągnęła czystą kartkę. – Mogę porysować?
– Pewnie.
Dziewczynka zadowolona wzięła do ręki jakiś pisak i zrobiła dziwną minę. Przegryzła wargę i spojrzała zawstydzona na Dantego. Szybko odwróciła wzrok, podniosła nogę i pierdnęła. Oddychając cicho z ulgą, zaczęła tworzyć kolejne arcydzieło. A Dante tylko zachichotał.
**
Cześć :)
póki co mam tylko to, ale to co kiedyś zaczęłam, chciałabym skończyć. Proszę o komentarze i gwiazdki, które dadzą mi motywację do pisania :)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro