24. Krzyś i gorączka.
Następne dwa dni spędzam z rodzicami na wspólnym piciu herbatki i graniu w scrabble. Między innymi to robiliśmy. Było miło, fajnie i w ogóle. Tęskniłam za tym. No ale wszystko, co dobre, źle się kończy, i w końcu przyszedł dzień, kiedy muszę wrócić do siebie.
Chociaż... czy tak źle się kończy? Spotykam się dziś z Krzyśkiem w kawiarni.
Kiedy wracam do domu, robię sobie herbatę i myślę, co będę robiła do piętnastej. Dla wyjaśnienia, z Zalewskim spotykam się o trzeciej, a jest trzynasta. Na takim myśleniu mija mi pół godziny, aż w końcu decyduję się posprzątać. Robię pranie, myję podłogę, wycieram kurze. Zostaje mi trzydzieści minut. Spędzam je na zabawie z kotem, aż ktoś puka do drzwi.
Biegnę otworzyć. Oczywiście, jest to Krzysiek. Umówiliśmy się, że po mnie przyjedzie.
Od razu zauważam, że coś jest nie tak. Zalewski jest strasznie rozpalony. Otulił się szalikiem, jak nigdy. Ma podkrążone oczy. Założył nawet rękawiczki!
-Hej-wita się ze mną. Ma okropną chrypę.
-Dobrze się czujesz?-pytam.-Jesteś chory?
-Niee, to nic takiego-uśmiecha się. Jednak ja wiem swoje.-Idziemy?
-Tak, do lekarza-mówię.
Wpycham go do środka i zakładam płaszcz.
-Co? Nie, nigdzie nie idę-mówi trochę głośniej.-To tylko zwykłe przeziębienie. Nie przesadzaj, Ula. Idziemy na tę kawę?
-Pogieło cię do końca?!-unoszę lekko głos.-Jesteś chory!
-Nie pójdę do lekarza-zakłada ręce na piersi.
-Krzysiek...-wzdycham.
-Nie.
-Dobrze-zdejmuję płaszcz.-Rozbieraj się.
-Ale... Mieliśmy iść na kawę-przypomina.
-Tak, tak-ponaglam go ruchem ręki.-Wypijemy w domu.
-Ula...-jęczy.
-Cicho siedź i zdejmuj tę kurtkę.
Krzysiek w końcu się poddaje i rozbiera się.
Prowadzę go do salonu.
-Siadaj-pokazuję na kanapę, a sama podchodzę do szafki obok książek i przeszukuję ją, aby znaleźć termometr.-Obok masz koc. Załóż go na siebie czy coś.
Po chwili znajduję poszukiwany przeze mnie termometr.
Odwracam się do Krzyśka, który siedzi na kanapie przykryty kocem.
Włączam termometr i podchodzę do niego.
-Masz-podaję mu urządzenie.
Ten wzdycha i wkłada go sobie pod pachę.
Siadam koło niego i czekamy.
Po chwili rozlega się charakterystyczny dźwięk termometru.
-Pokaż-wyciągam rękę, a Zalewski daje mi urządzenie. Uśmiecham się złośliwie, widząc cyferki na termometrze.-Trzydzieści osiem i pięć. I co? Kto miał rację?
-No ale...-zaczyna, ale przykładam swój palec do jego ust.
-Jeszcze coś?-unoszę brwi do góry. Krzysiek nic nie mówi, tylko na mnie patrzy.-Nie? To się cieszę bardzo. Chodź, idziemy do sypialni.
Krzysiek odkłada koc. Wstajemy i idziemy do sypialni.
-Połóż się-mówię.
-Coo?-patrzy na mnie zdziwiony.
-Krzysiek...-zaczynam powoli. Z każdym jego słowem tracę cierpliwość.-Jesteś chory, a wiem, że o siebie nie zadbasz. Chociaż dzisiaj daj mi się tobą zająć. Jesteś moim przyjacielem, nie chcę, żebyś chorował.
-Ale...-chce coś powiedzieć, ale mu przerywam.
-Kładź się, i to już.
-Dobra, dobra...-unosi ręce do góry i wykonuje moje polecenie.
-Zaraz wracam-mówię i wychodzę.
Idę do kuchni. Odsuwam szufladę, w której trzymam leki. Biorę syrop na ból gardła, tabletki na kaszel, tabletki od gorączki i na razie tyle. Nie będę go faszerowała aż tak lekami. Wstawiam wodę na herbatę i niosę do sypialni leki, nie zapominając o wodzie i łyżeczce do syropu.
-Jeszcze daj mi chwilkę-mówię, wchodząc do sypialni.
Pudełka i buteleczkę z syropem odkładam na szafkę nocną. Jak szybko się pojawiam, równie szybko znikam i wracam do kuchni.
Przygotowuję herbatę, po chwili zalewam ją wrzątkiem. Słodzę ją miodem i niosę do sypialni.
-Już jestem-uśmiecham się do niego.
-Masz chusteczki?-pyta cicho.
-Tak, daj minutkę.
Otwieram szafę. Z dołu wyciągam duży karton w kwiatki. Wyjmuję z niego pudełko z chusteczkami.
-Proszę-podaje mu je i przygotowuję leki.-Boli cię gardło?
-Jak cholera-odpowiada.
Chyba już zrozumiał, że nie ma sensu udawać twardziela. Wygląda, jakby całe życie z niego zeszło. Włosy opadają mu na spocone czoło. Oczy ma podkrążone, a policzki zapadnięte.
-Zostawić ciebie samego na kilka dni, a ty już chorujesz-szepczę, nalewając syropu na łyżeczkę.
-Ale mam super panią pielęgniarkę, więc mogę chorować-uśmiecha się, unosząc lekko do góry.
-Otwórz buzię-mówię, a on wykonuje moje polecenie. Wkładam mu do ust łyżeczkę z syropem i podaję tabletki i wodę.
-Ale niedobre-komentuje, zanim weźmie tabletki.
-Ale działa.
Oddaje mi butelkę z wodą i kładzie się spowrotem.
Patrzę na niego. W niczym nie przypomina mi tego Krzyśka, z którym codziennie rozmawiam przez telefon, i z którym tak często się spotykam.
-Co tak patrzysz?-pyta, marszcząc brwi.
-Prześpij się-mówię.-Sen dobrze ci zrobi.
-A co ty w tym czasie będziesz robiła?
-Nie wiem-wzruszam ramionami.-Poczytam książkę może.
-Połóż się do mnie-prosi.
-Ale...-chcę odmówić, ale widząc jego śliczne oczy nie mogę się nie zgodzić.-No dobra.
Kładę się po drugiej stronie łóżka. Krzysiek od razu się do mnie przytula. Tak się układa, że leżę o głowę wyżej od niego. Uśmiecham się i układam swoją brodę na jego głowie. Wplatam palce w jego włosy.
-Dziękuję-szepcze.
-Nie ma za co-odpowiadam równie cicho.
Po chwili Krzysiek zasypia, a ja zaraz po nim.
Budzę się po pół godzinie. Krzysiek nie zmienił swojej pozycji. Cały czas śpi tak samo.
-Krzysiek-odsuwam go lekko od siebie.
Wydaje z siebie jakiś niezrozumiały pomruk i po raz kolejny się wtula we mnie. Jest taki uroczy.
-Krzysiek-mówię trochę głośniej.
-Tak?-pyta, nie odsuwając się ode mnie.
-Trzeba zmierzyć temperaturę.
Jęczy cicho i się odsuwa.
Wstaję i idę do salonu po termometr. Wracam z włączonym urządzeniem. Podaję go Zalewskiemu. Wkłada go sobie pod pachę. Przykładam swoją dłoń do jego czoła.
I bez termomtra jestem pewna, że ma gorączkę, ale jednak wole wiedzieć z czym walczymy.
-Trzydzieści siedem i siedem-mówi, kiedy termometr piszczy.
Wzdycham ciężko.
-Kolejnej tabletki jeszcze wziąć nie możesz. Dopiero pół godziny minęło. Do lekarza iść nie chcesz. Co tu robić?-mówię swoje myśli na głos.
Krzysiek w odpowiedzi kaszle.
-Wiem!-krzyczę.-Nie ruszaj się stąd!
-Nie mam zamiaru-mruczy.
Biegnę do łazienki. Wyjmuję z szafki mały, biały ręcznik. Wkładam go pod kran z zimną wodą. Wyciskam go i wracam do Krzyśka. Składam ręcznik w coś podobie wałka i przykładam go do czoła muzyka. Zalewski patrzy mi w oczy, jak układam ręcznik na jego czole.
-Mama mi tak zawsze robiła-tłumaczę.-Nawet jeżeli nie pomaga, jeśli chodzi o zdrowie, to chociaż pomaga osobie chorej. Lepiej, co nie?
-I to jak-przymyka oczy.
-Potem jeszcze na kark położę ci-dodaję.
-Obudź mnie, jak coś, dobra?
-Jasne-uśmiecham się.
-Jesteś kochana-mówi, zanim zamknie oczy.
***
Nie mogę spać... Więc łapcie rozdział!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro