71. GHB.
-Halo? Ula? Słuchaj, Krzysiek jest w szpitalu.
Serce na chwilę mi zamiera. Przestaję oddychać.
Dwie godziny temu rozmawialiśmy, przytulał mnie, całował... A teraz? Teraz leży w szpitalu...
-Co się stało?-pytam słabym głosem.
-Sami nie wiemy. Przyjedź tu, jak najszybciej.
Monika podaje mi ulicę, na której jest szpital, po czym szybko się rozłącza.
Przez chwilę siedzę na kanapie i pustym wzrokiem wpatruję się w otwartą książkę.
Mój Krzyś jest w szpitalu...
Szybko wstaję i biegnę ubierać kurtkę i buty. Gdy zakładam drugiego buta, dzowni mój telefon. Macuk próbuje się ze mną skontaktować. Szybko odbieram.
-Hej, Ula!-wiat się ze mną.-Nie chciałabyś wyskoczyć ze mną na kawę?
-Przepraszam Marcin, ale nie mogę.
-Coś się stało? Masz głos, jakbyś była zdenerwowana...
-Krzysiek jest w szpitalu-mówię na jednym wdechu.
Wraz z momentem, gdy wypowiadam te słowa, dopiero dociera do mnie, co się tak naprawdę stało. Jednak dalej w mojej głowie jest taki głos, który mówi, że to wszystko to jeden, nieśmieszny żart.
-Jesteś jeszcze u siebie w mieszkaniu?-pyta.
-Tak.
-Poczekaj, będę za minutę. Możesz już schodzić-mówi i się rozłącza.
Ubieram kurtkę, zabieram najpotrzebniejsze rzeczy i wychodzę.
Po dosłownie kilku sekundach obok mnie zatrzymuje się samochód Macuka. Szybko wsiadam na miejsce pasażera.
-Który szpital?-pyta.
Podaję mu adres i zapinam pas. Piszę do Moniki, że za chwilę będę. Umawiamy się, że będzie czekała na mnie i Marcina pod szpitalem.
-Co ty tu w ogóle robisz?-pytam po chwili.-Dlaczego przyjechałeś tak szybko?
-Byłem w okolicy, myślałem, że byśmy mogli wyskoczyć na kawę. Bym przyjechał po ciebie, no ale jest taka sytuacja i nie wyszło.
-Rozumiem-kiwam głową.-Dziękuję.
-Nie ma sprawy. Sam się o niego martwię. Jest świetnym muzykiem, naprawdę ma talent.
Po chwili dojeżdżamy pod szpital. Już przy wejściu stoi Monia.
W mgnieniu oka jestem przy artystce, a obok mnie pojawia się Macuk.
-Marcin? Co ty tu robisz?-pyta zdziwiona.
-Gdzie jest Krzysiek?-patrzę na nią wyczekująco.
-Chodźcie-kiwa na nas głową i wchodzi do środka.
Szpital, jak szpital. Biało, śmierdzi, i jeszcze raz biało.
Idziemy w stronę wind. Monika naciska przycisk i czekamy. Dość długo czekamy, aż w końcu nie wytrzymuję.
-Chodźcie-mówię i biegnę w stronę schodów.
Wchodzimy na drugie piętro. W zadziwiająco szybkim tempie jesteśmy na górze.
-Gdzie on jest?-pytam, stając na środku korytarza.
-W tej sali-Monia wskazuje drzwi, które są niedaleko mnie.
Po chwili wchodzę do środka. Widok, dla kogoś z zewnątrz, nie jest przerażający. Ale jeżeli moje serce pękało, gdy miał grypę to to, co teraz widzę to jest istny koszmar.
Krzysiek leży na szpitalnym łóżku. Nie ma na sobie koszulki. Jest strasznie blady. Ma podłączoną kroplówkę. Śpi.
Patrzę na niego tylko przez kilka sekund, bo zaraz jakaś pielęgniarka wyrzuca mnie z sali. Ale mi ta chwila wystarczy, abym się załamała.
-Proszę stąd wyjść!-krzyczy i staje przede mną.-Kim pani jest?
-Ja... ja jestem...-biorę głęboki wdech. Nie jestem w stanie nic powiedzieć, bo czuję, że zaraz się rozpłaczę.
-Narzeczoną? Żoną?
-Dziewczyną-mówię cicho.
-Może pani wejść, ale proszę nie budzić pacjenta-patrzy na mnie ostrzegawczo.-I gdyby pani mogła, proszę powiadomić rodzinę pacjenta, dobrze?
-Dobrze. A czy mogłaby pani mi powiedzieć, co się stało? Co się z nim dzieje?
-Niestety, takich informacji mogę udzielić jedynie rodzinie-wzrusza ramionami i odchodzi.
Patrzę na niego. Po moich policzkach płynął łzy. Powoli siadam na łóżku i delikatnie łapie go za dłoń, która bezwładnie leży wzdłuż ciała. Niespokojnie się porusza na łóżku, gdy moja skóra styka się z jego. Dopiero teraz zauważam, że ma rozcięty łuk brwiowy. Drugą dłonią poprawiam kosmyki włosów, które upadły mu na czoło. Ta jego niesforna czupryna...
Przypominam sobie, o co prosiła mnie pielęgniarka.
Obok szafki leży jego plecak. Puszaczam dłoń Krzyśka i kucam przy szafce. Z plecaka wyjmuję jego telefon. Odblokowuję go i dzownię do brata Krzyśka.
-Cześć, Igor-odzywam się pierwsza, gdy odbiera.
-O, Ula? Hej-wita się ze mną.
-Krzysiek jest w szpitalu-mówię od razu.
-Co?! Jak to?! Którym? Na jakiej ulicy?!
Podaję mu adres. Mówi, że zaraz będzie. Proszę go jeszcze, żeby powiadomił ich tatę i rozłączam się.
-Możemy?-pyta Monika, wchodząc do środka. Za nią stoi Olga i Quentin.
-Jasne, wchodźcie-mówię i siadam obok Krzyśka. Łapię go za dłoń i spoglądam na Brodkę.-To co się stało?
KRZYSIEK
*dwie godziny wcześniej*
-Cześć, Monia!-witam się z nią.
-Hej-całuje mnie w policzek.-Jak było?
-Super, naprawdę dziękuję ci bardzo za to, że pozwoliłaś mi do niej pojechać.
-Nie ma sprawy-śmieje się.
Kierowca bierze ode mnie torbę z ubraniami.
-Masz, twój plecak-Monika podaje mi mój plecak. Nie brałem go, bo już nie chciałem tyle rzeczy ciągnąć do Uli.
-Dzięki-mówię i wchodzimy do środka.
Niestety, jedyne wolne miejsce jest obok Olgi. Uśmiecham się do niej i siadam.
Jestem strasznie zmęczony. Te cholerne przeziębienie.
-Krzysiek?-zagaduje mnie Olga, gdy ruszamy.
-Tak?-spoglądam na nią.
-Możemy pogadać?-pyta.
-Jasne-mrugam parę razy zdziwiony.-A o czym?
-Powinnam cię przeprosić-wzdycha.-Zanim związałeś się z Ulą, myślałam, że może my coś tam wiesz... moglibyśmy spróbować. Ale potem ty i Ula. Byłam zazdrosna. Nie tyle, co o ciebie, a o sam fakt, że innym się układa, a mi nie. Przepraszam bardzo.
Patrzę na nią. Nie umiem stwierdzić, czy mówi szczerze czy nie. Ale... w sumie to tak naprawdę mam to w dupie. Niech sobie myśli, co chce. Ja jestem z Ulą i nic ani nikt tego nie zmieni. Chyba że sama Ula, ale wolę o tym nie myśleć. Nie dopuszczam do siebie takiej myśli.
-Wybaczam-uśmiecham się do niej.
-Naprawdę?-unosi brwi do góry.
-No pewnie. Nic wielkiego się nie stało-mówię i puszczam jej oczko.
-Dzięki-wzdycha z ulgą.
-A teraz ja przepraszam cię bardzo, ale jestem trochę zmęczony i wolałbym się przespać-uśmiecham się do niej.
-Jasne-odwzajemnia uśmiech.
Układam się w najwygodniejszej pozycji i zasypiam. Budzę się gdzieś po godzinie. Z tego, co mi się wydaje wyjechaliśmy poza Warszawę.
Bardzo chce mi się pić, a nie mam żadnej wody ani nic.
-Ma ktoś coś do picia?-pytam dość głośno, aby wszyscy mnie usłyszeli.
-Ja mam-odzywa się Olga. Sięga do torby i wyjmuje niewielką butelkę soku pomarańczowego.-Możesz wziąć sobie całą butelkę. Nie mój smak.
-Nie no, co ty?-śmieję się.-Ale łyka wezmę.
-Nie, bierz całą. Nie przepadam za pomarańczowymi sokami.
-Dzięki-uśmiecham się i upijam niewielki łyk.-Jak można nie lubić soku pomarańczowego?
-No najwidoczniej można-wzrusza ramionami.
-Krzysiu!-krzyczy kierowca.
-Taaak?-wychylam się lekko, żeby go zobaczyć.
-Nie chcesz mnie zmienić?-pyta.-Bardzo spać mi się chce i sam rozumiesz.
-Jasne. Zjedź na pobocze i zmieniam cię.
Po chwili już siedzę za kierownicą i jedziemy dalej.
Na początku jest wszystko dobrze. Nic się nie dzieje. Ale po około piętnastu minutach przed oczami pojawiają mi się czarne kropeczki. Zaczyna mnie mdlić. Ciężej się mi oddycha.
Co jest do cholery?! O co chodzi? Co się dzieje?
-Słuchajcie-zaczynam.-Coś... coś źle się czuję.
-Zjedź na poboczę-odzywa się Monika.
Robię to, co mi każe. Chcę wyjść. Gdy tylko staję na zewnątrz, kolana się pode mną uginają i tracę przytomność.
Budzę się po dosłownie minucie. Nade mną kuca Monika z Olgą.
-Jezu, Krzysiek!-krzyczy Monika.-Co jest?
-Czekaj-mówię cicho.
Nie wiem, co mi odwala, ale próbuję wstać. Cudem udaje się mi podnieść. W pierwszej chwili zataczam się trochę na bok. Przed oczami robi mi się ciemno. Ciężko mi się oddycha. Zaczyna mnie co raz bardziej mdlić.
-Krzysiek, poczekaj-mówi kierowca busa i podbiega do mnie.
Chcę oprzeć się o niego, ale nie mogę. Nie mam siły, żeby się ruszyć. Monika zarzuca moją rękę sobie na ramię.
-Co jest?!-krzyczy zdenerwowana Brodka.
Pochylam się lekko i wymiotuję. Po chwili znów upadam na ziemię. Tracę przytomność.
ULA
*wracamy do szpitala*
Monika kończy mi opowiadać, co się stało.
Patrzę na Krzyśka. Leży, nie rusza się. Po moich policzkach płyną łzy.
Dlaczego, do cholery, nikt mi nic nie chce powiedzieć?! Bo nie jestem rodziną? No błagam! Jesteśmy tak blisko ze sobą, że mogliby mi powiedzieć!
Nagle dzwoni telefon Krzyśka. Szybko odbieram, widząc, że to Igor.
-Już jestem-mówi.-Mogłabyś...?
-Zaraz przyjdę po ciebie-przerywam mu i rozłączam się.
Opuszczam prędko salę i schodzę na dół. Przy wejściu stoi Igor.
-Hej-wita się ze mną. Całuje mnie w policzek i patrzy na mnie.-Tata będzie za dwie godziny.
-Chodź-mówię i wchodzę do środka.
Wracamy do sali Krzyśka. Młody Brejdygant przedstawia się Monice, jej chłopakowi i Oldze.
-Co się stało?-pyta Igor.
-Niech ci Monika opowie-mówię.
Zdejmuję kurtkę. Kładę ją na krzesło, które stoi obok szafki. Siadam spowrotem obok Krzyśka i łapię go za dłoń. Gładzę jej wierzch kciukiem. Nie chcę, żeby cierpiał. Naprawdę, wolałabym, żebym to ja leżała na tym łóżku, a nie on.
-Gdzie jest jakiś lekarz?-Igor staje za mną i kładzie swoją dłoń na moje ramię.-Nic ci nie powiedzieli?
-Nie, bo "nie jestem rodziną"-odpowiadam, naśladując głos pielęgniarki.
-Idioci-wzdycha.
W tym samym momencie do sali wchodzi lekarz i ta pielęgniarka.
-Może mi pan powiedzieć, co się dzieje z moim bratem?-zdenerwowany Igor staje przed lekrzem, układając dłonie na biodrach.
-Państwo-lekarz wskazuje głową na mnie, Olgę, Monikę i Quentina.-Są rodziną pacjenta?
-Nie, ta kobieta nie jest!-pielęgniarka pokazuje na mnie palcem.
Ile dostanę za pobicie jej?
-Muszą państwo opuścić salę-doktor wzrusza ramionami.-Przykro mi.
-Proszę pana-patrzę na niego, gdy dziewczyny i Francuz wychodzą.-Mogę zostać? Jestem jego dziewczyną. Osobą równie bliską, jak rodzina. Panu to różnicy nie zrobi, czy ja tu będę czy nie, a...
-Dobrze, ale nie powinienem tego robić-przerywa mi.
-Dziękuję-uśmiecham się szczęśliwa.
-Dobrze...-wzdycha.-Ciężko mi to mówić, ale... w krwi pana Krzysztofa wykryliśmy GHB.
-Czyli? Co to takiego?-pyta Igor.
Dobrze mi się wydaje, czy to jest...? Nie, niemożliwe. Jakim cudem niby...?
-Substancja, potocznie nazywana pigułką gwałtu.
***
Za pomysł dziękuję ArwenaPL kozak_kazik BackFromafterlife Ludek_Z_Kosmosu . I LOVE YOU! 💓💓💓 Czyli jak coś, zabijajcie ją, za podsuwanie mi takich pomysłów, a nie mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro