38. "Zawsze tam gdzie ty". A nie, bo "Gatunek".
Sytuacja z Wiktorem powtórzyła się pare razy w przeciągu kilku dni.
Dzisiaj, jak weszłam do redakcji, dowiedziałam się, że Wiktor wziął kilka dni wolnego. Byłam przeszczęśliwa! W końcu nie muszę się bać, że go spotkam. Że przyjdzie do mnie, kiedy będę robiła herbatę lub kawę. Po prostu, mogę normalnie iść przez korytarz i nie muszę oglądać się za siebie, czy Wiktor na mnie patrzy.
Właśnie idę zrobić sobie coś ciepłego do picia.
W kuchni siedzi Sara i je sałatkę.
-Cześć!-uśmiecham się do niej.
-Wszystko dobrze?-pyta.
-Tak-wzruszam ramionami.-Oczywiście.
-Emmm... Ula? Kilka dni temu płakałaś tak, że oddechu złapać nie mogłaś, bałaś się przychodzić do pracy, a teraz...? Chodzisz uśmiechnięta od ucha do ucha i mówisz, że wszystko dobrze?-unosi jedną brew do góry.
-Sara-patrzę na nią.-Nie ma go! Nie przyszedł dziś do pracy! Jak mam być nieszczęśliwa?
-Ale on jutro wraca-mówi.
Mrugam kilka razy. Jak to? Przecież... Miało go nie być kilka dni, do cholery jasnej!
-Ale... Patrycja mówiła, że nie będzie go kilka dni...-mówię cicho.
-Źle usłyszała, czy po prostu puściła plotkę-podchodzi do mnie i kładzie swoją dłoń na moim ramieniu.-Ula, proszę, powiedz to komuś. Pójdź na policję. Tak nie może być.
-Mówiłam ci...-zaczynam, ale ona mi przerywa.
-Tak, mówiłaś! Wstydzisz się! No ale błagam cię! Ty nie masz czego. To on powinien...
-Daj mi spokój-mówię cicho i odchodzę zrobić sobie kawę, ale ostatecznie rezygnuję z tego.
Idę do swojego biura i przygotowuję zdjęcia do artykułu Kacpra.
Kiedy kończę to robić, wysyłam je koledze i wychodzę z redakcji.
Gdy jestem w połowie drogi, dzowni mój telefon. Odbieram, nie patrząc, kto dzwoni.
-Halo?-odzywam się pierwsza.
-Hej, Ula!-słyszę głos Krzyśka.
-Cześć, Zalewski-uśmiecham się.
-Wiesz co?-mówi obrażonym głosem.
-No co tam?
-Ja do ciebie tak ładnie, po imieniu... A ty? "Zalewski"... Pff...
-Księżniczka się obraziła?-śmieję się.
-Ej ej ej...! Uważaj na słowa!-mimo, że udaje obrażonego, sam chichocze.
-Co jest?
-Chciałbym ci zaśpiewać piosenkę-mówi.
-Dajesz.
-Teraz?
-No.
-Przez telefon?
-Dlaczego by nie?
-No... Ja chciałem tak ładnie, z gitarą, wiesz...
-Mam przyjechać do ciebie?-pytam, wiedząc do czego zmierza.
-No wiesz... Chciałaś usłyszeć jakąś piosenkę w moim wykonaniu. To jest ten moment-mówi.
-Drugi moment-zauważam.
-Dobra tam-przewracam oczami.-To jak?
-Mogę być za piętnaście minut-mówię, stając przy przystanku autobusowym.
-Wyśmienicie. Będę czekał. Paaa!-rozłącza się, a ja wsiadam do autobusu.
Wysiadam po dziesięciu minutach. Idę pięć minut piechotą i jestem pod blokiem Krzyśka.
Dzwonię domofonem i już po chwili stoję pod drzwiami mieszkania muzyka.
Pukam i zaraz Krzysiek mi otwiera.
-Hej-wpuszcza mnie do środka.
-Cześć-uśmiecham się do niego.
Całuje mnie w policzek. Nie chcę robić afery, w końcu on nie wie, co się stało. Jednak nie jestem zadowolona z tego gestu. Nawet bardzo.
-Herbata? Kawa?-proponuje, kiedy idziemy do kuchni.
-Wiesz przecież, że herbata. Innej kawy, niż zbożowa nie piję-mówię ze śmiechem.
-A tu cię zaskoczę-wskazuje na mnie palcem.
-Dajesz.
Siadam przy stole, a Krzysiek podchodzi do jednej z szafek. Wyjmuje z niej opakowanie kawy zobożowej.
Śmieję się w głos, a on ze mną.
-Kupiłem specjalnie dla ciebie-mówi.
-Ohh dziękuję. W takim razie poproszę kawę.
Muzyk robi nam kawy i idziemy do salonu.
-Poczekaj-mówi i idzie gdzieś.
Siadam na kanapie i piję kawkę. Ciekawe, co to za piosenka?
Po chwili wraca Krzysiek z gitarą.
-Jestem-siada obok mnie.
-Widzę-patrzę na niego wuczekująco.
Czekamy chwilę, aż Zalewski zaczyna grać jakąś melodię.
Bardzo ładną melodię...
Znajomą melodię!
-A czy to nie jest "zawsze tam gdzie ty"?-pytam nieśmiało. Słabo, jeśli nie jest to ta piosenka. Wyjdę na idiotkę.
Krzysiek przestaje grać i się głośno śmieje.
-Żebyś widziała swoją minę!
-Aha? Fajnie?-śmieję się z nim.-Czyli jechałam tu tylko po to, żeby usłyszeć coś, co znam?-pytam, udając oburzenie.
-Już teraz wiem, że dni są tylko po to
By do ciebie wracać każdą nocą złotą...-śpiewa i łapie mnie za dłoń.
-Krzysiek...-zaczynam.
-Nie znam słów co mają jakiś większy sens-śpiewa dalej.
-No już, już-zatykam mu usta wolną dłonią, jednak ten ją zabiera i całuje jej wierzch, podobnie czyni z drugą.
-Jeśli tylko jedno, jedno tylko wiem-patrzy mi w oczy.-Być tam zawsze tam gdzie ty...
-Już skończyłeś?-pytam.
-Dobra-puszcza moje dłonie.-Teraz bez żartów.
Znowu zaczyna grać piosenkę. Tym razem swoją, bo nie znam jej.
Ładna ta melodia... Nawet bardzo. Podoba mi się.
-Takich oczu jak ty chyba na całej planecie nikt nie ma.
Znowu o miłości? No nie... po raz kolejny nie będę mogła przestać o tym myśleć.
-Kto załapał się raz, widział z bliska ten blask temu już bieda.
Ale pięknie śpiewa. Naprawdę. A tekst też świetny. Krzysiek będzie bardzo znanym muzykiem, jestem tego pewna.
-I psycholog i ksiądz i rozpusta i post mi tu nic nie da
Na kochanie rady nie ma
Cała piosenka jest naprawdę cudowna. Zakochałam się w niej. Krzysiek tak ładnie mówi o miłości, że naprawdę... Nie spodziewałabym się. Ta dziewczyna, która mu się podoba, musi być bardzo szczęśliwa.
-I jak?-pyta, kiedy kończy.
-Piękna. Na pewno tej dziewczynie się spodoba-mówię z uśmiechem.
-Ale ja nie pytam o tę dziewczynę, tylko o ciebie. Czy tobie się podoba?
-No oczywiście! Serio, piękna! Nie mogę się doczekać, aż wydasz swoją płytę.-mówię szczerze.-Jaki jest tytuł?
-Jeszcze nie wiem, ale myślę, że Gatunek. Wiesz... Miota się jak wariat, żeby gatunek trwał-śpiewa, a ja się uśmiecham.
Jednak w środku, serce mi pęka, kiedy myślę, że to inna dziewczyna będzie miała tyle szczęścia i będzie z nim. Tak bardzo jej zazdroszczę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro