Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

55. Złość na Kosmosa, problemy z kuwetą i... tata i brat Krzyśka...

   -Jezus Maria!-budzę się, gdy słyszę krzyk Krzyśka.
   Patrzę na niego przestraszona, jednak ten spogląda co chwila na Kosmosa.
   -Możesz łaskawie zamknąć paszczę, Kosmos?-pyta zły.
   Fakt, od jakiś piętnastu minut strasznie miauczy, ale to dlatego, bo nie lubi być tak długo w transporterze. A jedziemy już jakieś półtorej godziny.
   -Weź go uspokój, bo zaraz wyrzucę go przez okno, albo skręcę mu kark. Przysięgam!-krzyczy.
-Krzysiu-patrzę na niego zdziwiona. Mrugam pare razy.-Nie znałam cię z tej strony.
-No bo się wkurzam na niego! Nie może się zamknąć?
-Ojoj...-uśmiecham się zadziornie.
-Co?-spogląda na mnie, jednak ja się nie odzywam.-No co?
-Jaki ty... jesteś męski, jak jesteś zdenerwowany-kładę dłoń na jego ramię.
   Czuję, że jego mięśnie są strasznie napięte. Nie jest to spowodowane moim dotykiem, ale zdenerwowaniem.
   -Oj... Jaki ty spięty jesteś-marszczę brwi.
-No bo jestem już zmęczony, ta sarna i jeszcze kot-jak na zawołanie, Kosmos znowu zaczął miauczeć.
-Czekaj-zabieram dłoń z jego ramienia.-Jaka sarna?
-Jak spałaś sarna przebiegła nam przez drogę-mówi cicho.
-Mam nadzieję, że jej...?-zaczynam lekko przerażona.
-Nie, spokojnie. Zatrzymałem w porę samochód-patrzy na mnie przez chwilę.-Ale się zdenerwowałem po prostu.
-Dobrze, że nic się jej nie stało-uśmiecham się z ulgą. Po chwili przypominam, o czym wcześniej rozmawialiśmy.-Wracając...
-Hmm?-unosi brwi do góry i patrzy na mnie przez chwilkę, a potem na Kosmosa.-Zamknij się w końcu-mówi przez zęby i patrzy znów na drogę.
-Wiesz co?-w miarę możliwości nachylam się w jego stronę.-Chyba częściej będę cię denerwowała.
-Dlaczego?-pyta zdziwiony.
-Jak jesteś zły, o wiele bardziej mi się podobasz-mruczę mu do ucha.
-Ooo-śmieje się cicho.-Tego się nie spodziewałem.
-Jak jesteś zły, jesteś o wiele bardziej męski-całuję go przeciągle w policzek.
-Fajnie, fajnie... Ale ten kot serio mi działa na nerwy.
   Odsuwam się od niego i przewracam oczami.
   -Jesteś beznadziejny-wzdycham.
-Co ja znowu zrobiłem?!
-Popsułeś nastrój.
-Nastrój?-unosi brwi do góry.-Skarbie, taki nastrój to ty możesz robić, ale w sypialni, hmm?
-No ale wiesz... Ta adrenalina. Rozumiesz?-puszczam mu oczko.
-Taa... Serio mogłabyś go uspokoić.
-Ale co ja mogę? Będzie tak miauczał, aż go nie wypuszczę-wzruszam ramionami.
-Co?!-krzyczy.
-No tak ma-tłumaczę.-Nie lubi być długo w transoorterze.
-Uspokój się, Krzysiek-szepcze sam do siebie.-Jeszcze tylko z pół godziny.
-Długo się tam jedzie-zauważam.
-Troszkę.
-Będziemy tam na...-patrzę na zegarek na nadgarstku Krzyśka.-...na osiemnastą.
-Yhmm...
-To ja jeszcze pośpię-mówię i układam się spać.
-Dobrze-Krzysiek łapie mnie za dłoń i splata razem nasze palce.
   Bym zasnęła, gdyby nie Kosmos. Naprawdę te jego miauczenie jest wkurzające.
   -Zaraz będziemy, skarbie-mówi cicho Krzysiek.
-Jak to słodko brzmi... Skarbie...-mruczę i całuję go w policzek.
   Po kilku minutach Krzysiek wjeżdża na podwórko.
   Zaczynam się denerwować. Ale... Co może pójść nie tak?
   Wszystko?
   W sumie tak... No nic. Mniejmy nadzieję, że mu się spodobam.
   Im.
   No tak, im, im...
   Wychodzimy z samochodu. Krzysiek zabiera plecak i torbę.
   -Chodź-wyciąga do mnie wolną dłoń.
-Yhm-mruczę cicho i podchodzę do niego.
   Podaję mu dłoń i patrzę przerażona na drzwi do niewielkiego domu.
   -Nie bój się-Krzysiek całuje mnie w skroń.-Będzie dobrze.
-Oby-szepczę.
-I żeby nie było, dalej jestem na ciebie zły.
-Zapamiętam-uśmiecham się do niego.
   Podchodzimy do drzwi. Krzysiek puka w nie i po chwili się otwierają.
   Pan Stanisław wita nas szerokim uśmiechem.
   -No wreszcie-mówi.
-Cześć, tato-Krzysiek się uśmiecha.
-Bałem się, że coś się stało-wpuszcza nas do środka.-Długo jechaliście.
   Krzysiek odkłada plecak i torbę na podłogę i pomaga mi zdjąć kurtkę. Kurczę, tego się nie spodziewałam.
   -Tato-zaczyna, gdy ja zdejmuję buty, a on kurtkę. Czeka aż stanę prosto i obejmuje mnie ramieniem.-To jest moja dziewczyna-Ula.
-Miło mi, Stanisław-tata Krzyśka uśmiecha się i podaje mi dłoń, którą delikatnie ściskam. Pan Stanisław muska wierzch mojej dłoni ustami.
   Jezu, jak ja się denerwuję! Żebym nie palneła żadnej głupoty, błagam!
   -Urszula-odwzajemniam uśmiech.
-A ten płaczący kotek jak ma na imię?-pyta pan Brejdygant i otwiera transporter. Od razu Kosmos zaczyna wąchać wszystko dookoła, a zwłaszcza tatę Krzyśka.
-Kosmos-odpowiadam. Nagle uświadamiam coś sobie.-Krzysiek.
-Hmm?-patrzy na mnie uśmiechnięty.
-Nie pomyśleliśmy, co z kuwetą?*-pytam.
-Ooo... Faktycznie-drapie się po głowie.-Zrobimy z transportera.
-No dobra, a żwirek?
-Mogę zadzwonić do Igora i poprosić, żeby kupił-wtrąca pan Stanisław.-Wy ogarnijcie rzeczy i tak dalej, a ja to załatwię.
-Dziękuję-uśmiecham się, gdy pan Brejdygant prawie znika mi z oczu. Uśmiecha się delikatnie i wychodzi.
   -No i co?-Krzysiek staje przede mną i łapie mnie za ramiona.-Było tak źle?
-Weź nic nie mów-macham dłońmi przed twarzą.
-Przesadzasz-śmieje się i mnie przytula.
-Zobaczymy, co powiesz, gdy będziesz mówił moim rodzicom, że jesteśmy razem-odsuwam go od siebie i uderzam go lekko w ramię.-Gdzie to położyć?-pytam, zabierając torbę i plecak, ale zaraz Krzysiek mi je wyrywa.
-Ja się tym zajmę-patrzy na  mnie groźnie, ale zaraz jego wzrok łagodnieje.-Jak to ja powiem?
-No tak-całuję go krótko w usta i odsuwam się od niego na niewielką odległość.-Musisz się z tym zmierzyć, jak prawdziwy mężczyzna.
-Nie mogę udowadniać ci inaczej, że jestem prawdziwym mężczyzną?-unosi lekko brwi.
-A jesteś dalej zły?-pytam z zadziornym uśmiechem.
-Nie mieszaj sytuacji. To są dwie inne sprawy.
-Porozmawiamy na te dwie sprawy wieczorem, kiedy będziemy leżeć w łóżku, dobrze?
-Dobrze-uśmiecha się.
   W porę się od niego odsuwam, gdyż zaraz do przedpokoju wchodzi tata Krzyśka.
   -Załatwione-uśmiecha się do nas.-Jest zachwycony, że przyjechałaś z kotkiem.
-To się cieszę-uśmiecham się.
-Dlaczego wy tu nadal stoicie?!-zakłada dłonie na biodrach i patrzy groźnie na Krzyśka.-W ogóle o nią nie dbasz.
-Skąd takie rzeczy przychodzą ci do głowy, tato?-Krzysiek przewraca oczami.-Patrz, torby od niej biorę.
-No masz szczęście-pan Stanisław wskazuje na niego palcem i patrzy spod przymrużonych powiek.
-Tak, żeby się poczuć potrzebny-mówię i chichoczę pod nosem.
-Ważne, że noszę, tak?-odwraca się.
-Nie no, oczywiście, że tak-kładę dłoń na jego ramię i posyłam mu uśmiech.
-Dlaczego wy nadal stoicie w przedpokoju? Wchodźcie-zaprasza nas gestem ręki.
   Wchodzimy za nim do środka. Krzysiek oczywiście przepuszcza mnie i idę przed nim.
   Dom nie jest niewiadomo jak duży, ale mały też nie jest. Urządzony został w ciemnej kolorystyce. Większość mebli jest czarna, a reszta ciemno-szara. Ogólnie cały dom jest naprawdę przytulny, mimo tych ciemnych barw. Może to przez atmosferę?
   -Krzysiek, wiesz, gdzie zanieść te rzeczy?-pyta pan Stanisław.
-No pewnie. Do mojego pokoju-uśmiecha się do niego. Zarzuca plecak na ramionami i obejmuje mnie wolną ręką.-Chodź, Ula.
   Prowadzi mnie na górę. Po drodze mijamy wejście do salonu.
   -Krzysiek?-zaczynam.-Czy ja tam widziałam kominek?
-Tak-śmieje się, otwierając drzwi od jakiegoś pokoju.
-I tam się pali?-mrugam pare razy.-W sensie, ogień?
-Nie wiem, czy teraz, ale...
-Nie, nie teraz-przerywam mu.-Tam się pali ogólnie?
-Yhm-kiwa głową i wpuszcza mnie do pokoju.
-O mój Boże, chodźmy tam!-łapię go za dłoń i ciągnę do drzwi.
-Poczekaj-śmieje się.
   Odkłada torbę i plecak na duże, małżeńskie łóżko.
   Pokój jest urządzony, jak reszta domu. Przy jednej ścianie stoi regał, a na nim jest mnóstwo książek i płyt. Na przeciwko jest stół. Pod oknem stoi łóżko, a obok łóżka niewielki stolik.
   -Ładnie tu-mówię i patrzę na Krzyśka.
-Cieszę się, że ci się podoba-podchodzi do mnie i całuje mnie w usta.-Tata cię polubił.
-Tak myślisz?
-Yhm, widziałem to po nim. Mówiłem, nie było czym się martwić-uśmiecha się i składa na moim czole długiego i czułego całusa.
   Łapie mnie za dłoń i ciągnie do wyjścia.
   -Tu po prawej-wskazuje na drzwi po prawej stronie.-Masz łazienkę.
-Dobrze, dobrze. Chodźmy do kominka-uśmiecham się do niego uroczo.
-Nie będę podpalał, jeśli nie będzie się paliło-wskazuje na mnie palcem.
   Schodzimy na dół. W salonie, poza panem Stanisławem jest ktoś jeszcze.
   -Cześć, Igor-wita się Krzysiek.
   A więc to jest brat Krzyśka! Wysoki, ciemnowłosy facet z niewielkim zarostem. Ma duże, ciemne oczy. Jak dla mnie, Krzysiek nie jest do niego podobny.
   -Cześć, brat-uśmiecha się do niego.
   Krzysiek puszcza moją dłoń, a Igor podchodzi do niego. Przytulają się po "męsku" i uśmiechają się do siebie.
   -Igor, to jest moja dziewczyna-wskazuje na mnie dłonią.-Ula.
- Z jaką dumą to mówisz-śmieję się i podaję dłoń Igorowi, którą ściska.
-No bo mam z czego-mówi Krzyś.
-A raczej z kogo-zauważa Igor i puszcza moją dłoń.
***
Nie pomyśleliśmy, co z kuwetą-żeby nie było, ja do pewnych spraw podchodzę bardzo poważnie i tak, jak jest w rzeczywistości. Jeśli ktoś nie ma kota, nie zrozumie tego błędu. Ale naprawdę, trzeba pamiętać o takich rzeczach, chociaż często się zapomina. Wiem to wszystko, bo sama mam kota i często muszę z nim jeździć.
To co, moi drodzy?
SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! Żeby ten rok 2020 był lepszy! Chociaż, gdyby pominąć pare rzeczy, to i 2019 był naprawdę spoko. A zwłaszcza, jeśli weźmiemy pod uwagę to opowiadanie. Dziękuję Wam bardzo!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro