91. Co spowodował Daniel? Część 1.
-Daniel?!
-Cześć, Ula-mówi cicho.
-Co ty tu robisz?-pytam, ściskając w dłoni torebkę z prezentem od Krzyśka.
-Znaleźliśmy się z Danielem przez media społecznościowe. Spotkaliśmy się, chcemy odnowić naszą przyjaźń.
-Ula, ja wiem, jak to zabrzmi, ale... mi już przeszło. Nie czuję do ciebie tego, co czułem wcześniej. Wystarczyła ta przerwa-mówi Daniel.
-Wiem, do czego zmierzasz, ale nie, nie pogodzimy się-kręcę głową.-Wy możecie się sobie spotykać, przyjaźnić i chuj wie, co jeszcze, ale między nami nigdy nie będzie tak samo.
-Ale... będzie mógł tu przychodzić?-pyta nieśmiało Radek.
-Co?-marszczę brwi.-Ehh, no dobra... niech przychodzi, ale tak jak mówiłam, nic się między nami nie zmienia.
-Ula, proszę, daj mi drugą szansę.
-Nie! Nie chcę ryzykować, że znów byś się zakochał-mówię.
Idę do kuchni. Torebkę ze szlafrokiem kładę na blacie. Nalewam sobie soku do szklanki i wszystko wypijam za jednym razem. Jestem tak cholernie zła! Dlaczego? Już myślałam, że wszystko zacznie się układać...
-Jak tam Dzień Kobiet?-pyta Radek.-Co robiliście?
-Najpierw poszliśmy na śniadanie, potem sobie spacerowaliśmy, poszliśmy na obiad i do teatru-mówię, wchodząc do salonu.
-A coś dostałaś, czy tylko do teatru cię zabrał?-dopytuje.
-Dostałam-uśmiecham się chytrze. Wracam do kuchni po torebkę i podaję ją Radkowi.-Jak obejrzycie, zanieście do sypialni.
Idę do swojego pokoju. Zabieram ubrania i idę do łazienki. Biorę długi, ciepły prysznic, aby choć trochę się uspokoić.
Gdy ubrana wchodzę do sypialni, na łóżku leży torba ze szlafrokiem. Z uśmiechem siadam na kanapie. Zastanawiam się, jaka była ich reakcja, a zwłaszcza Daniela mnie ciekawi.
Wzdycham , gdy uświadamiam sobie, że będę musiała o tym z Krzyśkiem pogadać.
Kładę się na łóżku z nadzieją na odespanie wczorajszej nocy. Przybiega do mnie Kosmos. Kładzie się obok mojej głowy i zasypia, a ja zaraz po nim.
Śpię sobie spokojnie, obok mnie leży mój kot. Wszystko wygląda tak, kiedy zasnełam chwilę wcześniej.
Nagle drzwi do pokoju się otwierają. Budzę się i zaspana patrzę na Krzyśka, który wchodzi do środka.
-Dzień dobry-uśmiecha się delikatnie.
-Hej-ziewam.
-Jak się spało?-pyta, podchodząc do łóżka. Siada na krawędzi i łapie mnie za dłoń. Kreśli kółka na jej wierzchu.
-Dobrze-odwzajemniam jego uśmiech.
Nachyla się i delikatnie całuje mnie w nos. Marszczę brwi niezadowolona, na co Krzysiek się cicho śmieje. Składa leniwy pocałunek na moich ustach. Układa swoje dłonie po obu stronach mojej głowy. Zawisa nade mną. Zjeżdża pocałunkami na linię żuchwy i szyję. Zamykam oczy. Gdy po chwili znów je otwieram, nie widzę Krzyśka, a...
-Wiktor?!-krzyczę z przerażeniem.
-Stęskniłaś się?-pyta z zawadiackim uśmiechem.
-Zostaw mnie-szarpię się. Chcę się mu wyrwać, ale nie mogę.
-Uspokoisz się, czy nie?!-wydziera się na mnie.-Co ty, myślisz, że jesteś kimś ważnym? Że twoje zdanie się liczy? Jesteś zwykłą suką, szmatą, która krzywdzi innych. Do niczego się nie nadajesz, poza...
-Zamknij się!-kręcę głową.-Przestań!
-Co "przestań"?! Ostatnio mi się nie udało ciebie zaliczyć, to teraz dam radę.
Zaczynam płakać. Zamykam oczy przerażona. Czuję, jak jego ręce błądzą pod moją koszulką. Gdy otwieram oczy, nie ma Wiktora, a na jego miejscu jest mój były przyjaciel.
-Ula, oj, Ula...-wzdycha. Kładzie dłoń na mój policzek i ociera łzy. Siada na moje uda i przygląda się mojej twarzy.-A mogliśmy być tacy szczęśliwi. Ty zupełnie nie widzisz, jak ja się staram dla ciebie. Ale ja cię przekonam i jeszcze będziemy razem. Zobaczysz, że ten Krzysiek to nic nie warty skurwysyn, który tylko mi cię odebrał. Ale nie na długo. Bo my jesteśmy sobie przeznaczeni, wiesz o tym, prawda? Ten Krzysiek to zwyczajna pomyłka, nikt ważny.
Słucham tego, co mówi z przerażoną miną. Zaczyna całować mnie po szyji. Próbuje zdjąć moją koszulkę, ale szarpię się i krzyczę.
Budzę się cała zlana potem. Gdy tylko otwieram oczy, zaczynam płakać. Głośno, rozpaczliwie. Ciężko mi złapać oddech.
-Leki... Gdzie są moje leki?-szepczę.
Na drążących nogach wstaję z łóżka i idę do kuchni. Przy stole siedzi Radek i pije herbatę.
-Ula, co się dzieje?-pyta. Jego głos brzmi, jak głos Wiktora, a następnie Daniela. Odbija się echem w mojej głowie.
-Leki, gdzie są moje leki?-pytam cicho, dławiąc się łzami. Szukam po szafkach leków uspokajających.
-Ula, jakie leki?-Daniel podchodzi do mnie. Kładzie swoją dłoń na moim ramieniu, ale zaraz ją strącam.
-Nie dotykaj mnie!-patrzę na niego. To nie Daniel, a Radek... Jezu, co się ze mną dzieje?-Muszę wziąć leki... Leki mi pomogą.
-Jakie leki, do cholery?!-krzyczy Wiktor. Znów czuję jego dotyk na sobie. Najpierw na lewym ramieniu. Wiem, że to dla niego nie wystarczy i zaraz zacznie dotykać mnie gdzie indziej.
-Przestań! Nie dotykaj mnie!-odpycham go od siebie. Przecież to jest Radek, nie Wiktor ani Daniel...-Muszę wziąć leki... one mi pomogą.
-Dobrze, zaraz przyniosę ci te leki, a ty idź usiądź w salonie, dobrze?-pyta. Znów słyszę Wiktora, a potem Daniela. Ich głosy się mieszają.
Słyszę w głowie, jak mówią to, co mówili we śnie. Radek brzmi tak, jak oni.
Powoli idę do salonu. Siadam na kanapie. Łokcie opieram na kolanach, a palce wplatam we włosy. Kiwam się w przód i w tył, jakby miało to pomóc pozbyć się głosów tych dwóch mężczyzn. Ciężko mi się oddycha.
-Ula, spokojnie-czuję dotyk na ramieniu, na co reaguję krzykiem.
Mam wrażenie, że któryś z nich zaraz tu wejdzie i coś mi zrobi. A tego nie chcę. Przecież... Wiktor siedzi w więzieniu, a Daniel... nie mam z nim kontaktu.
Gdy zamykam oczy, widzę tych dwóch przed oczyma. Czuję ich dotyk. Słyszę ich głosy.
-Ja muszę wziąć leki...-szepczę.-Leki mi pomogą.
KRZYSIEK
-Tempo zmienne, gdy zbyt blisko tej, co włosy ma barwy zboża-śpiewam, grając przy tym na gitarze.-Nie, inaczej musi to brzmieć.
Chcę zagrać kolejną melodię, ale przerywa mi mój telefon. Ktoś do mnie dzwoni. Odkładam gitarę i podchodzę do łóżka, gdzie leży mój telefon. Uśmiecham się, gdy widzę imię mojej ukochanej.
Odbieram. Chcę coś powiedzieć, ale ktoś po drugiej stronie jest pierwszy. "Ktoś", bo to nie jest Ula.
-Halo? Krzysiek? Przyjedź tu, jak najszybciej. Z Ulą dzieje się coś niedobrego-mówi Radek.
-To znaczy?-marszczę brwi.
-Przebiegła do kuchni. Mówiła coś o jakiś lekach. Nie daje się dotknąć. Strasznie płacze.
-Jasna cholera, tylko nie to-szepczę.
-Wiesz, o co chodzi?-pyta.
-Będę za kilka minut-mówię i się rozłączam.
Nigdy nie zapomnę, jak Uli ciężko było się pozbierać po tych wszystkich wydarzeniach, zwłaszcza z Wiktorem. Płakała po nocach. Miała koszmary. Brała wtedy leki nasenne i uspokajające. Zabrałem je jej. Nie mogłem pozwolić, aby się truła. Czasem dzwoniła do mnie lub przyjeżdżała w nocy zapłakana. To zapewne o to chodzi.
Łapię kluczyki, telefon i portfel. Szybko zakładam buty i kurtkę. Wybiegam z mieszkania i wsiadam do auta. Najszybciej, jak się da, jadę do mieszkania Uli. Jestem pod jej blokiem po kilku minutach. Dzwonię domofonem i zaraz jestem w środku. Głośno pukam do drzwi jej mieszkania. Otwiera mi Radek.
-Gdzie ona jest?-pytam, wpychając się do środka.
-W salonie.
Słyszę jej płacz. Nigdy tak nie płakała. Tak głośno, rozpaczliwie. Na sam ten dźwięk, serce mi się kraja.
Zdejmuję buty i kurtkę. Wchodzę do salonu. Na kanapie siedzi Ula. Buja się w przód i tył. Co chwila coś mamrocze pod nosem.
-Ula-mówię, podchodząc do niej. Kucam przed nią. Próbuję zabrać jej dłonie z twarzy, ale ona się szarpie.
-Nie dotykaj mnie! Daj mi spokój! Przestań!-krzyczy. Odpycha mnie. Wstaje z kanapy i robi dwa, duże kroki w tył.-Zostaw mnie!
-Ula, to ja!-mówię trochę głośniej. Wstaję z podłogi i staję przed nią. Ona jedynie kręci głową i łapie się za włosy.
-Zostaw mnie! Nie dotykaj!
-Ula, do cholery jasnej!-mocno łapię jej nadgarstki i zabieram jej dłonie z twarzy. Zmuszam ją, aby popatrzyła na mnie.-Ula, to ja, Krzysiek.
-Krzysiek...-szepcze. Jej twarz jest czerwona od łez.
-Tak, to ja, Ula, Krzysiek-uśmiecham się delikatnie. Zmniejszam uścisk, ale nie puszczam jej nadgarstków.
-Ty nie jesteś pomyłką, ty nie jesteś nic nie wartym skurwysynem...-mówi.
-Ula, chodź tu-przytulam ją do siebie, a ona wybucha głośnym płaczem.
Stoimy tak chwilę, aż Ula trochę się uspokaja. Wtedy łapię ją pod kolanami i unoszę. Oplata moją szyję dłońmi i wtula się we mnie, płacząc jeszcze trochę. Idę z nią w stronę kanapy. Siadam na kanapie, a Ula na moich kolanach. Siedzi wtulona we mnie i cicho płacze. Głaszczę ją po plecach. Całuję, co chwila, w skroń. Mówię, że już wszystko w porządku. Że jestem tu. Że nic jej nie grozi.
-Miałam koszmar. Chyba najgorszy, ze wszystkich-mówi cicho.
-Ale... dlaczego? Przecież od tak dawna nie miałaś koszmarów-zauważam.
-Po prostu... nie spodziewałam się, że go zobaczę. Gdybym wcześniej wiedziała, by tak nie było-tłumaczy, po czym pociąga nosem.
-Ale kogo zobaczyłaś?-dopytuję delikatnym tonem.
-Daniela, on tu był.
***
Jezu, przepraszam, zrobiłam z Uli jakąś wariatkę. Ale ja to odkręcę!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro